kategoria : / /
Naruto-Liberator || Prolog
a u t o r : chimashirose
w s t ę p :
Wiesz, czym jest yaoi? Znasz anime "Naruto" i uważasz, że niektóre męskie postacie powinny być w związku z innymi, również męskimi postaciami? A może po prostu nudzisz się i masz ochotę poczytać o ludziach borykających się z apokalipsą zombie tak bardzo, że jesteś wstanie przymknąć oko na gejowski wątek, który się pojawi? Jeśli tak, to jest to miejsce idealne dla Ciebie. Postaram się jak tylko mogę, żeby Cię zaciekawić.
(Akcja opowiadania toczy się w alternatywnym, stworzonym przeze mnie świecie. Nie musisz znać anime, z którego zapożyczyłam postacie, aby połapać się w fabule)
u t w ó r :
- Rany, co jest z tym Internetem? – mruknąłem cicho patrząc na ikonkę ładowania na jednej z kart otwartych w przeglądarce. Strona powinna załadować się już dawno temu. Splotłem ręce na klatce piersiowej, po czym odchyliłem się do tyłu, napierając na oparcie fotela. Westchnąłem cicho, po woli tracąc cierpliwość.
„Błąd wczytywania strony”. Zmarszczyłem brwi po przeczytaniu owego komunikatu, po czym spojrzałem na pasek zadań, tam, gdzie miała znajdować się informacja o dostępie do Internetu… a raczej jego braku. Sapnąłem gniewnie. Nienawidziłem kiedy wycinano mi takie numery. Sięgnąłem więc do routera znajdującego się nieopodal, po czym zresetowałem go. Westchnąłem po raz kolejny, kiedy zauważyłem, że to nic nie dało. Internetu jak nie było, tak nie ma. Może babcia zapomniała za niego zapłacić?
Ruszyłem w stronę drzwi i już po chwili zbiegałem po schodach w dół.
- Babciu? – zawołałem cicho. Zero odpowiedzi. A wydawało mi się, że słyszałem jak krzątała się po domu.
Obszedłem salon, kuchnię, zapukałem nawet do drzwi łazienki. Nic. Podszedłem do drzwi wyjściowych, uchyliłem je i wyjrzałem na zewnątrz. Od razu uderzył mnie zapach drzew i kwitnących kwiatów. Życie na wsi ma jednak jakieś pozytywne strony. Było tu cicho i spokojnie, nie tak, jak w mym rodzinnym mieście, Tokyo, gdzie na ulicy nigdy nie brakuje ludzi i samochodów. Oczywiście można tam znaleźć miejsca bogate we wdzięki przyrody, zadziwiająco piękne, jednak to nadal nie jest to samo.
Dostrzegłem ją, siedziała na ganku, na drewnianym, bujanym fotelu, na którym uwielbiała przebywać i rozkoszować się słodkim zapachem kwiatów w takie jak ten letnie dni. Tym razem nie wyglądała jakby miała zamiar się relaksować. Pod nogami trzymała miskę z jakąś wodą zabarwioną delikatnie na czerwono, w dłoniach natomiast bandaż elastyczny. Podbiegłem do niej od razu, mocno zaniepokojony.
- Co się stało, Babciu?! – zapytałem i przykląkłem tuż obok niej, obejmując jej dłoń. Ta syknęła z bólu i wyrwała rękę z mego uścisku. Czerwony kolor, którym zabarwiła się woda, okazał się być krwią.
Spojrzałem w jej twarz. Zaciskała zęby. Cokolwiek się stało, bardzo musiało ją to boleć.
- Co się stało? – powtórzyłem pytanie, a mój niepokój jeszcze bardziej się pogłębił.
Babcia zdobyła się na delikatny uśmiech. Sprawiał wrażenie wręcz wymuszonego. Zapewne nie chciała, bym się martwił. Zawsze tak robiła – uśmiechała się i udawała, że wszystko jest ok. Tak samo rok temu, na moje siedemnaste urodziny, kiedy poślizgnęła się i przewracając się złamała nogę. Pojechałem do szpitala wraz z nią i mamą, choć ta kochana staruszka przekonywała mnie, bym wracał do gości i dobrze się bawił, pocieszała, że jej nic nie będzie.
