kategoria : / /
"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 12 - Keijigoku
a u t o r : Neonka
Kankun przyszedł wcześniej, żeby się nie spóźnić. Przyszedł? Przywlókł się jak półżywy ślimak, czy przydepnięty wąż; niewyspany i głodny. Na szczęście dostrzegł na polu treningowym kilka krzewów, obsypanych owocami. Postanowił więc bliżej przyjrzeć się tej sprawie.
Wtem, gdy pracowicie opróżniał kolejną gałązkę, wzrok jego nieopatrznie padł na ziemię.
Kogut.
Kogut o piórach barwy żywego ognia, ciągnący za sobą przeszło metrowy ogon; zagdakał pytająco, przyglądając się okrągłym okiem fioletowo ubranemu intruzowi. Pierze miał napuszone.
- Ani mi się waż! - ostrzegł Kankun, mierząc w niego palcem.
Dystans był zdecydowanie niewystarczający.
- Kokoko! - oburzył się ptak.
Nieraz się to zdarzało. Nie tylko ludzie, ale i zwierzęta miały zwyczaj napadać na biednego Tokagebi. Kogut wyraźnie się do tego szykował. Jak gdyby nigdy nic zaczął dziobać trawę, cały czas obserwując jednak „ofiarę".
- Nie ze mną te numery - powiedział Kankun. Mimowolnie zaczął się trząść, ale nie chciał pokazać swego strachu przeciwnikowi.
- Kokoko! - oburzyło się znowu ptaszysko. Podeszło jeszcze kilka kroków, ostrożnie stąpając trójpalczastymi nóżkami po suchym podłożu.
„O, matko!" - pomyślał Oroczi.
Ptak wypiął pierś, zatrzepotał skrzydłami i zapiał.
Kankun wyprostował się, aby wyglądać bardziej okazale.
- Chyba nie chcesz walczyć? - powiedział na głos. - Jestem większy i silniejszy. Możesz tego pożałować.
„Co mam teraz zrobić? Nie mogę się obrócić do niego plecami. Ani chybi skoczy mi na łeb." Chłopak doszedł do wniosku, że najlepiej zapobiec szykującej się tragedii, samemu wykonując ruch. Powodowany lękiem bardziej, niż szaleńczą odwagą, jednym susem znalazł się przy potworze. Liczył, że zwierzę, w obawie przed stratowaniem, po prostu ucieknie.
Kogut nawet się nie cofnął. Z dziobem i pazurami natarł na wroga.
„Wężowiec" ledwo osłonił się przed atakiem podfruwającego adwersarza. Ledwo też zrobił pieczęć. Żeby się nie schylać, dotknął wydłużoną ręką ziemi, spod której wychynął wąż. Gad osłonił gennina przed kolejną ofensywą pierzastej bestii.*
Kogut nie dawał za wygraną.
- Z prawej, z prawej… - instruował węża Oroczi. - Pamiętaj, że atakuje, skacząc na przeciwnika.
- Hai - odparł sykliwie gad.
Nielot, uderzony łuskowatym ogonem przewrócił się na bok. Wstał, wspomagając się trzepotem skrzydeł. Nie zagdakał już, po prostu zaczął płonąć.Początkowo pióra stały się bardziej jaskrawe, później między nimi pojawiły się języki ognia. Finalnie ptak przypominał kometę na nóżkach.
- Kukuryku! - zapiał tryumfalnie.
Chłopiec zmarszczył nos jak prychający kot. Był gotów nawet do morderstwa.
W tej samej chwili wąż podpełznął do koguta, który, strosząc odmienione pierze, szykował się do kolejnego skoku. Gad zaatakował, tym razem pyskiem. Ptaszysko przesunęło się nieznacznie w bok, jakby specjalnie nie zależało mu na uniknięciu ciosu. Wąż przejechał brzuchem po rozpalonym upierzeniu. Syknął rozwścieczony. Nic dziwnego, wystarczyło muśnięcie jednego pióra, by na łuskach przeciwnika pojawił się spękany i czarny ślad.
- Ten ogień spala chakrę - poinformował frasobliwie summon. Nie bacząc na oparzenia, kolejnym uderzeniem zwalił kuraka z nóg, po czym rozwarł szczęki, chwycił wroga za szyję i odrzucił jak najdalej od Kankuna. Finalnie gad oplótł się wokół koguta, owijając go szczelnie swym ciałem. Pojawił się dym. Niestety to nie gasnący ogień był tego przyczyną, to fioletowołuski, nie pragnąc do imentu sczernieć i sfrąknąć, zniknął w tumanie czarownego kurzu.
Ptak otrzepał się z żaru. Gwałtownym ruchem głowy strząsnął grzebień, który opadał mu na jedno oko. Drwiące, okrągłe oczko. Po czym... rozpostarł skrzydła. Spomiędzy lotek wyłoniły się płomienie, większe niż poprzednie, o barwie oślepiającej bieli. Tokagebi poczuł powiew gorącego powietrza, mimo, iż stwór był daleko. Nagle bestia pochyliła przednią część tułowia, jakby się kłaniała. Ruszyła do ataku. Nie złożywszy skrzydeł, zaczęła biec w stronę Kankuna, raz po raz podfruwając.
- Łap! - ryknął rozpaczliwie Tokagebi, ciskając w ognistą kulę wiązką czarnych węży, gdy uświadomił sobie, co się szykuje.
