kategoria : / /
Jeden błąd... (XV, XVI)
a u t o r : dragobonita
w s t ę p :
Troszeczkę czasu minęło, jak to się mówi-kobyłka u płotu :3
Zapraszam na bonusik, czyli 2 w 1, w nagrodę za cierpliwość. Naprawdę żałuję, że wyszło tak nudnawo, ale co mi tam-w następnych częściach skubniemy wątek Tomy...
Już się cieszę na tę myśl...
W dodatku planuję niebawem dodać całkiem ciekawego oneshota, nie z Dragon Balla...
Zapewne niektórzy podczas czytania tego (^) rzygną tęczą... =_="
Enjoy:
u t w ó r :
XV
-Cześć, młody. Jak się czujesz?
-W sumie nieźle. Tylko strasznie boli mnie tu-Kakarotto wskazał palcem mostek krzywiąc się przy tym.-Gdzie poszedł szpiczastowłosy?
-Przegryźć coś. Dosłownie-wojownik zaśmiał się.-Czasami myślę, że Vegeta jest jak dzikus z dżungli.
-...Vegeta?
-Mhm. Książę Saiyan-Raditz skrzywił się z niesmakiem.-Taki z niego książę jak ze mnie baletnica.
-Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam brata baletnicę. Dobrze wiedzieć...
-Tak się mówi, kretynie. Mam na myśli to, iż Vegeta wcale nie wygląda na księcia. Raczej na rozwydrzonego, troszkę silniejszego od innych bachora. Zachowuje się tak, jakby cały świat należał tylko do niego.
Kakarotto spojrzał na brata ze zdumieniem. Jeśli Vegeta naprawdę jest księciem, czemu zwyczajny wojownik mówi o nim w ten sposób? Nie śmiał spytać w obawie przed kolejnymi drwinami, jednak nie dawało mu to spokoju.
Wszechogarniającą ciszę przerwał szelest w pobliskich krzakach. Po chwili wyszedł z nich Vegeta, trzymając na ramieniu sporych rozmiarów zawiniątko. Nie wyglądał na zadowolonego, zerknął tylko na rodzeństwo spode łba i rzucił zdobycz na ziemię. Dopiero wtedy wojownicy mogli dostrzec powód złego nastroju Saiyanina.
-Jesteś ranny...
-Wyobraź sobie, że zdążyłem zauważyć!-Kakarotto drgnął lekko nie spodziewając się takiej reakcji.-Osaczyła mnie banda jakiś Arliańskich wojowników. Dobre sobie. Całe szczęście, że mieli tylko dzidy i miecze...
Chłopiec zmarszczył brwi. Miał pomysł, obawiał się tylko jak książę na niego zareaguje.
-Podejdź tu.
-Co?-Vegeta nawet nie spojrzał w jego stronę.
-Powiedziałem podejdź tu.
-Heh. Kim ty jesteś, że masz czelność rozkazywać pełnej krwi Saiyaninowi?!
-JUŻ!-Książę skrzywi się i niechętnie ruszył w stronę Kakarotto. Ten czekał cierpliwie, by po chwili szarpnąć Vegetę za zranioną rękę i zmusić do klęku.-Mam nadzieję, że nie bolało za bardzo.
Chłopak zdjął zieloną chustkę z szyi, zwinął ją w pasek i zaczął owijać ramię księcia, który beznamiętnym wzrokiem śledził każdy jego ruch. Gdy skończył, Vegeta wstał bez słowa i usiadł jak najdalej od niego.
-Księżniczka się obraziła-Raditz kucnął przy bracie posyłając księciu drwiące spojrzenie.
-Nie mów tak. To, że nie jest przyzwyczajony do takich sytuacji nie oznacza, że się obraził.
-Bronisz go?
-... Nie ująłbym tego tak dosłownie-Kakarotto ostrożnie dobrał słowa.-Można za to powiedzieć, że mu współczuję. Widać wyraźnie, że jest nieżyciowo wychowywany.
-Jest wychowywany na prawdziwego Saiyanina. Sam zdobywa sobie pożywienie, sam organizuje sobie rozrywkę...
-Krwawą jatkę nazywasz rozrywką?
Starszy z braci zaśmiał się i pokręcił głową. Chłopak nie rozumie, lub po prostu nie chce zrozumieć istoty prawdziwego wojownika-twardego, zahartowanego w bojach. Dokładnie takiego, jak Vegeta.
-W pewnym sensie jest to rozrywka. Walkę na przykład można porównać do gry w szachy, gdzie przewidujesz ruchy przeciwnika starając się go pokonać.
-W szachach nie giniesz, jeśli popełnisz błąd...
-Nie leje się też krew, nie bolą cię rany. Mam wymieniać dalej zalety bijatyk, czy mogę sobie darować?
Kakarotto westchnął i pokręcił przecząco głową.
-Spoko, tyle mi wystarczy.
-Coś mi mówi, że nadal nie do końca mnie rozumiesz-starszy z wojowników zerknął ukradkiem na Vegetę.-Mam pomysł: jutro, jeśli będziesz czuł się na siłach, pójdziemy zapolować na jakiś Arliańczyków.
XVI
Vegeta wstał z samego rana i przeciągnął się mocno. Chustka na jego prawym ramieniu przypomniała mu zdarzenia z poprzedniego wieczoru. 'Po co to zrobił? Przecież nawet nie zna mojego imienia.'
Nagle książę poczuł, że coś jest nie tak. Rozejrzał się-nie wiedząc kiedy Raditz i jego młodszy brat gdzieś zniknęli. Albo poszli zapolować, albo...
-Co za idioci. Umierać im się zachciało?-Vegeta sięgnął do odłożonej wcześniej paczki i wyciągnął z niej kawałek mięsa. Żując go w ciszy zastanawiał się, co zrobić. Jako członek dumnej elity nie przywykł do myślenia o kimś innym dłużej niż kilka sekund, toteż przychodziło mu to z trudem.
-Raditz, nie jesteś głodny?
-...Jestem. A co?
-Bo jesz już od jakiś 20 minut. Nie jestem znawcą, ale wydaje mi się, że nie masz apetytu-Kakarotto oblizał palce z krwi i mruknął ukontentowany. Nareszcie się najadł.
Chłopak parsknął i odsunął od siebie resztki. Surowe mięso po prostu mu nie smakowało, to wszystko.
-Preferuję potrawy o mocnym smaku, nie takie ,,byle co''.
Kakarotto sięgnął po porcję brata. 'Skoro nie zje sam, to chyba mogę mu pomóc.' Już po chwili ze stwora zostały tylko kości i broń.
-Jak myślisz, ile ich już zabiliśmy?
-W sumie, to pewnie około 60% populacji, może troszkę mniej. Za tydzień będzie pozamiatane-Raditz uśmiechnął się do szczątków Arlianina.-Właściwie to nieźle sobie radzisz: coraz szybciej latasz, wypracowałeś sobie jakieś techniki. Jednak nadal słabo z twoją siłą, ciosy masz leciutkie jak piórko.
-Jak wrócimy na Vegetę potrenujemy, OK?-Ostatnie słowa wymówił ciszej, jakby się czegoś obawiał.
-Pewnie! Czemu nie. Mam ochotę po raz kolejny skopać ci tyłek-Raditz złowróżbnie się zaśmiał, po czym młodszy brat szarpnął go za długie włosy.-Ał, za co?!
-To przedsmak tego, co ci niebawem zrobię.
--------------
Ajajaj! Ale się rozpisałam! Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie zanudziłam was za bardzo!!!