- Sama właściwie nie wiem – odrzekła po chwili, a wymuszony uśmiech nie znikał z jej twarzy. Powoli owijała bandażami swą dłoń. – Ten młody chłopak… Myślałam, że porządny z niego gość, jednak myliłam się…
- Ten chłopak? – przerwałem. – O kim mówisz? Co Ci zrobił?
Babcia westchnęła cicho.
- Chłopcze, ile razy mam ci powtarzać, że nie wypada przerywać w trakcie zdania?
Tymi słowami próbowała załagodzić sytuację, rozładować napięcie, które dało się wyczuć między nami. Chwilę później spoważniała i kontynuowała wyjaśnienia:
- Ten od państwa Edasaki. Młody chłopaczek, chyba gdzieś w twoim wieku. Wyobraź sobie, że dzisiaj, kiedy wracałam z zakupów, ten przywitał się ze mną i zaoferował, że poniesie moje torby kawałeczek, gdyż i tak ma po drodze. Oczywiście zgodziłam się. Siatki były ciężkie. W końcu minęliśmy jego dom, więc oświadczyłam, że dalej dam radę sama. Wyciągnęłam rękę w jego stronę, żeby odebrać siatki. Wtedy dostrzegłam jakiś dziwny błysk w jego oczach, przez chwilę wyglądał… jak jakiś dziki zwierz. Dziki, głodny zwierz. Zamiast oddać mi siatki wgryzł mi się w dłoń tak mocno, że aż przebił skórę. Wrzasnęłam głośno i załkałam, przerażona. Ten jakby się ocknął z jakiegoś transu – cofnął się gwałtownie i popatrzył na mnie spłoszony. Upuścił nawet siatkę z zakupami. Wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem i uciekł, nawet nie w stronę swojego domu. To było straszne. Chwyciłam więc siatki, pozbierałam co nieco z tego, co wypadło i popędziłam do domu. Nie wiem co temu smarkaczowi strzeliło do głowy.
Przez chwilę oniemiałem. Nie wiedziałem, co mogę powiedzieć, nie spodziewałem się czegoś takiego.
- Może był ćpunem… – zasugerowałem. To jedyne logiczne wytłumaczenie, jakie przyszło mi do głowy. – I przez prochy ześwirował tak mocno, że pogryzł staruszkę.
- Ćpunem? – Babcia roześmiała się cicho. – Coś ty, przecież to grzeczny chłopiec.
- Grzeczni chłopcy nie gryzą ludzi, Babciu.
Kobieta zamyśliła się, jednak nic nie odpowiedziała.
- Uważaj na siebie. I może idź z tym do lekarza – ruchem głowy wskazałem na jej dłoń. Znów nic nie odpowiedziała. Wycofałem się więc i z niedowierzaniem ruszyłem z powrotem na górę. Rzuciłem się na łóżko i złapałem za telefon, a następnie zabrałem się do pisania wiadomości tekstowej.
Nie uwierzysz! Dzisiaj jakiś koleś rzucił się na moją babcię, pogryzł jej rękę i uciekł. Nie mam pojęcia jak to wyjaśnić, to chore! Historia rodem z jakiegoś popieprzonego filmu.
Odszukałem w kontaktach Saia, mojego dobrego przyjaciela, którego poznałem przez Internet. Moje życie towarzyskie nie było zbyt bogate, więc nie miałem problemu z odnalezieniem go na liście. Nacisnąłem przycisk „wyślij” i odłożyłem telefon obok.
Podszedłem do komputera, jednak dostęp do Internetu wciąż był ograniczony. Wziąłem jednak ze sobą kilka mang i książkę, więc nie będę się nudził. Sięgnąłem po jedną z nich i zabrałem się do lektury.
Od czytania odciągnął mnie dźwięk nadchodzącego smsa. Sięgnąłem po telefon. To Sai.
„Może to zombie? ;D A tak na poważnie to uważaj na siebie, za dwa tygodnie chcę Cię widzieć całego, a nie odwiedzać w szpitalu”.
Uśmiechnąłem się delikatnie, po czym wróciłem do lektury. Później kilka razy jeszcze sprawdzałem, czy może jest już dostęp do Internetu, jednak za każdym razem się zawiodłem. W końcu stwierdziłem, że nie ma na co czekać. Poszedłem się umyć, a następnie ruszyłem do łóżka. Przynajmniej raz się wyśpię jak należy.
