kategoria : / /
Rodzina Wiecziernikowów
a u t o r : heidi_1991
w s t ę p :
Historia tego małeństwa zaczęła się od wesela w rosyjskiej rodzinie Wiecziernikowów.
u t w ó r :
Wesele
Dorożka drżała i dygotała, podskakując na wybojach nierównej, leśnej drogi. W jej ciasnym, mrocznym wnętrzu siedziały dwie osoby: starsza kobieta o zdecydowanym wejrzeniu oraz młody mężczyzna o poważnym i nieprzeniknionym wyrazie twarzy. Oboje mieli bladą cerę, wąskie usta, ostre rysy i jasne włosy. Wyglądali bardzo podobnie, co pozwalało sądzić, że są spokrewnieni.
– Proszę cię, żebyś zachowywał się jak na dżentelmena przystało – odezwała się kobieta. - To niezwykle godna rodzina, bardzo bym chciała, żebyś zrobił jak najlepsze wrażenie.
– Tak, matko – odparł mężczyzna trochę znudzonym głosem.
– To ludzie, którzy mogliby się równać z królami – kontynuowała kobieta. - Mam nadzieję, że pamiętasz, że Orion Wiecziernikow jest księciem.
– Tak, matko – powtórzył młodzieniec tym samym tonem.
– Z tego, co wiem, mają jeszcze jedną córkę...
– Co przez co rozumiesz, matko?
– Pomyśl, co to za partia! Córka samego księcia Oriona z rodu Wiecziernikowów! Och, co to byłby za splendor! Wyrwalibyśmy się z marazmu. Nasze nazwisko jest dzisiaj mocno niedoceniane. Gdybyś poślubił Selenę Wiecziernikow, nasz los by się odmienił i znów bylibyśmy cenieni tak, jak na to zasługujemy! Draco...
– Słucham, matko – rzekł młodzieniec i odwrócił głowę ku oknu.
Widok był interesujący, ale dość monotonny: grube drzewa obrośnięte warstwą mchu, wyłaniające się z bujnego, splątanego poszycia. Puszcza.
– Proszę, rozważ moje słowa – mówiła dalej kobieta. - To może naprawdę dużo dla nas znaczyć. Córka Wiecziernikowów... - Widząc, że syn nie reaguje w żaden sposób na jej słowa, zmieniła temat rozmowy: - Dawno nie miałam kontaktu z Junoną.
– Nic dziwnego, przecież została wydziedziczona.
– I teraz ten jej mugolski bękart żeni się z Wiecziernikowówną – powiedziała gorzko kobieta. Spojrzała gniewnie w okno, po czym przywróciła na twarz zwykłą stanowczość. - Przepraszam. Musimy się strzec takich słów. To obecnie w pewnym sensie członek rodziny Wiecziernikowów i tak musimy go traktować. Rozumiesz mnie, Draco?
– Tak, matko – zgodził się młodzieniec, nie odrywając wzroku od okna.
– Między nami, nie mogę się nadziwić, że ktoś taki jak nieślubny syn Junony, syn jakiegoś MUGOLA mógł zaręczyć się z Wiecziernikowówną. To wprost nie do pojęcia! Po tym, jak nasz dziad wyrzucił Junonę z domu po tym jakże przykrym wydarzeniu... Podobno została krawcową. Jak to możliwe, że nieślubny syn krawcowej i mugola... Brak słów, by opisać ten obrzydliwy mezalians. Mimo wszystko jednak nasz pan młody nosi bardzo szlachetne nazwisko i może dlatego Wiecziernikowowie zgodzili się na ten mariaż.
– Matko, spójrz – przerwał jej syn i wskazał na okno.
Drzewa przerzedziły się i oddaliły od krawędzi gościńca, który zaczął objeżdżać coś, co wyglądało na ogromny krater porośnięty lasem. Na jego dnie lśniło zimnym blaskiem niezbyt duże, okrągłe jezioro. W połowie zbocza spomiędzy drzew wyłaniał się budynek – dwór z ciemnego marmuru o granatowym połysku. Zdawał się chłodny i nieprzystępny.
Wyboisty trakt obniżył się, wjeżdżając w nieckę. Dorożka – podskakując i klekocząc – potoczyła się w stronę dworu.
– Pamiętaj, Draco... - powiedziała kobieta, gdy powóz zatrzymał się przed budynkiem. - Zachowuj się, jak należy.
– Tak, matko – przytaknął jej beznamiętnie syn i otworzył drzwi pojazdu.
*
– Ktoś idzie – powiedziała Selena i wyszła z pokoju.
– Kto? - zainteresował się Rodion, wychylając się za nią na korytarz.
– Dwie osoby – odparła jego siostra, zatrzymując się i odwracając do brata. - Starsza kobieta i młodszy mężczyzna. Nie są z naszej strony rodziny. - Rzekłszy to, zeszła schodami do przedsionka, by powitać gości.
Ogromne, ciemnosrebrne wrota były szeroko otwarte, gdyż Wiecziernikowowie pragnęli zademonstrować swą gościnność. Selena stanęła w progu i uśmiechnęła się uprzejmie do gości.
– Witam państwa bardzo serdecznie – powiedziała, wyciągając rękę do kobiety. - Nazywam się Selena Orionowna Wiecziernikowa.
– Narcissa Malfoy – przedstawiła się sztywno kobieta.
– Draco Malfoy.
Selena obrzuciła młodzieńca uważnym spojrzeniem. Odnosiła wrażenie, że już go gdzieś widziała. Nie mogła sobie jednak przypomnieć gdzie.
– Bardzo mi miło – rzekła wobec tego. - Zaprowadzę teraz państwa do komnaty, gdzie mogą państwo odpocząć po podróży. Ślub odbędzie się o szesnastej. Proszę za mną.
Weszli do środka i skręcili natychmiast w prawo, na niezbyt szerokie schody, które powiodły ich na piętro, wpadając w sieć mrocznych korytarzy. Po dość długiej wędrówce Selena zatrzymała się przy drzwiach z ciemnego drewna i otworzyła je ciężkim, metalowym kluczem z rzeźbionym uchwytem. - Zapraszam do środka.
Dodała kilka uprzejmych uwag i zostawiwszy gości w komnacie, wróciła korytarzami do pokoju brata.
– Ach, Rodia! - westchnęła, siadając na łóżku. - To koszmar.
– Zgadzam się z tobą w zupełności – odparł jej brat, przygrywając sobie na gitarze. - Słuchaj, wpadł mi do głowy nowy motyw. - Zagrał krótką melodyjkę i popatrzył na siostrę. - Co o tym sądzisz?
– Wspaniały – oświadczyła Selena.
– Dzięki.
– Graj sobie, a ja tymczasem pójdę dalej spełniać moje obowiązki i zajrzę do Rubiny. Jak to dobrze, że na razie nie ma jeszcze żadnych nowych gości!
– Och, czasem żałuję, że ci nie pomagam, gdy widzę, jak się tak męczysz.
– To mój obowiązek, Rodia. Wszyscy goście uciekliby z krzykiem, gdybyś to ty zaczął ich odprowadzać.
– Taa, splamiłbym honor Wiecziernikowów. Telemach by mnie zabił.
– Pa, Rodia.
Selena wyszła z pokoju, szeleszcząc cicho jasną, koronkową suknią z trenem.
– Rubina, to ja, Selena – powiedziała pukając i wchodząc do pokoju.
Siostra spojrzała na nią krótko, uśmiechnęła się i ponownie popatrzyła w wielkie lustro ustawione tak, by odbijało całą jej sylwetkę. Prezentowała się bardzo pięknie. Jej barokowa suknia ślubna z licznymi zdobieniami i draperiami znakomicie uwydatniała jej wdzięki. Rubina wyglądała doskonale, wciąż pozostając sobą – w każdym detalu można było dostrzec jej bujną i zamaszystą osobowość lubującą się w ekstrawagancji i pięknie.
– Wyglądasz wspaniale – rzekła Selena i uściskała siostrę. - Bądź szczęśliwa – wyszeptała jej w ucho.
– Nie bądź taka melodramatyczna, moja droga – odparła lekko Rubina. - Za chwilę będzie tu matka, poszła po diadem.
– Rozumiem.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju wkroczyła, jak zawsze elegancka, Pandora Wiecziernikowa, trzymając w rękach metalową, bogato zdobioną skrzynkę. Podeszła do toaletki i otworzyła szkatułkę. Jej córki stanęły po jej bokach w zaciekawieniu i podziwie. Szczęknęły zasuwki. Na czerwonej wyściółce leżał srebrny diadem ozdobiony rzędem szmaragdów.
– Już zapomniałam, jaki jest piękny... - rzekła z rozmarzeniem Rubina. - I jaki ciężki – dodała po chwili, gdy matka włożyła jej go na głowę.
– Wyglądasz jak królowa – pochwaliła ją Selena, spoglądając z zachwytem na siostrę. - To będzie twój dzień.
– No jasne! - rzuciła Rubina, śmiejąc się.
– Antek zbaranieje, kiedy cię zobaczy.
– Seleno – powiedziała jej matka z lekką kpiną, jak to miała w zwyczaju. - Żebym nie słyszała takich słów z twoich ust na weselu, rozumiemy się?
– Oczywiście – przytaknęła nieuważnie córka, poprawiając nieco diadem na głowie siostry.
