kategoria : / /
"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 16 - Sztuka mówienia prawdy
a u t o r : Neonka
Kankun chwycił się za gardło i zaniósł się przeraźliwym kaszlem. Poczuł, że się dusi, pochylił się więc, otwierając szerzej usta; kilka strug gęstej śliny spłynęło na podłoże. Parsknął jeszcze raz i wrócił do dawnej pozycji.
Wszystko szło jak najlepiej, dopóki nie pojawił się pewien problem... Z drugiej strony, kto mógł przewidzieć, że pomysł Erikku żre aż tyle chakry.
Rozczaruję was. Koncept nie był efektowny jak przemiana w potwora, atak rojów kunai czy drobnych skał; nie opierał się również na wytwarzaniu kuli energii, jakie to często można zaobserwować nie tylko w mangach i anime, ale nawet w dziełach amerykańskich czy europejskich.
}} - Więc co wymyśliłeś, Tokagebi? - zapytał Mamatata.
- Ja... - zaczął Oroczi. Świadomość wykonanego zadania wyraźnie nie wystarczała. Kankun bał się nadal. Nie wiadomo, czego. Przestępował z nogi na nogę. „Przecież już jest OK, już mam nowe jutsu. Co się dzieje?"
- Dobra, nie męcz się z tłumaczeniem. Ty mi to pokaż - powiedział mistrz błyskawicznie i nerwowo, jakby serią rzutkich senbonów zamiast słów.
„Nie umisz za szybko biegać. Wyczaruj ty to swoje fioletowe wężysko i siednij mu na łbie, ono bydzie ruszać się za ciebie." - Kankun, przypomniał sobie słowa Erikku.
Po czym przywołał sporego gada,któremu wskoczył na grzbiet i, za pomocą chakry, przyczepił się stopami do jego cielska. Tabu spojrzał na summona z niechęcią. Rozpoznał Magudę. Tamta uniknęła jego wzroku. Już miał rozpocząć wywód na temat węża, ale stwierdził, że to nie miejsce na osobiste niesnaski.
- Dlaczego ona? - zapytał tylko. - Jest niezdyscyplinowana.
- Tak wyszło. Ciężko mi przywołać innego dużego węża, Mamatata – san.
- Czyli jednak nie jesteś geniuszem w swojej dziedzinie - stwierdził sensei. - I co teraz? - indagował.
- Ja... Użyję tego summona, by się szybciej poruszać.
- Czyli?
- Biegać, skakać, podróżować... Nie jestem najlepszy w taijutsu, więc... Chciałem to trochę ominąć...
- Ominąć, mówisz? No proszę.
- Ja... Mogę pokazać, jak się to robi. Ja... nie spadnę.
- Nie wątpię, ale na razie sobie darujemy prezentację. Za to... - powiedział Tabu. - Okrążysz dziesięć razy całą Konohę i wrócisz. Tak, razem ze wspinaczką na te śmieszne, kamienne łebki.
„To przecież rzeźby przedstawiające wszystkich Hokage. Czy nauczyciel nie powinien wyrażać się bardziej z szacunkiem o..." - pomyślał Tokagebi. Zerknął na blachę dodatkowej opaski Tabu, tej obwiązanej wokół ramienia. - „Hmm, przecież on nie stąd jest. To tym bardziej powinien... A zresztą, nieważne."
Nie minęły dwie godziny, kiedy „wierzchowiec" osiadł na nowo na trawie, którą porośnięte było Pole Numer Czterdzieści Cztery.
- A teraz zejdź i walcz! - zakomenderował sensei.
Kankun zeskoczył z głowy gada. Nagle... Poczuł narastającą słabość. Próbował stworzyć jakąś pieczęć czy co. Bez skutku. Nigdy wcześniej tego nie doświadczył,nie miał pojęcia, co się z nim dzieje.
- No co? Rób coś - mówił Tabu. Był coraz bliżej. - Broń się, Tokagebi, jeśli taki jesteś sprytny.
Zawroty głowy się wzmagały, z czasem zabierając poczucie góry i dołu.
- Maguda... Łap go... Zrób coś, cokolwiek - szepnął Kankun.
- Hai, Tokagebi – sama - odparła, naprężając ciało do skoku.
I... zniknęła. Kankun, pokryty perlistymi kroplami potu, ze zdziwieniem wpatrywał się we wgniecenie na ściółce - ślad, który po sobie pozostawiła.
- Twój pomysł jest bezużyteczny. Poruszanie się za pomocą summona zużywa dziesięć razy więcej chakry niż to standardowe.* W razie walki po długiej podróży, nie masz już nic. Orientujesz się, że summon ma swoją chakrę, lecz to twoja właśnie utrzymuje go tutaj? Chyba nie bardzo - usłyszał pełen odrazy głos nauczyciela. - W tej chwili jesteś prawie na wyczerpaniu.
