FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Sag mir, warum? - Rozdział 5.

a u t o r :    ProtectTheCoven


Stop. Nie dam rady. Na pewno nie bezbronna. Pozory przecież zawsze mogą mylić. I nie mam teraz na myśli autora listu - złe zamiary było od niego czuć na kilometr. Wątpliwości dotyczyły więźnia. Być może to jeden z "tych złych", który w ich przekonaniu zasłużył na śmierć. Jednak nie mnie oceniać. Niezależnie od tego co zrobił, muszę mu pomóc. To przecież człowiek.
Jak ja.
Dla pewności sięgnęłam po butelkę po piwie stojącą na półce. No dalej.
Drzwi uchylały się pod naciskiem mojej dłoni całkiem bezszelestnie. A może głośno skrzypiały. Nie wiem. W mojej głowie panowała tępa cisza. Jedyne co słyszałam to dudnienie serca. Czułam krew przepływającą przez całe ciało. Zrób to.
Raz.
Dwa.
Trzy!
Pchnęłam drzwi z całej siły. Z impetem uderzyły o ścianę robiąc przy tym taki hałas, że głuchy by usłyszał. Był to pierwszy dźwięk, jaki usłyszałam od 10 minut. Zaraz potem mych uszu dobiegł cichy jęk.
Odwróciłam się.
Jasny blondyn siedział obok drzwi. Chyba nigdy nie widziałam, żeby ktoś był aż tak blady. Prawą ręką trzymał się za głowę, a lewą podpierał, by nie upaść. Wyglądał tak niewinnie... Nie mógł być jednym z nich.
Wciąż nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Z emocji upuściłam butelkę. Chłopak gwałtownie się odwrócił i zauważył mnie. Rozglądał się gorączkowo jakby nie wiedział, gdzie jest. Wyglądał znajomo. Zaintrygował mnie jego strój - żółta koszulka i czarne krótkie spodenki. Do tego pasiaste podkolanówki w tych samych kolorach. I korki. Piłkarz. Gdy odsunął rękę zauważyłam logo Borussii Dortmund. Nigdy nie interesowałam się piłką nożną, ale podstawowe kluby, jak Barcelona, Real Madryt, Bayern, czy właśnie BVB tak po prostu wypada znać. Z zamyślenia wyrwał mnie głos. Mężczyzna mówił po niemiecku, jednak rozumiałam wszystko, bo przez pół roku mieszkałam w Berlinie.
- Kim jesteś? Co tu robię? - wystraszony prawie krzyczał.
- J-ja nie wiem... - wykrztusiłam bezgłośnie. Blondyn gwałtownie wstał, po czym zatoczył się i oparł o ścianę. Bardzo ciężko oddychał. Przez chwilę stał tyłem do mnie, przez co udało mi się przeczytać nazwisko. Götze. Ostatnio było o nim głośno w mediach. Nie pamiętam dlaczego, ale... on nie wyglądał jak ten z gazet. W głowie szukałam jakichś wiadomości sportowych z ostatnich dni, próbując dopasować tę twarz do którejś z nich. Pustka. Być może sytuacja nie pozwalała mi trzeźwo myśleć, tyle emocji naraz...
Zbyt długo trwała ta niezręczna bezczynność.
- J-jestem Emilia. Mieszkam tutaj. Też nie wiem co się dzieje.
Wciąż opierając się o ścianę podał mi dłoń.
- Marco.

***

Głowa pękała mi z bólu. Nie chciałem jednak dać tego po sobie poznać. Bądź twardy.
Emilia była piękną dziewczyną. Mimo, że nie widziałem w pełni wyraźnie, byłem w stanie to zauważyć. Skupiając się na sytuacji - nie pamiętałem kompletnie nic. Pustka. Zero. Ostatnim wspomnieniem było spotkanie w szatni, chyba przed meczem. Później najczarniejsza ciemność.
A jednak znalazłem się tutaj. W jej domu, cały obolały z dziurą w pamięci. Ewidentnie coś się przez ten czas wydarzyło. Jak widać było dość ciekawie...
Na jej twarzy widziałem przerażenie. Nie chciałem, by się mnie bała.
Gdzieś w głębi czułem, że z tą dziewczyną przeżyję jeszcze wiele.

***

- Nie stójmy tutaj. Mogą wrócić w każdej chwili. - powiedziałam.
- Kto? - Marco wyglądał na szczerze zaskoczonego. Nie pamiętał.
- Wyjaśnię ci wszystko na górze. Proszę, chodźmy stąd.
Wzięłam go pod ramię. Nie było zbyt wygodnie, bo był ode mnie o głowę wyższy. Gdy wchodziliśmy po schodach, czułam jego oddech. Czułam dudnienie jego serca. A może mojego? Nie jestem w stanie stwierdzić. Widziałam, że każdy krok sprawiał mu ból.
Dotarliśmy do drzwi, które wcześniej zostawiłam otwarte. Posadziłam go na kanapie w salonie, a sama zamknęłam się w łazience.
- To się nie dzieje. Nie, nie, nie... - mamrotałam sama do siebie. - Zaraz się obudzę i jego tam nie będzie.
Przetarłam twarz z potu. Banalnie zabrzmi jeśli powiem, że miałam mętlik w głowie, ale to najbardziej trafne określenie. Stałam jeszcze chwilę przed lustrem, po czym wróciłam do salonu. Marco opierał łokcie o kolana dłońmi zasłaniając twarz. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego wygląd. Był bardzo przystojny i umięśniony. W moim typie.
Nie czas na to, przestań.
- Wyjaśnisz mi proszę, co tu robię i gdzie jestem - wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jesteś w Polsce, na południu, w mieście Bielsko-Biała - powiedziałam siadając na fotel po drugiej stronie stołu. - Co do pierwszego pytania, to właściwie wiem tyle co ty. Usłyszałam hałas, przyszli oni... to znaczy dwaj mężczyźni, raczej młodzi, jeden miał chyba na imię Cris...
Chłopak zamarł. Wyglądał, jakby coś sobie uświadomił.
- Coś nie tak? - najgłupsze pytanie jakie mogłam zadać w tej sytuacji.
- To imię... Przypominam sobie... Było ciemno, wszystko co słyszałem było przytłumione przez dłuższy czas. Jak w samochodzie. Wtedy je wypowiedział.
- W samochodzie? Przez dłuższy czas?
- Tak. To brzmi logicznie. Skoro mówisz, że jestem w Polsce, to raczej mnie tu nie przeteleportowali. Samolotem też chyba nie jest łatwo przewieźć nieprzytomnego człowieka. - zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. - Ostatnie moje wspomnienia to Dortmund. Rozmowa przed jakimś meczem. Nic więcej nie pamiętam. Nie wiem nawet, co to był za mecz.
- Sprawdzę to dla ciebie. Ale teraz odpocznij. - powiedziałam wstając. - Musimy tylko ustalić, co zrobimy dalej. Jestem pewna, że oni tu wrócą.
- Dzwoniłaś na policję?
- Nie, bałam się. Gdy uciekałam, oni nawet nie próbowali mnie gonić. Mieli wszystko zaplanowane. Wiedzieli, że nie zadzwonię.
- Rozumiem. Zapewne wiedzą też, że teraz jestem u ciebie. Znają się na ludziach.
"I wykorzystają to" pomyślałam.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1317
il. komentarzy : 0
linii : 48
słów : 1143
znaków : 5662
data dodania : 2015-03-07

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e