*
Ślub przebiegł bez zbędnych komplikacji i wkrótce rozpoczęło się wesele. Odbywało się na wielkiej sali domu Wiecziernikowów. Znajdowała się na wprost głównych wrót i zajmowała niemal połowę dworu. Wysoka na dwa piętra, była ciemna i majestatyczna. Wzdłuż ścian biegła kolumnada oraz szereg pilastrów, między którymi lśniły tajemniczo lustra, powiększając optycznie i tak ogromne pomieszczenie. U końca sali mieściło się podwyższenie, szeroki podest pełniący często funkcję sceny, na który prowadziła bliźniacza para wytwornie zakręconych schodów z ozdobną balustradą. Muzycy rozstawili już tam instrumenty. Pod ścianami natomiast ustawiono długie stoły kryte lśniąco białym obrusem ze srebrną zastawą. Mimo tego pośrodku wciąż pozostawało wiele miejsca dla tańczących.
– Spójrz, co za splendor – wyszeptała Narcissa do syna, gdy wkroczyli do sali. - Patrz, to Selena! - wskazała dyskretnie na postać w rozłożystej, różowej sukni. - Będziesz musiał poprosić ją do tańca.
– Matko! - krzyknął szeptem Draco z irytacją. - Nie mów mi, co mam robić.
– Radzę ci, najlepiej jak umiem.
Jej syn nie odpowiedział. Wkoło unosił się szmer rozmów i niegłośny dźwięk muzyki. Po uroczystej wieczerzy rozpoczął się bal. Pierwszy walc należał do państwa młodych. Wpatrzeni w siebie, wyglądali przepięknie, choć panna młoda tańczyła znacznie lepiej od swego męża. Wkrótce parkiet zaczął zapełniać się wirującymi parami. Jednymi z pierwszych, którzy dołączyli do państwa młodych, była Selena z bratem Rodionem. Prezentowali się w tańcu znakomicie. Uśmiechali się do siebie, od czasu do czasu wybuchając cichym śmiechem. Draco śledził ich wzrokiem ze swojego miejsca przy stole i stwierdził, że panna Wiecziernikow wygląda bardzo ładnie. Ubrana była w piękną, różową suknię na szerokim kole, na dłoniach miała białe, koronkowe rękawiczki; jej jasne, złociste włosy zaczesano w gładki kok, a na jej głowie spoczywał diadem wykonany z szeregu prostokątnych ciemnych opali wznoszących się nad jej czołem w niski szpic.
W pewnym momencie Selena spojrzała na niego i na jej twarzy odmalował się strach. Zmyliła krok, powiedziała coś szybko do brata i uciekła z parkietu, znikając Draconowi z oczu. Odwrócił wzrok i wbił go w stół. Przeszła przez niego fala zimna. Ludzie patrzący na niego z przerażeniem przywoływali do niego koszmary.
– Rubina! - przywołała Selena siostrę, chowając się za jedną z ciemnych kolumn.
– Słucham? - Rubina podeszła do niej, spoglądając na nią z zaciekawieniem. Niezmiernie rzadko zdarzało się, by Selena traciła nad sobą panowanie bądź ujawniała jakiekolwiek emocje.
– Kim są ci ludzie? - wskazała na dwie blade postaci siedzące u stołu.
– Oni? - zdziwiła się Rubina. - Poczekaj chwilkę – rzuciła, odeszła do swej teściowej i rozmawiała z nią minutę. Wróciwszy, zaczęła mówić konspiracyjnym szeptem: - To nikt ważny. Zostali tu chyba zaproszeni trochę przez przypadek. Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej Antek widział ich na oczy. Kobieta to Narcissa Malfoy, z domu Black, kuzynka matki Antka. Z tego, co wiem, w młodości zerwały wszystkie kontakty. A to jest jej syn, Draco Malfoy. Jest chyba urzędnikiem, pracuje w brytyjskim Ministerstwie Magii, chyba w Departamencie Kultury, ale nie piastuje żadnego odpowiedzialnego stanowiska. Dlaczego w ogóle pytasz? Lepiej nie mieć z nimi nic wspólnego. W czasie wojny stali po złej stronie i tylko chyba cud sprawił, że nie siedzą teraz w więzieniu.
– Słucham? - szepnęła Selena, nieprzyjemnie zdziwiona. - I ktoś taki został zaproszony na twoje wesele?
– Nie bądź taka zgorszona. Antek nie ma sympatycznych krewnych. Wszyscy byli w jakimś stopniu zamieszani w tamto bagno. Wiesz zapewne, że jego matka została wydziedziczona?... W naszej rodzinie byłoby to nie do pomyślenia, chyba że w naprawdę drastycznym przypadku. Gdybyśmy my należeli do takiej rodziny, kto wie, czy nie wyrzucono by już z niej Rodii...
Dziewczęta roześmiały się cicho.
– Dlaczego oni cię interesują? - spytała Rubina poważniejąc.
– Sama nie wiem... - zbyła siostrę Selena i oddaliła się pośpiesznie, by uniknąć dalszych pytań.
Kręcąc się po sali, w pewnym momencie natrafiła na Dracona Malfoya, z czego z przerażeniem zdała sobie sprawę. Przez chwilę brakowało jej odpowiednich słów, co w jej przypadku oznaczało silne wewnętrzne rozstrojenie. Wyręczył ją w tym Draco:
– Czy mogę prosić panią do tańca?
Selenie zaschło w ustach, ale szybko opanowała się i odpowiedziała z godnością:
– Tak, jak najbardziej.
Chwilę później znaleźli się na parkiecie i był to najdziwniejszy taniec, jaki pamiętała Selena. Nie potrafiła określić, co czuje, gdy Draco dotykał jej dłoni, zwłaszcza odkąd uświadomiła sobie, skąd zna jego twarz. Nie odzywali się do siebie, milcząc jak zaklęci. Selena poczuła ulgę, gdy ten taniec się skończył.
– Selena – rzucił do niej Rodia, gdy ponownie zaczęli wirować na parkiecie. - Czy ty naprawdę tańczyłaś z tym palantem?
– Tak – odparła. - Poprosił mnie do tańca, więc się zgodziłam.
– Nie zgadzaj się więcej – ostrzegł ją brat. W jego głosie zabrzmiała niema groźba.
– Nie gróź mi, Rodia – rzekła cicho. - Będę tańczyć, z kim zechcę i nic ci do tego.
– Nie pozwolę, żebyś zmarnowała sobie życie przez takich jak on.
– Taniec to jeszcze nie małżeństwo.
– Widziałem, jak na ciebie patrzy. Wiem, co mu chodzi po głowie.
– Rodia! Nie bądź taki melodramatyczny.
– Dla niego poślubienie ciebie byłoby korzystne, nie widzisz tego?
– Widzę doskonale. Ale nie ty będziesz decydował o tym, kogo poślubię.
– Selena!
– Rodia, nie zamierzam za niego wychodzić i nie wiem, skąd taka myśl postała ci w głowie. Ale nie wtrącaj się w moje życie. Masz własne.
Uwolniła się z jego ramion i po raz kolejny zeszła z parkietu.
*
Zabawa trwała do białego rana, co sprawiło, że następnego dnia goście spali do południa. Dziwne były te popołudniowe godziny, senne i otępiałe, zwłaszcza w kontraście ze wczorajszym balem. Selena, snując się po mrocznych korytarzach, spotkała na swej drodze Dracona Malfoya.
– Dzień dobry – skłonił jej się.
– Dzień dobry – odpowiedziała uprzejmie, zatrzymując się.
– Zastanawiałem się... Zastanawiałem się nad tymi obrazami – rzekł, wskazując na portrety wiszące na ścianach.
– Ach – zrozumiała Selena. - To portrety mojej rodziny.
– Widzę, że niektóre są bardzo stare.
– Historia mojej rodziny sięga piętnastego wieku – powiedziała. - I od tamtej pory wszyscy członkowie rodu byli portretowani, a ich podobizny umieszczane tutaj.
– Bardzo mnie to ciekawi.
Selena podeszła do pierwszego obrazu wyglądającego na najstarszy.
– To Aleksander Romanowicz Wiecziernikow – oznajmiła. Podobizna ukazywała mężczyznę o poważnym i inteligentnym wyrazie twarzy. - A to Cecylia Iwanowna Wiecziernikowa – wskazała na wiszący obok portret młodej, ładnej kobiety o stanowczym wejrzeniu. Dramirowi skojarzyła się z Seleną. - Cecylia była córką cara, ale uważano ją za szaloną. W rzeczywistości, jak się domyślasz, była czarownicą. Zastanawiano się, czy nie należy zamknąć jej w wieży. Nie chciano jej wydawać za mąż. Całe szczęście, układy polityczne nie wymagały tego od niej, miała inne, starsze rodzeństwo. Zamykanie w zamku wydawało się wyjściem ostatecznym i przynoszącym wstyd. Posunięto by się jednak do tego, gdyby większa hańba groziła carskiej rodzinie ze strony Cecylii, której zachowanie rzadko kiedy dawało się przewidzieć. Zjawił się jednak on – Aleksander – który zapragnął się z nią ożenić. Nie był wówczas nikim ważnym, nie posiadał wiele ziemi ani tytułów. Nie był też czarodziejem, żeby było jasne. Był jednak bardzo inteligentny i wykształcony, wskutek czego szybko awansował na carskim dworze. Wielu uważało, że poślubił Cecylię tylko po to, by podwyższyć swoją pozycję społeczną, lecz to nie była prawda. Może tylko częściowo. Aleksander dostrzegł w Cecylii to, czego nikt nie zauważał: inteligencję, siłę i wiele innych czarujących przymiotów. Stworzyli bardzo udane małżeństwo. Aby Aleksander mógł poślubić Cecylię bez wstydu dla carskiej rodziny, car nadał mu tytuł księcia, który następnie dziedziczyli najstarsi synowie. Mój ojciec... Mój najstarszy brat, Telemach. - Odwróciła się i uśmiechnęła lekko, po czym mówiła dalej: - Aleksander z żoną nie mieszkali tutaj. Rodzina osiadła tu dopiero dwieście lat później za sprawą mojego przodka, księcia Filemona Aleksandrowicza.
