kategoria : / /
Więzień Firefly -część 4
a u t o r : Obserwator
w s t ę p :
Opowiadanie na podstawie filmu "Serenity" i serialu "Firefly".
u t w ó r :
To był zły pomysł, właściwie fatalny. Patrząc na czerwoną plamę na kombinezonie, która z każdą sekundą stawała się coraz większa, był tego całkowicie pewien.
Wraz z plamą rósł ból, paskudny i obezwładniający. „Czyli tak wygląda koniec?” –przemknęło przez głowę więźnia zanim zapadł się w ciemność.
---------------------------- ------------------------------ -----------------
-Żyje?- Pasterz Book wpatrywał się w Simona kucającego przy napastniku. Lekarz właśnie badał jego szyję w poszukiwaniu pulsu.
-Jeszcze tak –odpowiedział -Ale będę musiał usunąć kulę.
Mal nie zwracał na nich uwagi. Dla niego sprawa była zakończona, zrobił co powinien. Napastnik groził jego mechanikowi, więc go zastrzelił. Wiek chłopaka nie miał tu nic do rzeczy, na wojnie zabijał młodszych i wcale nie czuł się z tego powodu winny. A przynajmniej starał się o tym za często nie myśleć.
Zoe pomogła oszołomionej Kaylee podnieść się z podłogi. Dziewczyna nie miała żadnych obrażeń, jeśli nie liczyć dużego guza z tyłu głowy i zamglonego spojrzenia, kogoś kto nie jest całkiem pewny gdzie się znajduje.
Jane, który zaszedł napastnika z drugiej strony stał teraz z opuszczoną bronią, żałując że to nie on postrzelił chłopaka. Udało im się wpędzić chłopaka w pułapkę. Kierując się w stronę promu, którego zażądał, musiał przejść wąskim trapem nad ładownią. Tam go zablokowali z dwóch stron. Kapitan ostrzegł, że nie pozwoli mu zabrać Kaylee, ale jeśli ją puści to „może” pozwoli mu żyć. Dzieciak chyba nie był pod wrażeniem oferty, bo próbował uciec zasłaniając się dziewczyną jak tarczą. Tylko, że na trapie nie miał dużego pola manewru. Z jednej strony Jane, mierzący do niego ze swojej armaty, a z drugiej kapitan i Zoe.
-Puśćcie mnie, albo ona zginie –zagroził zachrypniętym głosem porywacz.
-Myślisz, że jak ją zabijesz, to wyjdziesz stąd żywy? –głos kapitana nie wróżył nic dobrego.
-Chyba mamy impas –stwierdziła twardo Zoe.
Więzień zaczynał tracić zimną krew. Jakkolwiek się ustawił, nie mógł całkowicie zasłonić się zakładniczką. Co więcej, dziewczyna słaniała się na nogach od momentu kiedy wywlókł ją z kajuty. Była jego wielkości i zapewne podobnej siły, więc coraz trudniej było utrzymać ją w pozycji stojącej. Wreszcie poczuł jak mu się wyślizguje. Zdążył tylko zakląć kiedy próbował ją złapać. W tym momencie poczuł uderzenie w brzuch, a ból rozlał się po jego ciele rzucając go na podłogę.
Pół godziny wcześniej Malcolm wywoływał chłopaka przez interkom -bezskutecznie. Więzień był zbyt zajęty wymiotowaniem i zwijaniem się z bólu by zareagować. Kiedy wreszcie otworzył oczy zobaczył nieprzytomną dziewczynę w kącie kajuty i brudną broń u swoich stóp.
Próbował wstać. Przy drugiej próbie poszło mu już całkiem nieźle. Nie tylko udało mu się utrzymać na nogach, ale karuzela w jego głowie też nieco zwolniła. Podniósł broń z podłogi i ruszył do czegoś, co uznał za prowizoryczną łazienkę. Woda częściowo rozwiązała problem wymiocin i krwi. Opuszczając ją, zobaczył odbicie swojej pokiereszowanej twarzy w lustrze przy drzwiach. Odwrócił się od niego z odrazą. Wchodząc do kajuty rozejrzał się, szukając jakiegoś ubrania, którym mógłby zastąpić swoje śmierdzące ciuchy. Czysty kombinezon mechanika wiszący na oparciu krzesła, wyglądał bardzo zachęcająco. W chwili kiedy zapinał zamek z głośnika ponownie rozległ się głos:
-Mówi kapitan Malcolm Reynolds. Wiemy, że masz naszego mechanika, więc jeśli chcesz żyć, lepiej się odezwij.
-Mistrz negocjacji –więzień uśmiechnął się pod nosem.
............................ .............................. ....
-Niech mi ktoś pomoże przenieść go ambulatorium –Simon próbował zatamować ranę na brzuchu więźnia.
-Odbiło ci, doktorku? –Jane spojrzał na niego jak na idiotę. -To morderca. Niech zdycha! –splunął pod nogi.
