kategoria : / /
Harry Potter i Pentakl Wężoustych. Rozdział 1. Jozu Salu McFly
a u t o r : dygus
w s t ę p :
Opowiadanie stanowi bezpośrednią kontynuację siedmiu książek z serii Harry Potter, której akcja zaczyna się w momencie w którym kończy się ostatni tom. Opowiadanie oparte jest na realiach wykreowanych przez autorkę oryginalnej serii i uwzględnia jej sugestie co do dalszych losów bohaterów. Rozdział 1 z 19 zaplanowanych.
u t w ó r :
Jozu Salu McFly powszechnie uchodził za starego dziwaka. Mieszkał samotnie w opuszczonej chacie na skraju lasu. Stronił od towarzystwa innych ludzi. Rzadko pokazywał się w pobliskim miasteczku Smallmary. Jego wygląd był równie dziwny, jak imię które nosił. Napawał zdumieniem okolicznych mieszkańców a dla młodzieży był tematem kpin i wyzwisk.
Twarz starca była pociągła i pokryta licznymi zmarszczkami. Zapadające się policzki były dowodem, że nie jadał zbyt dobrze. Długa siwa broda opadała mu na pierś. Miał w zwyczaju wiązać ją w warkocz. Przerzedzone włosy gdzieniegdzie świeciły łysymi placami. Ubrany był w zwiewną, przybrudzoną szatę, wyglądem przypominającą kobiecą koszulę nocną. Nie dbał o czystość i higienę. Sprawiał wrażenie żałosnego starca, któremu poprzestawiało się w głowie. Wytykano go palcami. Kilku młodzieńców często zapuszczało się na skraj lasu, aby dla frajdy obrzucić jego dom kamieniami. Niektórzy za punkt honoru uznawali zaczepianie nieporadnego starca, który reagował napadami szału.
Szopa, w której Jozu mieszkał była pozostałością po magazynku wędkarzy. Postawiona pół wieku temu, obecnie groziła zawaleniem. Dach pokryty mchem i grubą warstwą ziemi uginał się do środka. Wyglądał, jakby zaraz miał się zapaść. Szyby w oknie były powybijane. Drzwi zbite z kilku spróchniałych desek skrzypiały na wietrze, rozdzierając głuchą ciszę. W środku nie było kominka ani paleniska. Pod jedną ze ścian stało stare zniszczone łóżko, pokryte białą łuszczącą się farbą. Na przeciwległej ścianie wisiał przykurzony obraz. Przedstawiał portret kobiety o długich blond włosach. Ubrana w czarny płaszcz i diamentową biżuterię łypała złowrogo na zaciemnioną sień. Pod obrazem stał niewielki stół zbity z niedokładnie okorowanych desek.
Jozu spędzał wiele godzin siedząc na łóżku i wpatrując się w zakurzony portret. Jego serce przepełnione było żalem i rozpaczą. Wspominając dawne życie, błędy jakie popełniał, bliskich których utracił, wielokrotnie zalewał się łzami. Tak też było pewnej październikowej nocy, kiedy ktoś po raz kolejny postanowił zakłócić jego spokój.
Noc była mroźna. Hulał silny wiatr, poruszając łysymi konarami drzew. Deszcz zacinał a jego lodowate krople rozbijały się o złote liście na dachu chaty i polanie, zamieniając je w mokrą breję. Padało nieprzerwanie od kilku dni. Zdawało się, że w taką pogodę nikt nie zechce zapuścić się w te strony.
Wycie wiatru zakłócił niespodziewany trzask, jakby łamanych gałęzi. W okamgnieniu z ciemności wyłoniły się trzy postaci. Ubrane na czarno, z twarzami skrytymi pod kapturami, gorączkowo rozejrzały się po polanie. Najwyższy z przybyszy uniósł dłoń, w której trzymał kilkucalowy patyk, niby wskaźnik. Rozbłysł się on jasnym płomieniem, który oświetlił spowitą w ciemnościach polanę. Upewniwszy się, że nie ma w pobliżu nikogo, przybysze ruszyli w kierunku chaty stojącej samotnie na skraju ponurego lasu.
- Jesteś pewien, że tutaj go znajdziemy? - rozległ się aksamitny kobiecy głos, który wydała z siebie najniższa i najdrobniejsza zakapturzona postać.
- Oczywiście – syknął gruby męski głos z lekkim poirytowaniem – Musiał się ukryć, po tym jak wsypał wszystkich swoich przyjaciół. Był gotowy zrobić wszystko byle tylko uniknąć Azkabanu.
- Ale nie wydaje ci się Rowle, że znalazłby sobie lepszą kryjówkę? - zapytała kpiącym tonem kobieta – Poza tym słyszałam co mówili o nim mugole. Podobno jest obłąkany.
- Trudno mu się dziwić, Rosanne – odparła męski głos należący do trzeciej, najwyższej postaci - Nasz stary znajomy kilkakrotnie lądował w Azkabanie. A wiesz doskonale jak działają na człowieka dementorzy. Jego żona tego nie wytrzymała. Po jej śmierci nie mógł się pozbierać.
- No właśnie – odrzekł Rowle – Kiedy mu całkiem odwaliło, jego syn załatwił mu przeniesienie na odział zamknięty do Munga. Jakimś cudem udało mu się nawiać, ale nikt już go potem nie szukał.
- Wizengamot uznał, że nie stwarza już zagrożenia – dodał drugi mężczyzna.
- W takim razie, nie będzie w stanie nam pomóc – oznajmiła kobieta rozglądając się nerwowo po polanie. Zdawało jej się, że usłyszała jakieś kroki.
