kategoria : / /
Więzień Firefly -część 7
a u t o r : Obserwator
w s t ę p :
Opowiadanie Fanfiction na podstawie serialu Firefly i filmu Serenity.
u t w ó r :
-Mamy opuścić statek? –Jane wpatrywał się w Zoe z niedowierzaniem –Na jak długo?
-A jak myślisz? –kobieta czuła się zmęczona głupotą najemnika. Jakoś wszyscy potrafili to zrozumieć, tylko on jeden nie wiedział co do niego mówią.
-I co potem? –mężczyzna nie chciał popuścić.
-Domyśl się, Jane –burknęła zniecierpliwiona Zoe. –Nie mamy pieniędzy na inny statek, a ten trzeba będzie wysadzić, więc...?
Najemnik patrzył na nią zbaraniałym wzrokiem, jakby dwie samotne komórki w jego mózgu próbowały wszystko połączyć w całość.
-To co będzie nami? –wydukał oszołomiony.
W tym momencie Zoe zwątpiła w ludzkość, w sens istnienia i życie jako takie. Nie miała ochoty dłużej z rozmawiać z tym imbecylem, pokręciła z dezaprobatą głową. -Idiota –westchnęła pod nosem.
-Walsh –zwróciła się do męża –ustaw kurs z powrotem na Laudos.
-Już to zrobiłem.
Oboje czekali, aż najemnik sobie pójdzie i zostaną sami. Ten jednak najwyraźniej nigdzie się nie wybierał, stojąc za nimi wpatrywał się w ekran statku.
-Może porozmawiasz o tym z kapitanem? –zaproponowała kobieta. Widziała, że to nie fair w stosunku do Malcolma, ale bardzo chciała się pozbyć mężczyzny i zostać z mężem sama.
Jane najwyraźniej zapalił się do pomysłu, bo błyskawicznie opuścił sterownię, mrucząc do siebie coś pod nosem.
-Sprawa jest przesądzona? –zapytał Walsh w przestrzeń, gdy tylko zostali sami.
-Tak. Nie możemy nawet wylądować, żeby zabrać paliwo.
-Zoe, ja jestem pilotem –powiedział cicho jej mąż.
Nie musiał niczego dodawać. Kobieta oparła dłoń na jego ramieniu. Jaka była szansa, że zostaną przyjęci razem na jakikolwiek statek? Nigdy nawet się nie zastanawiali nad taką możliwością. Liczyli, że zestarzeją się razem na Serenity, albo zginą, co chyba było bardziej prawdopodobne przy ich trybie życia.
-Wiem, skarbie –uścisnęła ramię męża.
***
Simon niecierpliwie krzątał się po ambulatorium. Właściwie nie miał nic do roboty, ale chciał czymś się zająć, czymkolwiek, byle tylko nie musiał iść do River. Jak miał jej przekazać, że za kilka godzin stracą dom? Wolał nie zastanawiać się nad ich przyszłością. Żyli z dnia na dzień i to było dobre życie, może nie najlepsze, ale dobre. Do przeszłości nie było już powrotu, rodzina się od nich odcięła, a River już zawsze będzie poszukiwana. Jaką mogli mieć przyszłość? Nawet nie śmiał niczego planować na dwa dni do przodu.
Oczy dziewczyny, leżącej na łóżku, podążały za każdym jego krokiem. Obserwowały go kiedy po raz trzeci przestawiał pojemniki z wacikami i układał strzykawki. Wiedziała co się dzieje, ale nie chciała zdradzić jak weszła w posiadanie tych informacji. Simon był najinteligentniejszy z załogi. Jego siostry w ogóle nie brała pod uwagę -dziewczyna była zbyt szalona.
-Przypadkiem podsłuchałam waszą rozmowę –odezwała się –myślę, że mogłabym pomóc.
Lekarz spojrzał na nią, jakby właśnie wybudził się z głębokiego snu. Zbyt zajęty własnymi ponurymi myślami, nie przyszło mu do głowy zapytać, jak udało się jej podsłuchać ich rozmowę.