– Cecylia uwielbiała sztukę, a zwłaszcza muzykę – ciągnęła Selena. - Wraz z Aleksandrem brali więc pod swoje skrzydła artystów i zostali znanymi mecenasami sztuki. Do dzisiaj mamy takie tradycje. Sama Cecylia także tworzyła, choć wówczas jej muzyka pozostawała niezrozumiała. Współcześnie na nowo odkrywamy jej utwory... Szczególnie mój młodszy brat, Rodion, jest nią bardzo zainteresowany. Całe szczęście, zapisy jej melodii przetrwały do dzisiaj, na przestrzeni wieków przemienione w nuty.
Selena opowiadała dalej o swojej rodzinie, wędrując w głąb korytarza i pokazując kolejne obrazy. Wiele portretów pomijała milczeniem, by nie zanudzić swojego towarzysza.
– A oto my – powiedziała w końcu. - To jest mój dziadek, książę Iwan Telemachowicz Wiecziernikow, a to jego małżonka, księżna Kasandra Pietrowna. Była to osoba delikatnego zdrowia i młodo umarła. Mój dziadek jest przekonany, że była to zapłata za niezwykły dar... - Selena zamilkła nagle, po czym przeszła szybko do kolejnych obrazów. - To mój ojciec, książę Orion Iwanowicz Wiecziernikow. - Draco przypomniał sobie tego człowieka z wesela. Podobizna była wierna, choć ojciec Seleny wyglądał tu na młodszego i dużo mniej zmęczonego. - A to jego pierwsza żona, Eurydyka Romanowna. - Selena wskazała na portret młodej i słodkiej dziewczyny w niziutkiej złotej koronie. - Zmarła w połogu, mając zaledwie dwadzieścia lat.
– Czy to matka twojego brata, księcia Telemacha? - zainteresował się Draco.
– Tak – odparła Selena, kiwając głową. - Kilka lat później mój ojciec ożenił się z moją matką Pandorą. - Odpowiedni portret ukazywał młodą i piękną kobietę o ironicznym uśmiechu. Odznaczała się wielką urodą, ale wyglądała też na niebezpieczną osobę. Miała identyczne włosy jak jej córka stojąca właśnie pod jej podobizną – jasne, o złocistym połysku. - A oto właśnie my – Selena przeszła do kolejnego rzędu obrazów. - Oto Telemach. - Portret przedstawiał młodego mężczyznę o dumnym profilu i twarzy bez śladu uśmiechu. Na dość krótkich, czarnych włosach widniała, jak wcześniej u wielu innych postaci, niziutka, złota korona – symbol tytułu książęcego. - A to jego żona, Arachna. - Draco ledwie pamiętał ją z wesela. Zajmowała się małym dzieckiem i była chyba w kolejnej ciąży. Tu, na ścianie mrocznego korytarza, mógł się jej dokładnie przyjrzeć. Drobna, blada, ładna szatynka o kręconych włosach, na których spoczywała taka sama korona, jaką miał na sobie jej mąż. W przeciwieństwie do niego, wyglądała na trochę przerażoną. Dramir zbliżył się do obrazu i zauważył, że na dnie jej oczu drzemie ogromny strach. Przez jego ciało przeszła fala zimna. Cofnął się parę kroków i nie patrzył więcej na portret.
– Pobrali się cztery lata temu.
Telemach i Arachna
Telemach Orionowicz miał dziewiętnaście lat i właśnie skończył szkołę. Nie był w niej zbytnio lubiany ani nie miał też wielu przyjaciół, toteż możliwość uwolnienia się spod wpływu nauczycieli, którzy w jego mniemaniu tłamsili jego niezależność, wydawała mu się bardzo atrakcyjna. Brak przyjaciół mu nie przeszkadzał. Był typem samotniczym, a towarzystwo ludzi go mierziło. Ponadto uważał, że jest lepszy od innych. Nie pożądał zła i nikt nie nazwałby go raczej złym człowiekiem, ale trzeba przyznać, że był niezwykle dumny. Gdy skończył dziewiętnaście lat, doszedł do wniosku, że nadszedł czas, by znalazł sobie odpowiednią kandydatkę na małżonkę. Wybrana dziewczyna musiała być godna nazwiska Wiecziernikowów i tytułu księżnej. Wyznaczywszy sobie taki cel, Telemach udał się do swej macochy, by z nią o tym porozmawiać. Nie wspomniał o tym ani słowem ojcu, gdyż miał z nim trudny kontakt i nie chciał z nim mówić o tak delikatnej sprawie.
– Matko – oświadczył pewnego wieczoru, gdy zostali sami. - Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
– Słucham. - Pandora spojrzała na niego uważnie.
– Mam już dziewiętnaście lat i skończyłem szkołę – rzekł. - Uznałem, że powinienem zająć się teraz znalezieniem odpowiedniej narzeczonej.
Księżna zastanawiała się przez chwilę.
– Masz rację – stwierdziła – i chyba nawet znam odpowiednią dziewczynę.
– Tak? Jaką? - spytał Telemach, nie spoglądając na macochę.
– Hrabina Swietłowa ma młodą córkę. Sądzę, że mogłaby spełniać wszystkie kryteria.
– Hrabianka Swietłowa... - powiedział w zamyśleniu Telemach. - Ile ma lat?
– Piętnaście, jest cztery lata młodsza od ciebie.
– To oznacza, że chodzi jeszcze do szkoły.
– Nie, pobiera edukację w domu. A nawet jeśli, to nie sprawiałoby to żadnego problemu.
– Chciałbym ją zobaczyć. Czy mogłabyś zorganizować spotkanie?
– Oczywiście – zgodziła się Pandora. - Zaproszę tu ją i jej matkę. Jeśli hrabianka przypadnie ci do gustu, możesz być pewien, że ci nie odmówią.
– Oczywiście – rzekł Telemach i podziękowawszy matce, wyszedł z salonu.
Oczywiście, że mu nie odmówią. W przeciwnym razie musiałyby być szalone. Któż by nie chciał stać się częścią rodziny Wiecziernikowowów?
Pandora zaaranżowała spotkanie i zaprosiła hrabinę Swietłową wraz z córką na kawę.
*
– Zachowuj się najlepiej, jak tylko potrafisz – powiedziała matka do Arachny, gdy zbliżały się do ciemnego dworu Wiecziernikowów. - To dla nas wielka szansa. Wiecziernikowowie! To prawdziwy uśmiech losu, zwłaszcza po śmierci twego ojca. Pamiętaj: musisz zrobić jak najlepsze wrażenie.
Z wielkich, błękitnych oczu dziewczyny wyjrzał strach. - Postaram się – szepnęła zbladłymi wargami i skierowała przerażone spojrzenie na przybliżający się dwór.
Po dotarciu na miejsce przywitała ich elegancka księżna Pandora i po chwili przedstawiła im swego syna – księcia Telemacha Orionowicza. Arachna spojrzała na niego, usiłując ukryć strach. Był wysoki i całkiem przystojny, ale coś w jego twarzy kazało trzymać się na dystans. Promieniowała z niego duma, można ją było dostrzec w każdym detalu jego postaci: od kształtu nosa i uniesienia podbródka aż po sposób trzymania rąk. Najbardziej przeraziły Arachnę jego oczy. Zdawały się dziwnie zimne, choć miała wrażenie, że gdzieś w głębi płonie w nich prawie niewidoczny ogień. Arachna zaczerwieniła się mimowolnie i wymamrotała powitanie. Skrzywiony, ostrzegawczy wzrok matki przekazał jej, że nie najlepiej sobie radzi. Z duszą na ramieniu usiadła na kanapie w trochę przytłaczającym salonie.
Konwersację prowadziły głównie księżna i hrabina. Arachna nie chciała się odzywać, aby nie wyjść na zbyt bezczelną pannę, nie mówiąc już o tym, że nie miała pojęcia, o czym miałaby mówić. Ponadto była za bardzo nieśmiała. Telemach także mówił niewiele, ale Arachna była pewna, że w jego przypadku nie chodziło ani o nieśmiałość, ani o chęć robienia dobrego wrażenia. Po dłuższym czasie na prośbę matki odszedł do fortepianu i zaczął grać. Arachna oderwała się od nieciekawej rozmowy i zasłuchała się. Kochała muzykę.
W pewnym momencie jej matka wraz z księżną uczyniły kilka aluzji, na mocy których poczuła się zmuszona do podejścia do fortepianu i zabawienia Telemacha rozmową. Arachna pomyślała, że nie potrzebuje on z pewnością żadnego zabawiania; miała nawet obawy, czy nie poczuje się urażony. Na dodatek bała się, że wskutek jej nieudolności poniesie porażkę i Telemach uzna ją za nieinteresującą.
Nie wiedziała, jak ma zacząć rozmowę, więc powiedziała pierwsze, co jej przyszło do głowy:
– Pięknie grasz. - Zastanowiła się chwilę i dodała: - Bardzo lubię muzykę.