-Pomogłem tobie, pomogę i jemu –aluzja w głosie Simona była czytelna, lecz nie dla najemnika. Nigdy by się nie domyślił, że lekarz wie o jego zdradzie sprzed miesiąca. Tylko Malcolm się zorientował i prawie go wtedy za to zabił.
-Pomóż mu –nie znoszący sprzeciwu głos kapitana wyrwał go zza myślenia.
-Ale to morderca…
-To był rozkaz, Jane.
Najemnik pokręcił z niedowierzaniem głową. Świetnie, jeszcze będą ratować gnojka zamiast go dobić. Zarzucił karabin na plecy i schylił się po więźnia. Zaskoczyło go jak lekki był chłopak. Nawet jak na nastolatka wydawał mu się dziwnie mały.
Mal podszedł do Kaylee, która stała oparta o barierkę. Zoe lekko podtrzymywała ją za łokieć, bo dziewczyna niebezpiecznie się chwiała.
-W porządku? –zapytał, schylając się nieco, żeby znaleźć się na wysokości wzroku dziewczyny.
-Tak, chyba tak. Tylko głowa… –odpowiedziała niepewnie, patrząc nieprzytomnie w przestrzeń.
-Walsh pewnie szaleje z niepokoju –Zoe spojrzała z nadzieją na kapitana.
-Idź. Ja się nią zajmę –Mal, oparł ręce na ramionach dziewczyny, kiedy kobieta opuszczała ładownię.
-Kaylee, spójrz na mnie –poprosił, ale dziewczyna nie zareagowała. Jej rozbiegane spojrzenie nadal błądziło po pomieszczeniu szukając jakieś punktu oparcia.
-Spójrz na mnie –powtórzył, tym razem jego głos zabrzmiał ostrzej, a dziewczyna zatrzymała wzrok na jego twarzy.
-Już w porządku –Kaylee zrozumiała i uśmiechnęła się blado.
-Tak, już w porządku –powtórzyła bezwiednie, jakby smakując w ustach te słowa.
-Niech Simon cię potem zbada –zarządził kapitan –A teraz idź się położyć.
Była blada i osłabiona. Uderzenie w głowę nie tylko ją ogłuszyło, ale wytrąciło z równowagi. Najchętniej usiadłaby tutaj, żeby się zdrzemnąć. W tej chwili podłoga wydawała się jej całkiem wygodnym miejscem i faktycznie wykonała taki gest, jakby chciała usiąść, ale kapitan ją powstrzymał.
-Nie tutaj –objął dziewczynę ramieniem i poprowadził do kajuty.
Zapach jaki powitał go w pokoju, skutecznie obrzydził mu ten pomysł. Podłoga była w fatalnym stanie. Wymiociny i krew pokrywały prawie cały jeden róg, a w kącie leżały cuchnące szmaty, które kiedyś były ubraniem uciekiniera.
-Pokoje dla gości będą chyba lepsze –mruknął do siebie.
Umieściwszy Kaylee w jednej z kajut ruszył do ambulatorium.
Jane ułożył więźnia na łóżku zabiegowym. Wyglądał na nieprzytomnego, ale najemnik mu nie ufał. Kiedy Cage go przyprowadził, też sprawiał wrażenie niegroźnego dzieciaka, a potem załatwił Łowcę jakby to była bułka z masłem.
-Powinieneś go przykuć –poradził lekarzowi, spoglądając na chłopaka. –Poprzednim razem jak oberwał, załatwił gościa jednym ciosem.
-Poradzę sobie –odpowiedział niechętnie lekarz. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebował, były rady od znienawidzonego najemnika –Chyba, że chcesz mi pomóc? –zapytał zaczepnie.
-Nie ma mowy –mężczyzna zasłonił się obiema rękami i w pośpiechu opuścił ambulatorium.
Rana mimo, że wyglądała na poważną nie musiała być groźna, przynajmniej tak zdawało się Simonowi. Puls chłopaka był stabilny, a jeśli kula ominęła najważniejsze narządy, więzień powinien przeżyć. Przez kilka chwil rozważał czy jednak nie przywiązać rannego. Jane może i był idiotą, ale faktycznie przeżyli szok kiedy dzieciak zabił Cage’a.
-Czemu nie jest przykuty? –kapitan właśnie wszedł i teraz przyglądał się drobnej postaci na łóżku.
-Nie mam kajdanek, kaptanie – szybko skłamał Simon.
Mężczyzna podszedł do jednej z półek w ambulatorium, z której wyjął samozaciskowe opaski. Jedną rzucił lekarzowi, a drugą zacisnął na nadgarstku więźnia i metalowej poręczy łóżka.
-Przydałaby mi się pomoc przy operacji –zasugerował lekarz, nawet nie patrząc na Mala.
-Poradzisz sobie, od tego tu jesteś –odpowiedział sztywno mężczyzna.
-Może Pasterz Book, albo Zoe…
-Powiedziałem, że sobie poradzisz –Malcolm uciął rozmowę i skierował się do drzwi.
-Świetnie –westchnął Simon i zabrał się do rozcinania kombinezonu chłopaka.