kategoria : / /
Coś z niczego
a u t o r : Moonlight_75
w s t ę p :
Uciekając przed przeszłością Lynn musi przełknąć dumę. Jej życie staje na głowie i stawia na drodze skomplikowanego mężczyznę z przerośniętym ego. To dopiero początek kłopotów.
u t w ó r :
Rozdział I
„Vegas, kotku”
„Jesteś głupia, nieskończenie głupia...”- karciła się w myślach siedząc za kierownicą swojego auta. Jechała do swojego brata do Las Vegas, szukając pomocy. Wiedziała, że zawsze może na niego liczyć. Max był prawnikiem, doskonałym prawnikiem, a Las Vegas było doskonałym miejscem na jego praktykę. „Idiotka...dałaś się zrobić na szaro takiemu facetowi...” – kontynuowała swoje wywody myślowe. Wjechała do miasta. Tysiące świateł i neonów sprawiały wrażenie, jakby noc nigdy miała nie nadejść, było jasno jak w dzień pomimo późnej pory. Znała drogę, kilkakrotnie odwiedziła brata jeszcze jak studiowała ale wtedy nie potrzebowała jego moralnego wsparcia jak teraz. Prawdę powiedziawszy ciężko będzie przełknąć takie upokorzenie i przyznać bratu rację. Ostrzegał ją. Ostrzegał przed tym facetem, ale miała klapki na oczach....wydawało jej się, że go kocha...ale może tylko jej się wydawało?. Skręciła w znajomą ulicę i stanęła przed olbrzymim hotelem. Wysiadła z samochodu i spojrzała w górę. Olbrzymi budynek przerażał ją tak samo, jak kilka lat temu kiedy pierwszy raz Max ją tutaj przywiózł.
Weszła do przestronnego holu i zdecydowanym krokiem podeszła do recepcji.
- chciałabym porozmawiać z Maxem Connelly – powiedziała cicho do recepcjonisty, opierając się ciężko na ladzie i ściskając w dłoniach mały plecak.
Recepcjonista przyjrzał jej się dokładnie. Nie miała wyglądu stałej bywalczyni Las Vegas, takie kobiety mógł bez zmrużenia oka rozpoznać za pierwszym razem. W twarzy tej kobiety wyczytał desperację i strach. Nic nowego, w tym mieście każdy przed czymś uciekał.
- a pani jest...? – spytał uprzejmie obserwując jej twarz
- jego siostrą, nazywam się Lynn Connelly – przedstawiła się – proszę go poinformować, że przyjechałam, dobrze?
- witam panno Connelly, przykro mi, ale pani brat jeszcze nie wrócił z biura – poinformował ją recepcjonista – czy mam coś przekazać?
- nie – Lynn rozejrzała się po holu – usiądę i poczekam.
- może pani do niego zadzwonić….
- nie, to nie takie proste...poczekam. Dziękuję – rzuciła do swego rozmówcy i odeszła w głąb holu. Usiadła na kanapie i przytuliła do siebie plecak, jedyne co w tej chwili posiadała oprócz starego samochodu. Pochyliła głowę i pozwoliła, aby włosy opadły jej na twarz. Zastanawiała się, co powie Maxowi, jak mu to powie i jak on zareaguje...
- panno Connelly.... - podniosła głowę, przed nią stał recepcjonista - ...kontaktowałem się z pani bratem, pozwolił mi wpuścić panią do jego apartamentu, proszę za mną.
Lynn podniosła się z kanapy, boy hotelowy zabrał jej plecak i wsiadł z nią do windy.
Idąc długim korytarzem, przez krótką chwilę zastanawiała się dlaczego do niej los się nie uśmiechnął tak bardzo, jak do jej brata, ale znała doskonale odpowiedź – jej brat w życiu nie powierzyłby pieniędzy ani uczuć żadnemu oszustowi. Nie dałby się wykiwać, był na to zbyt rozsądny. Tym się różnili: ona szła za głosem serca, on kierował się rozsądkiem. Byli jak ogień i woda, ale kochała go i wiedziała, że on odwzajemnia te uczucie.
Recepcjonista wpuścił ją do apartamentu zajmowanego przez Maxa.
- jeśli pani będzie czegoś potrzebować, proszę zadzwonić na dół, spis numerów znajduje się obok telefonu. Pani brat powinien pojawić się około północy – poinformował ją grzecznie kierując się w stronę drzwi. Lynn wyciągnęła w jego stronę banknot, ale odmówił – nie trzeba, pani brat już się wszystkim zajął – zamknął za sobą drzwi.
No tak, Max zawsze się nią opiekował. Przejmował się byle skaleczeniem, troszczył się o nią, jakby zawsze miała 6 lat a on 13.
Rozejrzała się wokół, nic się nie zmieniło odkąd ostatnio tutaj była. Duży hotelowy apartament z dwoma sypialniami, urządzony z gustem, w jasnych kolorach. Ogromne okna, duża łazienka i pokój na wzór salonu. Max wprowadził się do hotelu po rozwodzie na "jakiś czas", który przedłużył się. Znacznie się przedłużył.
Usiadła w fotelu z postanowieniem zaczekania na brata. Co mu powie? jak? jak bardzo będzie zły?
Max wszedł do swojego hotelowego mieszkania zdecydowanym krokiem z tysiącem pytań w głowie i chęcią uduszenia własnej siostry przy nadarzającej się okazji. Dlaczego mu nie powiedziała, że przyjeżdża? co mogło się stać? ostatnim razem, kiedy się widzieli prawie wyrzuciła go z domu. Ośmielił się wyrazić obawy i własne zdanie na temat jej związku z Johnsonem. Unieśli się wtedy oboje, za dużo powiedział...była zbyt delikatna, by się z nią tak grubiańsko obchodzić, ale nic na to nie poradzi – te słowa już padły.
