kategoria : / /
Życie Lily Luny Potter: Rozdział 1
a u t o r : Anaid
Lato zbliżało się ku końcowi. Dni nie były już tak upalne, a zmierzch zapadał coraz szybciej. Był to ostatni dzień wakacji, więc tradycyjnie nadszedł czas na pożegnalne spotkanie rodzinne Weasleyów. W tym roku najmłodsi członkowie rodziny mieli rozpocząć naukę w Hogwarcie, było to więc wielkie wydarzenie.
Kiedy Lily wylądowała w kominku dziadków, babcia zdążyła już wyściskać jej braci i teraz ją porwała w ramiona. Wytrzepała z jej rudych włosów kurz i ucałowała w oba policzki.
- Lily kochanieńka, znowu urosłaś. Jesteś też stanowczo zbyt chuda, muszę porozmawiać o tym z Ginny.
Dziewczynka dawno już przyzwyczaiła się do uwag babci. Wymknęła się spod ramienia kobiety, kiedy jej uwagę przyciągnęło przybycie zięcia. Przebiegła obok dziadka, który poczochrał ją po włosach, pomachała do wujków i cioć krzątających się po kuchni i przez tylne drzwi wybiegła do ogrodu.
Oczywiście młodsza część rodziny była właśnie tam. Kuzynostwo zajmowało się rozstawianiem stołów i krzeseł. Lily przywitała się z wszystkimi i zaczęła pomagać. Kiedy miejsca dla prawie trzydziestu osób były już gotowe młodzież rozsiadła się w cieniu pod żywopłotem prowadząc luźną rozmowę. Głównym tematem szybko stał się bliski już wyjazd do szkoły i uwaga wszystkich skupiła się na Lily i Hugo.
- Jak poszło wam kupno różdżek? – zwróciła się do najmłodszych Lucy.
- Znalazły się takie, które was wybrały? – spytał z przekąsem Fred, a siostra zaraz rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Moja ma 13 cali, jest z wierzby, a za rdzeń ma włókno ze smoczego serca – od razu pochwalił się Hugo.
- Lily trafiła na niezłą, chyba nikt w rodzinie nie ma różdżki z jarzębiny – powiedział zachęcająco Albus, a reszta pokiwała głowami z uznaniem.
- 10 i pół cala, włos z ogona jednorożca – dodała dziewczyna. Odkąd wrócili z Pokątnej cały czas nosiła ją przy sobie i sprawdzała jak leży w jej dłoni, lecz mama stanowczo kazała jej zostawić różdżkę w domu. Starsi kuzyni zaczęli rozmawiać o nauczycielach. Każdy miał swojego ulubionego profesora. Częściej zgadzali się co do tego, którym lepiej nie podpadać.
Zaciętą dyskusję przerwało przybycie ostatnich członków rodziny. Z Nory wyszła najpierw Dominique, która swe rude włosy sięgające pasa zaplotła w warkocz. Tuż za nią pojawił się równie rudy Louis, który zaczął od przywitania się ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi – Jamesem i Fredem. Dopiero chwilę później zobaczyli Victoire, która jako jedyna w rodzinie miała blond włosy. Razem z nią, obejmując ją czule w pasie, szedł Ted. Chociaż nie łączyło go z nimi pokrewieństwo krwi zawsze był traktowany jak członek rodziny i pojawiał się na wszelkich uroczystościach. Już niedługo miał formalnie zostać ich kuzynem. Rok wcześniej zaręczył się z Victoire, lecz rodzice dziewczyny przekonali ich by poczekali ze ślubem przynajmniej dopóki nie skończy ona dwudziestu lat.
- Się macie dzieciaki – zawołał Ted przybijając piątkę Jamesowi i puszczając swoją narzeczoną by przytulić Lily. Jako chrześniak Harrego często bywał w domu Potterów, a dziewczynka od urodzenia była jego ulubienicą. Chociaż dzieliło ich dziesięć lat zawsze mogła liczyć na jego pomoc i szczerą rozmowę.
Ledwie wszyscy się przywitali, do ogrodu zaczęli wychodzić dorośli, co znaczyło, że obiad jest gotowy. Na stół zaczęły przylatywać talerze i półmiski pełne pyszności i wszyscy pośpiesznie zaczęli zajmować miejsca. Lily szybko wślizgnęła się na krzesło pomiędzy Albusem i ciocią Hermioną. Jak zwykle przy takich okazjach podczas posiłku panowało zamieszanie. Wszyscy rozmawiali ze sobą głośno i często się śmiali a młodsze pokolenie dokazywało bezkarnie. Lily przyglądała się wszystkim tak dobrze znanym twarzom myśląc o coraz bliższym wyjeździe i pierwszej tak długiej rozłące z rodziną. Co prawda większość kuzynów będzie razem z nią w Hogwarcie, lecz nie tylko o nich chodziło. Przemknęła spojrzeniem od mamy do taty. Jej rodzice nie siedzieli obok siebie, ale i tak co chwila jedno spoglądało na drugie. Wiedziała, że będzie jej brakować rodzinnego ciepła i ….