Następnego dnia nie robiłem nic godnego uwagi. Internetu z jakichś względów nadal nie było, choć babcia zarzekała się, iż za niego zapłaciła w terminie. Przeczytałem wszystkie trzy mangi jakie ze sobą wziąłem i zabrałem się do czytania książki. Babcia narzekała na to, że strasznie boli ją głowa. Próbowała walczyć z owym bólem za pomocą tabletek, jednak to nic nie dawało – ból nie znikał. Położyła się więc i spróbowała przespać możliwie jak najwięcej czasu.
Głowa rozbolała i mnie od tego czytania, a oczy domagały się spoczynku. Przekręciłem się w łóżku na plecy i przetarłem dłońmi oczy z cichym westchnieniem. Zaczynałem żałować, że babcia nie posiada telewizora, choć na ogół go unikałem. Większość wolnego czasu spędzałem przed komputerem, grając w jakieś durne gry czy oglądając anime. To podchodziło pod uzależnienie. Od czasu do czasu jeździłem do Babci na parę tygodni, jednak odkąd kupiła komputer i założyła Internet robię dokładnie to samo co w domu. Może kiedyś z tym skończę…
… Ale jeszcze nie teraz, pomyślałem, przewracając się na prawy bok. Jeszcze nie mam na to sił. Przymknąłem powieki i nawet nie zorientowałem się, kiedy zapadłem w sen.
Obudziłem się rano, następnego dnia. Wziąłem do reki telefon by sprawdzić godzinę. 7:55, tak głosił. Podniosłem się z łóżka i popędziłem do łazienki. Długo nie wychodziłem spod prysznica. Strumienie gorącej wody spływały po moim ciele, pozwalając mi się całkowicie rozluźnić. O tak, mógłbym zasnąć po raz kolejny.
Jak tak dalej pójdzie, Uzumaki, to prześpisz całe życie, pomyślałem. Dosyć.
Sięgnąłem po ręcznik i najpierw przetarłem swoją blond czuprynę, dopiero później resztę. Spojrzałem w lustro na swoje odbicie. To zabawne, ale wyglądałem jakbym nie spał kilka dni pod rząd. Chyba czas zacząć prowadzić bardziej aktywny tryb życia, Uzumaki. Ubrałem się i ruszyłem do kuchni. O tej porze Babcia powinna siedzieć na jednym z krzesełek i dziergać coś na drutach bądź rozwiązywać krzyżówki z gazet, jak to ma w zwyczaju. Zdziwiłem się więc kiedy jej tam nie zastałem. Wyszedłem na ganek i…
Poczułem, jak moje ciało nagle sztywnieje. Ujrzałem coś, czego nigdy w życiu nie chciałbym widzieć. Babcia siedziała na ziemi, tuż obok swojego fotela, pochylając się. Ubranie całe miała poplamione krwią, a dłoniach trzymała coś czarnego. Zdałem sobie sprawę z tego, iż to „coś”, to jej kot, Kuro. Towarzyszył jej przez wiele lat, był jej najukochańszym pupilkiem. Byłem tak przerażony tym co widzę, że nie potrafiłem się ruszyć. Wyraźnie czułem jak mocno bije mi serce. Jeszcze trochę i wyłamie mi żebra, przeszło mi gdzieś przez myśl.
- B… Babciu… – udało mi się wychrypieć. Gardło miałem mocno ściśnięte, tak więc wypowiedzenie czegokolwiek było dla mnie nie lada wyzwaniem.
Kobieta nie zareagowała jednak. Była zbyt pochłonięta pożeraniem swojego chowańca. Czułem, jak do oczu napływają mi łzy. Zacząłem cofać się powoli, nie spuszczając wzroku z tego potwornego obrazu. W pewnym momencie straciłem grunt pod nogami – całkowicie zapomniałem o tych głupich trzech schodkach, jakie dzieliły ganek od ziemi – i poleciałem do tyłu, uderzając tyłkiem o beton. Nie poczułem jednak bólu.
Nie powinienem tu być, pomyślałem, po czym spróbowałem się podnieść, ale nogi się pode mną uginały. Łzy zasłoniły mi niemal całkowicie pole widzenia. W końcu stanąłem na nogi i pobiegłem w stronę uliczki, potykając się. Muszę… Muszę się stąd wydostać… jak najszybciej.