Rzucił teczkę na podłogę i zobaczył Lynn w fotelu. Spała. Rozczulił go ten widok, przez chwilę obserwował siostrę. Była tak krucha, jak pamiętał, ciemne długie włosy przysłaniały jej część twarzy, ale słyszał jej miarowy oddech i to uświadomiło mu, jak bardzo za nią tęsknił. Była tak inna od niego. Impulsywna, pełna życia. On tymczasem, zamknął się w swojej skorupie i nie dopuszczał do siebie nikogo. Pracował ciężko na to wszystko, co miał. Otworzył wreszcie własną, wymarzoną firmę prawniczą, ale zapłacił za nią rozwodem. Mary nie mogła pogodzić się z faktem, że to nie ona była w jego życiu najważniejsza, odeszła, bo chciała czegoś więcej niż on mógł jej dać. Została mu tylko Lynn, siostra, która wydoroślała tak szybko, że nawet nie zauważył kiedy z podlotka stała się kobietą. Stał tak z rękami w kieszeniach spodni i zastanawiał się czy ją obudzić. Wreszcie postanowił położyć Lynn na łóżku i pozwolić jej odpocząć, porozmawiać mogli jutro. Wsunął ręce pod ciało siostry i uniósł, przytulając ją do własnej piersi. Cichym kopnięciem otworzył szerzej drzwi sypialni i nie zapalając światła położył Lynn na pościeli, przykrył ją kocem i już chciał wyjść, gdy coś kazało mu się zatrzymać i przyjrzeć się dokładniej. Światło z salonu oświetlało łóżko i śpiącą postać na tyle, by mógł zobaczyć to, co zobaczył.
Myśląc, że to złudzenie, zapalił lampę przy łóżku i z jego gardła wyrwało się tylko...
- Jezu Chryste, co ten bydlak ci zrobił....- poczuł jak fala gorąca uderza mu do głowy i w żyłach zaczęła gotować się krew.
Lynn otworzyła oczy na dźwięk jego głosu brata i czekała na kolejną reakcję. Max zauważył wpatrzone w niego oczy wypełnione strachem i oczekiwaniem na wściekłość, jaka właśnie w nim wzbierała. Nie mógł jej tego zrobić, musiałby być skończonym sukinsynem, aby teraz pastwić się nad nią.
- Lynn na litość boską, co się stało??! – spytał spokojnie na tyle, na ile umiał – tylko proszę cię nie broń go, nie kłam, że się uderzyłaś...- zastrzegł ostro siadając na brzegu łóżka.
- nie, nie uderzyłam się....uciekłam....- powiedziała cicho podnosząc się powoli i siadając przy nim
- co on ci zrobił??? – powtarzał wciąż to samo Max, a wyraz jego oczu wyrażał taką wściekłość i ból, jakiego jeszcze nigdy nie widziała
- to długa historia, stanęłam mu na drodze więc mnie odepchnął...
- odepchnął????!!! wygląda, jakby cię katował !! – wrzasnął nagle Max, zrywając się z łóżka – Jezu, Lynn, masz granatowe pręgi od szyi do łokcia prawej ręki !!
Już ja go załatwię tak, że długo nie zobaczy słońca...zabiję sukinsyna, jak tylko go dostanę w swoje ręce... jak mógł ci to zrobić ?? – nerwowo zaczął spacerować po pokoju
- Max..? proszę, nie chcę teraz tego słuchać, nie po to przyjechałam, opowiem ci wszystko, ale obiecaj mi, że się uspokoisz i mnie wysłuchasz do końca.
Usiadł obok niej ponownie, popatrzył jeszcze raz na jej siniaki i zacisnął pięści do bólu. Nie potrafił znieść tego, że ktoś podniósł rękę na jego siostrę. Nie umiał sobie wybaczyć, że nie zabrał jej siłą z tego domu wtedy, kiedy przeczucie mówiło mu, że ten Johnson to chodzące kłopoty. Jak miał wybaczyć sobie, że go nie było przy siostrze, aby jej pomóc?
Nagle przemknęło mu przez myśl, że mógłby jej nie zobaczyć i serce skurczyło mu się z bólu. Przygarnął ją do siebie i przytulił, starając się nie sprawić większego cierpienia.
- Boże, Lynn, mam tylko ciebie.... myśl o tym, że ktoś cię skrzywdził, nie da mi spokoju – głaskał ją po głowie, starając siebie uspokoić.
Był jak balsam na jej zbolałą duszę, na jej rozdarte serce, była zraniona, oszukana, odarta z kobiecości – nie czuła się kobietą po tym wszystkim co usłyszała z ust mężczyzny, którego kochała. Kiedy brat ją tulił, opowiadała mu wszystko po kolei, raz za razem pociągając nosem i połykając łzy upokorzenia. Kiedy prawie skończyła, zauważyła, że Max tak mocno zacisnął pięści, że kostki mu zbielały. Pogładziła go delikatnie po dłoniach, rozprostowując palce...
- nie wrócisz już tam – zadecydował twardo zaciskąjąc szczękę
- nie mam zamiaru, spakowałam się w jeden plecak i zostawiłam wszystko. Nie mam nic.
- masz mnie... jestem twoim bratem i jestem po to, by ci pomóc i rozprawić się z tym...tym... – brakowało mu słów na tyle cenzuralnych, by nie kląć przy młodszej siostrze.
- już dobrze...- teraz ona go pocieszała – tęskniłam za tobą...- zmieniła temat
Cień uśmiechu przemknął przez jego zmęczoną rozwścieczoną twarz.
- ja za tobą także i za twoimi szaleństwami....ale teraz już nie zamierzam pozwolić ci na żadne fanaberie moja panno. Zostaniesz tutaj. Przynajmniej przez jakiś czas mam zamiar mieć cię na oku, a teraz kładź się spać, pogadamy jutro.
- nie idziesz jutro do biura?
- idę, ale dopiero po wizycie u lekarza
- jesteś chory? – zaniepokoiła się
- nie mojej. Twojej. Chcę się upewnić, że nic ci się nie stało prócz tego, co widać gołym okiem. Śpij już Lynn...
- nie jestem dzieckiem, nie musisz mnie kłaść spać – zaoponowała lekko
- owszem, muszę – był zdecydowany – musisz wypocząć po tym koszmarze i po długiej podróży i nie staraj się być bardziej dorosła niż jesteś. Twój wiek nie robi na mnie wrażenia. Dla mnie jesteś moją młodszą siostrą czy to ci się podoba czy nie – tymi słowy opuścił sypialnię, zamykając drzwi. Wszedł do salonu, podszedł do barku i nalał sobie potężną dawkę whisky. Wypił ją duszkiem i nalał następną. Zamknął barek i ze szklanką w ręku usiadł w fotelu. Wiedział, że nie daruje Gregowi Johnsonowi krzywdy, jaką wyrządził Lynn. Wiedział też, że nie zamierza informować siostry o tym. To bydlę zapłaci za wszystko...
