kategoria : Proza / Fikcja / Inna
NR. 3 – Pętla
a u t o r : Velbestia
w s t ę p :
Jest to trzeci utwór z cyklu "trzynasty stopień" napisany pod wpływem płyty A Perfect Circle "Thirteenth Step" w opowiadaniach tych są użyte fragmety tłumaczeń każdego utworu który był moja inspiracja, w tym przypadku "The Noose".
PS. Nie bójcie się nie chodze obwieszona emblatami APC :)
u t w ó r :
„Twoja aureola zsuwa się byś się nią udusił…”
Co mogą powiedzieć żywi tym co polegli? Wyrzucić im to, że odeszli? Że zostawili ich samych? Zabrali do trumny ich światło, ich słońce, ich kwiaty, ich szmer wody, ich szum wiatru… Złudnie szukają żywi odpowiedzi od nagrobka z imieniem, nazwiskiem i z pożegnalnym „Śpij w spokoju” Pytania i żale pozostaną bez odpowiedzi. Głuche, ulatujące na wietrze, gubiące się miedzy gałęziami cmentarnych drzew i idące do chmur, zostawiając jedynie łzy padające na zimny kamień.
Odeszła. Jej mały cherubinek z loczkami koloru słońca, które jaśniały jak aureola. Blask dnia był niczym w porównaniu do jasności jej pukli. Istotka która gdziekolwiek była rozsiewała nasiona radości, w kilka chwil wydające kwiaty ludzkiego uśmiechu. Nie można było przejść obojętnie, nie obdarowując jej choćby maleńkim, serdecznym spojrzeniem. Żyła wśród kwiatów, motyli, słońca i muzyki lipcowego poranka, którego to przyszła na świat. Nie odstępowała jej na krok radość, nawet w pochmurne dżdżyste dni. Biegała w bialuteńkiej sukience z koronkami, z bufiastymi rękawkami. Brakowało jej tylko równie białych skrzydełek. Nie mogła jej dać ich, za to przekupił ją nimi zazdrosny Bóg. Zabrał cherubinka gorącego, dusznego sierpniowego dnia, 2 lata później kiedy ona czekała w szpitalnym, ciemnym korytarzu; ze ścian łuszczyła się farba o nieświeżym odcieniu zieleni. Modliła się do wszystkich bogów jakich znała by nie zabrano jej. Jednak jej maleńka córeczka była zbyt piękna aby żyć wśród ludzi. Musiała zostać aniołem.
Często siada w jej błękitnym pokoiku. Kiedyś było tu tyle ciepła, teraz zieje chłodem i pustką. Na półce stoją zabawki, osiadł na nich kurz. Wśród muślinów małego łóżeczka, stoi ukochany miś cherubinka, z lekko naderwanym uchem, trochę pobrudzonym brzuszkiem. Zawsze gdy tu jest bierze go na kolana i śpiewa kołysankę, tą o księżycu i o małym chłopcu co chciał ukraść jego blask. Ma nadzieje, że jej maleństwo słyszy to siedząc na kolanach Boga. Czasem nie kończy piosenki bo dławi się swoimi łzami.
Jej małżeństwo rozpada się. Z jej winy. Nie ma po prostu siły by z nim rozmawiać, by się do niego uśmiechnąć, by go przytulić, pocałować, by się z nim kochać. Wie, że on też cierpi, nawet bardziej niż ona bo stracił nie tylko dziecko ale i żonę, która stała się tylko czekającą na ścięcie lilią, do kolejnej wiązanki pogrzebowej. Cicho przemyka przez jego chwile, nie zostawiając śladów swojej obecności, może czasem zrosi jego koszule łzami. Tak bardzo kochała kiedyś biel, dziś unika jej chowając się w czeluściach czerni. Ścięła swoje blond loki na rzecz krótkich czarnych pazurków, które jeszcze bardziej uwypukliły zapuchnięte oczy od codziennych łez. Dusi go ta bezsilność z jaka przyglądał się śmierci dziecka, i teraz kiedy powolnie odchodzi jego żona w mrok.
Przechodziła przypadkiem przez park. Przywiodły ją tu kolory słońca zamknięte szczelnie w usychających liściach. Popołudniowy blask skradał się miedzy drzewami, jak elf ze skrzydełkami ukradzionymi ważce. Pod jej butami szeleściły liście i małe gałązki. Nie wiedziała jak tam trafiła, było to przecież tak dawno.
