kategoria : / /
Mass Effect - Po zakończeniu
a u t o r : dikajos
w s t ę p :
Moje pierwsze opowiadanie w Uniwersum gry Mass Effect. Na 3 forach, na których jest opublikowane zbiera dobre opinię. Jestem ciekawy opinii jak największej ilości użytkowników, nie tylko tych, którzy znają trylogię ME, dlatego wrzucam tekst tutaj. Osobom niezorientowanym w Uniwersum może być trudno "wgryźć się" w temat, ale liczę na to, że się uda i na Wasze opinie i oceny :). To pierwszy odcinek. Jeśli będzie jakikolwiek odzew, to wrzucę kolejne :)
u t w ó r :
ODCINEK I
PO BURZY? A MOŻE PRZED?
I
Szeregowy Ramirez wszedł na stołówkę. Wyglądał elegancko. Miał na sobie skórzaną kurtkę, którą kilka dni temu znalazł w jednym z pustych mieszkań. Spodobała mu się, to wziął. Poprzedni właściciel pewnie i tak już tam nie wróci, o ile w ogóle żyje. "Wielki kroganin, wódz, na pewno rzuci ci się w oczy. Przekaż mu słowo w słowo to, co zaraz ci powiem". Tak mu powiedziała ta czarnoskóra kobieta. Nie znał jej imienia. Dała mu butelkę wódki pod warunkiem, że dostarczy tę wiadomość, no to dostarczał. Rozejrzał się po sali - była pełna. Kilkadziesiąt osób spożywało kolację w niemal całkowitej ciszy. Ramirez wiedział dlaczego. Wygrali wojnę, Żniwiarze byli pokonani. Przynajmniej ich główne siły, to znaczy te wielkie żyjące statki. W pierwszych chwilach po eksplozji na Cytadeli zapanowała euforia. Cywile szaleli ze szczęścia do dziś, ale wojskowi nie potrafili. Za to wielkie zwycięstwo każdy z nich zapłacił jakąś cenę, a walki wciąż trwały. Dawsonowi zabito ojca, Richardsson stracił żonę i córkę, a Pugsleyowi przerobiono całą rodzinę na zombie... Kilku innych z oddziału zginęło w ostatnich dniach podczas operacji Młot. Ramirez miał szczęście, ponieważ jedynym śladem wojny, jaki na sobie nosił były siwe włosy, mimo dopiero dwudziestu lat. Przeżył, a jego rodzina była bezpieczna na ranczo w Teksasie. Odizolowanym ranczo co, jak się okazało, ocaliło ich przed śmiercią. Żniwiarze od początku koncentrowali się na wielkich skupiskach ludzi. Chwytali ich, mordowali, przerabiali. Nie wiedział po co. Cieszył się, że jego krewnym nic się nie stało.
Nie szukał długo, ponieważ kroganie wyróżniali się. Ich stół był jedynym głośnym. Ha, mieli powody - pomyślał Ramirez. Wyleczono genofagium, mogą się bawić. Chociaż ciekawe, jak wrócą do domu skoro słyszał, że przekaźniki zniszczone, czy tam uszkodzone. Sam nie wiedział i nie interesował się tym teraz. Chciał dostarczyć wiadomość i wypić wódkę. Wodza rozpoznał od razu. Siedział spokojny, niewiele się odzywając. Nie miał na sobie zbroi, dzięki czemu Ramirez dostrzegł blizny. Cholernie dużo cholernie wielkich blizn. Mówią, że kroganie szybko się regenerują, więc ciekawe, jak musiały wyglądać te rany świeżo po ich zadaniu... Dreszcz wstrząsnął szeregowcem.
Podszedł i zaczął nieśmiało, czując respekt przed wielkim wojownikiem:
- Czy to ty jesteś wódz krogan, Urdnot Rex?
- Wrex, człowieku. To najlepszy wódz krogan od stuleci. Mógłbyś się przynajmniej nauczyć wymawiać imię wybawcy twojej skały! - krzyknął jeden z bardziej pijanych żołnierzy z kompanii Aralakh, która podczas wojny poniosła niemal sto procent strat.
Wódz milczał, nie zaszczycając posłańca spojrzeniem. Ramirez spróbował ponownie:
- Mam dla ciebie wiadomość... Wysłuchasz jej, wodzu? - Głos mu zadrżał.