Gady uformowały się w sieć, która chwyciła w locie miotającą iskry istotę, kilka centymetrów przed nosem Kankuna. Kogut, planujący otulić skrzydłami twarz przeciwnika i tym samym odebrać mu tożsamość, został przygwożdżony do ziemi. Chłopak poczuł gęste krople potu na czole. Odsunął się na kilka kroków od źródła gorąca. Ptak, wściekle gdacząc, rzucał się w pułapce, uderzeniami dzioba raz po raz sprawdzał jej wytrzymałość. Nie spuszczał z „wężowca" wzroku. Widać było, że W ZAMYŚLE nadal dążył, aby znaleźć się jak najbliżej rywala.
- Ani mi się waż!
Summony stały się niespokojne,widocznie poczuły, że się palą. Poluzowały się mięśnie ich szczęk. Ptaszysko zapiało tryumfalnie, jego pierś rozdęła się od żaru. Sieć pękła. Ostatnie małe gady zostały rozrzucone na boki. Zniknęły po mocniejszym uderzeniu o ziemię. Kogut, pozbywszy się zimnokrwistych przeszkód spod nóg, rzucił się ku Orocziemu. Nagle z dzioba buchnęły mu kłęby dymu. Przestał płonąć. Dosłownie dwa metry przed przeciwnikiem. Widocznie wyczerpał już swoje zapasy energii. Ale nie skapitulował. Odbił się od podłoża i jeszcze raz, w desperacji, skoczył na chłopca.
Oroczi chwycił bestię w locie i przydusił do ziemi, nie zważając na pracujący wciąż dziób i pazury.
- I kto jest górą? - szepnął jadowicie.
- Kokoko! - awanturował się kogut, tnąc na oślep żółtawymi szponami, które, nie wiedzieć dlaczego, nie mogły rywala dosięgnąć.
- Zaraz ci wyrwę wszystkie piórka. - syczał dalej „wężowiec". Oburącz przytrzymywał kuraka, jego kły niebezpiecznie przybliżały się do długiego, zielonego ogona…
- Co robisz, cwelu! Zostaw Shamo! - ryknął Erikku, który nagle, nie wiadomo skąd, znalazł się na polanie. Rzucił się na Orocziego, spychając go z koguta. Oswobodzone ptaszysko, zatrzepotało skrzydłami i umknęło z pola walki.
- Ustalam hierarchię. Coś ci się nie podoba? - prychnął Tokagebi, kipiąc od negatywnych emocji.
- Taki z ciebie chojrak? Mój dobytek chcesz oflancować? Taki gryfny ogonek mu szlus?
- Sam mnie napadł!
- Takie pierdoły to ty możesz opowiadać swojej omie na geburstagu! Zmierz się ze mną, a ni mniejszego atakować. Tyś jest diabeł pieroński, taki wąż niefajny!
- No to walcz! }}Kuchiyose…{{ - warknął Oroczi,
Tym razem pojawił się pyton, tak tłusty, iż wydawało się, że cętkowana skóra rozerwie się przy byle ruchu.
- Szefie, właśnie wsuwałem zajęczaka. Co ty… Ach!
Wąż został zmasakrowany Zaporą Węglową wielkości jego samego. Jednocześnie Erikku rzucił w Kankuna…
- Świniobicie no Jutsu! - zawołał.
Ogromny kilof o mocno zaostrzonych końcach uderzył kilka centymetrów od stopy Orocziego. „Wężowiec" cofnął się z sykiem, wyszarpnął kunai, chociaż nie umiał się nim posługiwać. Obywatel Wioski Ukrytej w Węglu rzucił się nań z gołymi pięściami. Czarnowłosy zdążył tylko złożyć ręce w pieczęci (Tygrys, Smok, czy inne g…)...
Za jakiś czas Erikku trzymał swego gadokształtnego przeciwnika za szyję, i, potrząsając, systematycznie podduszał; a Oroczi rozciągał się jak guma do żucia, oplatając wszystkimi kończynami ciało adwersarza, usiłując to podduszanie uniemożliwić. Z ust „wężowatego" wystrzelił jeszcze jęzor, równie długi, co obśliniony, otaczając Keijigoku, przylepiając się do twarzy, rąk, ubrania… Za dużo… Za dużo kończyn do kontrolowania naraz. Ręka Kankuna splątała się z nogą, szyja z ręką, noga z nogami blondyna, na domiar złego język związał się na supeł z palcem serdecznym. Konstrukcja złożona z dwóch krewkich genninów, runęła na ziemię.**
- Co wy tu robicie? - Sensei Mamatata zaszedł tak niespodziewanie… Obok niego kroczyła Izori Asase z wyrazem kompletnej dezaprobaty na mangowej twarzyczce.
- D… dzień dobry - odparli niewyraźnie.
- Dopiero drugie spotkanie i już bójka. Czego innego można było się spodziewać po Tokagebim - skrzywił się jounin. - Kto zaczął?
Blondyn spojrzał na bruneta, który wskazał na kuraka. Ten zagdakał pojednawczo, czyszcząc sobie piórka.
- Myślisz, że uwierzę? Natychmiast idźcie się umyć. Obaj - zarządził Tabu. Zarówno Kankun jak i Erikku byli uwalani śliną, węglem i kogucim pierzem. - Regulamin zabrania walk między członkami drużyny, które nie są zainicjowane przeze Mnie. O konsekwencjach porozmawiamy później.
- Odrażające - podsumowała kunoichi, patrząc na "wężowca", który z głupim uśmiechem chował do szerokich ust swój przecudnej urody ozór. - Obaj jesteście obleśni!
----------------------------
*Nikt nie ma takiego krwiożerczego przeciwnika! Nawet Naruto, nawet Sasuke, nawet Songo (ups, nie ta anima!) Zwłaszcza w oryginale.
**Takiej walki też nie uświadczysz, chociaż „prototyp” - Orochimaru, wydłuża się, aż miło.