FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Pożyczony czas

a u t o r :    exi494


w s t ę p :   

Fndom: Dark Angel.
Po wydarzeniach II sezonu.



u t w ó r :

Siedziała w najdalszym kącie Centrum Dowodzenia, próbując z całej siły powstrzymać opadające ze zmęczenia powieki. Obojętnym wzrokiem obserwowała kręcących się po zagraconym i ciemnym wnętrzu mutantów. Nie miała nawet ochoty rozmawiać z Loganem, który - jak zwykle - wpatrywał się w migające monitory. Od czasu do czasu jedynie zdejmował okulary, przecierał wierzchem dłoni zmęczone oczy i wracał natychmiast do pracy.

- Hej – zabrzmiał gdzieś ponad nią niski głos.

Podniosła głowę i zobaczyła wpatrzone w nią z niepokojem zielone oczy. Przetarła swoje, bo piekły ją niemiłosiernie. Nie spała już od ... Straciła rachubę. Nie ważne. Wystarczająco długo nie spała.

- Alec, coś się stało? - zapytała.

- Wiele się ostatnio dzieje – powiedział filozoficznie, siadając obok. - Powinnaś się przespać – dodał.

- Nie mogę...

Przyglądał się przez chwilę jej podkrążonym oczom i szarej, zmęczonej cerze. Włosy miała nie czesane od bardzo długiego czasu. Niemyte zresztą też. Wodę oszczędzali do picia, bo ich skromne zapasy były już na wyczerpaniu.

- Wyglądasz, jak gówno – powiedział beznamiętnie.

- To teraz nie jest ważne.

- A co jest ważne? Przetrwanie? - uśmiechnął się, z wysiłkiem przywołując na usta ironię.

Kiwnęła ze smutkiem głową.

- Wierzysz w to? - zapytał cicho.

Spojrzała na niego zmętniałym od zmęczenia wzrokiem

- Nie wiem – odpowiedziała równie cicho.

- Oni już dawno przestali w to wierzyć – wskazał głową na kręcących się po centrum zrezygnowanych mutantów.

- A ty? - zapytała.

Uśmiechnął się smutno pod nosem. Przeczesał dłonią zmierzwione włosy, odgarniając wpadającą mu do oczu grzywkę. Nie obcinał ich od ... Nie ważne. Nie to było teraz ważne.

- Max, dotychczas żyliśmy w pożyczonym czasie i właśnie nadeszła pora, żeby spłacić zaciągniętą od życia pożyczkę...

- Chcesz się poddać?

- Nie! – zaprotestował ostro. - Chcę walczyć. Wyjść stąd, skopać im dupy i zrobić to, do czego nas stworzyli.

Spojrzała na niego niczego nie rozumiejąc.

- A do czego nas stworzyli? - zapytała cicho.

Roześmiał się gorzko i patrząc jej prosto w oczy, odpowiedział.

- Na pewno nie do życia, Max - westchnął.

- A więc mamy umrzeć, bo jesteśmy żołnierzami? - w jej głosie nie było już dawnego buntu.

- Nie dlatego.

- Zatem.... - spojrzała na niego z wyczekiwaniem.

- Bo nie jesteśmy ludźmi – powiedział to lekko. Może zbyt lekko.

Milczeli przez dłuższą chwilę, z rezygnacją przyglądając się innym. Wciąż pojawiali się nowi mutanci z kolejnymi doniesieniami zza barykady, których wysłuchiwał Mole z cierpiącą miną nałogowca, który rozstał się niedawno z nałogiem. Nie miał już cygara w ustach od .... Nie ważne. Nie to było ważne. Teraz najważniejsza była żywność, koce, leki i środki opatrunkowe. Teraz najważniejsze było przetrwanie.

Kiedy ostatni mutant zdał mu relację, podniósł się flegmatycznie i podszedł do nich.

- Coś nowego? - zapytała Max obojętnie.

