FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 18 - Pod ścianą

a u t o r :    Neonka



}} - Sensei, gdzie jesteś, sensei! - Głos młodego mężczyzny, wyjątkowo radosny, niósł się po mętnej przestrzeni, pełnej półpłynnych kropel. Przeszedł w chrapliwy syk. Prawdopodobnie z powodu panującej wilgoci.

We mgle, oprócz zarysów szczytów górskich i konturów dwóch postaci przeskakujących z krawędzi na krawędź skały, ginęło wszystko.

Niższa z osób wyraźnie uciekała.

- Spotkajmy się, Tabu - sensei. Przecież zawsze tego chciałeś. Teraz zobaczysz!

Świsnęło ostrze katany.

Odzywał się tylko jeden osobnik. Drugi milczał, jakby przerażony albo pełen pogardy dla przeciwnika.

- Sensei, nie marnuj mojego czasu. Załatwmy to szybko. Tylko ty, ja i Kostucha! {{ - roześmiał się demonicznie Kankun, otrzepując z twarzy splątane, czarne włosy . Wraz z nimi otrzepał się z marzeń.

„Marzeń?" Marzenie było jedno. W promieniach wschodzącego słońca przeglądać się w kałuży krwi; siec brudnym ostrzem czyjeś bezwładne ciało, w bezmyślnej pasji, przed ostatecznym pozbyciem się zwłok. Czuć gasnące życie. Zacząć od Mamataty... A skończyć?

Przerwał swoje rozmyślania, bo spośród gęstego podszycia wyłonił się kawałek żółtego piaskowca. Chłopak przyspieszył, zdążając w kierunku prześwitu. Zarośla gęstniały za każdym krokiem, musiał więc torować sobie drogę za pomocą kunai. W końcu przedarł się przez ostatnią falę roślin, napierając na nie całym ciałem; wypadł na niewielką polanę, ograniczoną z jednej strony pionową, skalną ścianą.

Westchnął z ulgą. Znalazł się w miejscu idealnym do treningów, z racji tego, że bezludnym. Ostatnim, o jakim Mamatata nie wiedział.

Miejscu zwanym po prostu Ścianą. Twór, powstały w wyniku uskoku tektonicznego, pokryty był cały swego rodzaju napisami, z których najbardziej cenzuralny głosił: "Yamato bierze do buzi". Tak, wiele pokoleń shinobich żłobiło tu chakrą swój ślad, Ściana służyła za nieoficjalną Skałę Pamięci.* Kankun przyłożył obie dłonie do piaskowca, napawając się jego chłodem i wilgocią; przebiegł wzrokiem po napisach. "Który CZŁONEK Akatsuki podoba ci się najbardziej?"** Poniżej stosowny rysunek ( najbardziej efektowny był „osprzęt" Deidary, na którym ktoś misternie wyrzeźbił blond włoski ). Obok karykatura Shondaime z podkasanym płaszczem, towarzyszył jej jakże ambitny slogan: "Dendrofil sadzi kloca pod uniwerkiem." - czyli studenci też tu bywali. Każdy, choć trochę sławniejszy mógł się dowiedzieć czegoś o sobie. "Sarutobi to małpa", "Sakura daje po motelach", "Gaara - twoja stara" ( plus rysunek Kazekage na wpół przemienionego w demona – szopa )... Znalazło się też kilka wyznań miłosnych, w tym: "Kocham Tsunade, bo ma duże..." ( i ślad po pięści ). Chyba o oczy chodziło. Między wgnieceniem a wielkim sercem z imieniem jakiejś dziewoi, poniżej genialnego wynurzenia : "Hyuugi to hamstwo i patriarchat"; widniała swego rodzaju gra rysunkowa o tytule: "Jeśli się nudzisz, dorysuj kunai." Najwięcej bazgrołów poruszało jednak temat Siódmego Hokage. Naruto z Sakurą, Naruto z Hinatą, Naruto z Uchihą, Naruto z Lisem... Ileż jeszcze pozycji Kamasutry? I kluczowe, wyryte w centralnej części Ściany: "Naruto jest głupi."

- Nieprawda - pomyślał chłopak. Skupił chakrę w ręce i zamazał napis. Tylko ten jeden.

