kategoria : / /
"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 11 - Następna tajemnica dla klanu Hyuuga
a u t o r : Neonka
Nie wiadomo, kto zaczął konflikt, czy Tabu swoją ostrością, czy jego uczeń Tokagebi swym genialnym pomysłem. Może jedno i drugie. Dość, że należy opisać, jak ci dwaj panowie znaleźli się na wojennej ścieżce. „Wężowaty" przeczuwał, że wcześniej czy później wszystko skończyłoby się tak samo; pod byle jakim pretekstem. A tak się zaczęło...
Chłopiec wracał z pierwszego spotkania, nie przeszkadzało mu nawet, że sensei zrobił z niego kompletnego idiotę przed nową drużyną (ignorowanie tak poważnej sprawy było dla naszego bohatera bardzo nietypowe!). W główce kiełkowało Pytanie i rosło, rosło, jak botaniczne twory pod ręką Pierwszego Hokage*. Co Tabu Mamatata ma pod spodem?
„Nikt jeszcze tego nie widział... NIGDY" - głos kochanego braciszka dźwięczał w najlepsze w umyśle Orocziego. Z tego przejęcia „wężowiec" o mało nie wpadł na latarnię.
„Musi być jakiś sposób, by się dowiedzieć." Był.
- Byakugan!** To jest to – Kankun zatarł blade rączki. Dostrzegł bawiącego się w piaskownicy członka szacownego rodu Hyuuga, małego Hizashiego, syna słynnego Nejiego i niemniej słynnej Ten Ten***. Byakugan, dziedziczna zdolność, zewnętrznie objawiająca się nietypowym wyglądem oczu, pozwalająca Zobaczyć Więcej, na przykład przeniknąć dowolne przedmioty oraz... uczynić jeszcze kilka innych cudów, które nie są teraz istotne. „Skoro my chcemy PRZEŚWIETLAĆ..."
Podkradnięcie się do ofiary nie było takie trudne.
Hizashi Junior spokojnie robił babki z piasku, uderzając cytrynową łopatką w odwrócone plastikowe wiaderko; dopóki nie zorientował się, że ktoś nad nim stoi, krzywiąc usta w ironicznym uśmiechu.
- Orochimaru! - szepnął dzieciak, lękliwie, lecz w jego głosie słychać było cień nabożnej czci.
- Jak tam wolisz... - powiedział Kankun. Opierający się o drzewo, z założonymi rękami, wyglądał zupełnie jak swój groźny krewny. Tylko kolorystyka ubrania była inna. Wraz z krojem, który łaskawie NIE przypominał skrzyżowania ornatu z mnisim worem pokutnym.
Jarzące się oczy węża przeszyły Hizashiego na wylot.
- Pomocy! Nie krzywdź mnie! - pisnął siedmiolatek profilaktycznie. Ciemnobrązowe, animowane włoski,należące do typu tych niepojęcie sterczących, zaczęły sterczeć jeszcze bardziej.
- Czy ja wyglądam na Typowego Dręczyciela? - oburzył się Kankun.
- Yyy...To ten potwór. - Dziecko stwierdziło, że jednak się boi. Już szykowało się do rozpaczliwego krzyku.
- Zgłupiałeś? Ciszej, ciszej - uspokajał „wężowiec". - Nie jestem Orochimaru. Czy ja mam kokardę na dupie?
- Nie masz... - zdziwił się chłopiec.
- No widzisz.
- Czego chcesz? - zapytał Hyuuga. Ślepia, wyglądające jakby zaszły bielmem (to złudzenie, bo tęczówka i źrenica miały taki sam - jasnobłękitny kolor****), wpatrywały się badawczo w podejrzanego, czarnowłosego osobnika.
- Masz Byakugana…- zastanawiał się Oroczi.
- Chcesz mnie zwerbować do Wioski Dźwięku, niecnie wykorzystać i porzucić moje ciało gdzieś w rowie?
Przybysz prychnął. Ledwo mógł powstrzymać się od śmiechu. - A co powiesz na dźwięk słowa: TAJEMNICA?
Iluzja grozy rozpraszała się powoli,dążąc ku nieistnieniu. Pod wpływem hipnotycznego głosu Orocziego dzieciak stawał się coraz bardziej zaintrygowany.