- Nie bój się, żołnierzu - odparł wódz. - Moja strzelba jest brudna. Z takiej strzelać nie będę, a ręce mam zajęte przy stole. Wiadomość, mówisz? Pośpiesz się bo, jak widzisz, kroganie świętują ocalenie twojej planety. Co to za wiadomość i od kogo?
- Od kogo, to nie wiem. Jakaś czarnoskóra kobieta stoi przy ruinach Big Bena i kazała mi powtórzyć ci to: "Rex, spotkaj się ze mną przy Big Benie. Mam bardzo ważną sprawę. Dotyczy komandora. Porozmawiajmy w cztery oczy".
- Heh... Wszyscy powołują się na komandora - odrzekł znudzony wódz - to już nudne. Shepard leży w szpitalu i są przy nim najlepsi ludzcy i salariańscy lekarze. Nie widzę sensu w rozmowie z jakąś anonimową czarnulką.
- Spodziewała się, że tak powiesz - powiedział Ramirez. - Mam dodać, że dobrze zna jakiegoś Jacoba, z którym podobno się znacie...
Wrex spoważniał, spojrzał na swoją kompanię i w milczeniu wstał od stołu, po czym wyszedł ze stołówki. Zamilkli i wiedzieli, że nie warto zadawać pytań. Ramirez też się domyślił. Wyszedł z namiotu i uśmiechnął się, jak po wykonaniu śmiertelnie niebezpiecznej misji, ruszając w stronę Tamizy. Wyciągnął z kieszeni swojej błyszczącej, skórzanej kurtki piersióweczkę i śmiało wychylił.
II
- Jestem doktor Brynn Cole. Musimy porozmawiać - powiedziała czarnoskóra kobieta, odwracając się i idąc szybkim krokiem w stronę kamienicy. Wrex przysiągłby, że był to ładny budynek. Przed wojną... Weszli przez dziurę w ścianie. Brynn usiadła na mocno zakurzonej kanapie. Kroganin rozejrzał się po pomieszczeniu. Poczuł lekki powiew wiatru, unoszący porwane kawałki starych gazet. Postrzępione firanki lekko zafalowały, odsłaniając podziurawione jak sito zwłoki zombie. Wokoło stał sprzęt drukarski, dawno nie używany, ale wciąż czuć było zapach druku. Bez słowa skrzyżował ręce i wlepił oczy w panią doktor. Czekał.
- Nie znamy się, ale wiedz, że znam dobrze Jacoba. Jesteśmy parą. A komandorowi zawdzięczam życie. Ja i wielu moich przyjaciół. Z twojej miny wnioskuję, że widziałeś już w jakim stanie jest Shepard...
Kroganin nadal milczał.
- Słuchaj... W tej chwili lekarze Przymierza robią wszystko, co mogą, aby go uratować, ale... - Brynn zawiesiła głos - nie zdołają tego zrobić...
- Co masz na myśli? Mów szybko.
- Wiesz zapewne, że pracowałam dla Cerberusa. Miałam styczność z Mirandą Lawson, którą, jak wywnioskowałam z opowieści Jacoba, poznałeś na imprezie w domu komandora na Cytadeli.
- Źle wywnioskowałaś - zaprzeczył - poznałem ją wcześniej, kiedy przyleciała na Tuchankę z Shepardem i Gruntem, by pomóc temu małemu pyjakowi zaliczyć Rytuał Przejścia.
- Nieistotne. Chodzi mi o to, że Jacob opowiadał mi to i owo. Kiedyś jego i Lawson coś łączyło, a on sam był szefem ochrony w kompleksie, w którym ocalono komandora. Dowiedziałam się od niego co nieco o projekcie Łazarz, którym Miranda kierowała. Wiem, jak Shepard został ulepszony. Wiem też, że działania lekarzy Przymierza, choćby najwybitniejszych, nie przyniosą skutku.
- Powiedz krótko, o co ci chodzi - mruknął zniecierpliwiony Wrex.
- Potrzebujemy Lawson... Ona poskładała komandora i tylko ona ma wiedzę potrzebną do ocalenia go. Zmiany, które wprowadzono, aby przetrwał po katastrofie pierwszej Normandii były zbyt poważne, żeby wystarczyło kilka plastrów czy transfuzja krwi...
