FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 22 - Szukaj go pan!

a u t o r :    Neonka



Jakby to powiedzieć... Tokagebi znów nie pojawił się na zbiórce, co było zresztą do przewidzenia. Podirytowany Mamatata wyruszył więc na zwyczajowe poszukiwania, zadawszy dwom pozostałym uczniom pośledniejszą czynność rangi „D": tępienie stonki ziemniaczanej w ogródku pewnej szacownej emerytki.

„Wężowca" jednak jak nie było, tak nie było. Ani w barze „Ramen", ani w łaźniach miejskich, ani na targu, ani na placu zabaw, podwórkach czy skwerach; nigdzie. Nigdzie Tabu nie mógł wyczuć tej pieprzonej chmury chakry, formującej się w umyśle w wyraźne, barwne obrazy kolejnych technik.* Stąd mężczyzna wiedział, jakie jutsu są używane w promieniu kilometra; niestety nie mógł rozpoznać konkretnej osoby, ale poradził sobie i z tym - identyfikował ją po schemacie, w jaki techniki są aktywowane. W przypadku Kankuna było to przywoływanie gadów i wydłużanie ciała; dodatkowo „wężowaty" działał specyficznie; uwalniał na zmianę albo śladową ilość energii albo monstrualną; wzorzec był charakterystyczny przy rozchwianiu emocjonalnym zwanym potocznie „dupowatością".

Dzieciak zawsze w końcu dawał o sobie znać.

Gdzie on jest? Ani w lesie, ani przy Ścianie... Rudawowłosy sensei udał się w końcu do biura Hokage. Zerknął na szczupłą, wysoką osobę płci żeńskiej uwijającą się przy biurku, tym naprzeciw drzwi wejściowych. Była to Shizune** - niegdyś prawa ręka Tsunade, teraz nieoceniona pomoc Siódmego Hokage ( nie zawsze sam Naruto rozdawał polecenia i misje, często robił to ktoś inny ). Mamatata prychnął. „Kobieta? Przecież to gorszy gatunek..." Przywitawszy się niechętnie, zapytał o Kankuna.

Brunetka skinęła twierdząco głową:

- Był tu taki, i owszem. W końcu sam PAN go przysłał, Mamatata-san.

- Co? - zapytał jounin, w jego głosie słychać było irytację. - Nikogo nie kierowałem na misję!

- Jak to nie? Mówi PAN, jakby o niczym nie wiedział. Przecież tu jest PAŃSKI podpis. Na tej kartce.

- Jakiej kartce?

- Proszę spojrzeć.

- Nic nie podpisywałem! To nie jest moja parafka - awanturował się Tabu, szeleszcząc nieszczęsnym papierkiem, który otrzymał do rąk. O mało go nie potargał. - Kto w ogóle kieruje tym biurem? Macie tu niezły nieporządek! Burdel, że tak powiem. Proszę, proszę na mnie spojrzeć.

Sekretarka ścisnęła trzymany pod biurkiem kunai. „Co za cham, co za obdartus!" - syknęła w duchu. Niestety musiała być spokojna. Fucha tego wymagała.

- Przyszedł tu dziś rano, prosząc o przydział misji rangi C. Pokazał ten dokument. Przecież to najzdolniejszy pański uczeń, sam pan mówił. Nie było powodu, by mu nie wierzyć - tłumaczyła cierpliwie, by jak najlepiej przybliżyć wydarzenia ostatniego poranka.

- Że co? Pani go puściła? Pani Shizune? Pani na mnie nie patrzy!

- Już... patrzę - odparła, wbijając weń jadowity wzrok.

- Kto pani w ogóle pozwolił? Pani jest chamska i bezczelna! Proszę, proszę mi natychmiast powiedzieć, co to za misja?

- Nic takiego. Dostarczenie pewnego zwoju do Wioski Traw - brunetka sama była wściekła, że została wyprowadzona w pole. - Jak ja go dopadnę... - mruknęła do siebie.

- Pozwoli pani, że sam to zrobię i wyciągnę konsekwencje.

„, Byle pan nie wyciągał nam tu czego innego, Tabu - san " - pomyślała Shizune.