– Bardzo się z tego cieszę – odrzekł Telemach, choć nie było tego po nim widać. - Jak być może wiesz, zobowiązują mnie do tego tradycje mojej rodziny. W historii byliśmy mecenasami sztuki...
Arachna ucieszyła się, że Telemach przejął inicjatywę i sam kierował rozmową. Starała się jak najlepiej odpowiadać na jego pytania i komentować jego uwagi. Początkowo Telemach opowiadał o swojej rodzinie. Z jednej strony podobał jej się jego zapał, ale z drugiej – wydał jej się groźny. Następnie Telemach stopniowo zmienił temat i zaczął delikatnie wyciągać z niej informacje o jej domu, wychowaniu, poglądach. Gdy rozmowa zaczęła samoistnie wygasać, Telemach spojrzał dyskretnie w bok na macochę i skinął ledwie dostrzegalnie głową, jakby w odpowiedzi na nieme pytanie.
Niedługo potem spotkanie dobiegło końca. Hrabina z córką pożegnały się i odjechały do swego domu – ponurego, czarnego zamczyska na stoku gór.
– Dobrze. - Matka Arachny tryskała zadowoleniem. - Wydaje mi się, że zrobiłaś dobre wrażenie, mimo licznych błędów, które popełniłaś. - Arachna skuliła się w sobie. - Umówiłam się z księżną na kolejne spotkanie.
– Czy ja też będę miała przyjść? - spytała Arachna.
– Nie. Spotkamy się tylko we dwie. Jeśli dobrze pokieruję sprawą, wszystko potoczy się tak, jak tego oczekujemy.
Oczekujemy?, zastanowiła się Arachna. Dlaczego nikt nie nazwie wprost tego, co tu się działo? Dlaczego nikt nie powie: Poślubisz Telemacha Wiecziernikowowa ze względu na pozycję społeczną, a nie uczucia? Arachna nie płakała. Już dawno nauczyła się, że płacz w niczym nie pomaga. Już dawno nauczyła się, że trzeba żyć z gorzką gulą w gardle. Już dawno nauczyła się, że przez wszystkich, a zwłaszcza przez własną matkę, traktowana jest jak towar, który należy korzystnie sprzedać.
Przez następne dwa lata nie widziała Telemacha ani razu. Co pewien tylko czas słyszała głośne zachwyty swej matki dotyczące jej korzystnego mariażu. Co do jej przyszłego narzeczonego, wiedziała, że udał się chyba na wojnę toczącą się w Anglii z Sami-Wiecie-Kim.
Dwa lata. Dwa lata ciągłego czekania i „nabierania ogłady”, jak to określiła jej matka. Po spotkaniu z księżną Wiecziernikową edukacja Arachny stała się intensywniejsza i bardziej męcząca. Arachna uczyła się nie tylko literatury, matematyki i zasad poprawnego zachowania, ale także ustawicznego przełykania łez i zduszania smutku. Ta lekcja była chyba dla niej najważniejsza.
Aż minęły te dwa trudne lata i siedemnastoletnia Arachna dowiedziała się pewnego dnia, że wkrótce spotka się ponownie z Telemachem Wiecziernikowem. Czując się jak piórko, które wiatr popycha tam, gdzie mu się żywnie podoba, dała się znów zaprowadzić do ciemnego dworu. Niewiele się tu zmieniło. Telemach wyglądał niemal identycznie, może trochę dojrzalej. W kącikach jego czarnych oczu Arachna dostrzegła ledwie widoczne oznaki smutku, ale nie była pewna, czy jej się przypadkiem nie przywidziało.
Początkowo spotkanie wyglądało tak samo jak poprzednie, ale po pewnym czasie Telemach zaprosił Arachnę na spacer. Gdy się zgodziła, wziął ją pod rękę i wyszli na zewnątrz. Wiał delikatny wiatr uderzający ich w twarze i targający włosami Arachny. Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało. Arachna miała wrażenie, że ktoś ją zaczarował lub że znalazła się we śnie. Niby w transie zastanowiła się: Czy tak ma właśnie wyglądać całe jej życie?
W końcu Telemach odezwał się, wyrażając radość z tego, że ją widzi i dodając kilka słów odnośnie trudów wojny. Arachna rzuciła jakąś uwagę, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Znów zapadło między nimi milczenie. Przerwał je Telemach, klękając przed nią znienacka na kolana i chwytając ją za rękę.
– Arachno – rzekł. W jego głosie nie było słychać ani niepewności, ani też śladu uczucia. Arachna odniosła wrażenie, że wyuczył się tej wypowiedzi na pamięć i że nie ma najmniejszych wątpliwości co do odpowiedzi. - Czy zostaniesz moją żoną?
Błogosławiła mu, że nie dorzucił do tego żadnych tanich i sztucznych komplementów.
Uniosła na moment głowę, patrząc na błękitne niebo i lecące pod nim ptaki, przełknęła gorzkie łzy, co tak doskonale opanowała w ciągu ostatnich dwóch lat i odpowiedziała cicho: - Tak.
Telemach wstał z kolan i pocałował ją. Arachnie wydało się, że tym pocałunkiem przypieczętował jej los i wyrok więzienia, na które się skazywała. Kolejne więzienie... Nic więcej.
*
Ślub miał się odbyć za dwa lata. Przez ten czas Arachna stosunkowo często widywała się z Telemachem, choć rzadko kiedy byli sami. Nie mogła sobie jednak wyrobić zdania na temat swojego narzeczonego. Czasem wydawał jej się najbardziej nieczułym i zimnym człowiekiem na ziemi; kiedy indziej znów myślała, że miała dużo szczęścia, że pchnięto ją właśnie w jego ramiona, dobre i troskliwe. Niekiedy odnosiła wrażenie, że być może Telemach ją kocha; ale były to krótkie i przelotne odczucia. Nie potrafiła o nim wiele powiedzieć, wszystko, co go dotyczyło, zdawało się niepewne. Wiedziała z pewnością, że jest dumny i inteligentny. I że jego czarne oczy to największa tajemnica, z jaką kiedykolwiek się spotkała. Często milczał i wyglądało wtedy na to, że nie życzy sobie, by mu przeszkadzano. Zamknięta w sobie Arachna nie miała z tym problemów. Czasami zaczynał z nią rozmawiać. Opowiadał ciekawie, a jego spostrzeżenia cechowały się celnością. Zawsze okazywał Arachnie należny szacunek. Dziewczyna przekonywała siebie, że to powinno jej wystarczać. Ale nie potrafiła przed sobą ukryć, że boli ją, że wszystko, co ją w życiu może dobrego spotkać, to szacunek.
Nie umiała też określić, co ona sama czuje do Telemacha. Z pewnością trochę strachu. Ale z biegiem czasu odkrywała, że coraz bardziej jej na nim zależy, mimo emocjonalnego chłodu, z jakim ją traktował. Czy to miłość? Czuła się bardzo zagubiona.
Nadszedł w końcu dzień jej ślubu. Ceremonia odbywała się w jej rodzinnej posiadłości. Pamiętała wszystko jak przez mgłę. Ślub. Przysięga. Moment, kiedy uklękła przed Telemachem, a on ukoronował ją na księżną, wkładając na jej rozpuszczone włosy niską, złotą koronę. Wesele. Młodsze rodzeństwo Telemacha, które wydawało się bardzo sympatyczne, ale Arachna wiedziała, że nie nawiąże z nimi bliższego kontaktu, bo oddziela ją od nich mur nie do skruszenia – jej mąż, Telemach.
Po weselu nastąpiło to, czego Arachna najbardziej się obawiała – noc poślubna. Telemach – teraz to dostrzegła – był perfekcjonistą, przez co był za bardzo spięty. Fakt, że rzeczywistość nie przystawała do doskonałości, wywołał w nim cichy, wewnętrzny gniew, który niestety zwrócił się przeciwko niej. Jeszcze rano bolało ją ciało, ale przez wzgląd na Telemacha szybko ukryła siniaki pod ubraniem. Rano, po obudzeniu, patrzyła, jak jej dumny, władczy mąż śpi z policzkiem na białej poduszce. Zniknęła teraz z jego twarzy duma. Zdawało się, jakby sen wydobył na wierzch jego zagubienie. Arachna dotknęła jego włosów, nagle wzruszona.
Jej pierwsze dni w małżeństwie nie były najszczęśliwsze, ale nie zwracała na to większej uwagi, bo takie było całe jej życie. Przyznała jednak przed sobą, że odetchnęła z ulgą, gdy zaszła w ciążę i znalazła wymówkę, by nie dzielić z mężem łoża.
Aż nadszedł ten straszny dzień, w którym rzekła kilka słów za dużo, wyrażając cicho i łagodnie swój ból i prośbę o to, by być dopuszczoną do jego świata. Pragnęła być jego przyjaciółką, powiernicą; czy to tak wiele? Telemach jednak – od wielu dni tłamszący w sobie gniew – wybuchnął i uderzył ją w twarz.
Arachna spojrzała na niego, zaszokowana. W pierwszej chwili chciała mu wybaczyć, zapomnieć, nie pamiętać, żeby uniknąć problemu, ale zaraz stwierdziła – położywszy dłonie na brzuchu – że nie może uciekać. Ogarnął ją gniew. Musiała mu stawić opór przez wzgląd na nią samą, na nienarodzone dziecko i na niego także.
Wstała i wyszła z pokoju. Dopiero gdy oddaliła się od komnaty spory kawałek, zapłakała bezgłośnie.