Tak długo jak Lynn będzie tu mieszkać, jest bezpieczna.
Max obudził Lynn wczesnym rankiem i poprosił aby się ubrała, chciał ją zabrać do lekarza by uspokoić swoje i tak już napięte nerwy. Całą noc przeleżał patrząc w sufit, zastanawiał się, gdzie popełnił błąd w opiece nad młodszą siostrą. Czuł się odpowiedzialny za nią nawet teraz, kiedy była dorosła. Ukończyła szkołę, potem studia, była najlepszą uczennicą. Nauka przychodziła jej łatwo, otrzymała dyplom, potem pracowała w dużej korporacji zajmując się obsługą biura. Podobała jej się ta praca, ale...szybko straciła głowę dla Grega Johnsona i wszystko przestało się dla niej liczyć. Nie tak wyobrażał sobie życie siostry, miała odnieść sukces w życiu, miała mieć wszystko o czym marzyła, a nie użerać się z jakimś damskim bokserem! Wyszli na korytarz i czekając na windę rozmawiali cicho. Lynn upierała się, że wizyta u lekarza jest niepotrzebna, ale Max nie dawał za wygraną. Wsiedli do windy. Max nacisnął guzik z zerem, ale winda zatrzymała się po kilku piętrach i do środka wsiadł wysoki mężczyzna w ciemnej sportowej marynarce i dżinsach. Przez moment patrzył na stojących w środku ludzi, a potem nacisnął guzik. Lynn czuła na sobie wzrok nieznajomego, ale ilekroć próbowała odwrócić głowę ból przeszywał jej kark powodując grymas na twarzy. Mężczyzna wydawał jej się znajomy choć pewnie nie widziała go nigdy wcześniej.
Kiedy winda zatrzymała się na parterze, Max chwycił Lynn za rękę i wyciągnął z na korytarz. Zdążyła tylko zobaczyć jak nieznajomy podchodzi do jakiegoś faceta w holu. Chwilę potem usłyszeli za plecami:
- proszę się zatrzymać!
Max posłusznie przystanął i odwrócił przodem do człowieka, który śmiał go zatrzymać.
Od strony głównego wejścia podeszło dwóch ochroniarzy hotelowych, tarasując im wyjście na zewnątrz.
- o co chodzi? – zapytał Max stanowczym tonem nie chcąc się spóźnić na umówione spotkanie z lekarzem.
- mam podstawy podejrzewać, że jest pan niebezpieczny i dlatego zatrzymam tutaj pana aż do przyjazdu policji – wyjaśnił wysoki, barczysty facet w grafitowym garniturze.
- że co takiego?? – Max mało nie zakrztusił się ze złości – pan chyba żartuje, niby dlaczego wydaję się panu osobą niebezpieczną?!
- dlatego... – wtrącił się nagle nieznajomy z windy, jednym susem był przy Lynn i odsłonił kołnierz jej letniej kurtki, ukazując zebranym sine pręgi.
Max zacisnął pięści. Jakim prawem oskarżają go o takie bestialstwo wobec siostry? Obejrzał się, nie miał najmniejszych szans z osiłkami blokującymi wyjście. Nie zamierzał uciekać, alerównież nie zamierzał być uznany za łajdaka.
Lynn szarpnęła się i zaczęła gorączkowo tłumaczyć, że to jej brat, że to nie on, że nic się nie stało, że miała to już wcześniej...ci ludzie byli głusi albo nie chcieli słuchać.
- wyjaśni pan to policji, już po nich zadzwoniłem – informował Maxa facet w garniturze.
- kim pan w ogóle jest?! i jakim prawem mnie pan osądza?!
- pracownikiem ochrony hotelu, dbamy o to, aby nikomu z naszych gości nic złego się nie przytrafiło...
- zatem, jest pan tu nowy. Przepraszam, ale ja nie mam czasu na takie bzdury – zniecierpliwił się Max – mieszkam tutaj od kilku lat. Jestem prawnikiem, a nie przestępcą !! – ryknął wreszcie, aż niektórzy z gości hotelowych odwrócili głowy.
- pan pozwoli z nami, nie możemy tutaj stać
- nigdzie nie pójdę i proszę zostawić ją w spokoju!! – wyszarpnął Lynn z rąk obcego mężczyzny.
Lynn pomyślała, że za moment zaczną się rękoczyny, a jej nikt nie chce słuchać, chwyciła brata za dłoń i poprosiła:
- Max, przejdźmy tam gdzie chcą, pojedziesz do biura, jak się wszystko wyjaśni. Wezwiemy lekarza tutaj, wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Proszę tylko nie rób przedstawienia - prosiła błagalnym tonem - mieszkasz tutaj, nie rób wstydu...
Spiorunował ją wzrokiem, musiało to być naprawdę ostre spojrzenie, bo nieznajomy z windy stanął pomiędzy nim, a Lynn, skutecznie udaremniając rodzeństwu nawet kontakt wzrokowy.
- nawet o tym nie myśl – ostrzegł Maxa
Kiedy przyjechała policja i zaczęli przesłuchiwać Max. Lynn została umieszczona w osobnym pomieszczeniu wraz z autorem całego zamieszania. Wiedziała, że Max da sobie radę, był w końcu prawnikiem, a to było jakieś kolosalne nieporozumienie.
- dlaczego pan się wtrącił? kto pana prosił? – zapytała spoglądając na swojego towarzysza z windy siedzącego obok niej.
- nikt nie ma prawa traktować w ten sposób drugiej osoby, tym bardziej kobiety...- wyjaśnił
- ale to nie on jest winny, jechaliśmy właśnie do lekarza, przyjechałam dopiero wczoraj... – tłumaczyła
- nie musi go pani bronić, to oczywiste, że się go pani boi, ale śmiem zauważyć, że jego tutaj nie ma, proszę się nie obawiać.
- nie boję się własnego brata ! to pana powinnam się bać, bo jest pan niepoczytalny !! Mam tego dość – wstała – powtarzam ostatni raz, mój brat nie jest niebezpieczny ani dla mnie ani dla nikogo innego. Max nie skrzywdziłby kobiety, za to z pana zrobi miazgę. Dzięki panu i tej historii, hotelowi grozi proces !
