FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



*** 1

a u t o r :    crack


w s t ę p :   

jest to moje pierwsze opowiadanie jakie odważyłam się gdziekolwiek wrzucić. nie proszę o wyrozumiałość- każdą konstruktywną krytykę przyjmę z radością



u t w ó r :

Tam, gdzie kończą się codzienne kłamstwa, zaczyna się samotne życie Lily. Każdy dzień, gdy nie musiała patrzeć na Jamesa, był dla niej wygraną z samą sobą. Nie musiała wtedy odwracać wzroku, udawać, że nic jej nie obchodzi ani patrząc mu w oczy powtarzać, że go nienawidzi. Zasadniczo, Dorcas i Jane już dawno zdiagnozowały tak samo u niej jak i u niego prawdziwy, stuprocentowy, licencjonowany, zbadany laboratoryjnie okaz fioła. Lub jak kto woli: zakochanie. Dla niej jedno i drugie było na tym samym poziomie chorób psychicznych. To, że jej się podoba nie oznacza, że przestał być intelektualnie parchatym wieśniakiem.
Nerwowo poprawiła bandanę. Pomimo tego, że koszulka spełniała większość wymagań nie czuła się w niej dobrze i wolała nią zasłonić to i owo. Co, że czarna, z napisem Nirvana i malowniczo postrzępiona. Dekolt nadal pozostawał za duży.
I po co ona się zgadzała na to spotkanie z Jamesem. Tak psuć sobie wakacje. Ale stało się. Z resztą gdyby za bardzo mu oddalało w idealizowaniu jej, miała sporo faktów, które na pewno by mu się nie spodobały.
Jaki on głupi- pomyślała- Czy on naprawdę nie zdaje sobie sprawy, że ja nie jestem taka słodka i kochana jak on myśli? Przecież nie można być aż tak ślepym.
Dotarła w umówione miejsce. James już na nią czekał. I znowu nie miała powodu, by się na niego zezłościć.
- Cześć Liluś. Wchodzimy- oznajmił z uśmiechem
- Ciebie chyba gnie. Tam?- spytała zaskoczona. Tego się nie spodziewała. Po co on ją taszczy do jednej z najdroższych knajp w mieście?
- No chodź. Wyluzuj, nie będę ci się przecież oświadczał. – zaśmiał się z własnego, niezauważonego co prawda przez Lily, dowcipu. Ona nie widziała w tym nic śmiesznego.
Wnętrze już na pierwszy rzut oka nie spodobało się jej. Ona z resztą prawdopodobnie też nie spodobała się kobietce w firmowym kostiumie, która witała każdego gościa w drzwiach. Przedstawiała ona całą swoją aparycją od czubków różowo-srebrnych szpilek po końce także różowych tipsów i platynowych włosów, typowego „plastika”. Całość okraszona była wiadrem szpachli i godzinami solarium. James jednak owej pani bardzo się spodobał. Z resztą jak większości osobników z chromosomem XX. Lily silą powstrzymywała się od wymownego uśmiechu.
Wystrój tego miejsca także niezbyt jej się spodobał. Pastelowe i kwieciste wnętrze zastawione było podobnie udrapowanymi stolikami i krzesłami (czy może raczej fotelami). Skojarzył jej się z domem jakiejś starej panny z milionem kotów.
- Po co ty mnie tu przywlokłeś? Pogadać można czy na ulicy czy w parku czy gdziekolwiek.- spytała zirytowana.
- Oj tam. Łapa tą miejscówkę wykombinował. Szczerze, to myślałem, że tu jest trochę mniej… kwieciście.
- No to porostu zawracamy i idziemy gdzie indziej. – stwierdziła zawracając.
- Ej, Liluś! Chodź!- złapał ją za rękę. – Tu jest fajne miejsce.
- NIE nazywaj mnie Liluś.- powiedziała, rzucając mu mordercze spojrzenie.
Lily spojrzała na niego jak na idiotę. Tutaj nawet pokrzyczeć na niego się nie da.
- No dobra. A teraz mów szybko o co ci chodzi, bo nie mam całego dnia.- powiedziała zrezygnowana siadając na krześle.
Stolik stal przy dużym, pół przesłoniętym oknie z widokiem na ruchliwą ulicę.
- Bo masz nie tylko dzień, ale też noc i jeszcze kawałek czasu potem.
- Mózg ci się przegrzał? Takiej głupoty dawno nie słyszałam. Do rzeczy. Czego chcesz?
