FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 23 - Kończmy to

a u t o r :    Neonka



- Kankun! - syczała Maguda, maksymalnie rozwierając krótki pysk. - Co robisz? Dlaczego tak stoisz? Możesz się jeszcze bronić! Masz dużo...

Zwróciła uwagę jego na biały szalik, powiewający na wietrze.

}} Boskim wietrze. {{

- Kankun, słyszysz nas? Wydaj rozkaz, cokolwiek, jakikolwiek! Możesz przecież mówić! - wtórował koleżance pyton Chiba.

„Wężowiec" nie odzywał się, obrócił ku nim głowę. Patrzył. Tylko patrzył. Włosy jak czarne węże pełzające mu pasmami po twarzy. Węże, co miały go chronić. Mierzył wzrokiem swe summony, uważnie, jakby widział je po raz pierwszy w życiu.

- Kankun... Nie... Co ty wyprawiasz? - pionowa źrenica Magudy poszerzyła się, reszta pozostała niewzruszona, jak to gadzia głowa. Syk przeszedł w bardziej paniczny. - Chyba nie chcesz...?

Poczuła jak chakra przywołującego powoli rozłącza się z jej własną energią. Rozerwane zostały ogniwa łańcucha. Wężyca uświadomiła sobie, że przenosi się do innego świata, że aktualne otoczenie się rozmywa.

Spojrzała jeszcze raz w oczy chłopca, suche i niby ogarnięte obłędem, ale tak naprawdę bezgranicznie smutne. Zanim zniknęła z miejsca akcji.


+++


Natychmiast otoczył go zdziczały prymityw, brudny i głodny. Przekazał Tokagebiemu jasne zasady, w myśl których dzicz funkcjonowała: „Zabij, albo sam zginiesz. A zginiesz na pewno, bo w tym miejscu kończy się twoja cywilizacja." On na to przystał. Missing – nini podnieśli go więc z ziemi, chwycili pod ręce, wykręcając je boleśnie do tyłu, obszukali dokładnie, czy czegoś nie ukrywa; dźwięczały kunai i senbony, lądujące w trawie jeden po drugim, szeleściły notki wybuchowe rozrywane na pół, trzasnął rozpruwany materiał fioletowej koszuli, odsłaniając nadgarstki i delikatną skórę na piersi.

- Widzę, że twoje summony wybyły - rzekła kunoichi, łapiąc chłopca na nowo w genjutsu, zmuszając do stania o własnych siłach; aby koledzy mogli spokojnie oddalić się od ofiary. - Cóż to, nie masz już chakry?

Najwyraźniej zaczęli swoją zwyczajową wyszydzankę. Prawili, że Kankun jest słaby, do niczego się nie nadaje i że z przyjemnością skrócą takiej pokrace cierpienia. (Pokrace jak pokrace, która przecież pozbyła się dwóch ich kompanów)

- Przestańcie pieprzyć – odezwał się „wężowiec"; wyraz jego twarzy zmienił się z bojowego w... trudno powiedzieć jaki. - I zróbcie to wreszcie.

Przeciwnicy osłupieli.

- Przestańcie się wyżywać. To przecież zbędne - mówił Kankun, patrząc prosto w oczy swej śmierci, zimne, bezbarwne, wyblakłe od niechęci, czy żądzy mordu. - Przestańcie drwić. Przegrałem, po prostu przegrałem. W tym nie ma nic dziwnego, bo ktoś musi zawsze przegrać lub wygrać. Naturalna rzecz. To wy jesteście chorzy, tak ciesząc się każdą wygraną.

Stało się jak Tokagebi planował. Miał uczynić to jeszcze w kręgu, ale spanikował, w ostatniej chwili. Przeraził się perspektywy bólu, jaki powoduje ostrze przebijające serce. Teraz nie będzie już takim tchórzem. Drugi raz nie może sobie na to pozwolić.

Rodzice wymagali od niego, żeby trzymał na wodzy swój instynkt. Już nie był w stanie. Odkąd Tabu zaczął go maltretować, stało się to praktycznie niemożliwe. Im mocniej Tokagebi się zapierał, tym okrutniejsze środki były wobec niego stosowane. Z początku chłopak miał nadzieję, że wytrzyma, ale szybko zorientował się, iż to tylko iluzja. Nie potrafił dłużej przeciwstawiać się „nienawiści", tak niebezpiecznej dla otoczenia. Za bardzo bolało. W końcu pękło, zeszłej nocy. Dobrze, że wtedy nie było nikogo w pobliżu.

