kategoria : / /
Więzień Firefly -część 6
a u t o r : Obserwator
w s t ę p :
Szósta część opowiadania na podstawie serialu Firefly i filmu Serenity.
u t w ó r :
To nie było miłe przebudzenie. Pierwsza rzecz jaką poczuła, to palący ból z prawej strony brzucha, który stopniowo rozlewał się na całe ciało. Jeszcze zanim otworzyła oczy próbowała poruszyć rękami, bezskutecznie. Świadomość bycia unieruchomioną błyskawicznie ją ocuciła. Gwałtownie podniosła powieki, ale oślepiona białym światłem padającym z sufitu, szybko je przymknęła.
-Szpital? -przemknęło jej przez głowę -Czy kostnica? To ostatnie skojarzenie było co najmniej dziwne. Przecież żyła, poza tym kto normalny przywiązuje zwłoki w kostnicy? Miękkie łóżko, na którym leżała, też nie przypominało stołu sekcyjnego. Ostrożnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Wolała nie wykonywać gwałtownych ruchów i zdradzać, że się obudziła. Na szczęście jej obawy okazały się płonne, w pomieszczeniu nie było nikogo. Nieduża salka, w której się znajdowała sprawiała wrażenie ambulatorium.
Do tej chwili nie zdawała sobie sprawy gdzie jest. Pomieszczenie wyglądało na stare, choć nieźle wyposażone. Założyła więc, że nadal musi być na Serenity, ambulatorium Sojuszu wyglądałoby zupełnie inaczej. Zerknęła na lewy nadgarstek, skórzana cienka bransoleta wciąż tkwiła na ręce. Odetchnęła z ulgą.
Nie była pewna czego spodziewać się po załodze statku, choć doświadczenie podpowiadało, żeby zawsze spodziewać się najgorszego. Kapitan może i raz jej pomógł, ale to było na samym początku, kiedy to Cage zrobił sobie z niej worek treningowy. Niestety później wszystko się popsuło. Próbowała uciec, biorąc za zakładnika ich mechanika. Kapitan nieźle się wtedy wkurzył i teraz leżała z dziurą w brzuchu w ich ambulatorium. Oczywiście uratowali jej życie, w końcu żywa była więcej warta niż martwa.
Przekrzywiła głowę do tyłu, żeby zobaczyć co jest za nią. Ból promieniujący od brzucha uderzył ze zdwojoną siłą, z jej ust wyrwał się bolesny jęk.
Fatalnie -pomyślała. –Dopóki jestem w takim stanie nic nie zdziałam. Mimo to sprawdziła czy w zasięgu rąk nie znajdzie się coś, co mogłaby użyć do obrony lub ataku. Blaty były idealnie posprzątane, a nawet gdyby udało się jej oswobodzić, to ból skutecznie uniemożliwiał wstanie z łóżka.
Jeszcze jedna rzecz ją martwiła: osoba, która ją opatrzyła musiała zauważyć ,że jest dziewczyną. Cage nie wiedział, ale łowca był skończonym idiotą. Wolała nie myśleć, co by z nią zrobił gdyby się dowiedział. Teraz to już nie miało znaczenia, sytuacja się zmieniła.
Zrobiła szybki ogląd. Leżała na samym środku pomieszczenia, na wprost drzwi wejściowych. Drzwi były oszklone do połowy, więc była dobrze widoczna z zewnątrz. Jak w akwarium –przemknęło jej przez głowę. Wzdłuż jednej ze ścian ciągnęła się przydymiona szyba, która przez różnicę jasności pomiędzy ambulatorium i korytarzami, sprawiała wrażenie czarnej. Gdyby ktoś tam teraz stał i ją obserwował, nawet by nie wiedziała. Ta myśl napawała ją niepokojem. Jak jakaś cholerna jaszczurka w terrarium –pomyślała ze złością.
Nogi miała wolne, ale buty zniknęły. Pocieszała się, że pewnie stoją na ziemi, a ona nie może ich dostrzec, bo leży zbyt płasko. Zastanawiała się jak będą ją traktować, jej nowi „właściciele”. Cage pokazał, że może ją dręczyć jednocześnie zachowując przy życiu. Zabicie skurwiela było prawdziwą przyjemnością –pomyślała, uśmiechając się drapieżnie. Mimo to czuła, że jej sytuacja się pogorszyła. To niesprawiedliwe, że dziewczyna ma zawsze bardziej przesrane –westchnęła.
Zastanawiała się nad kapitanem, Malcolm Reynolds był doprawdy zagadką. Wydawał się nieugięty i surowy, a jednak okazał jej łaskę. Czyżby litość była jego słabą stroną? Może spróbować to wykorzystać.
Usłyszała ruch na zewnątrz, błyskawicznie zamknęła oczy i uspokoiła oddech. Osoba za drzwiami weszła do pomieszczenia i zbliżyła się do jej łóżka.