- w takim razie kto pani to zrobił?
- mój „były” – powiedziała stanowczo
- dlaczego?
- a co to pana obchodzi? – obruszyła się – to tak, jakbym ja zapytała pana, co rodowity Anglik robi w Las Vegas !
- aż tak słychać?? – po raz pierwszy nieznajomy uśmiechnął się do niej
- tak, brytyjski akcent rozpoznam wszędzie. Boże, czy to się nigdy nie skończy? – spojrzała nerwowo na zegarek – Max musi być wściekły, spóźnił się do biura...
- często bywa wściekły?
Spojrzała na niego ze zrezygnowaniem.
- a pan nadal swoje? ile razy mam powtarzać, że to mój brat?
- już nie trzeba powtarzać, wierzę pani, proszę usiąść, postaram się to wyjaśnić – sam wstał i wyszedł z pokoju.
Gdzieś widziała tę twarz, próbowała usilnie przypomnieć sobie, wszystkich facetów jakich ostatnio widziała na ulicy, w telewizji, w hotelu...nikt nie przychodził jej do głowy.
Max nie dawał za wygraną, policjanci mieli nie lada orzech do zgryzienia. Właściciel hotelu nie chciał narazić się doskonałemu gościowi, który od lat mieszkał u nich. Proces i skandal byłby długi. Max wstał i wszedł do pokoju gdzie siedziała jego siostra.
- w porządku?
- tak, Max.
- słuchaj, stanęło na tym, że któryś z pracowników wezwie lekarza do ciebie. Ja muszę jechać, za godzinę mam sprawę spadkową i muszę na niej być – tłumaczył – postaram się przyjechać wcześnie, abyśmy mogli zjeść razem kolację, dobrze?
- oczywiście, jedź, ja pojadę na górę i poczekam na lekarza
- to nie jest konieczne, lekarz zaraz się u pani zjawi, proszę podać mi tylko numer pokoju – wtrącił się nieznajomy wchodząc do pomieszczenia, słysząc ich rozmowę.
- tego już za wiele...- Max odwrócił się do faceta – nie uważasz, że już wystarczająco narobiłeś kłopotu?
- mówię poważnie, mam tutaj własnego lekarza, który chętnie obejrzy tę panią – oponował tamten
- Max proszę, przestań, nieważne jaki to lekarz, jeśli tylko opinia lekarska cię uspokoi, to mnie jest wszystko jedno.
Brat spojrzał na nią uważnie, a potem na nieznajomego.
- jaki to lekarz? dobry?
- najlepszy jakiego znam, spokojnie, zaopiekuję się nią
Max nieufnie i z obawami przystał na propozycję obcego człowieka.
- zadzwoń do mnie koniecznie – powtarzał jej dopóki nie wsiadła do windy
Milczała ale cały czas zastanawiała się skąd zna twarz pozornie nieznajomego człowieka, przez którego ranek był pełen nieporozumień.
- jaki jest pani numer pokoju? – zapytał nagle
- 412 – odparła
- w takim razie przyślę tam lekarza za jakieś 5 minut dobrze? – bacznie jej się przyglądał
Czuła się skrępowana całą tą sytuacja ale przystała na propozycję i trzeba było jakoś doprowadzić to do końca.
- oczywiście, dziękuję panu
Wysiadła z windy z wyraźną ulgą.
Nie zdążyła nalać sobie wody do szklanki, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Po otworzeniu, Lynn zobaczyła towarzysza z windy wraz z innym mężczyzną trzymającym w ręku torbę lekarską.
- to jest doktor White – wyjaśnił nieznajomy – on się panią zajmie
- proszę – otworzyła szerzej drzwi tak, aby obaj mogli wejść
- proponuję abyśmy przeszli gdzieś, gdzie będę mógł panią zbadać - powiedział nieznajomy energicznie, patrząc na sine pręgi dziewczyny. Przeszli do sypialni zamykając za sobą drzwi.
- proszę się rozebrać, tylko powoli, aby pani nie sprawiła sobie więcej bólu. Alan zdążył mi powiedzieć tylko, że pani jest....mój Boże, kto panią tak urządził ? – lekarz ostrożnie obejrzał sine pręgi.
- były chłopak – wyjaśniła – właściwie czuję się dobrze, jedyne co mi dokucza, to ból prawego ramienia i czasami żołądek.
- a głowa? – spytał świecąc jej małą latarką prosto w oczy
- bolała, ale już jest w porządku
- Alan mówił, że...
- Alan? – przerwała lekarzowi w pół zdania
- ten facet za drzwiami to Alan, nie przedstawił się?
- nie mieliśmy okazji się poznać, w ogóle jakoś tak, głupio wyszło – uśmiechnęła się
- w porządku, proszę się ubrać, pójdę po recepty – lekarz wycofał się z pokoju.
Alan odwrócił się do drzwi z pytaniem w oczach.
- jest tylko potłuczona, kości ma całe, ale powinna zgłosić się się na prześwietlenie w szpitalu. Ogólnie, wszystko wygląda nie najgorzej – starszy mężczyzna szybko wypisywał kolejne recepty – oczywiście, jeśli w tym wypadku można tak powiedzieć.
- może lepiej niech idzie na prześwietlenie, co?
- coś ty się taki zrobił nadopiekuńczy? To obca kobieta, w dodatku z tego co mówiłeś ma tutaj brata, więc nic jej nie będzie
- nie jestem nadopiekuńczy, po prostu wkurza mnie takie bestialstwo wobec kobiet
Do pokoju weszła Lynn, spojrzała na lekarza a potem na nieznajomego.
- dziękuję panu za pomoc, panie...– powiedziała zawieszając głos
- Alan – podpowiedział, wyciągając rękę do niej. Podała mu dłoń i przedstawiła się.
- tu ma pani recepty – lekarz podał jej kilka kartek – proszę o siebie dbać. Na długo tutaj pani przyjechała?
- jeszcze nie wiem – przyznała
- będę tutaj jeszcze tydzień, jakby coś się działo, to jest numer telefonu do mnie, proszę dzwonić. Jeśli mogę coś zasugerować, to proszę iść na prześwietlenie z tymi bólami.