-W czym? –zapytał, wciąż jeszcze nie do końca obecny duchem.
-Mogę odłączyć was od tego kamikaze, a przynajmniej spróbować…
-O czym ty mówisz? –lekarz potrząsnął głowa, jakby próbował pozbyć się natrętnych myśli.
-Jestem programistką. Najlepszą w naszej galaktyce, a może i pozostałych –ciągnęła niezrażona reakcją mężczyzny.
Simon patrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy. Co ona kombinuje, przebiegło mu przez głowę? Pewnie chce się uwolnić, korzystając z kłopotów w jakich się znaleźli. Tylko jak zamierza to zrobić?
-I niby jak chcesz nas odłączyć, skoro ani Walsh, ani Kaylee tego nie mogą?
-Wybacz, ale Walsh jest pilotem, a Kaylee mechanikiem. Ja mówię o przeprogramowaniu statku. To kwestia komend –wzruszyła ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Celowo nie nazwała tego, co będzie musiała zrobić, po imieniu. Wspomnienie o wirusie, bez którego zapewne się nie obejdzie, mogłoby przywołać niekorzystne dla niej skojarzenia. Jeśli chciała się uwolnić, musiała działać ostrożnie.
-Nawet jeśli, to kapitan nigdy się na to nie zgodzi –stwierdził sceptycznie. –Nie uwolni ludobójcy, by ratować maszynę.
-Kto mówi o uwolnieniu? Ja chcę tylko, żebyście dali mi kilka dni na uporządkowanie moich spraw, a potem możecie mnie zawieźć na Laudos –starała się brzmieć jak najbardziej szczerze.
-I tak się nie zgodzi, ale możesz z nim porozmawiać -skapitulował lekarz.
***
To nie był dobry pomysł, ale się zgodził. Dziewczyna twierdziła, że może odłączyć ich statek, więc czemu miałby przejmować się rządem? Nie był nic winny Sojuszowi, dla niego liczył się tylko statek i załoga. To wszystko co miał.
-Mogę to zrobić –zapewniała go kiedy przyszedł do ambulatorium.
-Jak? –zapytał krótko, był już zmęczony całą tą sytuacją.
-Mówiłam już lekarzowi –wskazała głową na Simona, który nieudolnie maskował podniecenie, bawiąc się butelką jakiegoś specyfiku. –Potrzebuje tylko dostęp do waszych komputerów i mocny nadajnik. Włamię się do systemu i go zmienię. To wszystko.
-To niemożliwe –sprzeciwiła się Kaylee, która właśnie pojawiła się w drzwiach ambulatorium. Przyszła tu wiedziona ciekawością i przypadkiem podsłuchała rozmowę. Nie patrzyła na dziewczynę, tylko bezpośrednio zwróciła się do Malcolma.
-Nie dla mnie –zaoponowała Al. Tak bardzo chciała, żeby dali jej szansę, to była jej jedyna nadzieja. Muszą jej uwierzyć.
Jeśli rozwiąże ich kłopot, to będzie jak prezent od losu. Nie była pewna czy się jej uda, mimo że zgrywała pewną siebie. W zamian mogłaby zażądać wolności, choć Simon miał rację, na to się nigdy nie zgodzą. Wbrew pozorom byli "prawi" no i jeszcze ten niby Pasterz udający świętego...
Ale to nic, myślała, wystarczy że dostanie trochę czasu, kilka dni, może tydzień. W ciągu tygodnia wiele się może zdarzyć, ale żeby cokolwiek się wydarzyło, najpierw muszą jej uwierzyć.
-Byłam programistką w Kolonii –ciągnęła –jeśli mi się nie uda, to trudno, odstawicie mnie na Laudos. Ale jeśli was odłączę… -zawiesiła głos, pozwalając by wyobraźnia kapitana pracowała.
Niemal słyszała trybiki w jego głowie, kiedy zamyślony wpatrywała się w ścianę za nią.
-A w zamian? –zapytał, a Al niemal podskoczyła z radości.
