FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Gorgonida 1

a u t o r :    JekJekyll


w s t ę p :   

Najokrutniejszym i najbardziej żadnym krwi potworem, który pływał po tych wodach okazuje się człowiek.
Lata, które poświeciłem na badaniu istot, w które większość nie wierzyła przyniosły mi jedynie odrazę do wszystkiego co ludzkie i co z nimi związane. Żadna gorgona, żaden bazyliszek czy inny łuskowaty i bulgoczący odmieniec żyjący pod powierzchnia morza nie jest tak okrutny jak potrafi być człowiek. A zwłaszcza człowiek, który jest pozbawiony uczuć, brutalnie gwałcący prawo w celu zaspokojenia żądzy władzy i posiadaniu majątku. Zwłaszcza najpospolitszy pirat.
Z trudem patrzę teraz na burzliwe wody oceanu nie odczuwając strachu. Za każdym razem ogarnia mnie obawa, ze łajdactwo i okrucieństwo, które widziałem na morzu nadal szerzy się na tych wodach jak plaga i tylko czeka by wyjść na ląd, gdzie nieliczni postanowili znaleźć spokój. Wśród potwornych cech, jakie człowiek posiada jest jedna, przez którą wiem, ze nawet za dziesiątki lat i tak nie będzie dla nas nadziei. Człowiek się nie zmienia.



u t w ó r :

Bracia Glynn cz 1

Nie wiedziałem, ze mój brat, jedyna osoba której ufałem przeczyta mój starannie spisany dziennik z naszych podroży kiedy razem służyliśmy na hybrydowym statku SS Rustcopper.
Kiedy dowiedziałem się, ze Jack po kryjomu zapoznał się z moimi odkryciami o niektórych członkach załogi i o tym co czego dowiedziałem się od kapitana, zdało mi się jasne, ze jego nagła, samobójcza śmierć nie wydarzyła się bez powodu.
Nigdy nie dowiedziałem się czemu ten głupiec wygrzebał po latach zakurzona księgę, którą ja sam spisałem drżącymi rękoma i ukryłem aby nikogo nie dręczyły już potworne wspomnienia.

Problemy zaczęły się na początku grudnia roku 1822, gdy do szpitalnej sali wpadł niczym monsun rozczochrany mężczyzna. Nerwowy blondyn, silny o wyprostowanej posturze, ubrany niczym kapitan, w szary płaszcz długi do kolan, o czystej choć opalonej od wiatru twarzy, wprowadzając za sobą grupę marynarzy. Polowa z nich była poważnie ranna. Tych bardziej osłabionych inni wnosili na noszach.
-Doktorze, moi ludzie, moja załoga! -mężczyzna krzyczał nie mogąc złapać oddechu. Kilku pielęgniarzy chciało go wyprosić lecz ja kazałem mu usiąść i się uspokoić. Blondyn dygotał na całym ciele. Zdenerwowanie udzieliło się i mnie wiec sięgnąłem po swoją fajkę, kiedy on zaczął wyjaśniać co się stało.
-Zostaliśmy zaatakowani na morzu doktorze, wszyscy ranni! Czterech ludzi umarło z wycieńczenia. Przyjmij ich doktorze natychmiast a obsypie cie zlotem. Uratuj ich!

Młody blondyn okazał się kwatermistrzem odpowiedzialnym za załogę statku, który dopiero co rzucił kotwice. Przedstawił się jako oficer Adler, tak tez kazał się potem tytułować.
Sytuacja była rzeczywiście beznadziejna. Zdziwiło mnie widząc jak wytrzymali byli ci ludzie, walczyli z ranami i brudem na statku przez kilka dni zanim dopłynęli do najbliższego portu. Większość z nich umarła w drodze, nikt bowiem nie mógł zaopiekować się ich zdrowiem gdyż jak się dowiedziałem od oficera Adlera ich medyk pokładowy został zamordowany i wrzucony do morza.
-Co się w takim razie stało? Kto was zaatakował?
-Piraci - rzekł krotko oficer patrząc z obrzydzeniem jak obmywam opuchnięte rany jednego z jego ludzi. Żeglarz jęczał z bólu. Cala jego noga była przecięta w wzdłuż na dodatek wdarło się do rany zakażenie. Groziło amputacją. Tych mniej rannych opatrywali moi asystenci, ja natomiast zająłem się najgorszymi przypadkami, a kiedy po kilku godzinach intensywnej pracy wszystko się uspokoiło, wróciłem do załamanego oficera siedzącego z tylu sali.

-Nie wiem czy będziesz potrzebował nowej załogi, oficerze.
-Tak tak... -potakiwał. Nerwowo postukiwał swoimi grubymi palcami o blat mego biurka.
- Kapitan się tym już zajmie. Mam tylko nadzieje ze mnie nie zwolni. Doktorze, jeśli ci się uda ocalić tych ludzi, uratujesz mi życie.
-Oczywiście, choć to potrwa - odparłem pewny siebie. Żaden z nich nie powinien opuścić szpitalu przez następne kilka tygodni. Nigdy nie widziałem takich ran. Zaprawdę, musieli walczyć z bestiami.
-Piraci to największa zaraza tych wód -wymamrotał. -byli o krok od zdobycia Rustcoppera, choć im się nie udało. Jedynie głupiec chciałby rwać się na coś takiego.
-W rzeczy samej - przytaknąłem w zamyśleniu. - wasz statek to... SS Rustcopper?
-Tak.
W tym momencie fala gorąca uderzyła mnie w twarz. Poznałem nazwę statku od razu.
-Pływał z wami mój brat? Jack Glynn?
Oficer Adler pokiwał głową zmieszany moim nagłym ożywieniem.
-Kapitan harpunników, jeden z nielicznych, którzy uszli z ataku cało, jest na statku.
-Zabierzcie go do mnie. -powiedziałem -Chce go zobaczyć.

Uściskom nie było końca. Trzy lata go nie widziałem, nie miałem też z nim żadnego kontaktu. Mój brat również się ucieszył widząc, ze jestem zdrów. Nie sądził, że nadal mieszkam w tym starym porcie, próbując swoich sił jako jeden z lekarzy. Po długiej rozmowie o tym co się wydarzyło, zaoferował bym zamustrował się do ich załogi. Zapewnił, że oficer Adler na pewno się zgodzi przyjąć mnie zaraz po tym jak zaopiekowałem się jego ludźmi, natomiast kapitan statku cieszył się dobrą opinią wśród żeglarzy. Z resztą potrzebowali nowego medyka na pokładzie. Podjąłem więc decyzje od razu. Nie moglem bowiem przewidzieć co mnie czeka, i z podnieceniem oczekiwałem dnia, kiedy SS Rustcopper znów podniesie kotwicę.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1325
il. komentarzy : 0
linii : 29
słów : 794
znaków : 4313
data dodania : 2014-01-04

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e