- dobrze – zgodziła się – dziękuję.
Po chwili obaj mężczyźni pożegnali się i wyszli z pokoju.
Lynn włączyła telewizor i przerzucała kanały, gdy nagle zobaczyła na ekranie znajomą twarz. Zamarła w bezruchu, a pilot wypadł jej z ręki.
- to niemożliwe – szepnęła do siebie – to po prostu, niemożliwe.....
Na ekranie zobaczyła sprawcę całego porannego zamieszania, rozmawiającego z dziennikarzem podczas jakiegoś meczu futbolowego i wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że...
- ...Alan, Alan Hill....dlaczego od razu nie skojarzyłam...- zastanawiała się na głos – dlatego wydał m się znajomy....
Dotarło to do niej z dużym opóźnieniem. Nie mogła oderwać oczu od telewizora, w pierwszym momencie, chciała szukać faceta po całym hotelu, ale powstrzymała się.
Śmiertelnie się nudziła, nigdy nie siedziała bezczynnie przez cały dzień, rozmawiała dwa razy z Maxem zapewniając go, że wszystko w porządku, że czuje się dobrze – poza tym nie miała nic do roboty. Postanowiła nie zamawiać nic do pokoju, tylko zjechać do hotelowej restauracji, aby zabić nudę. Wchodząc do restauracji prawie została staranowana przez wychodzących mężczyzn. Zachwiała się i runęłaby na podłogę, gdyby nie czyjaś pomocna ręka, która przytrzymała ją za ramię. Skrzywiła się z bólu i jęknęła cicho.
- zrobiłem Ci krzywdę? – odezwał się zaniepokojony, ale znajomy głos.
Spojrzała w twarz Alana i zaprzeczyła ruchem głowy.
- przepraszam, że z takim impetem wpadliśmy na ciebie...- zaczął Alan
- nie, nie...- przerwała mu - to moja wina. Miłego dna!
Chciała spędzić choć chwilę tylko we własnym towarzystwie. Nie rozmawiać. W spokoju pomyśleć.
Lynn usiadła w restauracji i zamówiła jedzenie. Po dwóch godzinach spędzonych przy stoliku, wróciła do pokoju.Włączyła telewizor i zaczynała oglądać program, gdy ktoś zapukał do drzwi. Na korytarzu stał Alan.
- chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku – wyjaśnił bez zbędnych wstępów
- w porządku, dziękuję – uśmiechnęła się – a u ciebie?
- interesy, interesy...mam dość – poskarżył się – ale skoro u ciebie w porządku to już sobie pójdę. Przepraszam, ale muszę dotrzymywać obietnicy danej twemu bratu.
Zamknęła drzwi i oparła się o nie z uśmiechem na twarzy. To co się działo wokół niej od kilku godzin nie mogło być prawdą.
Leżała na dywanie z pilotem w ręku i oglądała program, zbyt energicznie przekręciła się na drugi bok i w tym momencie poczuła rozdzierający ból. Ból tak silny, jakby ktoś próbował jej wywiercić dziurę w ramieniu na wylot, na dodatek powoli traciła czucie w palcach dłoni. Ból szybko ogarnął całe jej ciało, promieniował od ramienia w dół klatki piersiowej i brzucha, z trudem przekręciła się na plecy, powoli sięgnęła do kieszeni po telefon i wizytówkę lekarza.
- doktor White? – rzuciła słabo – mówi Lynn Connelly z pokoju 412, miałam dzwonić...- przerwała, skupiając się na oddechu, a nie na bólu – …dziękuję...
Nie minęło 5 minut jak lekarz pojawił się w jej drzwiach. Przysiadł na dywanie obok Lynn i spojrzał na nią z troską...Miała łzy w oczach, które próbowała ukryć, bała się poruszyć
- musi pani jechać do szpitala i to natychmiast, kość nie jest złamana, ale może jest pęknięta, trzeba zrobić prześwietlenie – zadyrygował
- nie znam miasta, muszę zadzwonić do brata...- broniła się słabo widząc, że lekarz wystukuje numer na telefonie
- nie ma na to czasu, pani musi jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Recepcja? Proszę wezwać karetkę, apartament 412 - rzucił w słuchawkę – proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze - lekarz uspokajał leżącą Lynn - zaraz dam zastrzyk, który uśmierzy ból...
- chyba nie mogę...- jęknęła – jestem w ciąży...
Lekarz znieruchomiał na chwilę. Po kilku minutach w drzwi zadudnił lekarz z pogotowia, a za nim wpadł Alan.
- zobaczyłem karetkę na dole... – wyjaśnił – domyśliłem się, że to….co się stało?! – przyklęknął przy Lynn, by pomóc jej wstać
- nie czuję palców – szepnęła - ... jakby przestało boleć....- w tym momencie przed oczami zobaczyła białą mgłę
Alan chwycił ją w ostatniej chwili chroniąc przed upadkiem, podniósł i ułożył na noszach.
Lynn powoli otwierała ciężkie powieki, przedmioty nabierały kształtów i kolorów. Sala szpitalna nie wydała jej się ani trochę przyjazna. Nienawidziła szpitali.
- cześć maleńka – za rękę trzymał ją Max, był przerażony i blady – już wszystko dobrze, zemdlałaś.
- na długo?
- nie, niedługo....ale wystraszyłaś mnie.
Do sali wszedł lekarz. Przeczytał kartę, spojrzał na Lynn, a potem na Maxa.
- jest pani porządnie potłuczona, stąd te bóle. Organy wewnętrzne są całe, nie ma pani też pękniętych kości, jak początkowo podejrzewał doktor White. Chciałbym jednak zostawić panią na obserwacji. Proszę nas na moment zostawić – tu zwrócił się do Maxa.
Brat posłusznie wycofał się na korytarz, podszedł do automatu z kawą i szukał po kieszeni drobnych monet. Bez rezultatu, miał tylko banknoty, chciał odejść od automatu, gdy jakaś ręka wręczyła mu kilka monet.
Alan.
- dziękuję panu – rzucił
- drobiazg, co u niej?
- lekarz tam jest, jestem panu wdzięczny za pomoc i za telefon
- nie ma o czym mówić...Alan Hill – wyciągnął rękę
- Maxwell Connelly – mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i usiedli w poczekalni – lekarz powiedział, że była w ciąży...- powiedział cicho, patrząc na parującą kawę
- była?? – Alan poczerwieniał, wykręcając nerwowo palce lewej dłoni.