Przez kilka dni panowała między nimi cisza. Telemach traktował ją z niezwykłym szacunkiem i troską, ale prawie się przy tym nie odzywał.
*
Gdy tylko ją uderzył, już wiedział, że uczynił źle. Momentalnie przeszedł mu cały gniew; czuł tylko niewymowny ból. Przypomniał sobie słowa swego ojca, który przyszedł do niego, gdy ubierał się do ślubu.
– Synu – powiedział zmęczonym głosem. - Wiem, że jesteś niezwykle dumnym człowiekiem, ale nie o tym teraz chciałem z tobą mówić. Chcę, żebyś był świadomy, że jesteś teraz odpowiedzialny za Arachnę. Jej szczęście jest w twoich rękach i bardzo łatwo możesz je zniszczyć. Od dzisiaj dla jej szczęścia powinieneś umieć odrzucić swój honor i dumę. Proszę cię, nie zrań jej. Pamiętaj: chwila, w której ją uderzysz, będzie twoją ostatnią. Wiem, że nigdy nie mieliśmy ze sobą dobrego kontaktu, ale proszę cię, zapamiętaj moje słowa. Powodzenia.
Wtedy, gdy to usłyszał, oburzył się wewnętrznie na te insynuacje, że on mógłby uderzyć Arachnę. A jednak się stało. Pomyślał, że mógłby za nią polecieć i przeprosić, ale przypomniał sobie jej wzrok. Zadrżał.
– Co ja zrobiłem?
Uświadomił sobie, jak ważną osobą była dla niego Arachna. Przypomniał sobie jej łagodny uśmiech i wielkie, błękitne oczy, zapach jej włosów i jej delikatny dotyk. Zawsze dotykała go tak, jakby bała się go urazić. Po zastanowieniu odkrył, że to jego najbliższa osoba.
Wstyd nie dawał mu spać i normalnie funkcjonować. Jego słodka Arachna przemieniła się w zimną, odległą kobietę. Wiedział, że musi ją przeprosić i zapewnić o swojej miłości i przywiązaniu, ale nie potrafił. Przez kilka dni usiłował się przemóc i w końcu postanowił napisać do niej list. Męczył się nad nim cały wieczór i wciąż nie mógł znaleźć właściwych słów.
– Co robisz? - Jej cichy głos przerwał mu pracę. Szybko zasłonił parę nędznych zdań, które zdążył napisać.
– Nic – odpowiedział, odwracając się do niej. Stała przy biurku z dłońmi złożonymi na wypukłym brzuchu, w białej koszuli nocnej, rozpuszczonych włosach, skąpana w mdłym świetle migocącej świecy. Wstał i kładąc dłonie na jej dłoniach, dotknął jej brzucha. Szepnął jej coś krótko do ucha, w końcu znajdując odpowiednie słowa.
Rubina i Antares
Selena przeszła do kolejnego obrazu przedstawiającego młodego mężczyznę wyglądającego niczym gorsza wersja Telemacha. Był podobny, ale jego rysy zdawały się nieudaną karykaturą brata. Spojrzeniu brakowało inteligencji, a dumie – pewności i uzasadnienia.
– To mój brat Longinus, drugi co do starszeństwa. Jest najmniej zdolny z naszej piątki – powiedziała krytycznie. - Przepraszam, nie powinnam ci mówić o takich sprawach – zreflektowała się. - Udawaj, że tego nie słyszałeś – dodała, uśmiechając się do Dracona, po czym znów spoważniała i odwróciła się do ściany. - Faktem jest – rzekła półgłosem – że Longinus stara się... bez większego powodzenia... naśladować Telemacha. Jego też to denerwuje. Nie lubi, gdy ktokolwiek – nawet rodzony brat – nie zachowuje odpowiedniego dystansu. Proszę, zachowaj dla siebie to wszystko, co ci teraz mówię. To rodzinne tajemnice. Oczywiście, wiele osób o nich wie, ale nie chciałabym, żeby stały się elementem niewybrednych i krzywdzących plotek.
– Rozumiem.
– Rok temu Longinus poślubił pannę Stellę Bolską. - Selena milczała przez chwilę, po czym podjęła: - Odnoszę wrażenie, że... Cóż, nie jest to najwspanialsze małżeństwo. Wydaje mi się, że Stella wyszła za Longinusa głównie z powodu jego pieniędzy i nazwiska. Być może są to tylko subiektywne odczucia, ale przyznaję, że nie przepadam za moją bratową. Arachna jest bardzo miłą i uroczą osobą, lecz Stella... Nie, nie będę kontynuować, bo jeszcze zdradzę ci zbyt wiele informacji, które nie przynoszą chluby ani mojej rodzinie, ani mnie. Przepraszam. - Przesunęła się krok w bok i przystanęła pod kolejnym portretem ukazującym piękną, młodą kobietę w ozdobnej, czerwonej sukni. Kobieca figura, gładka twarz w kształcie owalu, pełne usta wygięte w bardzo sympatycznym, trochę kpiarskim uśmiechu, duże, ciemne oczy i czarne włosy upięte w kok nad karkiem. Na głowie spoczywał ten sam diadem, który panna młoda miała na sobie na weselu. - A to moja siostra Rubina, od wczoraj żona twojego kuzyna Antaresa Blacka.
– Kuzyna drugiego stopnia – mruknął Draco, nie wspominając, że wczoraj pierwszy raz widział go na oczy.
*
Mając siedem lat i idąc po raz pierwszy do szkoły, Rubina nie przypuszczała, że w wieku dwudziestu trzech lat zostanie żoną owego złośliwego, ciemnowłosego dziewięciolatka włóczącego się non stop z jej durnym bratem Longinkiem.
– Longi, czemu ty zawsze z nim łazisz – męczyła go. - On jest okropny!
– To mój przyjaciel – upierał się Longinek.
Rubina była towarzyska, miała wielu znajomych, kolegów i przyjaciółek, ale – nie wiedzieć dlaczego – często przebywała z bratem i jego kolegą Antkiem. Uczyła się w Durmstrangu i bardzo tęskniła za rodziną. Ucieczką byli jej starsi bracia. Telemach dbał o nią, to prawda, i był bardzo troskliwy: pilnował, aby się dobrze ubierała, pomagał jej w lekcjach, ale nie był z pewnością kimś, z kim mogłaby się bawić. Co innego Longinek. A Antek... Cóż, Antek naśmiewał się z niej niemiłosiernie, ale jedno musiała mu oddać: był bardzo zabawny i nieraz rozśmieszał ją do łez.
Dwa lata później do szkoły przyszła Selena, mała, poważna osóbka z blond warkoczem, która dołączyła do dziwnej paczki. Po kolejnych dwóch pojawił się buńczuczny Rodia. Rubina była zachwycona, że ma tak wspaniałe towarzystwo. Co jak co, ale Selena i Rodia byli jej ulubionym rodzeństwem i to z nimi najbardziej lubiła się bawić.
Fantastyczne były te lata i Rubina wspominała je z sentymentem. Gdy skończyła szkołę, przez rok nie miała kontaktu z Antkiem, który dotąd niezmiernie ją irytował (w chwilach, kiedy jej nie rozśmieszał). Przeprowadziła się do Londynu, by studiować śpiew solowy. Uwielbiała śpiewać i miała naprawdę rewelacyjny głos. W szkole śpiewała w chórze, a jako nastolatka – w młodzieńczym zespole rockowym swego młodszego brata, Rodii. Od dziecka zamierzała zrobić wielką karierę, chociaż właściwie nie to ją najbardziej obchodziło. Pieniądze ani sława nie mogły się równać z rozkoszą, którą dawał jej sam śpiew.
Pewnego dnia, mając dwadzieścia lat, spotkała na londyńskiej ulicy Antka. Przywitała się z nim z entuzjazmem, wspominając wesołe lata spędzone w szkole. Zauważyła przy tym, że Antek zmężniał i ze swoimi ciemnymi włosami i łobuzerskim uśmiechem wygląda bardzo przystojnie. Jakimś cudem przestał ją irytować, niezmiennie ją jednak rozśmieszał. Spotykali się coraz częściej i w pewnym momencie Rubina uzmysłowiła sobie, że jest w Antku beznadziejnie zakochana. Postarała się więc o to, by Antek podzielił jej uczucie, co było o tyle łatwe, że i on – czego ona nie była wówczas świadoma – także był w niej już zakochany.
Nic dziwnego, że skończyło się to ślubem.
Selena i Draco
Selena podeszła do ostatnich dwóch obrazów.
– To ja – powiedziała, zarumieniwszy się nieco, po czym szybko wskazała na ostatni portret. - A to mój młodszy brat, Rodion. - Portret przedstawiał przystojnego młodzieńca o ciemnobrązowych włosach i zawadiackim uśmiechu. - To wszystko – rzekła, odwracając się do Dracona.
– To było bardzo interesujące.
– Miło mi to słyszeć. - Stali przez chwilę w trochę kłopotliwym milczeniu, po czym Selena przerwała je mówiąc: - Dzisiaj są poprawiny, pamiętaj.
– Będę.
– Do zobaczenia – powiedziała, odwróciła się i odeszła w mrok korytarza.