- Nie. Wszystko po staremu – rzucił z ironią. - Wciąż zabijają naszych. Tych usiłujących się tu przedostać i tych, którzy stąd uciekają. Dziś padł rekord. Zastrzelili dwudziestu – mówił bezbarwnym głosem, a jaszczurze oczy nie wyrażały żadnych emocji. Były jednak już bardzo zmęczone. Tak jak u wszystkich.

Spojrzała na Aleca. Kąciki jego ust podniosły się w pełnym goryczy uśmiechu, a jego oczy zdawały się mówić „A nie mówiłem”. Wpatrywała się w niego tępo, nieobecnym wzrokiem, sprawiającym wrażenie, że patrzy raczej przez niego.

- Mole, jak stoimy z uzbrojeniem? - zapytała nagle mocniejszym głosem.

- Całkiem nieźle, moglibyśmy pół miasta wysadzić w powietrze – odpowiedział, patrząc na nią z zainteresowaniem.

- Damy radę przebić się przez gwardię? - pytała dalej.

- Z garstką tych zrezygnowanych skurwieli? - Mole parsknął sarkastycznym śmiechem.

- Tak – odparła poważnie wstając i patrząc błyszczącym wzrokiem w gadzie oczy.

- Jasne, ma'am – pokiwał głową z uznaniem. - Powiedz tylko kiedy...

- Max – głos Logana wdarł się nagle brutalnie pomiędzy ich trójkę. - Co ty zamierzasz? - patrzył na nią z antresoli z wyraźnym zaniepokojeniem.

- Przeżyć – odpowiedziała, patrząc mu pewnie w oczy.

- Przeżyć? Jakim kosztem? Zabijając innych? - był zdziwiony.

- Mam już tego dość, Logan! – podniosła głos. - Codziennie ginie ktoś z naszych, jeśli się stąd nie wydostaniemy, zabiją nas wszystkich.

- Możemy jeszcze negocjować – próbował odciągnąć ją od tego szalonego pomysłu, który narodził się w jej głowie.

- Próbowaliśmy i widzisz, jak to się zakończyło! – krzyknęła z wściekłością.

Przed oczami pojawiła jej się scena przed kilku dni, kiedy to wybrana przez mutantów delegacja poszła negocjować rozejm. I już nie wróciła.... Nie chciała pamiętać ich płonących ciał przywiązanych do drewnianych krzyży. Tak bardzo nie chciała tego pamiętać, ale nie mogła. Miała tylko nadzieję, że już nie żyli, kiedy ich podpalano... Miała tylko tą głupią nadzieję ...

- Clemente przecież wszystko wyjaśnił i przeprosił...

- Przeprosiny jeszcze nikomu nie zwróciły życia – odwróciła się do niego plecami. Już zdecydowała. - Alec, – zwróciła się do chłopaka – muszę z tobą porozmawiać.

- Max, nie możesz tak po prostu wyjść stąd i zacząć strzelać do ludzi – protestował jeszcze Logan.

- A oni do nas mogą? - odwróciła się gwałtownie, a jej oczy rozbłysły nagle gniewem.

- Nie rozumieją ….

- Ja też ich nie rozumiem, Logan – powiedziała spokojniej. - Nie rozumiem, dlaczego to robią. Nie rozumiem dlaczego nas zabijają! - krzyknęła i umilkła na chwilę. Kiedy się odezwała ponownie, jej głos był zimny i beznamiętny. - Biorąc więc pod uwagę twoje kryteria oceny, Logan, czuję się rozgrzeszona – odwróciła się ostentacyjnie, kończąc rozmowę. - Idziemy – rzuciła do Aleca, który stał obok, przyglądając im się z zaciekawieniem.

- Max! - krzyk Logana przeciął powietrze.

- Logan, już podjęłam decyzję – ucięła krótko. - Mole przygotuj ludzi na jutro. Daj każdemu tyle broni i amunicji, ile zdoła unieść. Zaczynamy przed świtem – wyszła nie oglądając się na nikogo, a Alec z cichym westchnieniem ruszył za nią.