-Czyli już nie śpisz –usłyszała spokojny, męski głos. Nie było w nim kpiny ani złości, tylko zwykłe stwierdzenie faktu. Mimo to nie poruszyła się, ani nie otworzyła oczu.
-Odczyty cię zdradzają –usłyszała tuż przy uchu i mimowolnie drgnęła przestraszona.
Nie było sensu dalej udawać, wiec podniosła wzrok. Nad jej łóżkiem pochylał się młody, przystojny mężczyzna o czarnych, zaczesanych do tyłu włosach. Już go widziała, to musiała być lekarz –oceniła. Chłopak przez chwilę przyglądał się jej z uwagą, zanim się odezwał:
-To ja cię operowałem –stwierdził, jakby chciał się pochwalić.
Nic nie odpowiedziała. Ona również obserwował go czujnym wzrokiem, czekając na ciąg dalszy, który jednak nie nastąpił. Simon odwrócił się do niej tyłem i podszedł do jednej z półek.
-Kapitan jest wściekły, a z nim lepiej nie zaczynać –rzucił przez ramię. Z szuflady wyjął fiolkę i strzykawkę. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie na łóżku, wywołując kolejną falę bólu. Lekarz w tym czasie zdążył napełnić strzykawkę. Nigdy nie pochwalał torturowania więźniów, zwłaszcza jeśli były nimi młode dziewczyny.
-Pewnie straszni cię boli –zauważył, widząc grymas cierpienia na twarzy więźnia. Kiedy zbliżył igłę do jej ręki, dziewczyna cała się spięła, jakby próbowała się odsunąć.
-To tylko środek znieczulający –powiedział łagodnie. –Brzuch będzie cię mniej bolał.
Nieco się odprężyła, może jej sytuacja nie była tak zła jak założyła. Lekarz wydawał się sympatyczny. Nie musiał nic do niej mówić, a już na pewno nie musiał być dla niej miły. Zanim wbił igłę, przetarł jej skórę wacikiem nasączonym spirytusem, co zauważyła z pewną satysfakcją. Troszczył się –kolejna rzecz do zapamiętania. Łatwo go będzie zjednać, na tę myśl niemal uśmiechnęła się triumfalnie.
Simon przyglądał się jej twarzy. Było mu jej żal, choć wiedział, że nie powinno. Miała na sumieniu sto dwadzieścia osób –sto dwadzieścia jeden –poprawił się w myślach. Jednak o River też wygadywali niestworzone rzeczy, z których żadna nie była prawdą. Nie potrafił przestać porównywać obu dziewczyn, mimo że bardzo się starał.
Dziewczyna na stole była drobną, lecz w pełni rozwiniętą kobietą, o czym zdążył się już przekonać usuwając kulę. Nie wiedział ile ma lat. Małe piersi, jak u nastolatki z łatwością mogła ukryć pod elastycznym bandażem i luźną odzieżą. Nie miała wyrazistych, kobiecych bioder. Właściwie to była bardzo chuda, a jej androgeniczna uroda pozwalała ukrywać się w przebraniu chłopak. Dodatkowy problem stanowiły rysy twarzy, teraz praktycznie nieczytelne pod siniakami i opatrunkami. No i włosy, krótkie jak u żołnierza, szare i postrzępione. Zastanawiał się czy jest nieletnia. Chyba nie. O ile jako chłopak mogła sprawiać wrażenie nastolatka –głównie przez chudość i niski wzrost, o tyle jako kobieta spokojnie mogła uchodzić za dwudziestoparolatkę.
Jego rozmyślania przerwało wejście Malcolma. Mężczyzna nie zwracając uwagi na lekarza, stanął przy łóżku dziewczyny obrzucając ją taksującym spojrzeniem. Nic nie mówił, tylko błądził wzrokiem po jej twarzy, jakby chciał z niej coś wyczytać. Było to bardzo denerwujące. Dziewczyna spojrzała na niego z ukosa, rzucając mu nieme wyzwanie. Nie da się zastraszyć, zwłaszcza teraz kiedy środek przeciwbólowy zaczynał działać.
-Jak się nazywasz? –zapytał wprost. Jego wzrok ostrzegał, że zorientuje się jeśli dziewczyna skłamie.
-Kaleb –opowiedziała odruchowo, było to imię pod jakim jej poszukiwano.
Mężczyzna zmrużył oczy. Zaczynał ją denerwować. To nie było spojrzenie brutalnego, ale głupiego łowcy. To było coś innego i to coś wywoływało w niej niepokój.
-A naprawdę?
-Kaleb –powtórzyła tym razem mniej pewnie.
-Nie sądzę. Kaleb to imię męskie –wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo.
No tak, to oczywiste. Nigdy nie zaakceptują tego imienia, teraz kiedy już znają prawdę. Zastanawiała się czy nie wymyślić na poczekaniu jakiegoś innego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Z resztą jakie to ma teraz znacznie? Cała ta rozmowa wydawała się absurdalna.
-Właściwe to nie mam imienia –skapitulowała, odwracając wzrok.