„O nie, błąd, znów popełniłem błąd. Jak mogłem być tak głupi. Ja nie robię błędów!" - pomyślał panicznie Oroczi.
- Jeszcze masz szansę, marną bo marną, ale masz. Rób coś, broń się.
„Wężowiec" posłusznie wpompował w ziemię resztki chakry.
Z niepokojem spojrzał w paciorkowate oczka summona, żmii o zygzakowatym wzorku na grzbiecie. Rozpływające się w zawiesinie kurzu wraz z całym wężem.
- Co ty wyprawiasz? Zużyłeś resztki energii, by przyzwać zwierzę i nie masz już jej, by je tu przetrzymywać. Nie pamiętasz, co mówiłem? Ty mnie nie słuchasz!
- Proszę? - zapytał półprzytomnie dzieciak.
- A nie mówiłem? Nie słuchasz mnie! Spieprzyłeś sprawę. Znowu. Nie masz o niczym pojęcia, a jeszcze urządzasz taką olewkę. Powinieneś logicznie wydedukować, że musisz użyć taijutsu, skoro twoja chakra jest na wyczerpaniu**. Ach, zapomniałem, chciałeś się obyć bez taijutsu. Cóż... na to wygląda, że żądasz rzeczy niemożliwej. Jak i nie możesz żyć bez ciała. Musiałbyś UMRZEĆ, prawda? Przyznaj się przed sobą samym : twoje taijutsu leży i kwiczy, bo jesteś zbyt leniwy, żeby w ogóle zacząć się tym zajmować.
„O, nie. Chyba mam deja - vu. To się znowu dzieje, ktoś krzyczy na mnie. Szum w głowie sprawia, że ledwo to słyszę. Przecież sam mi kazał „coś robić". Nie mogę się rozpłakać, nie mogę."
Tabu chwycił go jedną ręką za fraki pod gardłem, mówiąc:
- Wobec tego nie zrobisz już nic. Wiesz, co by się z tobą stało?
Za moment chłopak leżał już na ziemi, przytrzymywany przez dwie ręce o niezbyt szlachetnej budowie. Jedna z dłoni zaciskała mu się na gardle. Była szorstka. Tak samo jak zeschnięta trawa, na której miał nieszczęście się znaleźć.
- W tym momencie byłby koniec, Tokagebi. Wyciągnąłbym kunai i wbiłbym ci go w serce - darł się posiadacz afro. - „Dlaczego tego nie zrobić?" - dodał w myśli.- Najpierw przez tydzień nic, a teraz takie beznadziejne coś. Weź się do roboty. Chwileczkę... Ty się boisz? Widzę, jak bardzo się boisz. Ukrywanie czegokolwiek nic ci nie da, ja to wszystko widzę. Zapamiętaj to sobie. Ostatni raz daję ci szansę. Spójrz na mnie, Tokagebi. To jutsu mi się nie podoba. Masz wymyśleć inne i pokazać jutro. O wschodzie słońca! A jak się spóźnisz, … - gadał Mamatata. Przerwał, przyglądając się chłopcu zmagającemu się ze skutkami braku powietrza. - …poleje się krew. Bynajmniej nie moja. {{
„Co znaczy ta „krew"? I dlaczego pomysł był zły? Użyć summona do szybszego poruszania się, by ominąć braki w taijutsu. Przy dłuższych podróżach nie ma się chakry do walki, prawda... Ale na krótsze dystanse... Nawet jeśli rozwiązanie nie było najlepsze, nie dało się tego jakoś inaczej powiedzieć?" - myślał. Odruchowo dotknął uszkodzonego miejsca. Syknął z bólu. - „Ciekawe, ile chakry trzeba stracić, by umrzeć. Ględzili o tym na WOS-ie***, nic nie pamiętam z tej lekcji, poza jedzeniem z kumplami wasabików i kulek chili****" - zastanawiał się.
Kiedy zjawiła się Izori, wyglądająca na rozanieloną.
- Cześć, Kankun, bo ja mam taki problem... Znowu zapomniałam śniadania, czy mógłbyś...? - uśmiechnęła się żebracko.
- Bierz - odburknął chrapliwie, wyjmując z kieszeni zmiażdżone zawiniątko.
- Och, a co to jest? Bo jeśli to jest ryba, to ja nie bardzo... Wiesz przecież.
Przerwała. Dopiero teraz dostrzegła jego błędny wzrok, usłyszała sapiący oddech.
- To JEST ryba - odpowiedział. Zachwiał się. Musiał oprzeć się o korę drzewa.
- Co ty taki niemrawy? Zaraz, co to za siny ślad na twojej szyi?
