kategoria : / /
Bitwa Marzeń. Rozdział 1.
a u t o r : Cavalla
w s t ę p :
Oto rozdział pierwszy moich wypocin ;)
Po prolog zapraszam tutaj: http://www.fanfiction.pl/pokaz _utwor.php?id=711
u t w ó r :
Z przyjemnego snu wybudziły mnie rażące promienie letniego słońca, które padały prosto na moje łóżko. Przetarłam ręką zaspane oczy i przeciągnęłam się na posłaniu. Niechętnie stałam, kierując się do kuchni. Na stole dojrzałam kartkę, a obok, na talerzu, kromkę chleba z dżemem. Pochwyciłam papier, na którym widniały tak dobrze znane mi dwa zdania: "Jestem na przyjęciu. Nie czekaj na mnie.". Dokładniej rzecz biorąc, powinno być: Jestem na imprezie. Jutro wrócę upita, więc nie wchodź mi w drogę, bo pożałujesz. Zgniotłam list w kulkę i wrzuciłam ją do śmietnika. Wzięłam pół kromki, idąc do salonu. Męczyła mnie już niczym nie zmącona cisza, więc włączyłam kanał informacyjny.
Mężczyzna o poważnym wyrazie twarzy komentował pojawiające się w telewizji krótkie filmiki.
"Władze miasta są niemal pewne, że za wszystkimi - nasilającymi się - atakami stoi zorganizowana grupa. Podpalają nie tyle konkretne budynki, co całe wsie. Ludzie nazywają ich drugą Al-Kaidą. Są niczym zmora. Nadchodzą, niszczą, znikają. Systematyczne brutalne mordy na dzieciach i dorosłych, burzenie domów, porwania" - na ekranie pojawiło się nagranie z akcji ratunkowej, z płonącego mieszkania. Języki ognia już prawie dosięgnęły małą dziewczynkę, usilnie próbującą oddalić się od żaru. Strażacy ustawili pod oknem coś na wzór trampoliny i prosili dziecko, aby skoczyło. Brunetka pokręciła jednak przecząco głową i zaniosło się płaczem. A ogień był coraz bliżej. Iskry opadły na jej sukieneczkę, wypalając dziury w materiale. Mężczyźni nawoływali, błagali. Nie pomagało. Moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Mała nie miała szans.
W telewizji ponownie pojawił się prezenter, jednak ja cały czas miałam w głowie przerażone oczy młodej brunetki. Westchnęłam ciężko i wyłączyłam ekran telewizora. Poczłapałam do kuchni w celu umycia talerzyka, ale kiedy zobaczyłam jak cieplutko było na dworze, zamiar sprzątania zastąpiła chęć na długi spacer. Przebrałam się w coś lekkiego i wyszłam na zewnątrz, zamykając drzwi na klucz. Odwróciłam się w stronę słońca i odchyliłam głowę, aby jak najwięcej promieni padło na moją twarz. Przymknęłam oczy, rozkoszując się przyjemnym ciepłem.
Chodziłam po uliczkach Londynu, nie bardzo wiedząc, co jest moim celem. Co jakiś czas wesoło witałam się ze znajomymi osobami. Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Kiedy niebo spowiły ciemne kłęby chmur, uznałam, że czas wracać. Już trochę żwawszym krokiem skierowałam się w stronę, z której przyszłam. Jak na typową dla Anglii pogodę przystało, już po kilku minutach rozpadało się. Nie oddaliłam się od domu bardzo, ale ubrania i włosy zdążyły zwilgotnieć. Widząc znajomy, biały płot, zaczęłam szukać po kieszeniach klucza. I jeszcze raz, i jeszcze raz. Jęknęłam przeciągle. Dla upewnienia ponownie sprawdziłam, czy gdzieś go nie mam. Przetarłam ręką twarz, aby strzepnąć krople wody. Truchtem podbiegłam do pobliskiej budki telefonicznej. Wybrałam numer komórkowy mamy. Po piątym sygnale zrezygnowana nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Ktoś donośnie zapukał w drzwiczki. Ponownie spróbowałam połączyć się. Nieznajomy coraz nachalniej stukał. Nie chciałam go bardziej denerwować, pewnie był przemoczony i zziębnięty. Wyszłam z budki, mijając odzianego w długi, czarny płaszcz mężczyznę. Schowałam dłonie do kieszeni spodni i szybkim krokiem zaczęłam iść do domu. Usłyszałam głuche pyknięcie, więc z ciekawością obróciłam się. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że zakapturzonej osoby już nie ma. Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej.
Kiedy stanęłam przed drzwiami, z przerażeniem stwierdziłam, że są otwarte. Co do tego, że je zamykałam, nie miałam wątpliwości. Na palcach weszłam do mieszkania i nie zapalając światła, poszłam do salonu. Gdy zobaczyłam, kto leży na kanapie, odetchnęłam z ulgą. Natychmiast wszystkie koszmarne wyobrażenia zanikły. Przykryłam mamę ciepłym kocem i zmęczona, nawet się nie przebierając, rzuciłam się na łóżko. Aby ułożyć się w wygodniejszej pozycji, przekręciłam się na drugi bok. Moja dłoń powędrowała do ust, kiedy spostrzegłam tego samego, zakapturzonego mężczyznę, wpatrzonego prosto w moje okno.