Rozejrzał się. Na ziemi, miejscami sczerniałej od wilgoci i pokrytej mchem, walały się butelki po produkcie owocowym „Sakura" i niedopałki papierosów. Okoliczne drzewa nosiły już ślady czyjejś działalności.

Połamane konary, rozdarta kora, dziury. „Dziś będzie ich więcej" - postanowił. Zamknął oczy, skupiając energię w szyi; wymagało to wielu pieczęci i zwiększonej koncentracji; podzielność uwagi, jak i przy wykonywaniu przez „wężowca" innych jutsu wymagających posłużenia się własnym ciałem, zniknęła zupełnie. Chakra przepływała do wybranego rejonu, mozolnie wypełniając komórkę po komórce. Kankun z całych sił musiał pilnować, by nieprzestała. Do tego czuł, że ogromna ilość energii wycieka na zewnątrz, jak z dziurawej rury hydraulicznej. Sytuacja przypominała nalewanie cieczy do zbyt małego otworu; gdzie większość płynu traci się, nie mogąc przedostać się do środka. Chmura chakry otaczała go przez chwilę, rozprzestrzeniając się bezsensownie w powietrzu. W końcu szyja wydłużyła się,oplatając podniszczony pień. Kły zdarły spory płat kory. ***

Chłopak wrócił do poprzedniej postaci. Wypluł drzazgi. „Obrzydliwość"- powiedziałaby Asase, większość Kankunowych sztuczek wywoływało u niej mdłości.

Ona też zobaczy.

I będzie podziwiać. Niepotrzebny mi...


+++


...Mamatata? Pojawił się niezauważalnie. Kankuna momentalnie przytłoczyła ciężka energia. Cudza.

- Ach, tutaj jesteś. Dlaczego nie przyszedłeś na zbiórkę?

- Ja... chciałem pokazać panu nowe jutsu. Musiałem je tylko... dopracować - rzekł Oroczi, zmieniając temat.

- Doskonale. Dopracowałeś?

- Nie, jeszcze nie.

- To o czym my w ogóle rozmawiamy?

Kankun pochylił głowę, drżąc. Cofnął się kilka kroków. Mamatata miał niemiły zwyczaj dążenia do kontaktu fizycznego. Jeśli nie przyciskał do ziemi całym swym ciężarem, to przynajmniej dźgał palcem, dotykał włosów lub kładł rękę na ramieniu. Może to była tylko archaiczna serdeczność, a może coś więcej? Pod jego dotykiem ofiara zazwyczaj nieruchomiała i spuszczała wzrok, nie wiedząc, co powiedzieć.

- CO ty robiłeś do tej pory? Słucham, słucham uważnie.

- Próbowałem... pracować nad siłą i szybkością - powiedział cicho uczeń.

-Ty? Sam? Czy śladem są te nędzne zadrapania na drzewach? Hahaha, dobre sobie.

Chłopaka wypełnił lęk, większy niż podczas wielu konfrontacji z Dręczycielami. Mamatata oznaczał ból. Tak wielki, iż nie ustępował przez tydzień.

- Zobaczymy, czego dokonał nasz indywidualista. Walcz! - powiedział sensei.

„O nie, znowu!"

„Załatw go!"

„Nie potrafię. Za bardzo się boję."

Kankun robił, co mógł. To była prawda. Zablokował pierwszy atak Tabu, jounin jednak szybko sobie z tym poradził.

Trysnęła krew, chlapiąc fioletową koszulę. Długie, lecz powierzchowne nacięcia pojawiały się raz za razem, nie tylko na brzuchu, ale również na twarzy, szyi, czy opuszkach palców.

„Jak on to robi? Trafia zawsze tam, gdzie najbardziej boli."

Poraniona biała skóra zaczęła momentalnie piec. Kankun ledwo powstrzymał się od krzyku.

-Tak sądziłem... Genialne! - zadrwił sensei. - Nie posunąłeś się nawet o milimetr. Nadal ruszasz się jak mucha w smole.

Krytyka... wiecznie cisnęła się zewsząd i wobec, z najmniej oczekiwanych zakamarków, jak inwazja szczurów o rozpalonych pyskach. Napływały ze wszech stron, niczym wielka, włochata rzeka. Mierzyły Tokagebiego paciorkowatymi ślepkami, patrząc, gdzie tu można ukąsić. Już tłoczyły się w gardle, tnąc tkankę od wewnątrz drobnym, ostrym uzębieniem. Czego się nie dotknął, pachniało zawsze tym skurwysyństwem - krytyką.