- Nic. Źle spałem dzisiaj.
- Aha. A zatwierdził ci?
- Nie - w jego gadzich oczach błysnął wyrzut i zazdrość, gdy spotkały się z jej; po sierocemu wytrzeszczonymi, jakby wciąż była głodna, oraz zdecydowana, aby wycisnąć z otoczenia wszystkie soki.
- Cóż. Z jednej strony ci współczuję, ale z drugiej... Przecież ty nic nie robisz! Jakim cudem Tabu - sensei ma być z ciebie zadowolony? Ma pełne prawo mieć do ciebie pretensje, myślę, że powinieneś choć trochę go zrozumieć - rzekła koleżanka z drużyny.
- Muszę iść do domu. Źle się czuję – mruknął w odpowiedzi. Słaniając się niczym żywy trup, zabrał się do opuszczania pola.
+++
„Jeśli dobrze się ukryję, nie znajdzie mnie".
Klęcząc na ziemi, drżącą ręką porządkował otoczenie; układał w równych rzędach dostępne części roślinne, zastanawiając się, który zestaw do którego pasuje. Białe jagody do postrzępionych liści, czerwone do sercowatych. Drobne, żółte kwiatostany tych chwastów korespondują z dzwonkami o odcieniu ciemnej wiśni. Chyba, że nie...
„Nie mam nic. Byle nie dać się złapać do jutra. A jutro? Kto by o tym myślał, co będzie jutro." - rozważał, obserwując dłonie, coraz bardziej wilgotne od potu. - „Przecież ma chyba obowiązek mnie nie zabijać, prawda?"
Szare, łezkowate nasiona do jasnoróżowych płatków mocnych jak skóra? Zbyt kontrastowo.
Było prawie południe. Niebo szarzało, jak na deszcz.
„Byle tylko wiatr się nie zerwał, bo zakłóci mi artystyczne rozważania".
Założył włosy za ucho, pochylając się nad swą osobliwą kompozycją, kiedy nagle usłyszał...
Tylko dlaczego teraz? Żadnego szelestu, a teraz te słowa:
- Dlaczego nie przyszedłeś, Tokagebi?
Odwrócił się, jak rażony piorunem.
„Zachowam spokój. Po prostu zrobię dobrą minę do złej gry."
- Dzień dobry... Przepraszam, bo ja... Nie przygotowałem się, bo się źle czułem i jakoś tak ciężko mi to idzie - zaczął. Jego buzia stała się jakby bardziej niewinna, a oczy większe i bardziej błyszczące.
„Wezmę go na litość. Czasem działa."
- Jakie kochane dziecko... - powiedział Tabu rozczulonym głosem. Mozaika z części roślinnych zachrzęściła pod jego stopami; nawet jej nie zauważył. - Powiedz... Nie byłeś wstanie nic wymyślić... - zbliżył się i poklepał ucznia po głowie. - Źle się czułeś...
„Chyba się udało."
- ... i nie umarłeś? - ryknął Tabu, podnosząc nagle rękę.
Trzask wymierzonego policzka.
To była dłoń ludzka czy łapa tygrysa?
Kankun syknął z bólu, odruchowo dotykając miejsca uderzenia. „Mokre i strasznie piecze. Podejrzanie zbyt mokre. Czy jestem na tyle głupi, by nie domyśleć się, co to jest?"
- Od piętnastu lat pracuję jako sensei i jestem w stanie orzec, kto mówi prawdę, a kto bezczelnie kłamie. Taki z ciebie człowiek, Tokagebi? Twoja niewinna minka może zrobiłaby na mnie wrażenie, ale... gdyby to była normalna fizjonomia. Myślisz, że złośliwe, wężowe ślepka mogą kogoś rozczulić? Ja widzę tylko kłamstwo i podstęp.
„O, nie rozpracował mnie" - pomyślał Tokagebi, ze zgrozą obserwując zakrwawione palce, które przed chwilą oderwał od twarzy, naznaczonej teraz rzędem głębokich szram. - „Co on wyprawia? "
- Prawdziwy Orochimaru? Gdzież ci do niego. Jedyne, co cię z nim łączy, to wredota i nonszalancja. Przynajmniej umiał walczyć.
„To... boli" - zauważył Kankun, trzymając się za szyję, również poranioną. Wierzchem dłoni płynęły już jasnoczerwone strumyki, biorące swój początek spomiędzy palców. - „Zemdleję, jak tego nie zatamuję. Jak mogłeś mi to zrobić?"
- No co, nie patrz tak na mnie jak byk na masarza. To krew, którą ci obiecałem. Pamiętasz, prawda? W przeciwieństwie do ciebie, dotrzymuję swoich obietnic.
