kategoria : / /
Sag mir, warum? - Rozdział 3.
a u t o r : ProtectTheCoven
"Już miałam przekręcić klucz drugi raz, gdy nagle..."
Trzask! Automatycznie cofnęłam się do schodów. Po chwili usłyszałam kolejny, tylko głośniejszy, jakby bliżej. Wydałam z siebie niekontrolowany krzyk. Chciałam uciekać, ale...
-Hilfe! - usłyszałam stłumiony głos zza drzwi. Z tego co wiem, to po niemiecku RATUNKU. Chyba po raz pierwszy w życiu byłam tak przerażona. Co robić?! Odwróciłam się i pobiegłam na górę.
***
Obudziłem się w jakimś pokoju. Ładnie urządzonym, było to widać nawet w półmroku. Biała, skórzana kanapa i fotel, przeszklony stolik... Nade mną, na ścianie wisiało mnóstwo dziwnych przedmiotów - gwizdki, flety i inne rzeczy, których nie udało mi się zidentyfikować.
Siedziałem na podłodze. Po krótkiej chwili doszedłem do wniosku, że bezczynność nie ma sensu. Wstając poczułem ból przeszywający moją szyję i wtedy przypomniałem sobie, co dokładnie się wydarzyło. Mecz, wygrana, szatnia, Mario... Mario! Może on też tu jest? Boże, oby nic mu się nie stało. Obok mnie stało pianino. Podparłem się o nie i ze zdziwieniem odkryłem, że mam wolne ręce. Tak, to było dziwne. Ktoś zaciągnął mnie i możliwe, że również mojego najlepszego przyjaciela do jakiegoś niezidentyfikowanego mieszkania, po czym nie pomyślał, że mogę się od tak ocknąć i jak gdyby nigdy nic - wyjść?
Podchodząc do drzwi, zrozumiałem. BRAK KLAMKI. Przemyśleli to sobie, a wszystko musiało być już wcześniej przygotowane. Przeszukałem całe mieszkanie. Po drodze przewróciłem wazon, ale nie sądzę, żeby ktoś się tym przejął. Po wystroju widziałem, że właściciel ma kasy jak lodu. Tylko kim jest...? Spokojna przechadzka zamieniła się w gorączkowe poszukiwania innego wyjścia i Götze. Coś się ze mną działo, czułem się jakiś taki... nieobecny. Co chwilę "odpływałem", traciłem świadomość. Coś było nie tak.
Wszedłem do ostatniego pokoju. Już praktycznie nie miałem nadziei - oni zaraz tu przyjdą i... właśnie, co? Nie chciałem o tym myśleć, teraz najważniejsze było szukać. Kto by pomyślał, że w tym domu wszystkie okna są pancerne? Kto jak kto, ale na pewno nie ja...
Znów podszedłem do drzwi z nadzieją, że jakimś magicznym sposobem okażą się otwarte. Cóż... było tak, jak zapewne każdy mógł się spodziewać.
Robiłem się coraz słabszy, nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Oparłem się o ścianę i osunąłem na podłogę. Razem ze mną spadł jakiś pęk kluczy wiszący na haczyku. Super. Musiałem narobić hałasu. Co jeśli oni są gdzieś tu, może za drzwiami? Teraz na pewno wiedzą, że już kontaktuję... Jednak usłyszałem coś. Krzyk. Tak, krzyk dziewczyny. Mój Boże, nie jestem tu sam! Ona musiała znajdować się za drzwiami, bo dźwięk był stłumiony. Chciałem coś powiedzieć, może, żeby się nie bała, żeby wezwała kogoś, ale nie zdołałem. Zanim zemdlałem, wykrztusiłem tylko niesłyszalne "Hilfe"...
***
Roztrzęsiona biegłam po schodach na górę ciągle myśląc o tym co wydarzyło się dosłownie przed chwilą. Tam ktoś był. Tam - gdzie teraz nie powinno być nikogo. W połowie drogi minęła mnie moja mama.
-Słońce, jadę do szpitala, pilne wezwanie. Nie wiem kiedy wrócę. Kocham cię, pa! - rzuciła w pośpiechu.
Chciałam coś powiedzieć, ale zanim dotarły do mnie jej słowa, zniknęła w drzwiach. Świetnie. Zostałam zupełnie sama. Pomijając oczywiście niespodziewanego gościa sąsiadów, którego obecność coraz bardziej mnie przerażała. Ale też coraz bardziej ciekawiła.
Cicho zeszłam z powrotem i stanęłam pod drzwiami. Nic się nie wydarzyło. Nie usłyszałam żadnych oznak życia, żadnych hałasów, nawet najmniejszego szelestu. Pierwsza myśl: wyobraźnia. Pewnie wszystko to sobie wymyśliłam.
Kogo ja próbuję oszukać? Przedtem wyraźnie słyszałam. Huk i głos. To nie była wyobraźnia.
Stałam tak jeszcze chwilę, po czym delikatnie włożyłam klucz do dziurki. Przekręciłam. Raz kozie śmierć. Chwyciłam za klamkę. Nacisnęłam bardzo powoli, może trochę paranoicznie. Ale bałam się, bardzo się bałam. Popchnęłam, drzwi skrzypnęły, więc odruchowo zatrzymałam je gwałtownie. No już. Ogarnij się. Popchnęłam je raz jeszcze.
I wtedy pojawili się ONI.