-Wiem, że się nie zgodzicie, na uwolnienie mnie, ale…
-Dobrze –stwierdził kapitan, przerywając jej w pół słowa –Ja się zgadzam. Zrób co masz zrobić, a ja cię uwolnię.
Nie czekając na reakcję obecnych, obrócił się i wyszedł, zostawiając ich z otwartymi ustami i porządnym mętlikiem w głowach. Kaylee odprowadziła Malcolma zdumionym spojrzeniem, nie dążyła zareagować, a Simon tylko spuścił wzrok.
Wiedział, że powinien coś powiedzieć, powinien zaoponować, zachować się honorowo i nie zgodzić na taką wymianę, w końcu zawsze uważał się za moralnie lepszego niż reszta załogi. Ale nie zrobił tego, nie zrobił nic. Może nie poprawiało to jego samooceny, ale zwiększało szanse na przeżycie River.
W tym momencie był to dla niego stan zadowalający.
Za to Kaylee była oburzona, spojrzała na Simona, szukając poparcia, ale on najwyraźniej unikał jej wzroku. Rzuciła, zadowolonemu z siebie więźniowi, nienawistne spojrzenie i pobiegła za kapitanem.
Al nie posiadała się z radości, takiego obrotu spraw się nie spodziewała. Może Mal wcale nie był taki prawy na jakiego pozował? Tym lepiej dla niej. Wszyscy ludzie są tacy sami, uśmiechnęła się w duchu. Wszyscy są dobrzy i szlachetni, do czasu kiedy w grę wchodzi ich własny interes. Gdyby tylko mogła wybuchłaby śmiechem.
Kaylee dopadła Malcolma, gdy ten wchodził na mostek.
-Zamierza pan wypuścić mordercę?! –krzyknęła rozwścieczona.
Walsh i Zoe gwałtownie obrócili się na dźwięk jej głosu.
-To psychopatka! –piekliła się dziewczyna. –Zabiła 120 niewinnych ludzi, a potem poderżnęła gardło Cage’owi.
Mal miał ochotę ją poprawić, o ile dobrze pamiętał, nie było żadnego podrzynania gardeł. Z trudem zachowując cierpliwość, przyglądał się rozwścieczonemu mechanikowi. Ostatnio wszyscy uparli się podważać jego decyzje, jeszcze chwila i dojdzie do buntu, bo zupa w kantynie była za słona.
-Skończyłaś? –zapytał spokojnie, kiedy dziewczyna przerwała by zaczerpnąć tchu.
-Nie! –krzyknęła nadal wściekła, ale jej impet zaczynał wyhamowywać. Nie wiedział co jeszcze mogłaby powiedzieć, więc zamilkła.
Kapitan tylko pokręcił głową zniecierpliwiony.
-Ona uwolni nas –powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu – a ja uwolnię ją. To już postanowione, jeśli ci się to nie podoba, możesz opuścić statek. Droga wolna.
Kaylee zatkało, takiego postawienia sprawy się nie spodziewała. Nic nie odpowiedziała, więc kapitan dodał:
-Skoro jednak zamierzasz zostać, to wracaj do maszynowni –obrócił się do niej plecami.
Dziewczyna przez chwilę stała, nie wiedząc jak się zachować, po czym ruszyła sztywno przed siebie.
-Chcecie coś dodać? –kapitan wciąż w bojowym nastroju, zwrócił się do Zoe i jej męża.
Oboje jak na komendę pokręcili przecząco głowami.
-Dobrze –zawyrokował. –W takim razie, Walsh przygotuj wszystko. Nasz więzień odłączy nas od miny, a przynajmniej tak twierdzi, tylko potrzebuje komputerów i silnego nadajnika. Jak skończysz, daj mi znać, będę u siebie.