Nigdy nie dowiedzą się, co się, mimo ich starań, naprawdę wydarzyło. Po prostu będą żyli w świadomości, że syn zginął na misji, wypełniając do końca swoje zadanie. Najpierw pogrążą się w smutku, później ten ustąpi miejsca dumie. Zyskają też spore odszkodowanie i... podziw. „Oddać wszystko za Wioskę, za ojczyznę" – tego go nauczyli. Tak, śmierć Tokagebiego wydawała się być więcej warta niż życie.

Zwłaszcza, że pragnął zabijać, pragnął krwi; od destruktywnych czynów dzieliła go tylko papierowa ściana. Zapora pękała. Chłopiec zrozumiał, że w przyszłości będzie cierpiała przez niego niejedna kraina. A on nie był w stanie temu zapobiec.

„Wczoraj, koło trzeciej nad ranem obudziło się we mnie coś bardzo złego. Zapomniałem, czego nienawidzę; sam stałem się nienawiścią, ślepa furią pragnącą niszczyć wszystko, co napotka na swej drodze, nie wiadomo nawet, po co i dlaczego. Stan nie do wyobrażenia! Będzie lepiej, jeśli teraz... skończę to, zanim będzie za późno; zanim komuś coś się stanie. Przed świtem modliłem się w świątyni o jasną, szeroką drogę do Wieczności, bez zbędnego cierpienia."

Już nie raz patrzył śmierci w oczy. Tego jednego się nie bał. Dlaczego? Bo co miał do stracenia? Wiecznie upokarzany, dziś miał szansę znaleźć ukojenie.

„Po raz pierwszy czeka mnie chwała!

Matko, ojcze – zawiodłem was. Gomenasai. Nie myślę o przeszłym bólu, on jest daleko, tak daleko, że mnie nie dotyczy. Marzenia? Czy miałem jakieś marzenie? Może jedno, żeby zabłysnąć, zanim to wszystko się skończy, co mi się udało. Wysiadam, przyjaciele. Nie ma czego żałować, to nie wy giniecie.

Muszę otworzyć bramę."

Ostatnie spojrzenie na Konohę, skąpaną w różanej poświacie poranka. Siedem głów rzeźbionych w skale, sześć z nich nie ma żadnego znaczenia. A ta siódma... Z pręgami na policzkach. „ Do widzenia, Naruto – sama." Skok z drzewa na drzewo. „Torba na zwój, taka jest niewygodna, zapomniałem wyregulować pasek." Ostatnie drzewo. Koniec drzew. Później stuletnie źdźbła trawy, które już zdrewniały. Nareszcie nie trzeba było przypłaszczać się do ziemi, by schować się w zaroślach. Niezliczone ścieżki wijące się pośród turzyc i bambusów. Którą wybrać, tę Jedną Jedyną? Po jakimś czasie trawny bór ustąpił. Pojawiło się otwarte pole. Kankun poczuł się nieswojo. Usłyszał tupot, lekki szelest leśnego runa. „Więc tutaj się to stanie"- pomyślał wtedy chłopak. Śmierć. Nie płakał. Nie potrafił. Tak wielki ogarniał go ból. Przeciwnicy pokonali Kankuna, co było do przewidzenia. A teraz działo się następstwo Decyzji, złowrogiej i ostatecznej.

Kryminaliści wyraźnie stracili animusz, choć dalej mamrotali wyuczone, obraźliwe formułki.

- Widać, że marny, nic nie osiągnie, a słabi muszą umrzeć. - Jeden z missing - ninów mówił to zupełnie bezbarwnie, widać było, że tak naprawdę myśli o czymś innym. Podszedł i raz jeszcze spojrzał na ofiarę.

Nadal nie było łez.

- Jak Wioska Liścia była w stanie wyprodukować tak marnych shinobich?- rzekł wróg. Po prostu nie miał pojęcia, co innego powiedzieć.

- Czy to boli? To, co chcesz mi zrobić?- zapytał chłopiec, zamiast zwracać uwagę na jego słowa.

- Nie sądzę. Nawet nie poczujesz. - Przeciwnik zaśmiał się bardziej niepewnie niż demonicznie. Zwinął w ręce chakrę. Podpalił sploty energii, cienkie, lecz wirujące z zawrotną prędkością. Powstała ognista kula. Która zawisła w powietrzu wraz z dłonią.

- Wahasz się, tchórzu? Czego cię uczyli przez całe życie? - wyszczerzył kły Kankun. Z oczu zaczęła płynąć mu woda. Nie dało się uniknąć wstydu. Trudno. I tak egzystencja, pełna upokorzeń i niezrealizowanych oczekiwań, wkrótce się zakończy. - Shinobi. Nieważne jak bardzo jest silny. Nie ma znaczenia, jak żyje, tylko jak umiera. Nie znacie tego? Nie wiedzieliście o tym?