Znalazła ławkę na której siedziała z cherubinkiem, kilka lat temu…
Usiadła na niej. Kiedy była tu ostatni raz, nie było na ławce napisów zakochanych głuptasów, nie było tyle niedopałków po papierosach dookoła. Jak dawno tutaj siedziała, kiedy to było?
4- 5 lat temu? Pamiętała dokładnie co robiła jej córeczka w tym miejscu. Każdy dzień jej dziecka był zachowanym w pamięci obrazem, pełnym kolorów i światła. Tutaj bawiła się liśćmi, tam znalazła małego ślimaka powolnie wlekącego swój domek na plecach, jak piszczała kiedy okazał się oślizgły i nie miły w dotyku. Tam obok drzewa skakały przez zwalony pień. Na ławce siedziały i lizały wspólnie lizaka, takiego, dużego, truskawkowego. Była wtedy ubrana w biały płaszczyk i czerwoną czapeczkę. Tak ślicznie wystawały z pod niej jej loczki.
Uśmiechała się do swoich myśli, do cherubinka.
Po chwili dotarło do niej, że siedzi na ławce sama, a cherubinek leży w zimnym łożu śmierci, uśpiona snem z którego ani matka, ani ojciec jej nie zbudzi. Zaczęła płakać. Były to łzy matki która przeżyła swoje dziecko.
Nie długo przyjdzie pierwszy śnieg, i święta Bożego Narodzenia. Najokrutniejsza jest matka która nie spędza świąt ze swym dzieckiem, ona tak nie zrobi, nie pozwoli jej na to sumienie. Postawi mały stroik na jej grobie, i aniołka z trąbką który był jej ulubiona zabawką świąteczną. Opowiadała jej to wszystko codziennie kiedy przychodziła na cmentarz. Mówiła również jej jak bardzo za nią tęskni i jak jest jej smutno bez niej. Siedziała czasem cały dzień przy grobie, zapominając o domu, który już nie był dla niej domem bez cherubinka. Zawsze przynosiła świeże kwiaty, wyrzucając wczorajsze.
Po mimo ze padało ona siedziała przy nagrobku, pod czarnym parasolem. W myślach przypomniała jak słodko spała maleńka córeczka pewnej letniej nocy, oddychając głośno, kiedy to usłyszała plusk błota, powstałego na cmentarnej drodze. Stał za nią jej mąż, z podkrążonymi oczami, przemoknięty do ostatniej nitki.
„Jak dobrze widzieć cię zdrową
Zmożoną i totalnie milczącą
Pozbawioną siebie(…)
I nie zamierzasz zdjąć swojej aureoli
Oplatającej szyję i ściągającej cię z twojej chmurki
Lecz ja jestem więcej niż tylko ciekaw
Jak zamierzasz donieść o tym że naprawisz swe występki…”
Nie odpowiedziała, wpatrzona w zdjęcie jej dziecka. Jak to możliwe, że ten skarbek który nie zdarzył nagrzeszyć, został zabrany tak wcześnie, tam gdzie wszyscy trafimy, zostawiając po sobie tylko kilka zapisanych kartek, kilka zdjęć…
Po godzinie odjechał, zziębnięty i pozbawiony nadziei. A ona została. Nie zauważyła kiedy dookoła niej zrobiło się ciemno. Kiedy przestało padać. Kiedy zamknięto bramy cmentarza. Ona wciąż siedziała i płakała, błagając Boga by ją jej oddał. Padła na kolana, przytulając policzek do zimnego krzyża, wymawiając jej imię, wzywając ją z zaświatów. Zamknęła oczy które piekły ją od łez…
Stała przed nią, trzymając w rączce złamane skrzydełka. Miała smutną minę, jej sukieneczka była cała zakrwawiona, tak, że krew skapywała na ziemie.
„ Mamusiu nie płacz już, bo ja nie mogę latać, złamane mam skrzydełka
Mamusiu nie rób sobie krzywdy, bo twoja krew spływa mi na sukieneczkę
Mamusiu pozwól mi odejść, bo moja aureola zsuwa się bym się nią udusiła…”
Znaleźli ją jak błąkała się po cmentarzu, w podartej czarnej sukni, nie mówiła nic…
Miała zakrwawione ręce…