„Jeżeli nie da się uciec, trzeba leżeć bez ruchu, aż napastnicy się znudzą i sobie pójdą. Potem wyleczyć powstałe rany medycznym jutsu i iść się wypłakać nad jezioro, żeby nikt nie zauważył, co zaszło."
- Wstawaj i walcz!
Dziecko, trzęsąc się i szokując krwią, podniosło się z ziemi. Zaczęło się cofać.
- Zacznij coś robić, bo faktycznie umrzesz! Wrodzy ninja atakują, by zabić!
„Wrodzy? Jak ty?"
- Ttak, oczywiście - jęknął Kankun, szykując brudną rękę do przywołania odwiecznych pomocników.
Tabu zablokował ją.
- Jesteś taki boleśnie przewidywalny - mówił. Czuł rozdygotane ciało swego przeciwnika, otoczone przez aurę stresu; mokrą i zimną skórę, pachnącą zeschniętą wężową wylinką. - Cały tydzień się lenisz, wodzisz za nos jakimiś mrzonkami; nie widzę, żeby tutaj było cokolwiek wykonane - dodał beznamiętnie, spoglądając w poszerzone ze strachu gadzie źrenice.
„Gwałt poprzez spojrzenie."
- Wierz mi, z każdym dniem twojej zwłoki będzie coraz gorzej. Jeśli nie zaczniesz czegokolwiek robić – zginiesz. Oj, Tokagebi, Tokagebi, daruję ci. Ostatni raz. Jutro nie będzie tak słodko.
Płetwiaste ręce Tabu, pokryte rdzawymi punkcikami, rozbłysnęły na niebiesko. Sensei bezceremonialnie dotknął skupiska krwawych rys, wywołując tym samym pełen bólu wrzask. Rany zaczęły zarastać, aż w końcu zniknęły. Kankun opadł bezwładnie na trawę, jeszcze drżąc z szoku.
- Chcę, żebyś coś wymyślił i zaskoczył mnie tym - usłyszał, zanim szczęśliwie stracił Mamatatę z pola widzenia.
+++
Usiłował się podnieść, bezskutecznie. Opadł na kolana, podpierając się rękoma; przyjmując tym samym pozycję istoty pierwotnej, kroczącej na czterech jeszcze kończynach. Nie był pewien tego, co teraz czuje. Krew nadal kapała, mimo wyraźnego zaniku wszystkich zadrapań. Po prostu teraz nie było to widoczne. Nieznośnym swędzeniem odezwały się inne obrażenia, teoretycznie zastarzałe; jak wymarłe wyspiarskie wilki; powstające nagle z grobów, odpowiadające na zew kontynentalnych; tych jeszcze żyjących.
Przy poszczekiwaniu bestie szczerzą kły.
Kły! Znana siła napinająca mięśnie twarzy, kiedy zęby się wydłużają. Ona, czarna dryjada, przesuwająca palcem po ranach, otwierająca je na nowo. „Tylko wypowiedz jej imię, znasz je doskonale..." Wydobywający się ze szczelin trujący opar. Drapanie w gardle. Kły, zatapiające się w ciele. Nieważne, czyim, jakiekolwiek się napatoczy. Z braku alternatywy nawet swoim. „Nazwij ją i podążaj za nią jak wilk za swą watahą..."
- Nie! - krzyknął, wbijając w grunt palce podobne teraz do szponów, wyszarpując kawał darniny. Pod paznokciami znów pojawiła się krew.
Zastygł w bezruchu, dysząc. Powoli, kontrolując najmniejszy mięsień, zaczął się podnosić. Rozluźnił dłoń, kępa trawy z cichym szelestem upadła u jego stóp. „Uspokój się, już, nie wolno" - szeptał, nie wiedzieć do kogo.
Coś tu zdecydowanie nie grało. Wszystkie JEGO propozycje były odrzucane. Nie tak jak inne.
W pewnej chwili doznał oświecenia. Spojrzał z wyzwaniem w przestrzeń, w której zniknął Mamatata. Stanowczo pokręcił głową, zaciskając mocno pięści.
--------------
*Co to ja miałam? Aha. Dokonałam pewnych... modyfikacji. W oryginale prawdopodobnie tak nie jest. A tu tak jest. Zrobiłam logiczniej. Mam nadzieję.
**Jak wyżej. Po prostu ninjutsu zużywa więcej chakry, bo trzeba ją "wypuścić" na zewnątrz ciała. Przy taijutsu ona zostaje w środku. Jest tak w mandze czy anime? Nie wiem. U mnie jest. Bo jest logicznie.
***WOS - Wiedza o shinobich :p
**** Chrupki ryżowe z Billi i Carrefoura, po 4 złote. Coś wspaniałego.