W jej policzek uderzyła wilgotna breja i spadła na jej spodnie. Wściekła podniosła głowę i napotkała wzrok roześmianego Jamesa. Po obu jego stronach siedzieli Louis i Fred, a ten drugi właśnie wystrzelił porcję ziemniaków w Roxanne. Louis, który był najmłodszy z rodzeństwa nie zamierzał podpadać siostrom. Jego pocisk wycelowany był w Lucy. Przyglądając się temu Lily nie zauważyła, że James przygotował już drugą porcję ziemniaków. Nagle zawisła ona w powietrzu kilka centymetrów od jej nosa i poleciała powrotem trafiając prosto w czoło zaskoczonego Pottera. Tak jak można się było spodziewać, Lily zobaczyła jak jej tata chowa różdżkę i rzuca Jamesowi poważne spojrzenie. To wystarczyło by go uspokoić, przynajmniej dopóki był w zasiągu wzroku Harrego.
Kiedy tylko najmłodsze pokolenie dostało pozwolenie by odejść od stołu, po tym jak każdy zjadł dokładkę wmuszoną im przez babcię, skierowali się na osłonięte drzewami wzgórze by pograć w ogrodową wersje quidditcha. Jak zwykle kapitanami zostali James i Dominique. Chłopak wybrał do swojej drużyny Louisa i Roxanne, a dziewczyna Albusa i Freda. W Norze było tylko sześć mioteł, wszystkie stare i porządnie już wysłużone, więc reszta kuzynostwa nie mogła grać. Dawno już jednak wymyślili sposób by uczynić rozgrywki ciekawszymi i zapewnić zajęcie dla tych, którzy nie mogli latać. Przynieśli z sadu poobijane i zgnite jabłka i ustawili się po obu stronach boiska. Rzucali owocami w graczy, a jednocześnie musieli uważać na te nadlatujące z drugiej strony, które mogły w nich trafić.
Bawili się tak całe popołudnie, dopóki nie zabrakło im jabłek. W końcu wszyscy legli na trawie wpatrując się w czyste niebo.
- Już nie mogę się doczekać pierwszego meczu. Ciekawe z kim będziemy grali – powiedział James, który w szkolnej drużynie Gryffindoru grał na pozycji szukającego.
- Będziemy trenować od pierwszego tygodnia. Nie zamierzam oddać pucharu w moim ostatnim roku – zaznaczyła Dominique, kapitan drużyny.
- Koniec meczu? – zagadnął Teddy zbliżając się do nich. – Babcia woła wszystkich na deser. Zrobiła ogromny tort czekoladowo miętowy. Jest też Ciasto Niespodzianka – dodał z przebiegłym uśmieszkiem. – Kto odważy się zjeść?
Pod ich nieobecność dorośli pozmieniali miejsca i zajmowali teraz część stołu przy dziadkach. Młodzież usiadła więc przy drugim krańcu, gdzie czekał już na nich sprawdzian odwagi. Babcia zaczęła piec Ciasto Niespodziankę kilka lat wcześniej, by dzieci nie odchodziły od stołu tak szybko tylko miały jakąś rozrywkę. Kruszonka osłaniała ukryte w środku fasolki wszystkich Samków Bertiego Botta. Ted nałożył każdemu po sporym kawałku i wszyscy zamilkli patrząc po sobie z krzywymi uśmieszkami. Jak zwykle głosowali by zdecydować kto ma spróbować pierwszy. Tym razem decyzja zapadła szybko.
- Nasze pierwszoroczniaki! Kolej na was!
Lily wymieniła szybkie spojrzenie z Hugonem i nabrała na łyżeczkę małą porcję. Zachęcani przez kuzynów posmakowali ciasta.
- Toffi… - zaczynało się dobrze – I pomidor, blee… - skrzywiła się czując smak nie lubianego warzywa. Hugo trafił na orzechowy, truskawkowy i pieprzowy, po którym rzucił się do dzbanka z wodą, a wszyscy wybuchli śmiechem i zabrali się za swoje porcje przekrzykując się nawzajem gdy ktoś trafił na jakiś ciekawy smak. Zabawa trwała dopóki ciasto się nie skończyło. Fredowi udało się nawet podmienić talerz wujka Perciego siedzącego obok. Po pierwszym kęsie skrzywił się mocno i odwrócił w ich stronę dobrze wiedząc gdzie szukać winnego.
Znowu objedzeni nie mieli już siły grać w quidditcha. James, Al, Louis i Fred oddalili się w stronę Nory. Przy stole zostały plotkujące dziewczyny. Lily skinęła na Hugo i razem poszli w stronę sadu.
- Stres? – pierwsza odezwała się dziewczyna.
- Chyba raczej strach. Nie chcę zawieść całej rodziny. No wiesz, cały ten przydział. Tata był zachwycony kiedy Rosie trafiła do Gryffindoru. W końcu każdy z naszej rodziny jest albo był w tym domu.
- Teddy był Ravenclaw.
- Ale on nie jest Weasleyem. Mamie z kolei zależy żebym był świetny w nauce. Rosie ma zawsze najlepsze stopnie, a ja nie jestem pewien czy dam radę.