* * *



Weszli do jej kwatery. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tu sprzątała. Tylko pościel zmieniła wczoraj. Jakimś cudem znalazła jeszcze czysty komplet. Nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Przecież nie spała już od ….. Ach, nie ważne. Nie to było teraz ważne. Usiadła na łóżku, bo nagle poczuła obrzydzenie do tego obskurnego i brudnego wnętrza, w którym tylko ta czysta pościel łudziła obietnicą nadziei na lepsze jutro. Alec podszedł do okna i opierając się rękoma o parapet obserwował wyludnione ulice Terminal City. Milczeli oboje. O dziwo, nie ciążyło im to. Max przyglądała mu się uważnie, odnotowując w myślach zmiany, jakie w nim zaszły w ostatnim czasie. To nie był już ten wesoły, skory do żartów chłopak, który zawitał pewnego dnia w progi Jam Pony, podbijając serca damskiej społeczności posłańców. Jego oczy nie błyszczały już figlarną zielenią, stłumioną przez zmęczenie, które starał się ukrywać pod firanami długich rzęs. Miał poszarzałą cerę, na której nawet piegi sprawiały wrażenie ledwie widocznych. Poczuł na sobie jej wzrok. Odwrócił się wolno i spokojnie. Ich spojrzenia spotkały się. Zmęczone, niepewne, zrezygnowane.

- Dokąd pójdziemy, Max? – zapytał cicho.

- Nie wiem. Dokądkolwiek. Przed siebie... Byle jak najdalej stąd – powiedziała głucho.

- Myślisz, że dotrzemy dokądkolwiek? - uśmiechnął się smutno.

- Dokądkolwiek na pewno – odpowiedziała z zapałem.

Podszedł do niej i zatrzymał się tuż przed nią. Z rękoma wbitymi w kieszenie skórzanej kurtki, przyglądał się jej przez chwilę w milczeniu. Nie ukrywała już przed nim uczuć. Na jej zmęczonej twarzy malował się strach, a w oczach przerażenie.

- Boję się, Alec – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Tak bardzo się boję – rozpłakała się chowając głowę w ramiona.

Tak skrzętnie skrywane uczucia od … Nie ważne od kiedy. To przecież nie miało teraz znaczenia. Te uczucia w końcu musiały znaleźć ujście i wylały się z niej wraz ze łzami wypływającymi ze zmęczonych oczu, wraz ze szlochem wyrywającym się gwałtownie z jej piersi.

Usiadł obok niej i objął ją. Mocno przygarnął ją do siebie, wtulając głowę w zagłębienie między jej szyją i ramieniem. Chciał ją chronić i jednocześnie schować się w nią, chroniąc siebie.

- Ja też – wyszeptał w jej włosy. - Ja też się boję.

Jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany spazm. Objął ją mocniej i delikatnie kołysząc, starał się ją uspokoić.

- Myślałam.... - zaczęła po chwili, wciąż jeszcze płacząc – To nie tak miało być, Alec. Ja naprawdę wierzyłam, że nam się uda. Że w końcu nas zaakceptują. Że będziemy żyć normalnie, jak inni ludzie … - roześmiała się gorzko. - Ludzie? - powtórzyła z goryczą. - Kim my jesteśmy, Alec? - zapytała wysuwając się z jego ramion i patrząc na niego z oczekiwaniem, w błyszczących od łez oczach.

Nie odpowiedział od razu. Delikatnym ruchem odgarnął jej z twarzy pasmo włosów. Uśmiechnął się smutno.

- Alec!? - ponagliła go, wciąż patrząc na niego wyczekująco.

- Nie wiem, Max – odpowiedział głosem pełnym bólu. - Od dziecka wmawiano mi, że jestem żołnierzem. Genetycznie ulepszoną maszyną do zabijania. Uczyli mnie, jak przeżyć. Nie widzieli potrzeby nauczyć mnie żyć. Przecież nie do życia nas stworzyli. Max, jeszcze do niedawna byłem tylko numerem... Może powinienem nim pozostać? Może, gdybym nim ciągle był... Gdybym był X5- 494, może teraz wiedziałbym, co robić? Może bym się tak do cholery nie bał? Może bym tak bardzo nie chciał żyć, bo numerowi by na tym nie zależało? - wybuchnął. - Nie wiem, kim jestem, Max. Wiem tylko tyle, że nie jestem już tym cholernym numerem.