Wrex zawiesił wzrok na dziurze, którą weszli do pomieszczenia. Lawson? Przecież ona jest gdzieś w okolicy, a przynajmniej była parę dni temu, przed ofensywą.
- Zdaje się, że wiesz, gdzie jej szukać. Inaczej pewnie nie zawracałabyś mi głowy, hm?
- Widziałam ją przedwczoraj... Miała siać dywersję na tyłach wroga, opanowując kilka statków przetwórni i oswobadzając jeńców. W tym celu przerzucono ją za kanał La Manche, do Francji, w okolice Marsylii. Niedługo po wybuchu na Cytadeli straciliśmy łączność z wieloma oddziałami. Grupa Lawson jest jednym z nich.
Wrex zamyślił się. Statki przetwórnie... Makabryczna rzecz. Kilka dni wcześniej zwiadowcy Przymierza przybyli do jego kwatery i zameldowali o lokalizacji jednego z nich. Nawaliły mu silniki i był uziemiony. Jedna z krogańskich kompanii, z Wrexem na czele, była na miejscu po kilku godzinach. Za późno. Kiedy go otworzono, ze środka wybiegło kilkadziesiąt stworów Żniwiarzy. Walka trwała krótko. W sumie trudno było to nazwać walką. Zaprawieni w boju kroganie nie mieli problemów z eksterminacją zombie. W tym statku przetwarzano samych ludzi, a zombie to najsłabszy z rodzajów wroga, z którymi przyszło im się mierzyć.
- Hmmm, powiedziałbym, że ta Lawson pewnie już nie żyje, ale... Shepard mówił, że twarda z niej cizia. W porządku, wydam dyspozycje. Ruszamy jutro o świcie. Szykuj się.
Brynn wbiła wzrok w ziemię, nie mówiąc ani słowa. Wrex pojął w mgnieniu oka. Na imprezie kilka tygodni wcześniej Jacob mówił, że jego dziecko jest w drodze, a przecież był z Brynn. Kroganin zrozumiał swój nietakt. Nieczęsto to robił. Pani doktor chciała otworzyć usta i coś powiedzieć, ale Wrex przerwał.
- Rozumiem, przepraszam. Uważaj na siebie i... - popatrzył na jej brzuch - na Sheparda.
Wiedział - pomyślała Brynn, lekko się uśmiechając. Planowała nazwać tak swoje dziecko.
Oczywiście o ile będzie to chłopiec.
III
Nazajutrz o świcie Wrex przywdział swoją czerwoną zbroję. Wyszedł przed kwaterę, usiadł na kawałku zniszczonego muru i zaczął czyścić strzelbę. Zrobił to już wczoraj po rozmowie z panią doktor, ale nie wykonywał tej czynności, żeby zetrzeć kurz. Lśniła jak ząbki Liary - pomyślał. Chciał zająć czymś swoją głowę. Brynn jest w ciąży, będzie miała dziecko. On też będzie miał. Bakara, pierwsza kroganka, która zaszła w ciążę po wyleczeniu genofagium, nosiła jego dziecko. Kroganie znów mają przyszłość...
Sterylizacja całej rasy. Co za potworne ludobójstwo. Podczas rebelii krogańskich, będący pod ścianą salarianie i turianie opracowali i rozprzestrzenili genofagium, powodujące, że 99 na 100 ciąż kończyło się poronieniem. To trwało wiele setek lat, pozbawiając całą rasę sensu istnienia. Kilka miesięcy temu ta klątwa dobiegła końca.
Tuchanka. Wrex, Bakara, Garrus. Mordin. Shepard... No i Kalros, matka wszystkich miażdżypaszcz, w tańcu z wielkim Żniwiarzem. Ale to była jazda - pomyślał Wrex, przesuwając wilgotną szmatkę po lufie swojej strzelby. W promieniu stu metrów krzątało się kilkudziesięciu krogan. Wstali równo o świcie, zdyscyplinowani i szykujący się do drogi. Wrex zorganizował przerzut dwóch plutonów swoich wojsk do Marsylii. Przenosił technikę walki Sheparda na swoje działania. Małe oddziały, szybkie, zdecydowane uderzenia. Realizacja celu i wycofanie się. Ta taktyka wielokrotnie sprawdziła się podczas wojny ze Żniwiarzami, a jeszcze częściej za czasów jego współpracy z komandorem. Kodiaki już czekały, a żołnierze ładowali niezbędny do misji sprzęt.
