kategoria : / /
Zakazane marzenia
a u t o r : aniadratewka
w s t ę p :
Piszę opowiadania - taka mała pasja :) Zachęcam do przeczytania. Mam nadzieję, że pomożecie mi z napisaniem dalszej historii. Potrzebuję inspiracji. Wszystkim, którzy przeczytają i zostawią po sobie komentarz itp - bardzo DZIĘKUJĘ :) Opowiadanie romantyczne przeniesione w czasy wojny.
u t w ó r :
Patrzę na białe gwiazdy osadzone na granatowej szacie nieba. Dookoła panuje niezwykła cisza, przerywana co jakiś czas koncertem świerszczy. Wielki biały księżyc przygląda mi się w skupieniu. Rzuca jasny pobłysk światła. Przez noc dostrzegam mokre od rosy pole pszenicy. Dookoła otacza mnie ciemny las, z którego wyłaniają się czarne postacie moich leków. Zbliżają powoli swoje szpony do moich nóg. Stoję nieruchoma z oczami zgubionymi. Chcę krzyczeć, lecz z moich usta nie wydobywa się żaden dźwięk. Jeden błysk zmienia wszystko. Potwory uciekają, a wokół płonie kawałek świata. Gorący ogień niszczy wszystko co staje na jego drodze. Nagle granatowa noc zamienia się w czerwoną eksplozję piekła. Szary dym zasłania księżyc, a wraz z nim gwiazdy. Moje oczy zamykają się. Nie ma już niczego. Pochłonięcie przez ogień trwa chwilę.
Budzę się w zupełnie innym miejscu. Czuję ostry ból w okolicach prawego ramienia, a myśli w głowie zaczynają się niebezpiecznie kotłować. Powoli zaczynam widzieć obrazy. Przypominam sobie ostatnie zdarzenia. Czuję jak od pobliskiego ogniska dociera do mnie ciepło oraz światło, rozświetlające wnętrze lepianki. Moja ręka wędruje do prawego ramienia. Przyciskam materiał jakiejś szmaty do rany, a krew sączy się powoli. Odwracam głowę w stronę szmeru. On tam stoi, wpatrując się we mnie. Błękit tych oczu rozpoznałabym wszędzie. To była ostatnia chwila przed strzałem. Jego oczy. Wrogie, nastawione na nienawiść, lecz nie chcące nikogo skrzywdzić. Obserwuje każde moje zamknięcie oczu, liczy ilość oddechów, zapewne słyszy także bicie oszalałego serca. Podchodzi do sterty drewna, biorąc jeden ciężki pachołek drewna. Wrzuca go na ognisko, pobudzając tym samym wzniesienie się małych iskierek ku otworowi na dachu lepianki. Klęka przy ognisku, częściowo mi je zasłaniając. Ma na sobie beżową koszulę z długimi rękawami, podwiniętymi do łokci. Długie spodnie w kolorze khaki są umazane od sadzy.
- Dziękuję – mówię słabym ochrypniętym głosem.
Odwraca głowę i chwilę się we mnie wpatruje niespokojnym wzrokiem, jakbym była czemuś winna. Wstaje i podchodzi do drewnianego stolika. Spod niego bierze wiadro z wodą, która następnie zostaje przelana do miski. Chwyta jeszcze dwa kawałki materiału nim podchodzi do mnie.
- Zrobię ci opatrunek – oznajmia oschłym tonem.
Staram się podnieść, lecz rana uniemożliwia ten wyczyn. Stara się delikatnie odpiąć guziki sukienki. Odsłania otwartą ranę i przygląda się jej w wielkim skupieniu. Nic nie mówiąc zamacza kawałek materiału w letniej wodzie i subtelnie przykłada do miejsca postrzału. Krzywię się, zaciskając przy tym pięści. Chłopak bierze moją drugą rękę i przykłada do materiału, dając tym samym do zrozumienia, że muszę przytrzymać. Ten chwilowy dotyk jest dla mnie udręką. Ma zimne ręce. Odchodzi kawałek dalej do skrzyni, z której wyciąga szklaną butelką z jakąś cieczą. Jest gęsta prawie jak miód. Wylewa sobie maź na rękę. Pokazuje, żebym zabrała materiał. Posłusznie to robię. Ufam mu. Jego palce lekko gładzą ranę, zostawiając znaki w formie brązowej plamy na prawym ramieniu. Przykłada nowy materiał do rany, a następnie kolejnym kawałkiem zawiązuje mi go dookoła klatki piersiowej wraz z ramionami.
- Nie musisz tego robić – mój głos jest niezwykle twardy.
- Bystra jesteś – ironizuje i bezczelnym wzrokiem lustruje moją twarz.
- Dlaczego ? – pytam.
- Nie jestem mordercą, tak jak wasz naród – odpowiada, a ja momentalnie wstaję ku jego zdziwieniu.
- Naród z jednej mnie się nie składa – syczę przez zaciśnięte zęby – Zabij mnie – dokończam.
Na jego twarz wpełza lekki uśmiech. Podchodzi do mnie bliżej. Jego ręka łapie mnie za ramię i sadza z powrotem na łóżku. Błękit jego oczu niebezpiecznie czyta wszystko co chce o mnie wiedzieć.
- Waleczna do tego – mówi już ciszej, jakby do siebie.
- Masz to zaraz zrobić – rozkazuję z oczami wpatrzonymi w ogień.
- Rozwiązanie dobre, ale czemu miałbym zabijać tak piękną istotę i mówiłem Ci, że nie jestem mordercą – jego głos robi się łagodny.
Znowu jego wzrok świdruje moją buzię, jakby chciał wiedzieć z jakich słabości się składam. Moje policzki zalewają się czerwonym rumieńcem. Przez chwilę wydawało mi się, że na jego twarzy pojawił się uśmiech. Odwraca się i dorzuca drewna do ognia.
- Możesz ratować jeńca ? – pytam zaczepnie.
- Jestem wyrzutkiem, mogę robić co mi się podoba – odpowiada pewny siebie.
- Twój naród sam do tego doprowadził – mówię cicho, a on zaciska pięści.
- Prześpij się – nie daje się sprowokować – Jutro zaprowadzę cię do granicy – kończy i wychodzi na zewnątrz.
Zostaję sama w ciepłej lepiance. Staram się nasłuchiwać czy gdzieś nie odszedł. Jakieś urywki dźwięków docierają do moich uszu, lecz nie potrafię ich zidentyfikować. Rana boli. Jedyną dobrą wiadomością było to, że przestała się z niej lać czerwona krew. Obracam się na zdrowe ramię w stronę ogniska. Chwilę patrzę na wejście i obraz ukazany w prostokącie. Czarny las, a w nim zapisana jest cała historia ludzi, nie świata. Zasypiam szybko. Za pstryknięciem jego palców.