+++


- Co się tu dzieje? - Naruto pojawił się równie niespodziewanie, jak to czynili jego poprzednicy. Zamiatając parkiet białym, typowym dla Hokage, strojem, okrążył nonszalancko biurko i stanął po prawej stronie siedzącej Shizune. Oparł się silną dłonią o blat.

- Tokagebi... Misja rangi C... - bełkotał Mamatata, ze wzburzenia nie mogąc sklecić zdania.

- Dałem panu dużo swobody, ale tym razem pan przesadził, Tabu - san. Na tym etapie nie powinien pan wysyłać Tokagebiego na misję rangi C. Zwłaszcza w jego sytuacji... Samo przebywanie poza terenem Wioski...

- O to chodzi, że ja nikogo nie wysyłałem!

- Jak to?

- Podrobił mój podpis.

- Czyli...

- Na to wygląda, że sam się wysłał.

Hokage nagle zmienił się na twarzy, jakby ściągnął maskę. Tyle, że Naruto masek nie preferował; tak samo wolał zakładać na misje swój wyrazisty pomarańczowy płaszcz niż strój w militarne łaty, w którym musiał śledzić Tabu przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.

- Co takiego? - wyartykułował.

- „Emocje" - myślał jego rozmówca. - „Widać wszystko jak na dłoni, co nie pomaga w polityce. Rzekłbym, że jesteś żałosny, Uzumaki, rzekłbym ci to prosto w twarz, ale w tym momencie... powiedzmy, iż... nie chce mi się marnować słów."

- Czyli oznacza to tylko jedno - JUŻ panu uciekł - rzekł cicho blondyn, po chwili zastanowienia. Spokojny ton jego głosu, jakże był mylący. Tabu wyczuł złowrogą chakrę Lisa sączącą się powoli spod skóry żywiciela. - W sumie genialne posunięcie, tym sposobem opuścił wioskę bez jakichkolwiek podejrzeń. Może być już daleko. Czyżby jednak pańskie wspaniałe metody nie zadziałały? - stwierdził jadowicie Naruto. Ironia obca była jego naturze, ale sama obecność Mamataty powodowała takie zachowania.

- Jak pan śmie, to... potwarz, to... nieprawda - plątał się jounin.

- Urwałbym panu łeb, ale nie mamy już na to czasu! - cedził przez zęby Hokage.

Mamatata z nieukrywaną wściekłością cofał się do drzwi. W innym kręgu kulturowym przypominałby diabła, który oszukany przez pana Twardowskiego, szykował się do czmychnięcia przez dziurkę od klucza.

- Szukaj go pan, zanim coś się stanie! - krzyknął nosiciel Lisiego Demona, jego oczy znów rozbłysły czerwienią.

Za Tabu zamknęły się drzwi. Rozległ się tupot przyspieszonych kroków.


+++


Popędził w dal. Jakiś złośliwy głos w głowie szeptał :„Cóż to, czyżby Kankun był jeszcze niegotowy, by podjąć misję rangi C"? Ten głos przypominał Naruto. Nic dziwnego, każda przykra myśl przypominała ostatnio Naruto.


+++


Otoczyło go co najmniej pięciu przeciwników. Zwykle Zło ubiera się podobnie, ci przeczyli tej regule, co nie miało już większego znaczenia. Przybyszy łączyło jedno - symbole na blachach ich ochraniaczy na czoło zostały przekreślone poziomą rysą. Tak jak przekreślone mogło być człowieczeństwo tych osób***. Kryminaliści lubią działać w większej grupie, nieważne, że pochodzą z różnych krain. Liczy się przecież wspólny cel.

- Dawaj zwój! I tak nic nie wskórasz, gówniarzu!