Draco został jeszcze chwilę na korytarzu, wpatrując się w portret Seleny. Miała na sobie prostą, acz elegancką, niebieską suknię, złociste włosy zaczesane w gładki kok, a na głowie – diadem, który widział już na weselu. Była szczupła i smukła, i niewątpliwie piękna, choć nie tak kobieca jak jej siostra. Uroda Seleny była inna. Dziewczyna zdawała się zimna i odległa – jak gwiazda. Patrzyła dumnie przed siebie, prawie bez uśmiechu. Draco dostrzegł podobieństwo do jej matki Pandory i brata Telemacha. Miała jednak w sobie coś, czego nie mieli oni: gdzieś na dnie jej oczu i w zagięciu ust tliło się zagubienie i – dobro.
Tajemnicza istota.
*
Wesele dobiegło końca i goście porozjeżdżali się do domów. Zaczęło się normalne życie. Rubina i Antares wyprowadzili się do Londynu, tak samo jak Selena i Rodion z zamiarem zdobywania muzycznego świata.
– Tego jeszcze nie było, by potomek Wiecziernikowów wykonywał taką muzykę – mówiła Pandora wzdychając. Po dziewiętnastu latach przyzwyczaiła się jednak do tego, że jej najmłodszy syn zachowuje się zupełnie inaczej niż się tego od niego oczekuje. Teraz zamierzał dorabiać sobie w restauracjach (syn Wiecziernikowów! w knajpach!) i pracować wraz ze swym zespołem nad nową płytą.
Rubina rozpoczęła pracę w miejskiej operze i choć na razie grywała jedynie małe rólki, miała szczery zamiar zostać kiedyś światowej sławy diwą. Znając jej upór i wielki talent, było to jak najbardziej możliwe. Póki co jej plany musiały ulec opóźnieniu, bo parę miesięcy po ślubie okazało się, że jest w ciąży.
Selena nader często odwiedzała ukochaną siostrę w nastrojowej operze. Pewnego dnia spotkała tam Dracona Malfoya, który przyszedł tam w sprawach służbowych. Od tamtej pory zaczęli się spotykać regularnie. Początkowo ich rozmowy dotyczyły sztuki, lecz stopniowo zaczęły zawadzać także o inne tematy. Ich relacja zaczęła przybierać coraz bardziej intymny charakter. Selena z lekkim strachem odkryła, że nieświadomie zdążyła się już zaangażować. Było to dla niej o tyle przykre, że zawsze lubiła mieć kontrolę nad swoim życiem i z tego względu unikała wszelkiej bliskości i nieokiełznanych uczuć.
– Selena – zaczepił ją pewnego dnia Rodion. - Napisałem piosenkę. O miłości, na podstawie melodii Cecylii. - Rodion uwielbiał muzykę swojej przodkini, którą traktował jako swojego przyjaciela. Z uporem maniaka powtarzał, że poza Rubiną i Seleną, z rodziny tylko Cecylia byłaby w stanie go zrozumieć. - Chciałbym, żebyś ty ją zaśpiewała. Rubina ma, co prawda, bardziej profesjonalny głos...
– Nie kręć, tylko powiedz wprost, że śpiewa lepiej. Jestem tego świadoma.
– ...ale wiem, że ty możesz zaśpiewać ją bardziej przekonująco. Napisałem ją na pianino i gitarę.
– Ty i ja?
– Dokładnie.
Przez pewien czas śmiali się i żartowali, lecz potem Rodion spoważniał i rzekł:
– Selena... Zauważyłem, że spotykasz się z tym palantem.
– Draconem? - Selena zarumieniła się i spojrzała nieustępliwie na brata.
– Jakkolwiek. Nie podoba mi się.
– To nie tobie ma się podobać, ale mnie.
– Czy ty nie wiesz, co to za człowiek? Selena, on był śmierciożercą! Czy ty nie wiesz, w co on był zamieszany? Co on robił? Co on ma na sumieniu? Mówiłaś z nim o tym? Może się przechwalał? Może opowiadał ci... - Przerwał gwałtownie, bo Selena uderzyła go w twarz.
Zapadło milczenie.
– Rozumiem – powiedział. - Już tak cię opętał.
Selena odwróciła się na pięcie i odeszła.
Tego dnia naszły ją jednak pierwsze poważne wątpliwości, ale nie odważyła się przedstawić ich Draconowi. Ponownie spotkała się z Rodionem, który – tym razem spokojnie i z ogromną cierpliwością – zaczął przekonywać ją do swoich racji. Kropla przepełniła czarę, gdy wspomniał o oczekiwaniach rodziny, co dla Seleny było niezmiernie ważne. Jej młodszy brat za każdym razem nastawiał ją przeciwko Draconowi, aż zmieniła zdanie i z bólem serca w krótkich i ostrych słowach zerwała z nim.
Nie spodziewała się, że aż tak to ją zaboli. Starała się żyć normalnie, ale zapadła w coś w rodzaju marazmu, wciąż usiłując nie zwracać uwagi na wewnętrzny ból.
Umówionego dnia zjawiła się w studiu, w którym zespół Rodiona nagrywał swoją płytę.
– Dobra, Selena, odpocznij trochę, a potem spróbujemy jeszcze raz – rzucił jej Rodion.
Odeszła na bok i przez uchylone drzwi dostrzegła przechodzącego korytarzem Dracona. Serce stanęło jej na chwilę. Na drżących nogach wróciła do studia. We wskazanym momencie zaczęła śpiewać.
– To było rewelacyjne! - wykrzyknął Rodion po zakończonym nagraniu. Wychwalał ją pod niebiosa przez parę minut, gdy wyszli na korytarz i zamilkł raptownie, gdy ujrzał w dali Dracona. Przeklął. - To przez niego, tak? Myślałem, że już się z niego wyleczyłaś.
– Zamknij się – przerwała mu i oddaliła się pośpiesznie, by uniknąć spotkania z Draconem.
Pewnego dnia Rubina przebywała jak co dzień w operze, gdy wtem usłyszała, że ktoś chce z nią rozmawiać. Odwróciła się i ujrzała Dracona. Wyglądał na zmęczonego. Zdziwiła się.
– Dzień dobry – przywitała się uprzejmie. Może przyszedł w sprawach zawodowych, pomyślała.
– Dzień dobry – odpowiedział nieuważnie. - Możemy porozmawiać?
– Pewnie.
– Widziałaś może Selenę?
– Z tego, co wiem, nie chce cię widzieć.
– Wiem. Ostatnio wyraziła się bardzo zrozumiale.
– Więc o co chodzi?
– Chcę się z nią spotkać. Może da się przekonać. - Wydawał się załamany, ale nie robiło to na Rubinie większego wrażenia. Nie był to jej przyjaciel ani człowiek, za którym by przepadała. Nie była jednak do niego tak uprzedzona jak Rodion. Jej stosunek był raczej obojętny. Natomiast Selena w żadnym razie nie była jej obojętna.
– Będziesz na przyjęciu, które organizuje Departament Kultury? - spytała.
– Tak. - Podniósł głowę i spojrzał na nią z nadzieją.
– Ja też. I mój brat Rodion. Poproszę go, żeby zabrał ze sobą Selenę.
– Dzięki. Naprawdę... Wielkie dzięki.
– Nie robię tego dla ciebie – poprawiła go. - W przeciwnym razie na pewno bym ci nie pomogła. Robię to dla Seleny.
– Słucham?...
– Sądzę, że zerwała z tobą z rozsądku. Jest teraz w fatalnym stanie psychicznym. Wiem, że jesteś dziwaczny, ale wbrew temu, co twierdzi Rodia, nie wydaje mi się, żebyś był walnięty. A ona cię lubi. Do zobaczenia na przyjęciu.
– Do widzenia.
*
Selena rzeczywiście przyszła na przyjęcie. Wyglądała pięknie i elegancko, ubrana w białą suknię przewiązaną w pasie czarną kokardą. Początkowo zdawała się nie zwracać na Dramira żadnej uwagi i traktowała go jak powietrze. Śledził ją jednak i spotkali się przy barze sałatkowym. Stali dłuższą chwilę obok siebie, w krępującym milczeniu, aż Selena, ze względów grzecznościowych, postanowiła się odezwać. Rozmawiali ze sobą prawie przez całe przyjęcie, uważnie unikając jednak tematu rozstania. Pożegnali się chłodno i oficjalnie; lecz od tego czasu na nowo zaczęli się spotykać.
Trudno jest opisać gniew Rodiona, gdy usłyszał, że ogłosili swoje zaręczyny.
Tego dnia natknął się na Dracona na korytarzu w swym rodzinnym domu. Rzucił się na niego i zacisnął ręce na jego szyi.
– Słuchaj – warknął na niego. - Posłuchaj mnie uważnie! Selena jest uparta i już jej nie przekonam, jak wielki popełnia błąd. Ale jeśli ty coś jej zrobisz... Jeśli ją skrzywdzisz... Jeżeli tkniesz ją chociaż palcem... Zabiję cię jak psa, rozumiesz? Rozumiesz mnie?
Oniemiały Draco pokiwał głową i gdy Rodion go puścił, chrapliwie nabrał powietrza.
Tymczasem Selena rozmawiała z ojcem w jego gabinecie.
– Czy jesteś tego pewna? - spytał ją.
– Tak, ojcze. Kocham go.
– To wiele znaczy w twoich ustach. Jesteś podobna do mnie... Bardzo podobna. Jeśli go kochasz, to oczywiście pozwolę ci go poślubić. Twoja matka jest zachwycona. Malfoyowie to bardzo znana, szlachecka rodzina. Niestety, podczas wojny okryli się niesławą i osobiście wolałbym nie mieć nic do czynienia z taką rodziną.
