kategoria : / /
"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 31 - Z łezką w oku (3): O tygrysie i mnichu
a u t o r : Neonka
w s t ę p :
Rozdział betowany przez Silvę. Pierwotnie miał być dłuższy, ale przyznam szczerze - zadanie mnie przerosło. Brakujący fragment, liczący 1,5 strony Open Office'a, znajdzie się w następnym rozdziale.
u t w ó r :
Młody mężczyzna nie przejawiał zachowań uznawanych powszechnie za 'żałosne'; nie rozcierał wilgotnych oczu, co upodabnia twarz do dojrzałego pomidora; nie wył, nie tarzał się po ziemi, wstrząsany spazmatycznym szlochem; nic nie ciekło mu z nosa. Jego oblicze, poprzecinane kryształami łez, było zupełnie nieruchome; ciało, rozluźnione całkowicie, również pozostawało bez cienia dynamizmu. Co uderzało – Sasuke był spokojny. Kankun dawno nie doświadczył podobnego spokoju, jaki odczuwał teraz Uchiha – notorycznie potępiany przez ogół 'kryminalista'.
„Oczywiście, że płacze. Bo go boli, kretynie! Też ryczałeś, kiedy Tabu albo dzieciaki z osiedla coś ci uszkodziły. Nie rozczulaj się.”
„Dziwne... Przy rozrywaniu ręki nie płakał.”
„A ty kiedykolwiek z własnej woli ukazywałeś emocje świadczące o słabości? Przy Tabu? Przy jakimkolwiek przeciwniku? Oczywiste, że Sasuke po walce z twoimi wężami poszedł się wypłakać do domu. Dorośli zwykle potrafią powstrzymać łzy. Teraz rany są poważniejsze niż poprzednio, facet nie jest w stanie sobie poradzić z fizycznym cierpieniem. On nie żałuje swoich czynów, nic z tych rzeczy. Łzy są zwykłą reakcją organizmu.”
„Zaraz... Czyli odczuwa silny ból. Kiedy ja umierałem, było mi wszystko jedno. Więc jeszcze nie umiera.”
„Ty znowu swoje... Dalej chcesz mu pomagać? Recydywie, która wepchnie ci ostrze w gardło, kiedy zdążysz się przywiązać i przyzwyczaić? To Uchiha, człowieku! Sasuke! Podobnie jak jego pojebany brat Itachi, dla przypadkowej ideologii zrobi wszystko. Na przykład cię okaleczy. Albo zabije. Czasem mu się zdarza.”
„Może nie...”
„To Uchiha, palancie! Jeśli mu pomożesz, wstanie z tego na wpół roztopionego, błotnistego gruntu, otrzepie się ze szronu oraz martwych źdźbeł trawy, zrobi zarozumiałą minę i cię zamorduje, bo poznałeś jego tajemnicę. Albo po prostu dla zabawy. Jak w pieprzonej bajce o tygrysie i mnichu. Pamiętasz? Kapłan buddyjski, taki łysy i w pomarańczowej szacie, podczas wędrówki po puszczy znalazł tygrysa ukąszonego przez żmiję, wyssał mu jad, a wielki kot, gdy już wyzdrowiał, w zamian chciał mnicha zeżreć, bo stwierdził, że jest głodny. Uchiha to tygrys! Wpierdoli cię. A teraz pragnie wykorzystać twoją dobroć.”
'Tygrys' na dobrą sprawę wyglądał dość marnie. Nie miał już kłów iluzji gwałtem wdzierających się w umysł, pazury zabójczych błyskawic usunięto. Posiadał za to kilka pasków – z pieczęci i blizn na nadgarstkach, z ziemi i ciemnobrunatnej krwi.
„Na pewno jest zły i chce mnie omamić? Dlaczego więc milczy? Nie powinien na przykład błagać o litość? Jak większość 'czarnych charakterów'?”
„Wie, że jest ładny, wie, jak działa na ludzi, w kobietach budzi pożądanie, w mężczyznach podziw i szacunek. Spójrz na niego. On nie musi błagać. Masz pojęcie, czym jest wpływ telepatyczny?”
Uchiha nawet nie próbował hamować łez, wypływały podobnie do krwi, w pełni podległy losowi oraz woli ucznia, które to dwie rzeczy aktualnie splatały się w jedno; kruchością żywota, barwnością i sposobem ułożenia na ziemi podobny mandalom, w jakie ewoluowały często roślinne kompozycje, tworzone przez Kankuna, kiedy nikt nie patrzył (i które można było rozdeptać, jeśli przedstawiały niepożądane symbole). Racja - dziewczyny patrzyłyby jak urzeczone. Kankun również dziwnie się ku temu skłaniał, jego organizm z całej siły nakazywał współczucie, albo przynajmniej podjęcie jakiegoś działania. Ale nie! Żaden Tokagebi nie da się kontrolować jakiemuś baranowi tylko dlatego, że delikwent jest słodziutki i śliczniutki. Dłonie wężowatego zacisnęły się w pięści. Jedna dotknęła wystającej z kieszeni broni. „Jeśli będzie trzeba, to go dobiję” - pomyślał, niemalże czując, jak jego krew zmienia się w lód. - „Jeśli szuka naiwnych, nie znalazł.”