-Ale jakoś musieli się do ciebie zwracać w kolonii –mężczyzna nie dawał za wygraną.
-Jestem uczniem klasy A –odpowiedziała niechętnie –15. To mój… numer –nagle zrobiło się jej wstyd. Miała numer zamiast imienia i nazwiska. Zupełnie jakby była przedmiotem –pomyślała gorzko.
-Dobrze –usłyszała nad sobą głos kapitana –Będę cię nazywał Al.
Czyżby właśnie dostała imię? Kiedy podniosła zaskoczony wzrok, mężczyzna już na nią nie patrzył. Gestem nakazał lekarzowi iść za sobą i obaj opuścili ambulatorium. Wyszli na zewnątrz. Malcolm zablokował drzwi i ustawił się tak, żeby nie mogła widzieć jego twarzy.
-Chcę żebyś się nią zajął –zwrócił się do Simona.
Młodszy mężczyzna mylnie zinterpretował słowa kapitana i zaczął się bronić.
-Już mówiłem, że nie jestem specjalistą…
-Nie o to mi chodzi –Reynolds przerwał mu w pół zdania –Chcę ją przenieść do wolnej kuty. To będzie jej areszt, dopóki nie dolecimy na Laudos. Ty się po prostu nią zajmij. Dbaj, żeby miała co jeść i zmieniaj jej opatrunki. Nic więcej od ciebie nie oczekuję.
Simon przytaknął, nie było to nic trudnego. Sam założył, że tak postąpi zanim jeszcze kapitan o tym wspomniał.
-Tylko pamiętaj z kim masz do czynienia –Malcolm dodał ostro, widząc nazbyt zadowoloną minę lekarza. –To nie jest biedna dziewczynka napadnięta przez złych ludzi i to nie jest twoja siostra –znacząco spojrzał na lekarza.
To faktycznie był problem i kapitan go wyczuł. Simon wiedział, że będzie się musiał pilnować.
-Dobrze –kapitan klepnął go w ramię uważając rozmowę za zakończoną –Rozumiem, że nie muszę ci przypominać o kajdankach.
Lekarz tylko przytaknął skinieniem głowy.
-Pierwsza zła wiadomość jest taka, że Kaylee nic nie znalazła –Zoe właśnie zbliżyła się do nich i z ciekawością zajrzała do ambulatorium. Dziewczyna na łóżku miała zamknięte oczy jakby spała.
-Niedawno się obudziła –lekarz uprzedził pytanie kobiety –Ale nie jest chętna do rozmowy.
-Ma na imię Al. –kapitan celowo posłużył się imieniem, które nadał dziewczynie kilka chwil temu.
-Czyli to prawda, to dziewczyna –bardziej stwierdziła niż zapytała Zoe. –Nie dziwię się, że woli udawać chłopaka, na jej miejscu zrobiłabym tak samo.
Malcolm rzucił jej zdziwione spojrzenie. Od kiedy to Zoe odczuwa porozumienie dusz z mordercami?
-Druga zła wiadomość jest taka, że Walsh wszystko sprawdził –kobieta podjęła przerwany wątek – i nic co zrobiliśmy nie powinno wywołać takiej reakcji statku.
Dobrze wiedzieli co to oznacza. Znaleźli się w pułapce i prawdopodobnie będą musieli opuścić statek. Sojusz chętnie zdetonuj zagubioną minę, ale wraz z nią wysadzą też Serenity, skoro nie można jej odłączyć.
Zoe spojrzała ze współczuciem na Malcolma. Dla niego to koniec, ten statek był całym jego życiem. Sojusz nie będzie się poczuwał do jakiegokolwiek zadośćuczynienia, bo niby czemu? Jako byli żołnierze, walczący przeciw Sojuszowi nie znaczyli nic. Zwykli banici i przemytnicy, taką opinię mieli w ich oczach. Nie potrafiła sobie wyobrazić Malcolma robiącego cokolwiek innego, co z resztą miały robić? Uwięziony na jednej z prymitywnych planet –nigdy nie zgodzi się osiąść na rozwiniętej planecie Sojuszu - będzie „przykuty do ziemi”, jak sam to kiedyś określił gdy rozmawiali o osadnictwie. To nie było życie dla niego. On musiała być niezależny i wolny, a tylko własny statek mógł dać mu tę wolność.
Sytuacja Simona i River będzie jeszcze gorsza. Byli zbyt charakterystyczni, by ukryć się nawet na pograniczach. Dlatego Malcolm zgodził się przyjąć ich na statek, a teraz nie będą się mieli gdzie podziać.
Pogrążeni w niewesołych rozważaniach nawet nie zauważyli, że więzień ma otwarte oczy i uważnie im się przygląda.
-Nie mamy wyjścia –stwierdził beznamiętnie kapitan, choć ciężko mu było zachować spokój. –Walsh niech przywróci poprzedni kurs –zarządził. –Kiedy znajdziemy się na orbicie, trzeba będzie przepakować towar na prom i skontaktować się z władzami.
Zoe tylko smutnie pokiwała głową.