- zabiję tego gnoja, choćbym miał latami go ścigać...- Max napił się kawy w zamyśleniu
- jeśli potrzebowałbyś pomocy Max , możesz na mnie liczyć – zaoferował się Alan – znam także kilka osób, które nie mają skrupułów.
Max uśmiechnął się słabo na tą, ledwie słyszalną, aluzję.
- dzięki i przepraszam za poranne sceny w hotelu
- daj spokój – Alan machnął ręką lekceważąco - teraz trzeba pomyśleć jak powiedzieć to Lynn….
W tym momencie z sali wyszedł lekarz. Na jego widok, obaj panowie wstali.
- myślę, nic jej nie będzie. To silna dziewczyna, stratę dziecka przyjęła bardzo spokojnie.
Lekarz odwalił najgorszą część roboty, zdejmując z barków Maxa ogromny ciężar.
- Musi trochę odpocząć, a ten, kto jej to zrobił powinien zawisnąć na suchej gałęzi. Zgłaszaliście to na policję? - spytał medyk chowając długopis do kieszeni białego kitla.
- tak - Max złożył stosowne doniesienie, będąc w biurze i zaczął kompletować dokumenty - Panie doktorze czy ona będzie mogła... – tutaj Max zawiesił głos
- ..mieć dzieci? – dopowiedział lekarz – tak, będzie mogła mieć w przyszłości dzieci. Pana siostra nie chce tu zostać, jutro rano ją wypiszę, ale powinna tu zostać na noc. Damy jej leki, powinna poczuć się lepiej, ale… wciąż będzie wymagać opieki. Jest spokojna, ale… czasami mózg z opóźnieniem reaguje na tak szokujące informacje, jak utrata dziecka.
Alan wstał.
– pojadę Max, musicie porozmawiać. Daj znać jakbym był potrzebny.
- dziękuję i do zobaczenia.
Alan wszedł do swojego pokoju i jak mógł najgłośniej trzasnął drzwiami. Nie potrafił inaczej wyładować swojej wściekłości. Sam nie wiedział na co był zły. Po prostu potrzebował upustu złej energii, która kumulowała się w nim od rana. W trakcie całej sportowej kariery widział tysiące kontuzji. Połamane żebra, obojczyki, ręce, nogi, rozbite nosy, łuki brwiowe, blizny i siniaki – szara codzienność futbolu. Tym razem, krzywda przytrafiła się kobiecie i nie miała nic wspólnego ze sportem. Chwycił za telefon i wystukał numer swojego przyjaciela. Musiał z kimś porozmawiać.
- cześć David, tu Alan. Nie obudziłem cię? – tu spojrzał na zegarek – świetnie, stary, jestem w Vegas, co u ciebie?
- mów o co chodzi, nie zadzwoniłeś chyba tylko po to, by zapytać jak się miewam....i jak mogę się czuć? W ostatnich tygodniach jest nieciekawie...rzadko bywam w domu....
Alan słuchał przyjaciela i złość w nim malała. Jedyne co mógł czuć, to współczucie.
- no kochanie, jesteśmy w domu – powiedział Max otwierając drzwi własnego apartamentu. Lynn weszła i od razu usiadła w fotelu.
- siadaj Max – powiedziała – musimy pogadać
- nie ma o czym...
- owszem, jest. Siadaj. – Max posłusznie usiadł na kanapie – zamykam tamten rozdział życia, rozumiesz? Nie chcę abyś się wściekał na Grega czy na kogokolwiek innego. Nie powiedziałam ci o ciąży, bo nie byłam do końca pewna czy....czy chcę mieć to dziecko... wahałam się. Nie jestem gotowa na konfrontację z Gregiem, policją czy też z tobą. Potrzebuję odpocząć, potrzebuję pomocy....twojej pomocy, Max. Szukałam u ciebie ciszy i zrozumienia, szukałam podpowiedzi, jakiegoś przepisu na dalsze życie, rozumiesz? – spytała na koniec
- tak Lynn, rozumiem. Nie mogę jednak zapomnieć o tym co Johnson ci zrobił, nie potrafię nad tym przejść do porządku dziennego i nie obiecam ci, że nie będę go ścigał. Jedno jednak mogę ci obiecać: że nie zrobię nic do momentu, w którym powiesz mi, że jesteś gotowa na spotkanie z nim na sali sądowej, zgoda?
W odpowiedzi Lynn przytuliła się do brata tak mocno, jak tylko potrafiła. Cieszyła się, że powoli zaczyna się wszystko prostować, wyjaśniać, że nie musi już nic ukrywać.
Minęło kilka dni, Lynn nie wychodziła z mieszkania. Najczęściej leżała na kanapie i czytała książki, które kupował jej Max. Wyciszała się. Przyjemną lekturę przerwał jej telefon. Leniwie podniosła słuchawkę, jednocześnie przewracając się na plecy.
- tak?
- Lynn? Chciałem tylko spytać jak się czujesz – poznała głos Alana.
- dziękuję, wszystko w porządku. Chciałabym ci podziękować za pomoc...
- nie ma problemu – przerwał jej – trzymasz się jakoś?
- tak
- to najważniejsze. W takim razie odpoczywaj i do zobaczenia – pożegnał się
- do zobaczenia. – odłożyła słuchawkę. Postanowiła wreszcie wyjść na zewnątrz, siniaki prawie zniknęły, ramię przestało boleć, a ona potrzebowała trochę świeżego powietrza. Włożyła sweter i wyszła na korytarz. Czekając na windę, przeglądała się w metalowych drzwiach i przeczesała palcami włosy. Będąc na dole, w drzwiach wejściowych do hotelu, minęła wysokiego mężczyznę w czarnej skórzanej marynarce i z niewielką torbą podróżną w ręku. Przez moment wydał jej się znajomy, ale szybko odrzuciła tę myśl – tutaj wszyscy wydawali jej się znajomi. Wyszła na zewnątrz. Przeszła wzdłuż ulicy, obejrzała budynki, kolorowe światła, ludzi... Usiadła na murku przy jednej z fontann i zastanawiała się co robić dalej. Nie chciała siedzieć całymi dniami w pokoju i czekać na powrót Maxa. Nudziła się. Wróciła do hotelu po godzinie, wysiadała właśnie z windy na swoim piętrze, gdy w drzwiach zderzyła się z Alanem.