Ranny poruszył się niespokojnie, gdy pierwszy powiew przenikliwego, skubiącego wiatru musnął jego zniszczone nerwy. Czyżby mężczyzna poczuł chłód nadchodzącej śmierci, czy Yuki Onna przesunęła po jego ciele skrajem zwiewnej, satynowej sukni? Kankun również poczuł ten wiatr. Prychnął, z ust poszła mu para. Zmrużonymi oczami przypatrywał się nieruchomej twarzy Uchihy, walcząc z odrazą i nienawiścią - pierwotnymi emocjami, jakie budzi czasem słaba, bezbronna ofiara.
- Co te wszystkie dziewczyny w nim widzą? Może kręci je tzw. 'mhroock i zuo'? - mruknął pod nosem. - „Na przykład Piszczące Fanki... Na MNIE nawet nie spojrzały, mimo, że wyglądam niemal identycznie jak uwielbiany przez nie Orochimaru - dodał z nieukrywaną goryczą, w nagłym ataku złości ledwo powstrzymując się przed kopnięciem 'zwłok', szturchnął je tylko nogą. - „Zresztą Sasuke wcale nie jest taki przystojny. Ma już zaczątki zmarszczek, jeden na czole, dwa w dolnej części ust. Pod oczami też się coś robi, widać, że brat Itachiego. Może jest silny, panuje nad emocjami, ma niski, poważny głos, ale... Te kudły mu się nie układają. A ubranie? Co za dziadostwo. Facet wygląda prawie jak menel. Ciemnostalowy materiał płaszcza koresponduje z włosami, które również nie stanowią idealnej czerni. Chmura krwi na białej koszuli, krwawe chmury na tle ciemnej, zniszczonej tkaniny; generalnie barwy palonej smoły albo nazistowskiej flagi. Jako Koresaki wygląda w swoim stroju jak szczapa, ale jako Sasuke... Tyle, że Sasuke jest o wiele bledszy.”
„Wmawiaj sobie. On nawet dla ciebie jest piękny. Generalnie jest.”
„Piękny? Co ty chrzanisz?”
„I ty powoli poddajesz się jego czarowi.”
„Zgłupiałeś? Czy wyglądam na naiwniaka albo pedała?”
„Nie. Po prostu jesteś zwykłym nastolatkiem. Lubisz rzeczy estetyczne, potężne i tajemnicze. Działają na ciebie, jak na każdego innego człowieka.”
„Uchiha na mnie nie działa!”
„Na pewno? Spójrz na jego prawdziwą twarz. Ładna, prawda?”
„Ładna czyli gejowska.”
„Do tego jest ciepły.”
„Zaraz nie będzie.”
„Jego krew jest słodka.”
„Co mnie obchodzi jego krew, czy wyglądam na Edwarda Cullena?”
„Jest bardzo silny. Widziałeś, jak skakał? Albo z nieludzką szybkością ściął kilka drzew grubych jak ciotka Jo.”
„Racja. Bez pomocy Sharingana... Robił tylko jakieś pieczęcie. A cięcie drzew i niszczenie skał wyprostowaną dłonią to nie jedyne jego możliwości. Domyślam się, bo widziałem, jak śmignął w powietrze, wtedy, na górskim polu ryżowym i, skacząc po kolejnych tarasach, dostał się na najwyższy i najbardziej skalisty szczyt; przeciętny ninja musiałby się mocno namęczyć, żeby go dogonić. Ma coś z nogą, dlatego czasem dziwnie chodzi, ale w walce... Nawet bez używania typowych dla Sasuke technik jest bardzo sprawny. Jest też inteligentny, prawie nigdy nie mogę go przejrzeć.”
„A jednak. Podziwiasz go. Widzisz, jaki jesteś naiwny?”
„Bzdura, nic dla mnie nie znaczy! Może jest silny, może ma ten swój Wieczny Kalejdoskop, ale na pewno są na to jakieś sposoby. Gdybym zapieczętował w sobie kawałek bijuu...”
„Albo Orochimaru.”
„Skończ!”
„Przyznaj się. Jarasz się nim jak pierwsza lepsza Piszcząca Fanka.”