- Jedyne czego potrzebujemy to kilka wspomnień – odrzekł wysoki mężczyzna – A te można zdobyć bez względu na jego stan psychiczny.
Pozostała dwójka spojrzała po sobie.
- Oksydusie – zaczęła nerwowo Rosanne – Zastanawialiśmy się w jaki sposób wspomnienie śmierciożercy, może nam pomóc?
- Przecież on nie był nawet najbliższym współpracownikiem Czarnego Pana? - dodał Rowle – Był nikim.
Mężczyzna nazwany Oksydusem zatrzymał się. Popatrzył na swoich towarzyszy z poirytowaniem. Wyglądali na nieco przestraszonych.
- Doskonale wiecie, że szczegóły planu znają tylko członkowie Rady – odrzekł z naciskiem – I tak pozostanie. Jeśli będziecie za dużo się zastanawiać możecie skończyć jako pożywka wilkołaków.
Oksydus ruszył dalej a pozostała dwójka nerwowym krokiem podążyła za nim. Po chwili stanęli przy starej chacie. Z małego okienka tliło się jasne światło świecy. Dało się słyszeć cichy szloch.
- Zastaliśmy gospodarza – szepnął Oksydus i z impetem roztrzaskał spróchniałe drzwi zaklęciem.
Cała trójka wkroczyła do sieni, zrzucając kaptury. Jozu McFly przerażony padł na podłogę i skulił się w koncie.
- Dobry wieczór – odrzekł ze sztuczną uprzejmością Oksydus.
- Thorfin... Thorfin... - wybełkotał Jozu z przerażeniem spoglądając na Rowle'a.
W świetle świecy dało się dostrzec złośliwy uśmieszek na twarzy barczystego mężczyzny. Spod gęstej blond czupryny złowrogo świeciły brązowe oczy.
- Poznałeś mnie drogi druhu! - zawołał z kpiną Rowle – Ja ciebie poznaje z trudem. Zdaje się, że użyłeś zaklęcia postarzającego.
- Czego... czego chcesz?... moja droga... moja kochana... włamali się do mnie... - bełkotał starzec bardziej do siebie niż do przybyszy.
- Potrzebujemy kilku twoich wspomnień – oznajmił rzeczowo Oksydus – Zakładam, że ofiarujesz je nam po dobroci.
- Nic nie dostaniecie! Wynoście się paskudne szlamy! - zaczął wrzeszczeć starzec błyskawicznie podnosząc się z podłogi – Wynoście się! Moja kochana... najdroższa... nic im...
Urwał i zawył z bólu. Klątwa Cruciatus przeszyła jego wątłe ciało. Każdy mięsień, stawy, kości – wszystko przepełniał niewyobrażalny ból. Rowle śmiał się jak opętany. Rosanne stała w koncie spoglądając na wijącego się z bólu starca. Jej twarz wyrażała głębokie obrzydzenie.
- Dość! - wrzasnął nagle Oksydus a Rowle natychmiast przerwał tortury – Zakładałem Rowle, że masz ambitniejsze plany niż torturowanie starca.
- Chciałem go zmoblizować do współpracy – odrzekł z lekkim oburzeniem.
- To nie było konieczne – odrzekł karcącym tonem Oksydus spoglądając z politowaniem na Jozu – Twój dawny kompan nie posiada niestety żadnego cennego wspomnienia. Nic o czym byśmy już nie wiedzieli.
Rosanne i Rowle obdarzyli go zdumionymi spojrzeniami. Jozu próbował podnieść się z podłogi i wgramolić na łóżko. Jego pierś unosiła się i opadała w przyspieszonym tempie. Obolałe ciało odmawiało mu posłuszeństwa.
- Przejrzałem jego najgłębiej ukryte wspomnienia – odrzekł Oksydus do swoich towarzyszy a widząc ich otępiałe twarze dodał - takim tonem, jakby tłumaczył coś skomplikowanego kilkuletnim dzieciom - Jeśli zapomnieliście, jestem mistrzem legilimencji. Umysł tego starca nie ma dla mnie żadnych tajemnic. Nie ma tam też niczego wartego uwagi.
Jozu zawisł na krawędzi łóżka, stękając z bólu.
- Czyli wszystko na nic? - spytała zrezygnowanym tonem Rosanne.
Oksydus wyglądał na rozzłoszczonego. Choć sprawiał wrażenie spokojnego, w jego szarych oczach widać było złowieszczy błysk.
- Niezupełnie – odrzekł po chwili ciszy przerywanej pojękiwaniem starca – Mam wreszcie pewność. Przekonałem się, że to czego potrzebujemy ma Albus Dumbledore.
- Przecież on od dawna nie żyje – odrzekł zaskoczony Rowle – Spadł z wieży astronomicznej. Wiem bo widziałem to na własne oczy!
Choć Rosanne była równie zaskoczona, Oksydus nie silił się na jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Czas zakończyć wizytę – oznajmił ignorując pytające spojrzenia towarzyszy i obdarzył zimnym spojrzeniem starca – Żegnaj mój drogi.
Różdżka Oksydusa rozbłysła zielonym światłem, które z impetem uderzyło w pierś starca. Jozu bezwiednie opadł na ziemię, wydając z siebie ostatnie tchnienie. Jego oczy były puste i pozbawione wyrazu.
- Miło było cię znowu spotkać, Lucjuszu – zarechotał Rowle.
- Jeszcze nasza wizytówka – przypomniała Rosanne.
Oksydus skierował różdżkę na spróchniałe drzwi chaty. Pojawił się na nich duży, wypalony ogniem symbol. Rozległ się potrójny trzask i przybysze rozpłynęli się w powietrzu.