- O' rly? - odparł Kankun. Rozstawiwszy dość szeroko nogi, stopami zarył się jakby w ziemię, a raczej w morze traw, niektórych sięgających nawet po pas. Odziany był też inaczej niż zwykle - koszula z lepszego materiału, powściągliwie udekorowanego japońskimi znaczkami. Napisy na fioletowym jedwabiu, haftowane złoconą nicią, głosiły: „Tokage – hebi na straży wartości stać będą i własnym życiem ręczyć za nie. Prawda. Pokój. Posłuszeństwo Panu." Wszystko wydawało się być wyjątkowo oficjalne. Włosy związane miał Kankun w wysoki kucyk, kołyszący się przy każdym ruchu jak ogon konia. Kilka wolnych kosmyków opadało na twarz. Szyja owinięta kremowobiałym szalikiem, teraz rozplątanym i drżącym na wietrze, który stał się odczuwalny, gdy chłopak opuścił bambusowy las i wyszedł na otwarte pole. Sceneria wokół to trawy różnego rodzaju – od kłosówki, trzęślicy i kostrzewy****, muskających stopy i kolana, rosnących na wyciągniecie ręki; do grubych jak drzewa pędów dziwnego gatunku trzcin, daleko w tle.

- Tylko podejdźcie. - Oroczi wyszczerzył zęby, jak to zwykle on. Głos groźby zawsze był syczący w jego wykonaniu. Znaczenia wokół oczu ściemniały do czerni.

Jeden z missing – ninów natychmiast zareagował na prowokację. Ze swoją czerwonawą twarzą i rozbieganym spojrzeniem wyglądał na pieniacza. Z łatwością podbiegł do Kankuna, chwytając wyciągniętą w defensywie bladą rękę....

...i zniknął.

- Co jest grane? - zdziwili się pozostali. Drugi shinobi postanowił to zbadać, więc zamierzył się na twarz „wężowca". Niby wszystko szło dobrze, pięść wzorowo wgniatała się w policzek wroga, który stracił równowagę, kiedy...

...Plop!

Zamiast silnego wojownika, o ciele żylastym i giętkim jak brzozowa wić, pojawił się niewielki nieforemny kamyczek z wyrytą nań spiralką. Z cichym szelestem upadł na ziemię.

Jak również Kankun, którego mina, mimo bólu, pełna była złośliwego tryumfu. Otrzepał się i wstał, z niemałym trudem, bo cios był bardzo silny.

Czwórka adwersarzy, bo tylu zostało, zauważyła już, co stało się z ich dwoma kompanami.

- Jak to zrobiłeś? - zapytała ze złością jedyna dziewczyna w formacji wroga.

- Myślicie, że wam, kurwa, powiem? - odparł Kankun. Zachichotał. Nie ma to jak łamanie konwenansów. „Naruto" jest specyficzne. Przeciwnik tłumaczy przeciwnikowi ze szczegółami, co zrobił, kiedy i jak. Zabieg nienaturalny, ale konieczny dla zrozumiałości fabuły.

Skupili się w grupę, by omówić strategię. Miarkowali, czym najlepiej zaatakować, aura niepojętego zjawiska odebrała im na chwilę zdolność reagowania. Stracili dwóch członków bandy - nie wydawało się to dla nich tak godne uwagi jak fakt, iż ktoś się z nich naśmiewa.

- Już wszystko rozumiem. Nie dotykaj go - powiedziała kunoichi, na oko–okropna sucz.

Rozluźnili krąg. Zrozumieli, co zamierza koleżanka, każdy na swój sposób, bo każdy kryminalista ujął inną broń miotaną.

„Wężowaty" nawet nie czekał na ich ruch. Wyciągnął ręce ku niebu, później, powoli się schylając, przyłożył do prochu obie naraz. Poczuł energię grającą w żyłach, zagęszczającą powietrze wokół. Na ziemi przodków każde jutsu wydawało się silniejsze.

Po jego prawej stronie pojawiła się Maguda, po lewej Chiba.

Pieczęć. Strasznie mało ich robi.

Kankun trzymał obie ręce na głowach swych summonów.

- On za dużo żre! - powiedziała Maguda wskazując na swego gadziego towarzysza znów wydętego jak balon w jednym miejscu między ogonem a głową. - Raz na tydzień!

- Nie twoja sssprawa - odparł pogodnie pyton.

- Jak myślisz, jaki będziesz za kilka lat? Będziesz coraz bardziej... - syknęła oskarżycielsko.

- Zadowolony? - zaśmiał się Chiba.