- Nie przejmuj się, przecież w naszej rodzinie każdy jest w czymś świetny. Zawsze możemy brać od nich korki, będziemy mieli w Hogwarcie wystarczająco wielu krewnych. No a ty masz Rose za siostrę.
Uspokojony jej argumentami wspiął się na starą jabłoń. Lily wdrapała się za nim i rozsiadła wygodnie na jednej z wyższych gałęzi.
- A ty, Lils? Wyglądasz na zupełnie spokojną. Nie boisz się?
Wzruszyła ramionami i zamilkła na chwilę.
- To pewnie zakrawa pod zdradę rodziny ale… - zawahała się. – Nie będę rozpaczała jeśli trafię do innego domu. Połowa Gryffindoru to moja rodzina. Ludzie, których znam i, którzy ciągle mają mnie na oku, bo jestem najmłodsza z rodziny. Nikt nie wierzy, że sama umiem o siebie zadbać. Nie zaprzeczaj, tak właśnie jest. Ty jesteś starszy zaledwie o pół roku ale nie traktują cię tak jak mnie.
- Pomyślałaś kiedyś, że może sama dajesz im powody by tak się zachowywali? No wiesz, wszystkie te twoje głupie pomysły. W twojej głowie ciągle coś się dzieje. Widać to w twoich oczach. Nawet teraz. Niby siedzisz spokojnie i ze mną rozmawiasz ale jednocześnie myślisz pewnie o stu różnych rzeczach, a przynajmniej połowa z nich wywołałaby niezadowolenie twoich rodziców. Z drugiej strony, jako najmłodsza i… - groźny wzrok Lily nie powstrzymał go przed dokończeniem. Dziewczyna nie cierpiała swojego niskiego wzrostu. – …i najmniejsza, jesteś jak nasza rodzinna maskotka. Dziadek Artur nie pozwoli nikomu powiedzieć o tobie złego słowa. Wszyscy cię kochają, więc nie chcą pozwolić by stało ci się coś złego. Czasem trzeba bronić cię przed tobą samą.
Rzuciła mu nieprzekonane spojrzenie i położyła się na gałęzi patrząc w niebo pomiędzy liśćmi. Jej ramiona zwisały w dół po obu stronach, tak samo jak rozwichrzone włosy.
- Nie obrażaj się. Powiedziałem ci co o tym sądzę i tyle.
- Nie jestem zła. Nie powiesz nikomu, prawda? Trafienie do Gryffindoru powinno być moim największym marzeniem.
- Wiesz, że nie musisz mi mówić takich rzeczy, pewnie, że nie powiem – na dłuższą chwilę zapadła cisza, w której słychać było świerszcze i żaby mieszkające w pobliskim stawie.
- Ale usiądziesz jutro z nami w pociągu? – spytał Hugo.
- A mam wybór? Przecież i tak zaciągnęlibyście mnie siłą do swojego przedziału, ty, Albus i Rose. Już ja was znam.
- No tak. Pewnie, że tak. – powiedział zamyślony Hugon.
Pożegnania nigdy nie są łatwe, a kiedy rozstaje się na kilka miesięcy z dziadkami, u których bywało się częściej niż raz w tygodniu robi się to jeszcze trudniejsze. Chwilę wcześniej w kominku zniknął Hugo, teraz w Norze zostali już tylko Potterowie. James i Albus szybko uwolnili się z objęć babci, pożegnali się z dziadkiem i razem z tatą wrócili do domu. Dopiero wtedy Lily przytuliła się do babci i wsłuchała się w jej rady i ostrzeżenia.
- Jedz dużo i pisz do nas często – zakończyła i ucałowała ją w czoło odgarniając wcześniej niesforne kosmyki.
Dziadek przyklęknął by spojrzeć jej w oczy.
- Słuchaj się braci, chyba, że będą ci kazali złamać regulamin. Jeśli będziesz miała z czymś problem zawsze możesz do mnie napisać. Nie kłóć się ze starszymi uczniami i przypadkiem z nikim się nie pojedynkuj, moja waleczna lwico. Jak ktoś będzie ci dokuczał powiedz Jamesowi. Uważaj na siebie i bądź grzeczna – przytulił ją mocno, a ona objęła go za szyję. Na koniec jak zwykle potargał jej włosy i uśmiechnął się pokrzepiająco. Lily przetarła oczy wierzchem dłoni, by nie zacząć płakać.
Ginny stała z boku, wpatrując się czule w swoją jedyną córkę. Przygładziła jej rozczochrane włosy i podprowadziła do kominka. Podała jej proszek Fiuu i jedna po drugiej zniknęły. Molly i Artur objęli się patrząc na liczne zdjęcia powieszone nad kominkiem. Były tam wszystkie ich dzieci, a teraz również każdy wnuk, uwiecznieni przed pierwszym wyjazdem do Hogwartu. Zdjęcia przedstawiające Ginny i Lily były właściwie identyczne. Obie z rudymi włosami i szeroko uśmiechnięte. Różnił je tylko jeden szczegół. Ginny miała jasno brązowe oczy swojej mamy, a Lily niebieskie, odziedziczone po dziadku.