– Papo... On nie jest taki.
– Może udaje przed tobą.
– Rozmawiałeś z nim. Mówiłeś, że nie zrobił na tobie złego wrażenia.
– Nie. To prawda. Dlatego pozwalam ci go poślubić...
*
Nadszedł dzień ślubu. Odbywał się on w rodzinnym domu panny młodej. Selena znalazła się w swym pokoju, a jej matka i siostra pomagały jej się przebrać. Nagle rozległ się głośny krzyk.
– Selena, nie krzycz – zareagowała mechanicznie Pandora. - O co ci chodzi?
– Ta suknia – powiedziała jej córka urażonym głosem. - Przecież zamawiałam inną! A nie taką jak... zaspa śnieżna.
– Widziałam projekt. Elegancka, ale zbyt prosta. Poprosiłam Junonę, by zmieniła koncepcję. Jesteś Wiecziernikowówną, musisz się odpowiednio prezentować.
– Będę wyglądać okropnie! Draco ucieknie sprzed ołtarza, gdy mnie zobaczy.
– Zachwyci się – rzekła Rubina, pomagając siostrze włożyć suknię. - Będziesz wyglądać wspaniale. Zresztą, już za późno na zmianę.
Draco rzeczywiście był zachwycony, ślub odbył się bez żadnych przeszkód, a po nim nastąpiło wesele, tak podobne do tego, które miało tu miejsce dwa lata temu. Wszyscy, włącznie z małym Orfeuszem Blackiem, synkiem Rubiny i Antaresa, bawili się doskonale, z wyjątkiem Rodiona obserwującego tańczących z ponurym wejrzeniem.
Podczas wesela Selena dosiadła się w pewnym momencie do Telemacha, który przygrywał sobie na fortepianie. Zaczęli grać na cztery ręce.
– Grasz lepiej ode mnie – przyznał krytycznie Telemach.
– Och, czyżbyś przyznał się właśnie do niedoskonałości? Ty?
– Jak to kiedyś powiedział nasz kochany braciszek Rodia – rzekł ironicznie Telemach – ja gram mechanicznie, a ty – z pasją. Być może miał rację.
Grali dłuższą chwilę, nie odzywając się do siebie.
– Matka i ja uważamy, że to dobry mariaż – powiedział Telemach. - Chociaż ojciec, o ile dobrze mi wiadomo, nie jest do końca zachwycony.
– To był komentarz oficjalny. A co byś powiedział prywatnie?
– To było prywatnie.
– Telemach. Choć raz przestań na moment być księciem i stań się znów moim starszym bratem, który opatrzył mi kolano, gdy goniąc Rubinę i Rodię, wywróciłam się na kamienie.
– Dałem ci wtedy solidny wykład.
– Doskonale go pamiętam. Miałeś z dwanaście lat i mówiłeś mi, że damy nie powinny tak biegać. Że to nie uchodzi.
– Chyba zgodzisz się ze mną?
– Gdyby nie to, że byłam wtedy zapatrzona w ciebie jak w słońce, z pewnością bym się nie zgodziła.
Zaśmiali się cicho.
– Och, jak to przyjemnie jest pośmiać się z tobą. Tak rzadko się śmiejesz.
Po chwili Telemach oderwał palce od klawiszy i ścisnął siostrę za ręce.
– Bądź szczęśliwa.
*
Życie znów potoczyło się normalnym rytmem. Selena przeprowadziła się daleko na zachód do dworku Malfoyów. Mieścił się on na wrzosowiskach, był dużo mniejszy od dworu Wiecziernikowów. To tutaj będę teraz mieszkać, pomyślała Selena i przekroczyła próg domostwa.
Nie wiedziała, jak bardzo jej obecność pomaga Draconowi Zwłaszcza nocą, gdy budził się nagle ze zduszonym okrzykiem, zlany potem, z gasnącym obrazem koszmaru przed oczyma. Wsłuchiwał się wtedy w spokojny oddech żony śpiącej obok niego, wolnej od upiorów wojny, które go prześladowały. W snach był i katem, i ofiarą; to chyba było najstraszniejsze.
Po paru miesiącach okazało się, że Selena jest w ciąży. Początkowo wszystko przebiegało tak, jak powinno, ale potem coś zaczęło się komplikować. Selena niespodziewanie traciła przytomność, nieustannie bolała ją głowa. Szybko musiała zrezygnować z pracy i niedługo potem trafiła do szpitala. Im bliżej było rozwiązania, tym było gorzej. Coraz trudniej było nawiązać z nią kontakt. Bredziła w malignie, miała gorączkę. Lekarze nie umieli temu zaradzić. Nie przypominało to niczego, z czym mieli wcześniej do czynienia.
Draco był załamany.
W ósmym miesiącu Selena przedwcześnie urodziła syna. Dziecko było słabe i istniały poważne obawy, że nie przeżyje; to samo tyczyło się matki, która od czasu porodu nie odzyskała przytomności. Jej mąż spędzał każdy dzień przy jej łóżku, patrząc niespokojnie, jak uchodzi z niej życie.
Aż w końcu otworzyła swe błękitne oczy i spojrzała na niego.
– Dziecko – wyszeptała.
Gdy tylko lekarze zakrzątnęli się wokół niej, dostała je na ręce. Nie miała jeszcze siły, by je unieść, ale nie chciała go puścić. Opierała się o poduszki i spoglądała na swego synka ze szczęśliwym uśmiechem, którego Draco jeszcze nigdy wcześniej u niej nie widział.
– Dałeś już mu imię? - spytała Selena słabym głosem.
– Tak. Scorpious.
– Scorpious Malfoy.. - Zamyśliła się. - To właśnie widziałam.
– Słucham?
– Chyba nigdy nie zwróciłabym na ciebie uwagi, gdyby nie to, że widziałam cię już wcześniej.
– Jak to? O co ci chodzi?
– Parę miesięcy przed weselem Rubiny miałam wizję... Widziałam właśnie to. Naszą trójkę. Ciebie, mnie i nasze dziecko. W szpitalu. Dlatego na weselu zdawało mi się, że skądś ciebie znam. Dlatego zwróciłam na ciebie uwagę.
– Jak to możliwe?
– Opowiadałam ci kiedyś o mojej babci Kasandrze? Miała niezwykły dar, który ja jedyna po niej odziedziczyłam – dar jasnowidzenia.
– Niemożliwe – sapnął ze zdumienia Draco. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Ty także nie mówisz mi wiele o wojnie. - Twarz Dracona przestała na chwilę wyrażać jakiekolwiek uczucia. - I nie żądam tego od ciebie – dodała cicho Selena.
Promień światła wpadł przez szybę i spoczął na główce uśpionego Scorpiousa.
Rodion i Elena
Rodion Wiecziernikow w młodym wieku stał się światową gwiazdą. Jako nastolatek założył swój pierwszy zespół rockowy i domowym sumptem wydał płytę, która stała się lokalnym przebojem. Następnie – w wieku lat dwudziestu – wydał kolejną płytę w oparciu o muzykę swojej przodkini Cecylii, z udziałem znajomych z pierwszego zespołu i swoich sióstr. Płyta ta zdobyła zainteresowanie wielu osób i uznanie krytyków, którzy (w większości) wróżyli młodemu muzykowi wielką przyszłość. Nic dziwnego. Rodion miał talent do pisania chwytliwych melodii i niezłych, pomysłowych tekstów, posiadał też wielką charyzmę i prezencję. Jego kariera rozwijała się w zawrotnym tempie. W wieku dwudziestu dwóch lat Rodia założył kolejny zespół, złożony ze starych znajomych i poszerzany następnie o ciekawe osobistości spotkane w różnych rejonach świata, między innymi: czarnoskórego Amerykanina, Niemca z włosami farbowanymi na czerwono i Hiszpana z zabójczym wąsikiem, na którego widok mdlały miliony fanek na całym świecie.
Swoją pracą był zachwycony. Natomiast tym, co Selena zrobiła ze swoim życiem – w żadnym wypadku. To był jej jedyny błąd, jaki popełniła. Niestety, z gatunku tych, za które płaci się życiem. Od tej pory ten przygłup każdego dnia marnował jej życie. Co gorsza, musiała mieszkać ze swoją teściową, Narcissą Malfoy. Selena nigdy nie chciała mu o tym mówić, ale Rodion dowiedział się od Rubiny, której siostra regularnie się zwierzała, że relacja z matką Dracona pozostawia wiele do życzenia. Rubina mówiła, co prawda, że żadna z nich nie ma wrogich zamiarów i że, choć chłodne, ich stosunki są poprawne, ale Rodion i tak nie przestał przeklinać tego niefortunnego mariażu. Całe szczęście, jego siostrzeniec Scorpious zdawał się – oprócz wyglądu – odziedziczyć charakter po matce i co lepsze, bez jej chłodu i dumy. Rodion przyznawał się, że ma do niego słabość.
Dzieci Rubiny także były fantastyczne. Orfeusz, dwa lata starszy od kuzyna, był dużo zabawniejszy od niego, lecz – rzecz jasna – nie mógł w niczym przypominać swej ciotki Seleny. Jego cztery lata młodsza siostra Amfitryta była rozkoszna i już od dziecka potrafiła – niczym jej matka – wykorzystać swój urok osobisty. Przebiegły aniołek.