- Przestańcie gadać! Weźcie się za to! - rozkazał głośno „wężowiec". Uwolnił zwierzęta.

- Dobrze, dobrze, czego się drzesz. Kankun, ja cię nie poznaję - odparła Maguda, chwytając w ogon kunai; kilka centymetrów od czoła Tokagebiego. Ten nawet się nie poruszył. Prychnął i posłał prześladowcom lekceważące spojrzenie. Tak samo było bezmyślne, gdy uchylał się przed następnymi ostrzami, gdy kilka z nich otarło się o fioletowy materiał koszuli. Gdy z rozcięcia na nodze zaczęła płynąć krew. Nawet tego nie zauważył.

- Patrzcie, trafiłam! Mamy go! Da się zranić, nie zmienia metalu w kamień! - cieszyła się kunoichi.

Nie wydawał się być specjalnie przejęty tym, że znaleźli na niego „haka", mimo iż ledwo unikał kolejnej broni miotanej. Jedynie dzięki summonom, które odtrącały żelastwo i osłaniały przed notkami wybuchowymi, obyło się bez następnych skaleczeń.

- Giń! - krzyczała dziewczyna. Swą ekspresją uczuć przywodziła na myśl jedną z Fanek, jakie Kankun spotkał na swej drodze ninja kiedyś, w odległej przeszłości. Przeklęła cicho, gdy „wężowiec" wyskoczył w powietrze i bateria kunai, zamiast w niego, wbiła się w chropowatą powierzchnię jedynego dębu w okolicy.

- Już nie macie mnie w swojej mocy! - śmiał się demonicznie chłopak z wysokości grubej gałęzi. Dostrzegli, że z kącika ust cieknie mu ślina, dość obfitym strumieniem. - Śmierć, cóż wy możecie o niej wiedzieć, nakręcane, bezmyślne kukły!

- Widziałem ją setki razy – rzekł któryś z missing – ninów.

- I co z tego? W powierzchownym widzeniu nie odkryjesz jej istoty. Kto nie spojrzy jej prosto w oczy, nie zrozumie... - syknął Tokagebi.

Gigantycznym trawnikiem, jakim była Kusa – Gakure, wstrząsnęła eksplozja. To ktoś rzucił w drzewo notką wybuchową, obracając je w kupę drzazg. Gdy tylko dym zrzedł, „wężowaty" wychylił się zza rosnącej nieopodal kępy łodyg bambusa, tylko lekko osmalony. Chwiał się, oszołomiony eksplozją, wyraz jego twarzy był jeszcze bardziej nieobecny niż przed chwilą.

- ...będzie nadal uciekał w popłochu. A zrozumieć znaczy zaakceptować - kontynuował.

- To jakiś Gary Stu! Mówię wam! - szeptali po sobie kryminaliści.

- Następny Gary Stu z Konohy? Tym bardziej trzeba go pokonać. Nienawidzę dobrych, nieskazitelnych bohaterów.

Ten jednak nie wydawał się nieskazitelny.

Nie wydawał się nawet normalny; to chichotał, to mamrotał do siebie jak stara szamanka odprawiająca czary. Fizjonomia postarzała się o kilka lat, chudnąc, tracąc resztki niewinności. Łapy - to szpony, język odznaczał się niezwykłą aktywnością, co chwila wysuwał się z ust, wydłużał się, skapywała z niego oskoma; oczy nie patrzyły na przeciwników, tylko na coś poza nimi. Chłopak nie panował nad swoimi odruchami; dygotały mu kończyny, a z głębi gardła wydobywały się wrogie pomruki.

„To jakiś potwór"- pomyśleli, chociaż sami nie byli święci. Ot, spece od brudnej roboty; z nizin społecznych, od jakich to ludzi roi się na Zewnątrz, poza Konohą, na obrzeżach państw, na obrzeżach egzystencji. - „Nie wygląda nawet jak człowiek".

- Jest jeszcze młody. Poradzimy sobie szybko – mruknął jeden z missing-ninów.

- Dokładnie! - wrzasnął drugi, bardzo głośno. - Dawaj ten zwój albo umrzesz! Umrzesz, słyszysz?