- mamy zadziwiającą zdolność do wpadania na siebie – rzuciła przytrzymując się jego przedramienia.
Uśmiechnął się.
Przez moment zrobiło jej się cieplej w okolicy serca.
- jak się masz Lynn?
- dziękuję, tak samo jak godzinę wcześniej, kiedy rozmawialiśmy przez telefon. Co ty robisz na tym piętrze?
- przyjaciel właśnie się zameldował i chciałem go przywitać – wyjaśnił – jadłaś już?
- nie zdążyłam...
- idę na dół, przynieść ci coś?
Lynn była zawstydzona faktem, że Alan Hill zaproponował jej przyniesienie z restauracji jedzenia, przecież mogła zamówić coś sama.
- nie, nie, dziękuję – zaprzeczyła – już dość dla mnie zrobiłeś, nie trzeba...
- na pewno?
- tak, dziękuję. Nie zatrzymuję cię, do zobaczenia – wtedy zorientowała się, że wciąż trzyma go za przedramię.
Otwierając drzwi apartamentu odwróciła się za siebie i spojrzała w stronę windy. Zobaczyła jak Alan uśmiechnął się zanim zamknęły się drzwi. Podeszła do okna...spojrzała na te wszystkie budynki i...zatęskniła za czymś własnym. Przyjechała tylko z tym, co mogła spakować do plecaka, nie miała nic, nie miała nikogo prócz Maxa. Nie chciała być ciężarem.
- muszę znaleźć pracę – oznajmiła Maxowi kiedy siedzieli przy stoliku w restauracji hotelowej
- pracę? – powtórzył – po co ci praca?
- muszę coś robić Max, nie mogę siedzieć całymi dniami w mieszkaniu i czytać książki.
- a nie uważasz, że powinnaś odpocząć? Po tym wszystkim co przeszłaś...
- Max – przerwała mu łapiąc za dłoń – ja już postanowiłam. Siedząc, myślę o tym co się stało, jeśli się czymś zajmę, to przestanę mieć czas na rozmyślania...
Miała rację. Patrzył na swoją młodszą siostrę, która zawsze dla niego będzie tylko młodszą siostrą. Patrzył w jej smutne ciemne oczy i czuł, że tego jej właśnie potrzeba – zajęcia. Odgarnął włosy z jej twarzy.
- sprawdzę w kancelarii czy jest wolny etat – wyprostował się – ale... obiecaj mi, że się nie wyprowadzisz. Będę spokojniejszy.
- obiecuję – pocałowała go w czoło
- na co ty tak patrzysz? – zaciekawił się Alan oglądając za siebie. Jego przyjaciel podczas rozmowy wciąż uciekał wzrokiem, jakby kogoś obserwował.
Przy stoliku pod ścianą siedzieli Max i Lynn. Max trzymał siostrę za rękę i coś mówił. Alan nie mógł zobaczyć z tej odległości ich twarzy, ale czuł, że rozmowa toczy się na poważny temat. Spojrzał na swojego przyjaciela.
- ładnie wyglądają razem, muszą się bardzo kochać...- rzucił przyjaciel
Alan pokiwał głową z powagą.
- to prawda, kochają się bardzo. Ładnie wyglądają razem, prawda?
- owszem
- to rodzeństwo – rzucił Alan wypijając łyk piwa
- rodzeństwo?, nie wyglądają na rodzeństwo
- a jednak. Mieszkacie na tym samym piętrze – poinformował
- ludzie mnie zadziwiają. Jedni są dla siebie serdeczni, inni okrutni, choć spędziłeś z nimi mnóstwo czasu... – zamyślił się
- nie ty jeden możesz coś na ten temat powiedzieć. Ta dziewczyna, na którą patrzysz, przeszła przez piekło jakie zgotował jej były. Do dziś pamiętam moment, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, miała sine pręgi odtąd dotąd – zobrazował przyjacielowi to, o czym mówił.
- to jakieś bydlę...
- ty nim nie jesteś, po prostu nie udało ci się Dave....
- po raz kolejny zresztą... – pociągnął duży łyk piwa – idziesz zagrać w Black Jacka ?
- hazard? – uśmiechnął się Alan – czemu nie, przyda się parę stów więcej – rzucił wstając od stołu
W tym samym momencie Lynn wstała i skierowała się do wyjścia. Wychodząc z restauracji zobaczyła znajomą postać w holu. Wróciło znajome uczucie strachu i zanim dopadła windę, usłyszała własne imię wykrzyczane w szczelinę zamykających się drzwi.
Alan usłyszał imię, które donośnie wykrzyczał nieznajomy mężczyzna, odwrócił się ale zobaczył już tylko zamykające się drzwi windy. Podbiegł i zaczął nerwowo naciskać wszystkie guziki aby szybciej przywołać windę.
- Alan, co się dzieje? – Dave obserwował przyjaciela, który miotał się w amoku
- Lynn!. Podejrzewam, że Lynn jest w niebezpieczeństwie
- co ty gadasz??! Jaka Lynn? W jakim niebezpieczeństwie?
- Dave, zaufaj mi – Alan wpadł do windy ciągnąc za sobą przyjaciela i jednocześnie naciskając guzik z numerem piętra, a którym mieszkała Lynn – jeśli on jej coś zrobi....
- spokojnie, nikt nikomu nic nie zrobi....o co właściwie chodzi?
Winda stanęła na jakimś piętrze i do środka weszło parę osób, Alan przecisnął się między nimi i pobiegł do drzwi, które prowadziły na schody. Biegł do góry najszybciej jak mógł, a za nim Dave, który kompletnie nie rozumiał dlaczego dwóch czterdziestoletnich facetów biega po schodach za jakąś kobietą. Dzieliło ich tylko jedno piętro kiedy usłyszeli krzyk. Dave nie był pewien czy przyjaciel przyspieszył i czy w ogóle było to możliwe, ale biegli jakby wszystkie demony ich goniły. Kiedy zdyszani wpadli na korytarz, ich oczom ukazał się widok wpół leżącej na podłodze kobiety i nachylający się nad nią facet.