- J... jaka tajemnica? Z tych, co miły pan robi obcym dzieciom po zwabieniu ich do domu słodyczami? - pytał Hizashi Junior, usiłując zabrzmieć choć trochę nieufnie.
- Za kogo ty mnie masz? - odparł Tokagebi. - Chodzi o inną tajemnicę, lepszą. Taką, o jakiej nie śniłeś... - Pochylił się nad młodszym kolegą i szepnął mu do ucha kilka słów.
Byakuganowe oczka stały się większe.
- Naprawdę? ON był NIĄ?
- Ćśśś... Tak. Teraz powiedz mi...Czy umiesz aktywować swoje niezwykłe kekkei genkai*****?
- Hai, tata mnie uczył. Mówił, że jestem geniuszem, chociaż... na razie potrafię tylko prześwietlić przedmioty na odległość dziesięciu metrów.
- Myślę, że wystarczy – uśmiechnął się łajdacko „wężowaty". – Jesteś gotów na poznanie prawdy?
- O tak! - odparł dziarsko szatynek.
Należało jeszcze odnaleźć sam obiekt obserwacji. Hizashi dreptał za swym niedoszłym „senseiem", usiłując powtórzyć każdy jego ruch. Tokagebi, wyginając spektakularnie ciało, krył się za elementami krajobrazu, od czasu do czasu czołgał się; w pewnym momencie dał znak giętką, prawie dziewczęcą dłonią (Dziewczęcą? Jak byłam młodsza, wszystkie długowłose postacie z mangi i anime były dla mnie „babami"!).Na horyzoncie widniał bar „Ichiraku Ramen"******, w którym,oprócz tytułowego dania podawano także inne, specyficzne zupki. Lokal miał postać półotwartej budki, której górna połowa była przesłonięta płachtą z nazwami i cenami potraw. Dół był „luźny", widać było nogi i krzesła. Oroczi dostrzegł kończyny pana Mamataty i dosłyszał jego charakterystyczny głos.
- To ON. Jest w środku - szepnął sykliwie. Po twarzy widać było, że coś kombinuje, jak wszyscy jego krewniacy zresztą. Pewne cechy są dziedziczne.
- Jeszcze jesteśmy za daleko - pisnął Hyuuga. - Nie będę w stanie z takiej odległości...
- Wiem przecież - przerwał ostro „wężowaty".- Nie martw się, myślę o tobie - dodał łagodniej. - Jesteś tu najważniejszy. Będziesz pierwszą osobą, która pozna Tajemnicę.
- Jak ON wygląda?
- Taki niski z dużym afrem. Nie do pomylenia. Gdy wyjdzie, prześwietlisz na wylot jego ubranie, a potem opowiesz wszystkim w Konosze, co zobaczyłeś. Wiesz, dyskretnie. Najpierw mnie, oczywiście.
- Czy to nie jest… niegrzeczne? - zainteresował się dzieciak.
- Wręcz przeciwnie. Staniesz się pierwszym, który posiądzie tą informację. Przekazanie jej całej Wiosce wywyższy cię nawet ponad wszystkich Hokage. Będziesz jako wieszcz, niosący narodowi kaganek oświaty, jako Prometeusz, co przedarł się przez niebiosa, by zyskać dla ludzkości ogień. Kraj dzięki tobie wydobędzie się z otchłani ciemnoty.
- Naprawdę? To wszystko stanie się dzięki mnie?
- Tak. Tylko... Schowajmy się w krzakach, albo lepiej za tym parkanem. Bogowie mogą się zirytować, jeśli zauważą, że wykradamy im najskrytsze tajemnice.
+++
Co też uczynili.
- Idzie - szepnął Oroczi, zerkając przez dziurę w płocie na piaszczystą ulicę.
Hizashi złożył ręce w kilku pieczęciach.
- Byakugan - szepnął.
Teraz nie potrzebował żadnej dziury w płocie.
Źrenice Hyuugi stały się widoczne, naczynia krwionośne na skroniach rozdęły się. Postrzeganie chłopca przenikało ściany, drzewa i kamienie, zdolne było obserwować nawet chakrę w czystej postaci; oną syntezę ciała i ducha, bez której obecny świat nie miałby prawa bytu.
Wszystko szło składnie, dopóki w zasięgu możliwości młodszego z konspiratorów, w polu jego udoskonalonego widzenia, nie znalazł się Tabu.