„Nigdy w życiu!” - syknął Tokagebi, prawie na głos. Zadarł zarozumiale brodę, spoglądając gdzieś w niebo. - „Zresztą... Gdyby jeszcze było kogo podziwiać. JA za kilka lat będę lepiej wyglądał i będę potrafił więcej niż on!” - Zerknął ponownie na (byłego?) mistrza. A raczej na krew obficie plamiącą płaszcz i białą koszulę. Na ten widok poczuł lekki dyskomfort, ulegając mglistemu wrażeniu, że z jego myśleniem jest coś nie w porządku.
„Tylko nie poddaj się teraz litości. Żadnych skrupułów. Zauważyłeś, jaki Sasuke jest silny, więc wiesz, ile ci grozi.”
„Wiem...”
„Chyba jednak nie wiesz. Inaczej od razu byś go dobił. Dlaczego ciągle chcesz go oszczędzać?”
- „Bo... ” - pomyślał Kankun, usiłując zaprezentować swą wypowiedź możliwie najbardziej obojętnie i zimno. - „Po prostu... O czym my w ogóle rozmawiamy? Toż to prawie trup. Po co będę trenował jakieś rasengany, pieczętował w sobie jakieś demony, jeśli ostatni Uchiha, którego miałbym tym wszystkim przewyższyć przez pokonanie w uczciwej walce, zaraz mi tu dednie?”
Ten głos, ten głos (jak określiłby go Edward Stachura) w odpowiedzi roześmiał się drwiąco:
„Ostatni? Co za bzdura, czyżbyś fanficków nie czytał? Uchihów jest na pęczki, tylko się ukrywają.”
„Jasne” - odparł chłopak w duchu. - „Zwłaszcza ubersilnych nastolatek z wielkimi cyckami, obowiązkowo ubranych w krótkie spódniczki i bluzki odsłaniające pępek. Opowiadasz pierdoły. Nie ma więcej Uchihów. Jest tylko Sasuke.”
„Dokładnie, 'tylko' Sasuke. Może i nie ma, ale jeszcze nie raz będziesz miał z kim stoczyć pojedynek. Bywają techniki silniejsze niż Sharingan. A tego faceta dobij, jest bezużyteczny. Czas antenowy klanu Uchiha dawno się skończył. Zaraz... Od kiedy lubisz walczyć?”
„Od niedawna, Koresaki mi pow... Nieważne.”
„Czyli jarasz się nim jak pojebany.”
„Nie!”
„A może jednak?”
„Absolutnie!”- warknął Tokagebi. Przymknął na chwilę powieki, bo dobrze znana, czerwona mgła przesłoniła mu wzrok. Czuł narastającą żądzę krwi pomieszaną z innymi, niezrozumiałymi emocjami, jego oddech stał się ciężki i głośny, a dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści. Starał się jednak powstrzymywać wszelkie instynkty, bo tej decyzji nie chciał podejmować pod wpływem chwili, lecz za pomocą chłodnej kalkulacji. Pomyślał więc (gdyby rzeczywiście wypowiedział te słowa, głos jego byłby spokojny i stonowany, cedzący powoli i wyraźnie każde słowo): „Nie jaram się nim, jeśli pragniesz dowodu, zabiję Sasuke tu i teraz!”
Odetchnął lżej po tym wyznaniu, poczuł totalną pustkę w głowie, pustkę będącą wypadkową chaosu; niczym biel, pozornie jednolita, lecz zawierająca w sobie wszystkie możliwe kolory, bezwyrazowa biel zasnuła jego umysł niczym mleczny opar kładący się po powierzchni lasu, czy warstwa chmur, przez którą ledwo przebija się słońce.
„Wspaniale, to właśnie chciałem usłyszeć. Bo cóż piękniejszego od uśmiercenia największego wrzoda na dupie całego Narutoversum?”
„Nie ciesz się. Powiedziałem, że zabiję, jeśli to będzie... konieczne.”
„A nie jest?”
„Jeszcze nie wiem.”
„Dalej. Nie wahaj się. To psychol, zdolny do wszystkiego. Nieprzemyślane zabójstwa ...”
„Właściwie to... Jest shinobim, robił to samo, co wszyscy inni ninja. I tak uśmiercił mniej ludzi, niż niektóre szychy z Piasku czy Liścia. Dodatkowo myślał, że robi dobrze... ”
„...samobójstwa, ...”
„Bez komentarza.”
„Jeśli chcesz czegokolwiek dokonać, zrób to teraz. Nie masz zbyt wiele czasu. Czujesz ten wiatr? Wczesny ranek się skończył, niedługo ktoś się tu przytelepie, znajdzie emo króla i go uratuje. Zakończ to. Po prostu dźgnij go zatrutym ostrzem. Zaśnie i się nie obudzi. Musisz mieć pewność.”
„Ale... Naruto go nie zabił.”
„I co z tego? Co to ma do rzeczy?”