Mijały lata. Pozycja Rodiona w show-biznesie umacniała się z każdą nową płytą, ale on zaczynał czuć się już lekko znużony. Właściwie osiągnął wszystko to, co chciał. Odciął się od porąbanych rodzinnych tradycji i był wolny, wolny jak ptak. Satysfakcją napełniał go fakt, że ilekroć spotykał się z matką, tylekroć ona wyrzucała mu, jak bardzo zawiódł pokładane w nim nadzieje. Jakkolwiek, kochał ją, a ona miała do niego pewną słabość, więc wyrzuty tylko częściowo były na poważnie. W jakiś swój matczyny sposób była dumna z jego sukcesów. (Czasem zastanawiał się, czy – tak jak Selena – nie zbiera przypadkiem tyczących się go wycinków z gazet. Ale nie, to chyba niemożliwe. Nie ona.) Zawsze miała jednak do niego jedno zastrzeżenie: jego stan cywilny. Nie mogła zrozumieć, dlaczego się nie chce się żenić. Nie chciał się żenić. Nie chciał się krępować niepotrzebnymi więzami i ulegać presji rodziny.
W wieku trzydziestu pięciu lat był już zmęczony. Z tego względu po koncercie, jaki zagrali w Meksyku, postanowił tam zostać. Miesiąc... Dwa... Byle by uciec na jakiś czas od chaosu, hałasu i nacisków.
Zatrzymał się w luksusowym hotelu nad brzegiem morza. Na szczęście media nie połapały się w jego planach i nie odkryły w nim tego Rodiona Wiecziernikowa. Dobry kamuflaż, fałszywe nazwisko, wszystko incognito i kłamstwa kolegów po drugiej stronie globu. Na jakiś czas powinno wystarczyć.
Pewnego dnia zaszedł do lokalnej restauracyjki w głębi lądu. Z sentymentem wspomniał sobie czasy, kiedy on sam dorabiał sobie jako kelner. Co prawda, ta knajpka nie przypominała tych, w których on pracował. Pełno Meksykanów, wkoło tylko hiszpański, egzotycznie urządzone wnętrze, miejscowa kapela. Grali dobrze, to stwierdził już po kilku minutach. Nawet bardzo dobrze. Byliby jednak zwykłym folklorystycznym zespołem, gdyby nie ich wokalistka. Śpiewała wspaniale. Miała bardzo ciekawy głos. To zauważył na początku, bo na bodźce dźwiękowe był najbardziej wyczulony. Zaraz potem dostrzegł, że była też piękna. Długie, czarne włosy do pasa, czarne oczy, pełne usta, śniada cera, kobieca figura.
Gdy skończyli grać, podszedł do niej. Stała przy barze i piła szklankę wody.
– Cześć – rzucił do niej po hiszpańsku. - Masz fantastyczny głos.
– Jesteś Amerykaninem? - spytała.
– Nie, a co?
– Mówisz z akcentem i wyglądasz na bogatego, rozpuszczonego amerykańskiego turystę.
– Dzięki za komplement. - Rodion uśmiechnął się rozbrajająco i uzyskał w odpowiedzi piękny uśmiech jeszcze piękniejszej Meksykanki. - Chętnie nawiązałbym z tobą współpracę.
– W jaki sposób? - Spojrzała na niego podejrzliwie i odsunęła się trochę.
– Jestem Rodion Wiecziernikow – przedstawił się.
– Ten Rodion Wiecziernikow? - zapytała z niedowierzaniem.
– We własnej osobie.
Zlustrowała go od stóp do głów.
– Hm... Rzeczywiście jesteś do niego podobny.
Po dłuższej rozmowie wyszło w końcu na to, że przyjdzie do niego za parę dni do hotelu, by obgadać propozycję.
*
Elena pojawiła się w hotelu i przystanęła na moment przed luksusowym wejściem. Jak dotąd, takie miejsca jak to pozostawały przed nią zamknięte. Mimo wszystko zawsze wierzyła, że kiedyś się przed nią otworzą, że kiedyś podbije świat. Miała wielkie ambicje i mnóstwo samozaparcia. Chciała jeździć do obcych, egzotycznych krajów i mieć środki na wszystko, na co najdzie ją ochota. Jednym słowem, chciała być sławna jak Rodion Wiecziernikow, na którego koncercie była ostatnio. Uwielbiała jego muzykę i nieraz przed snem marzyła sobie, że śpiewa z nim przed – dajmy na to – amerykańską widownią. I oto te drzwi, za które zawsze chciała wstąpić, stały przed nią otworem. Zwiastun zmiany. Symbol tego, że jej marzenia i aspiracje mogą się spełnić.
Rodia okazał się zachwycająco miłym facetem. Długo rozmawiali w hotelowej restauracji z widokiem na zachodzące słońce. Fale rozbijały się z sykiem i szumem na plaży, powietrze przesycone było świeżymi zapachami. Elena poczuła się absolutnie szczęśliwa. Po pewnym czasie Rodia zaprosił ją do tańca. Radio cicho grało rumbę, a oni tańczyli samotnie na tarasie tuż przy plaży. Elena nigdy dotąd nie była tak blisko z tak interesującym mężczyzną. Doświadczenie to wywołało w niej nowe odczucia. Pocałunek na koniec tańca wydał jej się naturalny.
Nienaturalne jednak zdało jej się to, że Rodia zaprosił ją do swojego pokoju.
– Nie zamierzam robić kariery na tym, że przespałam się z Rodionem Wieczorowiczem – rzekła mu drwiąco i odeszła.
Mimo to Rodia zjawił się u niej następnego ranka jak gdyby nigdy nic. Wkrótce umówili się na wspólną płytę. Razem opuścili Meksyk i odjechali na drugi koniec świata. Tak otworzył się przed Eleną nowy, kolorowy świat, który miał się jej rzucić do stóp.
*
Coś między nimi było, nie mogła temu zaprzeczyć. Rodia bardzo jej się podobał i z tego, co wiedziała, ona podobała się jemu. Wiedziała, co zrobić, by przyciągnąć do siebie mężczyznę, ale nie wiedziała, czy w relacji z nim chce tę wiedzę wykorzystać. Byli dobrymi przyjaciółmi.
Doszło jednak do tego, że stał się jej pierwszym mężczyzną. Przez pewien czas żyli w szczęśliwym związku, o którym rozpisywały się tabloidy. Mieszkała z Rodią w jego eksluzywnym, minimalistycznym mieszkaniu na szczycie wieżowca i przez pewien czas nic nie zakłócało ich szczęścia. Niedługo to jednak trwało. Elena stała się zazdrosna o podrywające Rodię fanki, o kobiety, z którymi był wcześniej. Denerwowała ją jego nieodpowiedzialność i niefrasobliwość, chora czasami potrzeba buntu, fakt, że z zapałem flirtował z innymi. Od początku wiedziała, że ten związek nie ma przyszłości i przeklinała siebie za to, że nie zrobiła z tej wiedzy użytku. Oszczędziłaby sobie wiele bólu.
Na szczęście jej nieudany związek z Rodią miał też i dobre strony. Mianowicie nagle jej nazwisko – Elena Suarez – stało się sławne. Świat był u jej stóp. Nagrała własną płytę i została okrzyknięta największą konkurencją Rodiona Wiecziernikowa. Trzeba przyznać, że miała z tego wielką satysfakcję.
Spotykała go często na różnych galach i imprezach, zdarzało im się dłużej rozmawiać. Fotoreporterzy w takich wypadkach pstrykali im setki zdjęć, a gazety rozpisywały się o ich domniemanym romansie.
Minęło pięć lat. Gdy Elena skończyła trzydziestkę, poczuła się nagle bardzo samotna i osaczona ze wszystkich stron. Podbiła świat. I co z tego? W przypływie rozpaczy wykręciła pierwszy lepszy numer, jaki przyszedł jej do głowy.
Zadzwoniła do Rodii.
Zeszli się ponownie. Jak by nie patrzeć, to Rodia był zawsze mężczyzną jej marzeń i z nikim nie czuła się tak dobrze. Po pięciu latach zauważyła, że się zmienił, dojrzał. Różnica była dyskretna dla kogoś, kto znał go powierzchownie, ale dla Eleny była kolosalna. Ten związek był często trudny, ale dawał jej też wiele satysfakcji i poczucia spełnienia. Rodia był kimś, w kim pokładała zaufanie i kto jej nie zawodził. Starali się jak mogli dbać o swoją prywatność, choć było to trudne. Poznała jego siostry, bardzo sympatyczne kobiety. Zazdrościła im jednego: dzieci i poczucia stabilizacji.
Nie upierała się wcale mocno przy ślubie, bo wiedziała, jak bardzo Rodia jest uprzedzony do małżeństwa. Ale lata płynęły... A ona miała coraz mniej szans na to, by zostać matką. Mając trzydzieści osiem lat bez konsultacji z Rodią przestała się zabezpieczać i wkrótce zaszła w ciążę. Początkowo jej partner był zaszokowany, ale się ucieszył. Pomyśleć, że w tym samym roku siostrzeniec Rodii, Scorpious Malfoy, się żenił!... (I to z bratanicą żony samego Harry'ego Pottera!) Po dziewięciu miesiącach urodziła córkę, Ifigenię. A po kolejnym roku?... Pięćdziesięcioletni Rodia – wciąż przystojny i wysportowany – zaproponował jej znienacka cichy ślub. Uciekli na parę dni do Meksyku i w obecności tylko rodziców Eleny zawarli małżeństwo. I pomyśleć, że w wieku czterdziestu lat została mężatką! Żoną Rodiona Wiecziernikowa.
Niemożliwe.
Koniec