Zaczął mówić do siebie:
- Ach, Wrex... Przydałby ci się ktoś ze starej ekipy... Garrus do ubijania wrogów z dystansu, Tali do używania sabotażu na ich broniach albo odciągająca uwagę sondą. Jakiś mocny biotyk też by się nadał. Albo Grunt. Z tym, że Grunta wysłałem zupełnie gdzie indziej. Ciekawe, jak sobie radzi...
Wstał. Żołnierze zakończyli krzątaninę i czekali na ostateczny rozkaz. Mieli zostać rzuceni na teren, z którym od kilku dni nie było kontaktu. Z doniesień zwiadowców wiadomo było, że południowa Francja była zajęta przez wroga. Żniwiarze jako tacy byli już wyeliminowani, ale ich pomioty wciąż żyły i stawiały opór. Zombie, grasanci, banshee, brutale... Ci ostatni to przerobieni kroganie, zmutowani i pomieszani z innymi gatunkami. Na promy załadowano zaledwie dwa niekompletne plutony, czyli dwudziestu kilku krogan. Niewielu, ponieważ wojska nie zdążyły się przegrupować, ale Wrex wiedział, że do takiej misji powinno wystarczyć i jeśli jest szansa pomóc Shepardowi, to trzeba ją wykorzystać. Znaleźć Lawson, odpowiedzi i spłacić dług jego rasy wobec komandora. Móc z nim porozmawiać i jeszcze raz podziękować. Jak przyjaciel przyjacielowi.
Wrex wsiadał do promu jako ostatni, upewniając się, że wszystko jest jak należy. Właśnie szedł w stronę Kodiaka, gdy usłyszał za sobą zmysłowy kobiecy głos. Spokojny, ale i zdecydowany.
- Poczekaj, wodzu.
Odwrócił się i zobaczył poważną asari w lekkim, czerwonym pancerzu z głębokim dekoltem.
- Nie potrzebujesz przypadkiem pomocy?
- Samara! Ha! Co ty tu robisz, ty niebieska twardzielko?! - krzyknął totalnie zaskoczony kroganin, wyciągając rękę i chwytając smukłą dłoń Samary, zanim ta zdążyła ją cofnąć. Egzekutorka nie była przyzwyczajona do takich powitań. Była chłodna, ale nie odepchnęła Wrexa. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Jestem tu przez zupełny przypadek. Medytowałam nad brzegiem Tamizy od czasu bitwy. Szum wody mnie uspokaja. Ustawicznie dochodziły do mnie pijackie krzyki jakiejś bandy. Trudno było ich zignorować, więc postanowiłam poprosić o ciszę. Dwóch żołnierzy siedziało z jakimś młodym latynosem w błyszczącej kurtce. Popijali wódkę i krzyczeli. Szczególnie ten latynos. Mówił o jakiejś wiadomości, krogańskim wodzu i komandorze. Wsłuchałam się i zrozumiałam, że mówi o tobie. Początkowo nie chciał nic powiedzieć, ale przycisnęłam go biotyką. Koledzy od wódki uciekli. Z wódką rzecz jasna. Latynos wyśpiewał natomiast wszystko. I oto jestem. Chcę ci pomóc. Chcę pomóc Shepardowi. Co powiesz?
Wrex milczał przez chwilę, po czym wyjął zza pleców swoją strzelbę i dał ją Samarze, mówiąc:
- Dwudziestu dwóch krogan i egzekutorka. Jeśli na Ziemii jest jakiś odpowiednik Kalros, to może być ciekawie.
- Raczej nie ma tu takiego robactwa, Wrex.
- No cóż. Tak czy owak, nudno nie będzie. - Uśmiechnął się szeroko.
- Powiedz mi, gdzie się udajemy i w jakim celu.
- Ładuj swój niebieski dekolt na prom i słuchaj...
Był poranek. Słońce delikatnie unosiło się nad horyzontem. Niebo było jaskrawoczerwone. Zanosiło się na burzę. Wrex nie wiedział, czy był to symbol przeszłości, czy zapowiedź przyszłości.