No i co on ode mnie chce?- pomyślała. Na razie chyba to udawanie dobrze mi idzie.
- Teoretycznie to żebyś przeprowadziła się do mnie, wyszła za mnie i urodziła mi syna. Ale praktycznie na razie wystarczy, że spróbujesz przez 24 godziny ze mną wytrzymać nie nazywając mnie debilem, nie złoszczące się na mnie i nie uciekając ode mnie.
Lily spojrzała na niego zdziwiona. Plótł kompletne bzdury, jednak nie wyglądał na chorego psychicznie. Co gorsza jej ta wizja się podobała. STOP! Ogarnij się!- pomyślała. Ilu wcześniej to mówił i jak to się kończyło.
- Serio jesteś intelektualnie parchatym wieśniakiem.- stwierdziła.- Jeśli to już wszystko, to dowiedzenia.
- Nie no gdzie wszystko. Nie zgodziłaś się jeszcze, a mam jeszcze kilka pytań. – uśmiechnął się.
Ciekawe ile czasu przed lustrem ćwiczył uśmiech wzorując się na zdjęciu Damona.
- I się nie zgodzę. To co to za pytania?- westchnęła. Teraz przez dobrą godzinę się stąd nie wyrwie.
- Co podać?- spytała kelnerka, która od dobrej minuty stała przy ich stoliku.
- Co chcesz Liluś?-spytał James.
- Nie nazywaj mnie Liluś. – warknęła posyłając mu kolejne mordercze spojrzenie.- Cokolwiek. Byle nie słodkie.
- To poproszę kawę i…- spojrzał pytająco na Lily.
- Herbatę zieloną. I bez cukru.
Kelnerka odeszła, zerkając na zza ramienia na Jamesa.
- Dobra. A teraz do rzeczy. Bo mi się śpieszy.- ponagliła Lily.
- No dobra. Bo się tak zastanawiam… czy ty nie jesteś przypadkiem z kosmosu?
Lily spojrzała na niego jak na idiotę.
-Że co kurwa??
- No bo wiesz… tyłek masz nie z tej ziemi.- znów uśmiechnął się łobuzersko.
- Dobra. Super. Wystarczy. Idę stąd. Nie będę się zadawać z wariatami.
- O co ci chodzi? Ja ci tu komplementy prawię, a ty do mnie z wariatami!- oburzył się.
- Słuchaj. Wybierasz złą osobę na takie gadki. Już w przedszkolu jak mnie chłopak spytał czy z nim będę chodzić stwierdziłam, że dobra, ale niech mnie dotknie to mu rękę kijem upierdolę, więc uważaj. Coś jeszcze?
- No nie odpowiedziałaś mi na pierwszą propozycję.
- Tą o 24 godzinach? Gdzie niby?
- U mojego wujka. Ma tu mieszkanie, ale wspaniałomyślnie się na 3 dni zawinął do kumpla. Mecz jakiś itede. Trzeźwy na pewno nie będzie.
- I niby mam tam siedzieć z tobą sam na sam cały dzień?
- I noc.- wtrącił z uśmiechem.
Lily spojrzała na niego dziwnie.
- Dobra. Ale dotknij mnie bez pozwolenia, a ci rękę kijem albo czymkolwiek upierdolę.
Zastanawiała się dlaczego jak na złość właśnie teraz rodzice musieli na tydzień wybyć do Petunii i tego jak mu tam jej męża zostawiając ją samą w domu.
- I kto tu niby dorósł?- zażartował James.
- No chyba nie ty. Myślałam, że masz jakąś ważną sprawę.
Nie mogła ogarnąć tego co się dzieje. Dlaczego ona się zgodziła? Przecież jakby co, nawet się nie obroni. Dobra. Idę stąd zanim się wplączę w coś gorszego.
- Bo mam. – wzruszył ramionami
- Czyli?
- Bo tak sobie pomyślałem, że może kiedyś będziesz chciała wyjść za mąż i mieć dzieci…
- Nie.
- A jeśli poznasz mężczyznę, który będzie cię czcił i ubóstwiał? Który będzie twoim niewolnikiem? Co wtedy?
- Będzie mi go żal. Z resztą chyba nie mówisz o sobie. Dobra idę. Głupich rozmów mam już dosyć na najbliższy miesiąc. I daj mi spokój.
- Ale Liluś.
- Nie mów na mnie Liluś.
- Obiecałaś mi coś.
- Kłamałam. Nigdzie nie idę. – zerwała się z krzesła, wyminęła kelnerkę i prawie wybiegła na ulicę. Ledwo uspokoiła krok. Teraz tylko dojść do domu i żegnaj idioto.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1298
il. komentarzy : 0
linii : 63
słów : 1348
znaków : 6889
data dodania : 2012-12-25

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e