FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



1. Małe chwile szczęścia.

a u t o r :    cauliflower


Miałam na imię Kala Fior. Zupełnie jak to warzywo, którego smaku już od dawna nie potrafię sobie przypomnieć. Kimkolwiek jest ten na górze, ma specyficzne poczucie humoru.

Mój przyjaciel, Aeroplan, zwykł mawiać, że moje imię jest jedyną rzeczą, która naprawdę do mnie należy. Nie sądzi, bym otrzymała je tak po prostu, tylko i wyłącznie dlatego, że wrzeszczącego dzieciaka z wielką kupą w pieluszce trzeba było jakoś nazwać. Według niego dostąpiłam zaszczytu prawdziwego bycia swym imieniem, wyrażania jego istoty. Zupełnie tak, jakby nazwano mnie po prostu Człowiekiem.

Miałam na imię Kala Fior. Zupełnie jak to warzywo.

Nie przypominam sobie, by moja historia miała jakiś konkretny początek. Wszystko to, co się stało działo się bez przyczyny, bez celu i prawdopodobnie również bez jakiegokolwiek sensu. Równie dobrze Kali Fior mogłoby w ogóle nie być. Kiedy się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że świat nawet by tego braku nie zauważył.

Zawsze uważałam, że moje życie jest całkiem zwyczajne, choć nieraz miałam o to żal do czegoś, co było ponad mną i czego nawet nie potrafiłam konkretnie określić. Pragnęłam wpływać na świat, zostawiać po sobie widoczne ślady, które nie pozwoliłyby o mnie zapomnieć. Dużo czytałam. Marnowałam papier na bezsensowne powtarzanie tych samych treści, zbliżonych form, podobnych słów. Próbowałam zamknąć swój świat na czarno-białych kartkach, bo tylko tam rzeczywistość nabierała dla mnie barw. Panicznie bałam się, że piszę dla siebie. Koniecznie chciałam wydostać się ze swojego pozbawionego duszy półświatka. Tęskniłam do ludzi, bo choć zawsze byli gdzieś blisko, to jednak pozostawali dla mnie całkowicie obcy. Niełatwo było mi ich zrozumieć – nienawidzili jednoznaczności, wciąż się zmieniali i bardzo często okazywali się kłamcami. Nabierali wartości pojedynczo, w grupie nie znaczyli dla mnie nic, ale zrozumiałam to dopiero później. Na początku przerażała mnie perspektywa ich odrzucenia. Przed długi czas udawałam kogoś, kim nie byłam. Chciałam pozbyć się brzemienia własnej tożsamości i zatracić duszę w bezosobowej masie, która na moją obecność nie reagowała nawet wzruszeniem ramion. Tak bardzo brakowało mi jej akceptacji, że zapomniałam o własnych marzeniach. Umierały powoli, podczas gdy ja coraz bardziej podporządkowywałam siebie urojonej idei.

Pewnego dnia zauważyłam, że nie potrafię pisać. Słowa zlewały się ze sobą, atrament niepotrzebnie plamił dłonie. Bez skutku szukałam na papierze nowych światów. Nie było tam nic, oprócz rozmazanej kałuży granatowego płynu. Nie rozumiałam, dlaczego?

Aeroplan nie ukrył przede mną niczego, nie starał się nawet być delikatny. Nie wiedział, że powinien. Zawsze prosiłam go o szczerość, a on nigdy nie opowiadał mi kłamstw poprawiających nastrój. Czasem go za to nienawidziłam.

Pomógł odkryć mi prawdę. Moje codzienne otwieranie oczu, spożywanie posiłków, kilka godzin snu i odwieczną wymianę gazową trudno było nazwać życiem. Balansowałam na granicy nędznej egzystencji i wegetacji. Byłam rozszarpywana przez obcych mi ludzi, ludzi całkiem mi obojętnych, którzy przyzwyczaili się do mojej uległości. Nie pamiętałam już siebie sprzed lat, z czasów, gdy nie grałam. Stałam się banalną marionetką, podobną do milionów innych lalek.