- Rozumiesz, co do ciebie mówię? – powiedział Tabu, chwytając ucznia za włosy, przysuwając jego twarz do swojej. Przejechał ostrzem kunai po bladym policzku chłopca, po największej z rys, jeszcze ją pogłębiając. - Popatrz, nawet nie użyłem żadnego ninjutsu, żeby cię obezwładnić.

Kolejnym kopniakiem sprawił, że Kankun wpadł w wygaszone ognisko. Chłopak syknął, kiedy do świeżych ran dostał się pył i parę okruchów szkła z rozbitych butelek.

- Co ty myślałeś? Że dokonasz czegokolwiek sam? Bez mistrzów? Bez senseiów? - kpił Tabu, stając nad nim z podniesioną pięścią.

Cios!

- Jesteś nikim, Tokagebi.

Cios!

- Najgorszym przypadkiem, jaki widziałem.

Pieczenie na udzie. Gorąca, swędząca maź zwana krwią.

- Broń się!

Oroczi spróbował. Ale broń wypadła z trzęsącej się ręki. Zdenerwowanie, które niszczy wszystko. W tym właśnie przypadku.

- Mógłbym załatwić cię od razu. W prawdziwym życiu nie przetrwałbyś nawet jednego dnia. Słyszysz,Tokagebi? Sam w sobie jesteś zerem. A to, co ci się wydaje, nie jest prawdą.

W innym wypadku krytyka zostawiłaby tylko małe, szybko regenerujące się draśnięcie. W tym momencie rozdrapywała jątrzącą się, zarobaczoną ranę, tworzoną pracowicie w czasie całej kariery Orocziego.

Trzask we wnętrzu czaszki; syk, mieszany z melodią szarpanych neuronów. Zaburzenie postrzegania tego, co Jest. Obraz nauczyciela nakładający się z obrazem innej osoby...Taki sam ironiczny uśmiech, założone ręce, język miotający przekleństwa... Głos, cichy i spokojny, obnażający największe słabości. Lina okrętowa na dupie, związana w zgrabny precelek. Serce Kankuna drgnęło, przecięte nienawiścią jak kawałkiem szkła.

Bodziec kluczowy: zabić!

„Wężowiec" wrzasnął, z obłędem w oczach próbując chwycić przeciwnika kłami.

Nic z tego. Tabu z elegancją godną torreadora, uniknął ugryzienia. Zamiast odgłosu dartego ubrania usłyszał tylko szelest końcówek włosów, przesuwających się po nieuszkodzonym materiale.

„Tak, tak..." - myślał jounin, z żądzą wymalowaną w wyblakłych oczach wpatrując się w przeciwnika . - „Jeszcze raz... Wreszcie się zdecydowałeś."

Pokaleczona twarz Tokagebiego zmieniła się, stała się jakby wyprana z emocji. Oddychał ciężej. Źrenice zwęziły się tak mocno, że z daleka nie byłoby ich wcale widać.

„Chodź, chodź..." - Sensei zachęcał „wężowatego" w duchu. - „Obudź to w sobie. Przecież tego pragniesz. A ja pragnę to zobaczyć."

Kankun podniósł poranioną rękę do ust i spektakularnie zlizał krew, długo kontemplując jej metaliczny posmak, spokojnie, powoli, wykrzywiał twarz w sardonicznym uśmiechu.

„Pragniesz więcej, prawda? Masz to w genach."

Rzucił się na Tabu znienacka. Ten zdążył zdzielić pięścią kudłaty czarny łeb, nim kły Kankuna zdążyłyby zaszkodzić jego ramieniu.

Chłopak runął na piaszczyste podłoże, twarzą do ziemi. Trudno było uwierzyć, że był niższy od senseia tylko o głowę. Zjeżony i wściekły zdawał się być większy. Przestał się ruszać.

- Kontynuuj - nakazał Mamatata.

Kankun dalej leżał. Przełożony trącił go nogą.

„Wężowiec" niemrawo zaczął się podnosić. Dyszał ciężko. Jego źrenice były teraz przeciwnie - prawie okrągłe, a na twarzy malowało się przerażenie.

