|
|
|
|
|
kategoria : Proza / Fikcja / Inna
NR. 4 – Błękit
a u t o r : Velbestia
w s t ę p :
Inspiracja: "Blue"
u t w ó r :
„Wolę skrywać rzeczy na samym dnie Bowiem nigdy tak do końca nie nauczyłem się pływać…”
Tak naprawdę to nie chciał wiedzieć. Nie chciał wiedzieć jak ma na imię, do której chodzi klasy. Po prostu chciał by pozostała jego błękitną bezimienną. Spotkał ją przy szkolnych szafkach, On akurat zamykał swoją a ona czegoś szukała w swojej. Przez przypadek spojrzał na nią, a ona na niego. Miała tak piękne błękitne oczy. Wpatrywał się w nie nawet kiedy jej już nie było. Narkotyzował się pozostawionym w powietrzu zapachem jej perfum. Stałby pewnie tak dłużej gdyby nie przykry obowiązek. Zdawał sobie sprawę, że będzie mógł tylko w myślach dotykać jej ciała. W rzeczywistości nie ma cudów.
Ignorując dym wpatrywał się w nią. Jak stoi w błękitnej sukni a jej włosy unoszą się na wietrze. Uśmiechała się do niego tajemniczo. Kiedy podchodził do niej uciekała mu. Przelewając się przez palce, przenikając niewyraźnie wizje. Zamykał oczy by wyciągać ręce po jej dłoń. Chciał złapać rąbek jej sukni, jednak dotknąć nieba nie można. Anioły uciekają równie szybko jak się pojawiają. Sny kończą się wraz z dymem.
Obudził się we własnych wymiocinach. Więc taka jest cena raju?
Siedziała na parapecie czytając książkę. Z daleka wydawało mu się, że czyta Goethego, od jakiegoś czasu miał problemy ze wzrokiem wiec nie był pewny co do tytułu. Rozpuszczone blond włosy spływały na ramiona jak kaskady kwiatów w tajemniczym, niedostępnym ogrodzie. Wyciągnął notatnik i ołówek. Założył kaptur na głowę tak by nie widziała kim jest. Rysował ją, delikatnie pieszcząc każdą kreskę która tworzyła jej obraz. W pewnym momencie spojrzała w jego stronę. Przestał rysować, i ukrył twarz jeszcze bardziej w azylu ciemności. Posłała w jego stronę uśmiech. Nie dla niego. Dla kolesia który przechodził obok.
Zamknął się w pokoju by nikt mu nie przeszkadzał. Rysował jej portret, w błękitnej sukni. Umazany farbami muskała ją pędzlem. Jeśli nie może jej mieć prawdziwej, będzie cieszył się jej odbiciem.
Zderzyli się na korytarzu szkolnym, to była jego wina bo znowu szedł oglądając swoje rysunki. Bez słowa zaczął zbierać swoje papiery. Było mu cholernie wstyd. Przyklęknęła do niego i pomogła mu. Zatkało go. Tępo wbił wzrok w ziemie. Nawet nie wydusił z siebie „przepraszam” , odszedł jak najszybciej. A ona stała wpatrzona w jego znikającą za rogiem sylwetkę.
Zamykał oczy by nie łzawiły. Krztusił się trochę. Uśmiechał się błogo, a ona bawiła się jego zamkiem od kurtki. Przytulała się do niego tak by nie czuł już zimna. Czuł tylko ciepło w środku. Zaczęła obracać się w błękit. Tak piękny kolor dla niej.
Coraz bardziej bolała go głowa. Ból stawał się nie do wytrzymywania w szczególności wieczorem. Jakby jakiś robak wiercił mu korytarze w mózgu, i nie chciał przestać. Nie pomagały tabletki, okłady. Matka powiedziała, że zapisała go na wizytę do lekarza, i tak nie pójdzie.
Czasami przesiadywał w parku i myślał o wszystkim. Zastanawiał się co jest sensem życia człowieka. Czy istnieje w ogóle coś takiego jak sens? Przecież w każdej chwili możemy umrzeć i nie spełnić żadnego ze swoich postanowień. I co zostanie po nas? Wspomnienie? A i wspomnienia w końcu umierają wraz z tymi co pamiętali.
Postanowił zwiększyć dawkę.
Spotkali się przed salą 211. Powiedziała mu „cześć”. Czy ona nie rozumie, że musi pozostać tylko snem? Niedoścignionym marzeniem. Błękitem.
Siedzieli razem nad jeziorem. Upajali się chwilami ciszy. Nie rozmawiali. Przytulił ją do siebie. Wsłuchiwała się w bicie jego serca. Słońce świeciło przez szare chmury. Była jesień a ona siedziała na piasku w błękitnej sukni na cieniutkie ramionka. Nie czuła zimna była przecież tylko fatamorganą. Na niebie pojawiły się ogromne wrony. Krzyczały coś w swoim wronim języku. Powoli zniżały lot. Siadając na piasku tuz obok nich. Otaczały ich. Z każdą minuta przybywało ich coraz więcej. W końcu plaża stała się czarna. Przerażony zaczął je odpędzać. Lecz one wracały. I swoimi niemymi czarnymi oczami wpatrywały się w niego. Zbliżały się. Krakały obrzydliwie. Przytulił ją do siebie lecz po chwili spostrzegł, ze tuli do siebie swoje zwłoki. Chciał krzyczeć. Pióra zatkały mu usta.
Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.
śr. ocen : 4.00
il. ocen : 1
il. odsłon : 2758
il. komentarzy : 0
|
linii : 32
słów : 818
znaków : 4221
data dodania : 2005-11-02
|
Brak komentarzy.
Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Wszelkie utwory zamieszczone w serwisie należą do ich autorów i są zastrzeżone prawami autorskimi. Zespół fanfiction.pl nie odpowiada za treść utworów i komentarzy. © 2005 - 2020 fanfiction.pl
|
|