„Chcę się dowiedzieć, dlaczego.”
„Poliż Uchihę po klacie jeszcze raz. Będziesz wiedział. Przyjemnie było, prawda?”
„Spierdalaj. Poza tym... nawet gdybym był pedałem, byłbym w stanie go zatłuc za tamte czyny. Pani Sakura też na niego leciała, a nie miała problemu z uknuciem spisku, którego efektem miał być martwy Uchiha. Powód musiał być inny...”
„Nie było innego powodu poza zwykłą naiwnością.”
„Nie wierzę.”
„Nie ma statusu przestępcy tylko dzięki Naruto i Tsunade. Dalej sobie dopowiedz. Przyjaźń, przyjaźń, gorące, bijące serduszko, bez cienia logicznego myślenia.”
„Tylko dlatego go oszczędzili?”
„Nie od dzisiaj wiadomo, że wszyscy spowinowaceni z Senjuu są bardzo naiwni. Naruto dodatkowo jest głupi. Ty nie powinieneś być.”
„Nie jestem. Nigdy nie byłem.”
„Akurat. Przecież widzę, jak bardzo podziwiasz Sasuke. To głupie... Nie, to zwyczajnie żenujące. Co więcej - bardzo niebezpieczne. Może i typ utracił swoją potęgę, ale wciąż stanowi zagrożenie.”
„Nie podziwiam go” - pomyślał Kankun z wściekłością.
„Mów co chcesz, możesz mi nawet wmawiać, że jesteś damiyo. Dość, że twoje hobby może być fatalne w skutkach. Dalej, pozwól facetowi żyć, a przyniesie ci ból i śmierć. Zabije cię, rozumiesz? Już nie będzie drugiej szansy. Kiedy będzie zdrowy, nie zdołasz mu dorównać, nie dorastasz do jego Uchihowych pięt... Teraz albo nigdy. Załatw go.”
„Chyba masz rację.”
„On cię zatłucze, przypomnij sobie, co było z Naruto albo tą rudą dziewczyną. PRZEBIŁ ICH NA WYLOT przy byle okazji. Nie wspominam, jakich słów wtedy użył. Wystarczy, że w przypadkowym momencie zobaczy w w tobie wroga, nie będzie się wahał, by dobyć katany, nie będzie się też zastanawiał, jak skończą się jego ataki...”
„Faktycznie nie zasługuje na życie. Tylko jest jeden problem. Hokage go chyba lubi. Będzie się wypytywał. Jak wyjaśnię morderstwo?”
„Bułka z masłem. Powiesz, że walczył z Hidanem, potem stracił przytomność i spadła iluzja, wtedy się ocknął i cię zaatakował, bo zobaczyłeś jego prawdziwą twarz. Prawie jak prawda, bo faktycznie tak by zrobił. Ludzie ci uwierzą, przecież to Sasuke. Zabij go, inaczej się zemści, okrutniej niż Tabu, nie ma raitonowych noży, za to posiada Kirin i bardzo zaawansowanego Sharingana. Dodatkowo może się jakoś zregenerować, Izanangi czy inne gówno. Teraz się męczy i nie wie, co się dzieje. Wykorzystaj sytuację, zanim on to zrobi.”
„Jesteś pewien?”
„Tak. Weź tę broń, co upuściłeś; jeszcze raz, dla pewności, zamocz w jadzie i wbij w jakąś dużą żyłę, inaczej będzie konał kilka godzin.”
Chłopak kucnął i trzęsącą się dłonią odnalazł w trawie rękojeść kunaia, który zdążył zrobić się zimny; potem odnalazł w kieszeni buteleczkę z trucizną, odbezpieczył i długo moczył ostrze w ciemnowiśniowym płynie. Kiedy je wreszcie wyjął, po krawędzi stali spłynęło kilka kropel i kapnęło na trawę; w miejscu, gdzie substancja zetknęła się z tkanką roślinną, źdźbła momentalnie stały się gnijące i żółte.
„Nie wahaj się. To potwór. To...”
Kankun przypomniał sobie wszystkie brudne uczynki Uchihy. Wszystkie złe myśli i zjadliwe słowa, jakie znał z podręczników, opowieści, zwojów. Przystawił ostrze do skóry szyi mężczyzny, zastanawiając się, gdzie najlepiej poprowadzić cięcie, facet zdawał się samemu ułatwiać Kankunowi zadanie, trzymając głowę lekko odchyloną.
„Nie rozczulaj się!”
„Łzy.”
„Łzy są z bólu. Uderz!”
Tokagebi zacisnął zęby, wychudzone palce oplotły rękojeść broni, twarz przyjęła wyraz nieznanego wcześniej okrucieństwa, wziął zamach.
Ostrze, wraz z ręką zatrzymało się w powietrzu.
„Matko! On się poruszył!”