Aeroplan był naprawdę dobry w analizowaniu i interpretowaniu moich własnych zachowań. Był w tym lepszy nawet ode mnie. Obracał w niwecz budowany przeze mnie obraz ideału, obalał tworzące się w mojej świadomości mity, skutecznie zniechęcał do wygodnej postawy przegranej dziewczyny. Dzięki niemu zrozumiałam, że nie wzbiję się ponad świat. Nie jestem zdolna do podjęcia ryzyka w imię własnych pragnień.

Byłam wtedy rozdarta. Nie chciałam dłużej przynależeć do świata, który mnie niszczył i przerażał, ale nie miałam już innego. Próbowałam stworzyć dla siebie nową rzeczywistość, coś na kształt domu, miejsce, w którym mogłabym na powrót odnaleźć własne Ja. Przestrzeń ta pozostawała jednak pusta – nie było w niej nikogo, kto by na mnie czekał. Zamiast otuchy, fundowałam sobie porządny zastrzyk tęsknoty i żalu za utraconym życiem. Mojego serca nie ściskała rozpacz, lecz strach. Bałam się, że już zawsze tak będzie.

A potem nadeszła ta chwila. Była zaledwie mgnieniem nieskończoności, cichym westchnieniem ulgi po ciężkim dniu. To była mała chwila szczęścia, pierwsza z wielu, które nadeszły później. Słońce wschodziło na horyzoncie i ogrzewało moje zbłąkane myśli. Podniosłam głowę wyzywająco, a ono spuściło wzrok, onieśmielone lub kpiące, i uciekło za zasłonę z chmur. Magia prysła. Wpatrywałam się w szary klocek ziemi, brudny fragment materii, w którym zmuszona byłam żyć, w którym chciałam być szczęśliwa. Brakowało mi łez, ale niebo rozpłakało się za mnie. Deszcz przesłonił mi świat. Razem z wodą popłynęły słowa. Wróciła słodka nadzieja, wiara w to, że ten na górze, kimkolwiek jest, wybrał właśnie mnie, bym nigdy nie miała rozstać się ze słowami, bym zawsze z uporem do nich wracała. Wiedziałam już, że nie przyjdą do mnie same, pięknie zapakowane, obdarzone niezwykłym sensem. Byłam gotowa ich szukać. Byłam gotowa je skreślać.

Moja historia nie miała początku i, jak sądzę, jeszcze nie posiada zakończenia. Dni są wciąż takie same, nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Myślę jednak, że już wkrótce wiele się zmieni – Aeroplan wreszcie odleci. Nie wyobrażam sobie innej możliwości, on został stworzony tylko po to, by się wzbić. Mam tylko nadzieję, że nie poleci zbyt wysoko. Nie chcę być jedyną osobą, która zauważy jego wyczyn. Nie potrafiłabym go chyba należycie docenić. Dla mnie Aeroplan jest przede wszystkim przyjacielem, bohaterem może być dopiero na drugim miejscu.

A ja? Zostanę, oczywiście. Zostanę tutaj, na twardej ziemi, ze wszystkimi moimi słowami. W końcu wszystkie rośliny potrzebują korzeni. Poza tym, kalafior jest jednym z najcenniejszych warzyw ze względu na swój wyjątkowo bogaty skład chemiczny. Czy mogłabym pozbawić świat tak istotnego elementu? On pozbędzie się mnie z łatwością, jeśli tylko stanę się zbyt uciążliwa. Pozostawię mu wybór.

Nie przestaję bawić się słowami. Pomału zaczynam je oswajać, rozumieć na nowo, odnajdywać prawdziwy sens pojedynczych liter. Coraz częściej przytrafiają mi się niczym nieuzasadnione momenty niepohamowanej radości, iluzji zrozumienia i całkowitej, bezwzględnej aprobaty dla tego okrutnego świata.

Nie boję się już niedoskonałości.

Pogodziłam się z faktem, że kalafior jest rośliną jednoroczną.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1090
il. komentarzy : 0
linii : 31
słów : 1219
znaków : 6550
data dodania : 2010-12-12

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e