kategoria : / /
Jeden błąd... (XX)
a u t o r : dragobonita
w s t ę p :
Po prawie 2-miesięcznej przerwie dodaję kolejną część... W sumie może okazać się ostatnią...
Z okazji 20(bo muszę się przyznać, że jeszcze nigdy nie wytrwałam tak długo przy jednym projekcie ^^”) napisałam ciuteczek więcej.
Enjoy :*
u t w ó r :
Kakarotto przygotował się do dokowania statku. Dosłownie przed chwilą Raditz ostrzegł go o pasach-teraz chłopak mimowolnie przyznał mu rację. Statkiem trzęsło na wszystkie strony. Wyobraźnia zaczęła płatać mu figle, w jego głowie mnożyły mu się dziwne obrazy o ciemnej krwi, o mózgach na białym fotelu...
Nagle wszystko ustało, a właz zaczął się powoli cofać. Chłopak, chcąc podciągnąć się i wyjść, położył dłoń na zewnętrznej ściance statku i gwałtownie cofnął ją z sykiem. Przyjrzał się palcom-były całe czerwone. Przeklinając w myślach swoją głupotę kucnął i uważając, by więcej nie dotknąć się do powierzchni kapsuły wyczołgał się na zewnątrz. Raditz przyglądał się całej scenie z pewnej odległości.
-Ojej, boli cię?-Kakarotto zmrużył wściekle oczy na widok drwiącego uśmiechu brata.
-Nie twój zasrany interes. Po prostu się poparzyłem-chłopak zacisnął zęby z bólu i machał energicznie dłonią, jakby mało to schłodzić pojawiające się powoli bąble.
-Ech, jaka szkoda-Raditz znudzonym wzrokiem śledził odchodzącego młodszego brata. Jeszcze długo po jego zniknięciu wojownik słyszał ciągnącą się wiązankę przekleństw.
'Co za głupek' pomyślał i uśmiechnął się leciutko. 'Na jego miejscu natychmiast wsadziłbym to pod strumień zimnej wody.'
Chłopak ziewnął potężnie i bez pośpiechu wyszedł z pomieszczenia. Jego kroki odbijały się echem po pustych, obitych jasnym metalem korytarzach. Przez całą drogę do swojego pokoju nie spotkał żywej duszy.
Kładąc dłoń na gładkich drzwiach nie czuł się tak, jakby wracał do domu. W końcu jak mógłby ciasną, prawie pustą klitkę nazwać domem? Wszystko w tym samym kolorze-jasnoszarym. Próżno szukać drewna, kamienia, cegieł czy jakiekolwiek innego surowca. Tylko metal. Oczywiście zbroje, kombinezony i kołdry stanowiły wyjątek od tej reguły, ale takie przedmioty nie rzucały się za bardzo w oczy.
Szczegółem, który najbardziej bolał Raditza był brak okien. Źródłem światła była naga żaróweczka wisząca pod sufitem. Świerze powietrze i odpowiednią temperaturę zapewniał system pomp i wiatraków działających jak klimatyzacja. Wystarczyło, że w kwaterze zamontowano i podłączono do systemu rur kratkę wentylacyjną.
Wojownik wszedł do pokoju i jak zwykle zastał w nim nienaganny porządek. Pościel była gładka, wszystko w szafie poukładane jak od linijki. Kiedyś tak zirytował się panującym wokoło porządkiem, że w szale wyrzucił wszystko, nawet kołdrę na ziemię i poszedł spać. Gdy wstał, ku jego przerażeniu był przykryty, a rzeczy wróciły na swoje miejsce. Po pewnym czasie pogodził się z nieznajomym, niezauważalnym osobnikiem, który sprzątał w surowej kwaterze.
Raditz powoli zdjął z siebie pancerz, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Zapłatę za podbicie Arlii będzie mógł odebrać najwcześniej za trzy dni. Nie wiedział, ile zostało do kolacji, może jeszcze już obiadu. Po raz kolejny przeklinając brak zegarka zdecydował, że nie obchodzi go teraz nic oprócz kąpieli. Zabrał z szafy ręcznik i w samym kombinezonie wyszedł na korytarz.
Łazienki były wspólne a natryski połączone, przez co w każdej chwili można było usłyszeć komentarz na temat swojego „małego”. Tym razem nikogo tam nie było. Przypomniawszy sobie pustkę na korytarzach chłopak wysnuł oczywisty wniosek.
-Pora posiłku... Kto wie, czy nie ostatniego. Cholera-długowłosy wojownik podrapał się w głowę. Stanął przed ciężkim wyborem: jedzenie albo prysznic. Właśnie miał wybrać pierwszą opcję gdy spojrzał na swoje paznokcie. Zebrało się pod nimi mnóstwo piasku, a jeszcze przed chwilą były czyste!-Kurde, albo mam zwidy albo bardzo brudne włosy...
Zwiesiwszy głowę ze zrezygnowaniem zaczął się rozbierać. Po zdjęciu butów metalowa posadzka niemal paliła jego stopy. Saiyanin najszybciej jak potrafił wszedł pod natrysk i odkręcił kurek z ciepłą wodą. Niemal jęknął z ulgi czując spływający z niego kilkutygodniowy brud i pot. Oparł się czołem o ścianę pozwalając by strużki dotarły nawet do jego twarzy.
Kiedy uznał, że jest wystarczająco namoczony sięgnął ręką w bok i zdjął kostkę mydła z małej półeczki. Opłukawszy ją odłamał kawałek i włożył do ust. Cierpliwie żuł bezsmakową, kleistą masę, by po chwili z ulgą wypluć na ziemię. Jasnoszare mydliny zniknęły w odpływie. Czubkiem języka z zadowoleniem przejechał po czyściutkich zębach.
Dokończył prysznic i zakręcił strumień. Oczywiście włosy umył mydłem-za szampony i inne badziewia trzeba płacić. Wciąż wilgotny założył na siebie bieliznę i wyszedł z łazienki. Jego mięśnie zaczęły drżeć niekontrolowanie w zetknięciu z chłodnym powietrzem na korytarzu. Żwawym krokiem wrócił do swojego nieskazitelnego pokoju pokoju i nie zwracając uwagi na burczenie w brzuchu rozebrał się i z westchnieniem rzucił na łóżko.
Książę Vegeta z mieszanymi uczuciami stanął przed wejściem jednej z wielu pospolitych kwater. W drżącej lekko dłoni trzymał perfekcyjnie owiniętą w brązowy papier paczuszkę. Nie wiedząc co robić nerwowo przeczesał kosmyki grzywki między palcami.
'I co teraz? Na pewno już wrócił z misji...' wojownik westchnął i zgryzł wargę. Jeśli normalnie zapuka i jak gdyby nigdy nic wręczy paczkę adresat może sobie pomyśleć... Pomyśleć, że... 'Jeszcze pomyśli że zrobiłem to specjalnie dla niego... A to nie tak! Po prostu pierwszy raz ktoś z własnej woli zrobił coś specjalnie dla mnie... Cholera, ale to żałośnie brzmi!' Książę zacisnął zęby, położył paczuszkę na ziemi i głośno zapukał. Słysząc zamieszanie wewnątrz pokoju oddalił się szybkim krokiem i ukrył za zakrętem w korytarzu.
Po chwili z pokoju wyjrzał Kakarotto. Zauważywszy paczkę podniósł ją i rozejrzał się w poszukiwaniu adresata. Nie znalazłszy go wrócił do siebie zamykając ostrożnie drzwi.