Zdążyli się już zorientować, że dzieciak nie biega zbyt szybko, z trudem unika ciosów. Dodatkowo węże nie mają z nim łączności innej niż przez mowę, bardziej to one osłaniają go przed przebiciem na wylot, niż on sam siebie.

Kolejne ostrza przecięły powietrze. Wreszcie zrobił jakieś pieczęcie; zaczął się wydłużać, rozciągać jak guma, aby uniknąć ran.

- Żadne sztuczki ci nie pomogą. Nie masz szans. Upierdoliłem już setki takich jak ty – rzekł wysoki kryminalista o pryszczatej twarzy.

- „Upierdoliłeś"? Jak śmiesz tak lekceważąco wyrażać się o śmierci. Czy ty wiesz, o czym w ogóle mówisz? - indagował Kankun, uchylając się przed kilkoma shurikenami. Jego ciało wiło się, jakby nie miało kości.

- Dobrze wiem, czym jest śmierć. Człowiek przestaje oddychać i się ruszać. Staje się kawałkiem mięsa. Widziałem to wielokrotnie.

- Chcesz powodować proces, o którym nie masz pojęcia. Dla ciebie to tylko „przestanie się ruszać".

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Dopóki sam tego nie doświadczysz, nie zrozumiesz - syknął Tokagebi, patrząc na niego jak na zdobycz.

- Póki co, nie wybieram się na tamten świat. Co sugerujesz? Że dziś zginę? Nie mam zamiaru. Chcesz mnie zabić, jak dwóch moich kompanów? - zadrwił shinobi.

- Jeszcze nie zacząłem zabijać! - warknął w odpowiedzi „wężowiec".

Prześladowcy wzięli Tokagebiego w swego rodzaju „kocioł" czyli krążyli wokół chłopca z zawrotną prędkością, podskakując i ciskając ostre przedmioty. Pomysł miał tę słabość, że musieli celować pod kątem, ku ziemi, by nie trafić się nawzajem. Toteż większość kunai, shurikenów i senbonów ginęła w trawie. Usiłując śledzić ich wzrokiem, Tokagebi doznawał coraz większych zawrotów głowy. Nie był w stanie też wykonywać pieczęci wydłużających ciało. Warknął do węży, by nie odstępowały go na więcej niż cztery metry. Wyłapywanie broni i miotanie nią w przeciwnika nie opłacało się, bo celność Kankuna pozostawiała wiele do życzenia. Kręcąc się wokół własnej osi, próbował skupić się na samej defensywie.

Ciskali w niego bez opamiętania, oczekując oznak zmęczenia. Zobaczyli. Nie na twarzy, ale w rękach i w nogach. Usłyszeli świszczący oddech. Po raz pierwszy zobaczyli w oczach Kankuna dezorganizację. Później strach. Stopniowo skracali odległość i zagęszczali ostrzał.

Bingo! Pierwszy kunai wymknął się summonowi; zaczepił o ubranie wojownika Konohy, przewracając go i przybijając do ziemi. Potem następne.

Kankun opadł bokiem na trawę. Gdy próbował się podnieść, znów został unieruchomiony. Kiedy skoncentrował się na wyszarpaniu się z pułapki, zamiast na swoich wężach, dziewczyna nieopatrznie znalazła się w kręgu. Jej koledzy wyraźnie zwolnili, nie rzucali już niczym. Zdezorientowany Kankun wykonał inny ruch, paniczny. Jednym skokiem wyrwał się z okrążenia i rzucił się do ucieczki jak oślepiona zwierzyna. Było to tak nieoczekiwane, że mimo jego powolności, przeciwnicy nie zareagowali na czas.

Kunoichi, ocknąwszy się z osłupienia; pomknęła za „wężowcem", by zastąpić mu drogę. Wykonawszy jeden sus znalazła się na torze jego biegu, wbijając w niego wzrok. Zatrzymując go. Genjutsu polegające na opanowaniu umysłu przeciwnika zakończyło się sukcesem, Kankun posłusznie postąpił kilka kroków do tyłu.

- Tak, a teraz stój. Nie możesz się ruszyć.