- Co się guzdrzesz? Kończ to szybko. Potrzebuję kasy. Zdążymy go opchnąć jeszcze przed zmierzchem – odezwała się kunoichi z głębi tła, zielonego jak bambusy i trzciny, płowego jak turzyca. - Wiesz dobrze, że musisz to zrobić. Niech zgadnę, znowu twoje złote serduszko? I tak nie możemy go wypuścić. Poleci do Konohy i wypaple, gdzie nas widział. Wtedy już po nas. Wyślą Kakashiego lub inne elitarne badziewie - ponaglała, jej głos tłumiony był przez brak większego znaczenia.

- Nie wrócę tam, nawet nie mam zamiaru – odparł chłopak. - Przegrałeś, Tabu! I ty, Orochimaru, choć jesteś we mnie cały czas. To, mimo, że się uwolniło, nie zaszkodzi już nikomu – wyszeptał, pochylając głowę.

Zamknął oczy, czekając na cios. Który nastąpił.

Coś zatapia się w piersi, z ogromną siłą; i temperaturą, której układ nerwowy nie rejestruje.

Rolka filmu rozwija się, Tokagebi wypada z ostatniego kadru. Wraz z nim szczątki wspomnień jak okruchy najprzedniejszego kryształu, teraz już bezwartościowe, bo klejnot jest w kawałkach. Śmierć. Co jest po drugiej stronie? Czuję już zapach otwartej bramy, widzę migotanie nieziemskiej wody w promieniach wielu słońc. Wietrze, boski wietrze, nieś mą duszę wraz z opadłymi płatkami kwitnącej wiśni do krainy przeszłych wojowników. Łańcuch pękł.

Siła uderzenia odrzuciła ciało Kankuna Tokagebi na kilkadziesiąt metrów. Ostatecznie spoczęło na miękkiej ściółce. Zupełnie nieruchomo. Przecięty naszyjnik z napisem „Więzień systemu" zsunął się z szyi, ginąc w pierwotnej Trawie, rosnącej tu od początków obecnego świata.


+++


Specyficzny sygnał w głowie, jaki wysyłały aktywowane techniki Dotonu (ziemi) i chakra Kankuna, nagle się urwał. Chociaż był blisko. Tabu przyspieszył więc kroku, następnie zaczął biec.

Zobaczył ich wszystkich, zza bambusowej zasłony, która w końcu zaczęła rzednąć. „Wężowy shinobi" był otoczony i unieruchomiony przez cztery osoby. Ot, idiota, zawsze sprowadzi na siebie jakieś kłopoty. Jak czarny mebel przyciągający kurz. Krzyczał coś.

Zaraz, co on krzyczy? I to spojrzenie... Dzieci nie mają takiego spojrzenia. Tylko dorośli. Co jest do cholery? Później opuszczenie głowy, na znak aprobaty. Dla ciosu. Skwierczenie ognia. Szelest ciała osuwającego się na podłoże.

- Nie! - wrzasnął Tabu. Od razu znalazł się między kryminalistami, a miejscem, gdzie upadł Kankun. - Teraz was załatwię, kanalie, za to co zrobiliście!

- „Zrobiliśmy"? Jaszczurek załatwił dwóch naszych - zdążyło tylko rzec Zło. - Chwileczkę, skądś znam to afro. Przecież to ON! - dodało z wyraźną obawą.

Nie słuchał. Na skrzydłach choleryczności nie był już sobą. Wściekłość, gromadzona od rana, nareszcie miała na czym się skoncentrować.

- Wiecie, dlaczego zmieniłem płeć? Mężczyznom zwykle lepiej idzie ninjutsu, a kobiety celują w genjutsu. Dzięki Zmianie mam jedno i drugie! Pożałujecie tego, co uczyniliście! - darł się Mamatata, robiąc sekwencję dziesięciu pieczęci, wykręcając palce niczym w ćwiczeniach na jakiś instrument. - }} Raiton: Hoken Gurei, Iro no Arekusanderu – Bodziena*. {{

I ZMIENIŁ SIĘ. Połowa była kobietą, a połowa mężczyzną.

- O nie, to combos! - podsumowało Zło.

Wszystko stało się tak szybko, rozmazany ciąg obrazów. Błysnęło oślepiające światło. Mignęły twarze missing - ninów, zieleniejące z obrzydzenia.

Jakby kto przytoczył „Pawia królowej".

Za chwilę wszyscy kryminaliści już nie żyli. Może i lepiej, bo po takim widoku psychika nigdy nie wraca do normy.



-------------



* Lepiej nie pytajcie, czy jutsu występuje w oryginale... Tym bardziej w rzeczywistości.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1427
il. komentarzy : 0
linii : 115
słów : 2048
znaków : 10958
data dodania : 2010-03-03

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e