Reynolds ruszył do swojej kajuty. Był zły i zmęczony. Nic dzisiaj nie układało się po jego myśli. Kiedy już będzie po wszystkim, wyrzuci tego męczącego więźnia na jakiejś pustej planecie i zapomni o nim, obiecał sobie. A potem polecą na jedną z tych miłych, ciepłych, zagubionych planet. Podobno na Uranos jest wspaniale, tak twierdził jego dawny znajomy z wojska. Mało turystów, bo nie ma kurortów ani hoteli i mało ludzi Sojuszu, bo nie ma czego pilnować. Będą się lenić cały dzień, tylko piasek, plaża i łowienie ryb. Malcolm nigdy nie łowił ryb, ale słyszał, że to odpręża. Taaak, rozmarzył się, słodkie nic nierobienie. Jego myśli przerwał brutalny dźwięk interkomu:
-Wszystko gotowe, sir.
Z niechęcią zwlekł się z łóżka, na którym położył się zaledwie kilka minut wcześniej.
-Już idę -odpowiedział, przyciskając guzik urządzenia i skierował się do ambulatorium.
-Doktorze, przygotuj ją, nie chcę żadnych niespodzianek –powiedział, wchodząc do pomieszczenia.
Było to całkowicie niepotrzebne, Simon zdążył uprzedzić jego prośbę i podał pacjentce hydrofolinę. Dzięki temu środkowi, dziewczyna była w pełni przytomna, jednak jej ruchy przypominały pływanie w kisielu.
-Jest gotowa, kaptanie –odpowiedział lekarz, który właśnie opatulał więźnia kocem.
Mal skinął głową i wyjął skalpel z szuflady. Dwoma szybkimi ruchami przeciął więzy na nadgarstkach dziewczyny. Al wykonała ruch jakby chciała się podnieść, co jak się przekonała, wcale nie było takie łatwe. Kapitan przytrzymał ją za ramię, przyciskając do poduszki.
–Nawet się nie wysilaj –powiedział i wsunął prawą rękę pod jej kolana. Chwilę później podniósł ją lekko razem z kocem.
–Nasz pan doktor, podał ci lek, po którym nawet nie ustoisz na nogach.
Faktycznie czuła się słaba, chciała machnąć ręką, ale ręce chyba ważyły z tonę. Miała wrażenie, że to jeden z tych snów, kiedy zachowujesz pełną przytomność, ale twoje ruchy są spowolnione. Poruszyła palcami, sprawne, przynajmniej one działały.
-Będziecie mnie tak szprycować? –zapytała, siląc się na uśmiech.
-To zależy od ciebie –odpowiedział kapitan.
Przez chwilę martwiła się czy się nie zesika, skoro jej mięśnie były, aż tak rozluźnione, było to całkiem możliwe. Nawet jeśli, to trudno, pomyślała, obsika Malcolma. To będzie jego kara za takie traktowanie "gościa", stwierdziła z zadowoleniem.
Reynolds zaniósł ją na mostek i usadowił w fotelu Walsha. W pomieszczeniu oprócz pilota była również Zoe i Kaylee, która nadal obrażona na Mala, starała się nawet na niego nie patrzeć. Jednak ciekawość była silniejsza i dziewczyna musiała przyjść, choćby po to, by móc triumfować gdy więzień poniesie porażkę.
Jane, również się pojawił i wprowadzony w szczegóły, teraz zażarcie dyskutował o czymś z Pasterzem.
-Tylko nie próbuj żadnych sztuczek –ostrzegł ja Walsh, starając się brzmieć groźnie. –Będę patrzył ci na ręce.
Al zbyła to ostrzeżenie lekceważącym uśmiechem. Wiedziała, że to tylko blef, z resztą tylko kapitan się tu liczył, o czym zdążyła się już przekonać, w ciągu kilku ostatnich dni.
Jane to przygłupi mięśniak z mózgiem wielkości orzeszka, Kaylee -mała obrażalska dziewczynka, z której zdaniem nikt się nie liczy, a Zoe i Walsh... noc cóż, co do nich nie wyrobiła sobie jeszcze zdania.
Z resztą nie ważne, wszyscy mogą patrzeć i tak nic nie zrozumieją. W miedzy czasie, powinna dać radę sprawdzić sygnał, który śledziła od ponad dwóch miesięcy. Nie było szans, żeby zorientowali się co robi.
Zabrała się do pracy.