- zostaw ją w spokoju ! – Alan dopadł obcego i przewrócił na podłogę. Uderzył go raz i drugi – nigdy więcej nie waż się do niej zbliżyć!
- nic ci się nie stało? – Dave nachylił się nad płaczącą kobietą, pomógł jej usiąść i starał się powstrzymać Alana od katowania obcego faceta.
W tym samym momencie z windy wysypało się kilka osób, w tym ochrona hotelowa. Odciągnęli Alana od leżącego mężczyzny. Wtedy spojrzał na przerażoną twarz Lynn....miała oczy pełne łez i taki strach, jakiego jeszcze nigdy nie widział u nikogo. Ukląkł przy niej i wyciągnął rękę..
- zrobił ci krzywdę?
Pokiwała głową jednocześnie się cofając. Czuła się upokorzona.
- próbowałam uciec, próbowałam....- łzy płynęły po jej policzkach
- Lynn powiedz im, że mnie znasz !! – krzyczał człowiek, którego właśnie podnoszono z podłogi – nie chciałem ci przecież nic zrobić!! chcę abyś wróciła! Powiedz im!
W tym samym momencie z windy wyszedł Max, zobaczył siedzącą na podłodze zapłakaną siostrę, Alana, który ocierał krew z rozciętej wargi i ...
- Johnson !! zabiję cię gnoju!! – Max rzucił się w stronę ochrony i człowieka, który skrzywdził jego siostrę. Zanim jednak go dopadł powstrzymało go silne ramię, a potem drugie.
- już dostał, Max, daj spokój!!! – Alan próbował go utrzymać, ale nie miał siły. Z pomocą przyszedł mu Dave, we dwóch zdołali wepchnąć Maxa do apartamentu. Po chwili Dave wrócił po Lynn.
- możesz wstać? – pomógł jej się podnieść, przejść i usiąść na kanapie
- Alan to moja siostra, słyszysz??!! Moja siostra! Lynn, kochanie, co ten bydlak ci....Jezu....- Max drżącą ręką dotknął jej policzka gdzie zaczynało się pojawiać mocne zaczerwienienie – znów mnie przy tobie nie było...
- nie możemy skatować faceta, bo obaj wylądujemy w więzieniu choćbyś był nie wiem jak dobrym prawnikiem!! chcesz tego, by ona została sama?? Załatwimy go w sądzie ! – Alan wysypał kilka kostek lodu na ręcznik i przyłożył do policzka Lynn
- czy może mi ktoś wreszcie wyjaśnić w czym biorę udział? – odezwał się Dave
Wszyscy podnieśli głowy.
- no tak, nie znacie się jeszcze: to mój przyjaciel Dave. Dave to moi znajomi, Max i jego siostra Lynn. Facet, który był na korytarzu to jej były...
- rozumiem...- przerwał mu Dave
Lynn nie dowierzała własnym oczom...Opuściła głowę, ze wstydu nad własnym wyglądem, nie mógł nie zauważyć, rozmazanego z pewnością tuszu do rzęs, opuchniętej twarzy....
- Max, wezwij policję, złożę zeznania jeśli zajdzie taka potrzeba... – Alan mówił już normalnym tonem
- jasne...
- Lynn, czy mam przysłać lekarza? – spytał odwracając się do niej
- nie
- jesteś pewna?
- tak
- Max, chcesz się napić? – Dave podszedł do barku i wyciągnął whisky
- podwójną – rzucił Max – zaraz pójdziemy do siebie, nie będziemy przeszkadzać
- daj spokój, nie przeszkadzasz – Dave podał mu szklankę
Lynn się podniosła z kanapy.
- przepraszam, ale pójdę już. Max, daj mi trochę czasu – powiedziała i wyszła na korytarz, który teraz świecił pustkami.
Leżała w wannie z zamkniętymi oczami i starała się nie płakać. Jak mogła tak bardzo się pomylić? Jak mogła kochać człowieka, który sprawiał jej ból, jak miała się od niego uwolnić, skoro potrafił ją znaleźć? Jak się miała obronić przed jego chorym pojęciem miłości? – nie znała odpowiedzi. Połykała łzy...do tego to upokorzenie....Alan i Dave...to jakiś koszmar. Dlaczego nie mogli się spotkać w przyjemniejszych okolicznościach ?
- Lynn jesteś tam? - Max zastukał do drzwi łazienki
- tak, zaraz wychodzę
- w porządku ? – dopytywał się brat
- tak, w porządku – Lynn otarła łzy i zanurzyła głowę w ciepłej wodzie. Przez ten moment kiedy w uszach słyszała tylko szum wody odzyskała spokój. Nie musiała słuchać pytań, krzyków, nie musiała przez tę chwilę o niczym myśleć, skupiła się na szumie wody.
Otuliła się ogromnym ręcznikiem i wyszła z łazienki. Przeszła do sypialni, włożyła miękką nową piżamę – prezent od brata i od razu poczuła się lepiej. Policzek piekł jakby mniej ale wciąż czuła ten ostry cios wymierzony ręką Grega. Obiecała sobie, że nigdy więcej nie zakocha się w żadnym facecie, że będzie trzymać się od nich z daleka, że nie pozwoli się uwiązać. Chciała wreszcie żyć sama dla siebie, nie miała tylko pomysłu jak to zrobić.
- Lynn dostałem telefon z firmy, muszę tam pojechać, dasz sobie rade sama? – spytał Max wkładając marynarkę
Spojrzała odruchowo na zegarek leżący na stole, był późny wieczór.
- czego od ciebie chcą za piętnaście dziesiąta?
- siedzą nad poważną sprawą, jestem potrzebny, mogę cię zostawić? - wyjaśnił
- oczywiście, idź Max.
Została sama, włączyła telewizor i zaczęła oglądać jakiś film. Spojrzała na stół...whisky. Nie lubiła whisky, nie lubiła alkoholu, ale miała nadzieję, że pomoże zapomnieć o bólu, o kłopotach, o upokorzeniu. Choć na chwilę....Zbliżyła szklankę do ust, zapach alkoholu był odrzucający. Odstawiła szklankę ze wstrętem. Zamknęła oczy i zobaczyła pod powiekami twarz Dave’a, jego poważną twarz i nieprzeniknione oczy.
C.D.N.