- Na pieprzonego Van Damme!- powiedział członek szacownego rodu Hyuuga i...
...stracił przytomność.
- Co tam zobaczyłeś? – przeraził się Oroczi. Zaczął szarpać leżącego bez ruchu młodszego kolegę za szary kaftanik z symbolem klanu - czerwonym płomieniem na żółtym tle – O nie! To musiało być coś strasznego! Zabiłem go...
- Czuję wrogą chakrę. Kto tu, cwaniaczki, atakuje mnie Byakuganem? – odezwał się skrzekliwy głos.
Tabu Mamatata był już po drugiej stronie parkanu. Żyłka na czole drgała mu z czystej nienawiści.
- Ojć - zacisnął zęby Kankun. W bladych rękach dzierżył jeszcze nieruchome ciało swego nieszczęsnego wspólnika.
- Tokagebi. Tak jak myślałem! Do tego posługuje się innymi. Skąd my to znamy?
- Ja... - wyjąkał Oroczi, rumieniąc się. - …chciałem tylko sprawdzić... pańskie reakcje na Byakugan. Ponoć są... nieprawdopodobne.
- Do tego ściemniasz! Zupełnie jak Orochimaru! Myślisz, że ci uwierzę? - warknął Tabu, miażdżąc go wyblakłym, niebieskim wzrokiem. Twarz była czerwona, łącznie z tym zadartym nosem, zagadkowo niemęskim. – Jesteś żałosny... Użyć takiego małego dziecka. Co świadczy zresztą o totalnym braku własnych umiejętności. Nie wspomnę już o dobrym wychowaniu. Nic, Tokagebi, chcę cię jutro widzieć na treningu. PUNKTUALNIE. Zobaczymy, co jeszcze potrafisz, Tokagebi - dodał Mamatata. Obrócił się na pięcie i odszedł, zamiatając połami brązowego płaszczokimona. Na odchodne posłał jeszcze „wężowcowi" drapieżne spojrzenie, mówiące tyle co: „Masz przesrane".
Kankun pozostał na placu boju niepocieszony. Udało mu się w końcu dobudzić kolegę, który jednak miał wyraz twarzy jak po całonocnym paleniu marihuany.
- Żyjesz? Nic ci nie jest?
- Nie, skądże... Tylko wszystko jest takie... nieswoje.
- Co on ci zrobił?
- Nic. Po prostu zobaczyłem TO.
- Przynajmniej tyle. I co?
- Wdziałeś kiedyś zdjęcie Kakuzu*******? Nie chcę o tym więcej rozmawiać. - powiedział mały Hyuuga i na nowo odpłynął galeonem obrzydzenia w dalekie, nieznane krainy.
-----------------
* Pierwszy Hokage, założyciel Wioski Ukrytej w Liściu, dla Konoszan postać historyczna. Znany był z tego, że oprócz posiadania ogólnego podpakowania, potrafił wyrastać drzewka. .
** Trafiliśmy na jeden z najbardziej charakterystycznych elementów oryginału - Byakugan. Mam nadzieję, że rozdział mniej więcej oddaje możliwości tego bajeru, występującego tylko w klanie Hyuuga.
***Zakładam, że Neji Hyuuga rozmnaża się z Ten Ten ( z innego klanu), członkinią własnej drużyny. Wychodzi z tego Hizashi Junior, który dziedziczy imię po zmarłym ojcu Neji'ego. Zdarza się i tak.
****Mam jeszcze jedna hipotezę dot. Byakugana, białe coś to osłonka dla zbyt bystrego spojrzenia, zapobiegająca utracie chakry, podczas aktywacji osłonka trochę rzednie; jednak w moim fanfiku zostawię pierwsza wersję, bo w opowiadaniu jest bardziej estetyczna, gdybym rysowała komiks, użyłabym drugiej wersji.
***** Specjalne zdolności, „ograniczone do więzów krwi", czyli można je tylko odziedziczyć lub sobie wszczepić , jedną z nich jest właśnie nasz Byakugan
****** Miejsce o doniosłym znaczeniu, występuje w oryginale jak najbardziej.
******* Gościu (jeden ze zuych, członek wywrotowej organizacji "Akatsuki"), wyglądał, jakby był cały pozszywany. I był.