- No co z tobą? Dalej, dobrze ci szło... Kontynuuj! - szepnął sensei przez zaciśnięte zęby

Kankun skulił się jak zalęknione zwierzę, kręcąc w afekcie głową. Jakby uświadamiał sobie, co właśnie chciał zrobić.

- Broń się, wstrętny gadzie! Rób, co ci każę! Kontynuuj!

Kankun nie reagował.

Tylko podniósł twarz, spojrzeniem przeszył senseia na wylot. Jakby nic nie rozumiejąc i rzucając wyzwanie równocześnie.

- Do tego jeszcze jesteś źle wychowany **** - warknął Tabu, policzkując go.

Chłopak zachwiał się, zacisnął swoje nieludzkiej budowy zęby, ale nie spuścił wzroku.

- Ty mnie nie słuchasz! Chamskie, perfidne, bezczelne... Chcesz tak się gapić, to się gap . Ale... dopóki nie będzie ściśle wypełniał MOICH rozkazów, dopóki nie stworzysz dzieła, o jakie cię proszę...

„TWOJEGO dzieła?"

- ..będzie się powtarzać...

„Ty hermafrody..."

-TO! - krzyknął jounin, kopiąc Kankuna w klatkę piersiową. Wężowaty uderzył o Ścianę; tworząc na niej krwawy rozmaz, osunął się bezwładnie na twardy piach.

Mamatata wiedział, że przy odpowiednim natężeniu mógł to być ostatni cios. Podszedł więc ze spokojem do skręconego, brudnego ciała i zaczął przykładać ręce okolone błękitną chakrą do ran, które momentalnie znikały. Kankun za ten czas miotał się, rozcierając posokę po skale, piasku i mchu niekontrolowanymi ruchami, spowodowanymi falami bólu. Raz po raz wydawał z siebie tłumiony jęk.

- Mam dość biegania po całej Konoha - Gakure i szukania twojej osoby. Byłem miły, ale teraz to się skończy.

„Miły"? Dobre sobie.

- Wszystko opowiem twoim rodzicom, jak jeszcze raz będę musiał cię szukać. Tolerowałem twoje niesubordynacje, ale to się skończyło. Masz przychodzić na pole numer czterdzieści cztery i słuchać mnie!

„Jak mu to powiedzieć? Nie przyjdę bo pana nie lubię?"

- Powinieneś to zrozumieć, Tokagebi. Jeżeli nie będziesz robił tego, co każą ci przełożeni, wkrótce będziesz martwy.


+++


„Nie mogę się teraz rozpłakać. Nie mogę dać po sobie poznać..." - myślał chłopak.

Zamysł wychodził z łatwością, gdyż łzy zaślepiała Nienawiść. Kankun czuł ból, a raczej początek bólu, ten sam, co każe biegać w kółko po swoim pokoju i wyć z bezsilności; co każe faszerować się lekami na znieczulenie, najsilniejszymi, jakie tylko dostępne są bez recepty.

„Słuchać przełożonych – dobre sobie. Nie potrzebuję żadnych nauczycieli."

Sił starczyło mu na tyle, by przyjąć pozycję siedzącą, opierając się plecami o chłodny piaskowiec. Przyłożył policzek do wilgotnej skały, pilnując, by nie stracić świadomości. Po raz pierwszy zamarzył, by znaleźć się jak najdalej stąd.



---------------



* Prawdziwa Skała Pamięci to pomnik wystawiony tym, co polegli za ichnią ojczyznę. Z nazwiskami }} on it {{. Przynosi się tam kwiatki, oczywiście. Myśli o sensie życia - również.

** Na Ścianie wiele imion i nazwisk występujących w oryginale znalazło swe chwalebne utrwalenie. Jaki komfort - nawet śmierć nie jest obowiązkowa!

*** Podobna "sztuczka" została zaobserwowana u Orochimaru, więc jak najbardziej w oryginale występuje.

**** W Japonii, więc i w produktach japońskich, patrzenie przełożonemu w oczy, zwłaszcza w ten sposób, uchodzi za grubiaństwo.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1330
il. komentarzy : 0
linii : 194
słów : 2480
znaków : 13321
data dodania : 2010-03-03

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e