Siedziałam w ulubionym fotelu, powoli sącząc gorącą ciecz. W kominku wesoło trzaskał ogień. Pomimo lata, wieczory w Londynie były chłodne. I ponure. Przywodziły niechciane, bolesne wspomnienia. Niektóre chwile tak trudno mi zrozumieć.
Wzrok utkwiony miałam w jednym, pozornie nic nieznaczącym, punkcie - fotografii. Zdjęcie przedstawiało grupę nastolatków obejmujących mnie. Uśmiechaliśmy się, cieszyliśmy beztroskim życiem. Doskonale pamiętam moment, kiedy Cassie zrobiła to zdjęcie. Wszystko wtedy wydawało się prostsze i bardziej oczywiste.
Spokojna melodia wydobywająca się z radia, ciepłe promienie zachodzącego słońca. Lekki wietrzyk, nadający świeżości zmęczonemu dniu*. Wszystko to sprawiało, że wieczór wydawał się być inny, zupełnie niepodobny do tych bezbarwnych, wypełnionych samotnością. Powróciły wszystkie te wspomnienia, które pozostawiły trwały ślad w odmętach pamięci i w które moje życie tak obfitowało.
Aura tajemnicy spowiła każdy przedmiot niewidzialną dla ludzkich oczu poświatą, wyczuwalną tylko dla tych, którzy otworzyli umysły, zatykając serce na głos innych uczuć. Dla mnie w tej chwili każdy przechodzący za oknem człowiek, każda przedmiot i podmuch wiatru zdawał się być osnuty intrygą i przesiąknięty złem. Powietrze stało się cięższe od emocji. Czas płynął leniwie, sprawiając, że chwilami nie mogłam zorientować się, czy nie znajduję się już gdzieś w krainie marzeń i fantazji, oderwana od teraźniejszości w najsłodszy sposób.
Oczy osnute mgłą, myśli płynące lekko jak woda w górskim strumieniu. Spojrzenie ponownie zawisające na fotografii, krzyżujące się z gęstą od westchnień melodią. Oczy przebiegające po sylwetkach tak bliskich mi osób, powoli wypełniające się łzami tęsknoty.
'Stałam na środku chodnika i łapałam spadające z nieba płatki śniegu. Zawsze uważałam, że śnieg to pierze z kołder aniołów. Nie mogłam się nadziwić ich pięknu i misternym konstrukcjom. Obok mnie rozbijały się kulki. Żadna nie trafiła, ku irytacji rzucających.
Za plecami miałam przygnębiający, opuszczony budynek, przed sobą równie ponure domy. Jednak zima była w Anglii wspaniałym okresem, kiedy to brudne ulice pokrywają się białym puchem, a dachy otulają śniegowe czapy, a mróz zdobi okna i maluje na nich subtelne wzory.
Lucas pociągnął mnie za włosy, zapraszając do zabawy. Pognałam za nim po ulicy. Nie obawialiśmy się samochodów, rzadko kto zapuszczał się do Carlbot Sidney. Dzielnica ta owiana była legendami o duchach torturowanych kobiet, a ludzie ślepo wierzyli w każdą z tych historyjek.
Luc poślizgnął się na lodzie i przewrócił. Zatrzymałam się niecały metr od niego i wyciągnęłam rękę, aby mu pomóc wstać. Chłopak uśmiechnął się podejrzanie i chwycił mnie za dłoń, po czym mocno pociągnął. Wylądowałam twarzą prosto w lodowatym, raniącym śniegu. Wszyscy zaczęli się śmiać.
W oknach nie było choinek, kolorowych lampek na ogrodzeniach. Nie było odśnieżonych podjazdów. Był tylko ziąb i my. I Boże Narodzenie, które spędzaliśmy - jak co roku - w najgorszej dzielnicy Londynu. A choć żadne z nas nie dostało prezentów, to największą radość sprawiała nam świadomość, że mamy siebie. Jak co roku.
Podbiegła do nas Lydia i głośno świergocząc, zaczęła obrzucać każdego śniegiem. Zaraz dołączyli Jamie i Max, a chwilę po nich Teddy, Alice, Daga, Betty, Oliver i Casandra. Cała banda dzieciaków znikąd. Zaczęła się bitwa. Każdy próbował zaatakować jak najwięcej osób, jednocześnie nie zostając trafionym. Rozlegały się śmiechy, piski i krzyki.
My, dzieci znikąd. My, dzieci z Carlbot Sidney.'
Jedna, gorąca łza uciekła spod powieki, aby zniknąć w ustach. Odłożyłam kubek z niedopitą czekoladą. Przeczesałam palcami włosy i westchnęłam przeciągle. Wspięłam się po schodach, cały czas mając w dłoni ramkę ze zdjęciem. Położyłam się na łóżku i pogładziłam palcami fotografię. Z przyciśniętymi do piersi przyjaciółmi sen szybko nadszedł. Ukołysała mnie nadzieja, że kiedyś mi przebaczą.