Trzymała na uwięzi to rozchwiane stworzenie, nie mające nawet pojęcia, czy jest wściekłe czy przerażone. Kontrolowała ciało chłopca lepiej niż on sam; jej dusza kierowała teraz dwoma materialnymi bytami naraz, jego - ani jednym. Po prostu zajęła miejsce umysłu Kankuna, jeśli chodzi o posługiwanie się kończynami.

- Teraz, dzieciaczku, dawaj tę wiadomość.

Sięgnęła jego ręką do torby, wymacała walcowaty kształt zwoju. Oroczi mógł tylko patrzeć, jak jego dłoń podaje wrogowi przedmiot, o który toczyła się cała batalia.

- O, niedoczekanie – mruknął.

- Zaraz! Co ty robisz?

Bladoskóry uśmiechnął się złośliwie. Wystarczyło, że siłą samego umysłu skupił chakrę w pięciu palcach... Papier natychmiast zaczął płonąć. Za chwilę na dłoni Kankuna został tylko proszek. Pył zmieszał się z wiatrem. I nie zostało już nic.

- Nie możesz... - Młoda kobieta wyglądała na przerażoną.

- Owszem. Teraz róbcie, co chcecie, możecie nawet popełnić seppuku, czy co tam innego przewidujecie za Niewypełnienie Zadania. Mam to gdzieś! Nie jestem zainteresowany Konohą, ani zwojem, ani niczym w ogóle. Gówno mnie obchodzi, co było w środku! - zadrwił.

- Ten kretyn spalił zwój! Głupie, powolne ścierwo! Tak nas załatwiło - lamentowała dziewczyna, mimowolnie uwalniając chłopaka z genjutsu. Kankun, straciwszy oparcie, a zbyt szybko odzyskawszy władzę w kończynach, upadł na trawę. - Nasza misja nie ma już sensu. Nie dostaniemy kasy...

- Zaraz... A potrzebujemy kasy, prawda? Spójrz na tę bladą mordkę. Chłopak wygląda jak miniaturka Orochimaru!

- Poznaję. Pieniądze leżą na ulicy. To znaczy na trawniku. W punkcie skupu mogą dużo za niego dać. Był nawet w katalogu. Tak... Konoha no Tokagebi. Trzydzieści tysięcy.

Po ciele Kankuna ślizgały się cienie trzech shinobich i kunoichi. Słyszał ich głosy. Racja, brakowało mu szybkości i siły, nikt nie musiał mu tego mówić.

- Może potrzymamy kilka lat w piwnicy. Jak urośnie to zdrożeje – rzekł najwyższy i najchudszy z missing - ninów.

- Albo stanieje. Grałeś kiedyś na giełdzie? Poza tym... Może nam uciec, bo wygląda na cwaniaczka - oponował najniższy i najbardziej krępy.

- Mizu ma rację, najwięcej zyskamy, jak opchniemy sztywniaka. Pamiętacie, jak było z poprzednim z Konohy? - wtrąciła się do rozmowy kunoichi.

- „Trup się nie broni, trup nie ucieka". Było mówione. Najlepiej płatni są MARTWI.

Chłopiec zadrżał. Wydawało się, że jego tęczówki pomniejszyły się ze strachu, ale to było złudzenie. To oczy zrobiły się wielkie, kiedy Kankun zrozumiał potęgę i ostateczność swojego Wyboru. Bo poza przebywaniem z Mamatatą istniała jeszcze jedna alternatywa.



--------------



* Podobnymi zdolnościami dysponuje Karin. O której nie wiedziałam, pisząc ten fragment.

** Postać występuje w oryginale. Robi tam to, co i tu.

*** Missing - ninem staje się ktoś, kto opuszcza Wioskę z powodów kryminalnych. Jest wtedy ścigany, może też zostać zabity. Albo i nie. Nie czaję do końca instytucji missin - nina. Rly.

**** Nawiązanie do opowiadania "Kłosówka, trzęślica i kostrzewa" napisanego przez jedną bliską osobę...






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1398
il. komentarzy : 0
linii : 249
słów : 3711
znaków : 19691
data dodania : 2010-03-03

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e