kategoria : / /
Somnium Mortis- Prolog
a u t o r : tabasco300
w s t ę p :
Głównym bohaterem jest młody chłopak, który ma problemy ze spokojnym snem. W nocy ma sny, w trakcie których nie jest sobą, oraz popełnia okropne przestępstwa. Rozkojarzony chłopak zaczyna gubić się między realnym światem, a światem snu. Czy to tylko sny, czy poważne problemy natury psychicznej? Czy to schizofrenia? Czy przestępstwa które popełnił we śnie stały się na prawdę? Co oznaczają te sny? Przeczytajcie a się przekonacie.
u t w ó r :
Nie cierpiała tego miejsca. Zawsze idąc tą uliczką przechodziły jej ciarki po plecach. Im prędzej znajdzie się w domu tym lepiej. Tam czekał na nią jej mężczyzna. Zawsze czekał na nią. Zawsze był szczęśliwy z powrotu Lucjanny. Ale był mały szkopuł w tym. Marcel, tak zwany wcześniej mężczyzna, nigdy nie robił kolacji. Był kotem. Mały, sierściaty, miauczaty. Jak kot. Ale przynajmniej dotrzymywał towarzystwa. Określała siebie żartobliwie mianem „starej Pani z kotem”, chociaż wcale taka stara nie była, to była samotna. Mimo że z urodą nie stała w czołówce kobiet, to zdawałą sobie sprawę że jej piękno wynosi się ponad średnią ogółu. Była panią około czterdziestki, ubrana w ładne buciki na niskim obcasie, jeansy, oraz marynarkę, i bluzeczkę. Jak na nauczycielkę matematyki przystało.
-Do domu jakieś 10 minut drogi jeszcze- pomyślała, pocieszając się chyba, ale to pogorszyło sytuację, bowiem 10 minut drogi, przeważnie w takich miejscach dłuży się w nieskończoność. Oświetlona nikłym żwiatłem lamp szła żwawym krokiem cicho klapiąc butami na niskim obcasie i pośpieszając się w duchu. Chodziła tędy, odkąd jej samochód, stoi w warsztacie, więc od ponad jakiegoś tygodnia. Gdyby nie to że „ coś” się z silnikiem popsuło, jak określił to mechanik, to nie musiałą by tu teraz być. Nie byłaby tu teraz gdyby oczywiście zarabiała więcej,i nie żałowała na taksówkę. Ale czy warto ją brać skoro do domu ma się 20 minut drogi? W tej chwili była innego zdania. -Następnym razem zamówię tą cholerną taksówkę.- Postanowiła samej sobie. Ściskając kurczowo torebkę pod pachą, slalomując między śmietnikami i mijając przecinające się skrzyżowania uliczek patrzyła przed siebie, oraz od czasu do czasu za siebie. Ciągle miała wrażenie jakby ktoś na nią patrzył. Jakby zza następnego zakrętu miałby się wyłonić jakiś wielki Cień i uprzejmie spytać się o godzinę, oraz potem uprzejmie wbić nóż w brzuch, z tym swoim uśmiechem na twarzy. W razie czego miała w torebce gaz pieprzowy. Chociaż prawie nigdy tu nikogo, nie spotkała (nie licząc starych pijaczyn popijających denaturat), to i tak się śmiertelnie bała. Jeszcze jakieś 7 minut. Mało nie wywinęła orła kiedy na coś nadepnęła. I mało nie dostała zawału. Tylko stara szmaciana lalka, gapiąca się tymi swoimi wielkimi, czarnymi guzikowymi oczami,ubrana w czerwoną sukieneczkę i uśmiechająca się swoimi usteczkami, które były stworzone czerwoną dziecięcą kredką. Część twarzy była przysłonięta, niby to włoskami, ale Lucjannie bardziej przypomniały dredy. Tylko lalka. Mała, głupia lalka. Widocznie ktoś wyrzucł. Może jakiś rodzic pozbył się tej laleczki bo jego dziecko wyrosło już z zabawek? Nie chciała się zastanawiać nad tą rzeczą. Chciała być w domu. Więc ruszyła przed siebie zapominając o głupiej lalce.
Jeszcze tylko trzy minuty, wyjdzie z tej okropnej uliczki, na ulicę główną, przejdzie przez pasy i stanie przed swoim blokiem. Potem tylko zjeść coś obejrzeć Barwy Miłości w TV i coś zjeść. Plan może niezbyt różniący się od innych dni, ale innego nie miała. Właśnie ujrzała koniec uliczki, koniec przeciskania się się nią i będzie w domu. Uspokoiła się, ale to nie oznaczało że zwolniła kroku. Buty odgrywały swą monotonną melodię „klip”, „klap”. Potem znów „klip”, „klap” i tak w kółko. Dwie minuty. „Klip”, „klap”. Jeszcze chwilka. Tylko minąć te dwa śmietniki z naprzeciwka, przecinającą uliczkę, która była jescze ciemniejsza i jeszcze węższa niż ta na której znajdowała się Lucjanna. Lampa mignęła. Nie była przesądna, ale na wszelki wypadek wsunęła rękę do torebki sprawdzając czy gaz pieprzowy jest na swoim miejscu. Nie ma. Pogrzebała jeszcze chwilkę, ale to nie miało sensu, bo wyraźnie pamiętała jak go postawiła na stole w pokoju kiedy się pakowała. Stoi tam zapewne nadal. Ale to nic. Już prawie wyszła z uliczki. Już widziała blok, tuż zaraz za ulica główną. Minęła dwa niebieskie śmietniki, których woń przyprawiała o mdłości.Pachniało chyba jakąś starą rybą. Albo czymś gorszym. Minęła niepewnie uliczkę na prawo, świadoma tego że nie ma gazu pieprzowego, i jeśli zajdzie taka potrzeba będzie musiała się bronić pięśćmi. Ale nic się nie stało. Minęła uliczkę kilkanaście kroków dalej znalazła się na ulicy głównej. Cała i zdrowa. Tym razem jej się udało.