- Chcesz żyć? - zapytała cicho, kładąc mu dłonie na ramionach.

- Niczego bardziej nie pragnę.

- To najpierw musimy przeżyć – uśmiechnęła się do niego. - A to potrafimy, X5-494, jak nikt inny na tym zafajdanym świecie.

Wstała nagle i ruszyła do drzwi.

- Hej, dokąd idziesz? - zapytał.

Zatrzymała się i z ręką na klamce odwróciła się do niego, uśmiechając się.

- Pomóc Mole'owi w magazynie.

- Daj spokój – roześmiał się. - Tylko go rozdrażnisz. Zna się na tym lepiej niż ty, żółtodziobie.

- Ej, nie mogę siedzieć z założonymi rękami – spojrzała na niego z udanym oburzeniem.

- Nikt ci nie każe siedzieć. Po prostu prześpij się trochę, to ci jest teraz bardziej potrzebne. I wykorzystaj to, że masz czystą pościel – spojrzał nagle na łóżko ze zdziwieniem. - Skąd, u diabła, wytrzasnęłaś czystą pościel? - zapytał.

- Sama nie wiem – wzruszyła ramionami.

- Nie ważne – uśmiechnął się, wstając z łóżka. - Kładź się spać – wykonał ręką zapraszający gest.

- Nie chcę być teraz sama … - dodała cicho z wahaniem w głosie, wciąż trzymając rękę na klamce.

- Chcesz to zostanę. Ta pościel naprawdę wygląda zachęcająco – puścił do niej oczko i uśmiechnął się łobuzersko.



Jakiś wewnętrzny impuls kazał jej puścić klamkę i podejść do tego wciąż uśmiechającego się chłopaka. Im była bliżej niego, tym robił się poważniejszy. Uśmiech powoli znikał z jego warg, za to oczy robiły się coraz bardziej błyszczące. Max patrzyła na niego zdziwiona. Nagle zrozumiała, ile dla niej znaczy ten chłopak, stojący teraz w jej pokoju w niedbałej pozie, z rękami wbitymi w kieszenie. Nagle zrozumiała, że to nie ważne kim jest. Najważniejsze, że nie jest sama. On zrozumiał to samo. Uśmiechnął się do niej zachęcająco, otwierając jednocześnie ramiona, w które schowała się z westchnieniem ulgi. Kiedy zamknął ją w mocnym uścisku, nagle poczuła się bezpieczna, pomimo tony amunicji wymierzonej przez Gwardię Narodową w Terminal City. Pomimo niepewnego jutra. Stojąc tak, wtulona w niego, chłonąc bijące od niego ciepło, wiedziała już, jak będzie żyć, z kim będzie żyć i kim stanie się w przyszłości. I była pewna, że razem przetrwają jutrzejszy dzień. Następne też. I ponownie uwierzyła, że przeżyją, bo muszą to zrobić, żeby zacząć nowe życie w innym miejscu.

- Alec – zapytała wciąż wtulając twarz w jego piersi. - Myślisz, że czas może nam udzielić jeszcze jednej pożyczki?

- Myślę, że tak, Max – roześmiał się. - W końcu jest nam sporo winien, nie uważasz? - wyszeptał jej we włosy. - Musimy się jeszcze sporo nauczyć o życiu i o nas samych – dodał prawie bezgłośnie.

Uśmiechnęła się do niego i ponownie schowała w jego ramionach. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zmęczona. Wymruczała w jego pierś.

- Chodźmy już spać.

Nie potrzebował zachęty. Błyskawicznie zrzucił z siebie kurtkę, buty i dżinsy. Max zrobiła to samo i wsunęła się z przyjemnością pod czystą pościel. Alec zgasił światło i wsunął się obok niej. Uśmiechnął się do siebie, kiedy się zorientował, że dziewczyna już zasnęła. Przytulił się do jej pleców i zamknął oczy.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1477
il. komentarzy : 0
linii : 187
słów : 2575
znaków : 13085
data dodania : 2013-05-18

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e