kategoria : / /
"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 10 - Zwyczajowe pytanie
a u t o r : Neonka
Notka dziesiąta - co za tym idzie? Przenosimy się, razem z naszym bohaterem, na pole treningowe. Jak miejsce, zwane szumnie „polem treningowym numer czterdzieści cztery", wyglądało? Nic specjalnego, trochę drzew o korze poznaczonej przez shurikeny i inne żelastwo, trochę przedeptanej trawy; kolorystyka jasna, bo listowie nie było zbyt gęste i przepuszczało dużo światła. Więcej szczegółów nie widać, jeszcze nie narysowali; jak coś jest daleko i nieistotne, detali się nie ujmuje.*
Spóźnić się? Nie było szans, jeżeli, kurwa, pamiętało się właściwą godzinę! Pozostała część drużyny czekała już na miejscu; łącznie z senseiem, tak bardzo kontrowersyjnym.**
- Ach, to ON! - pomyślał Kankun, wytrzeszczając oczy w niemym zaszokowaniu. ON, jakiś nieznany chłopak i nieznajoma dziewczyna. "Wężowaty" na widok tej ostatniej przeczesał ręką włosy, które z niewyspania lepiły się do siebie.
- Kankun Tokagebi! Ach, tak! Spóźniłeś się. Dlaczego się spóźniłeś? Marnujesz swój czas i przy okazji czas kolegów – wydarło się TO już na wstępie.
Chłopak, zaskoczony takim obrotem sprawy, zdążył tylko się zaczerwienić i powiedzieć:
- Ja...
- Proszę bardzo, proszę. Wytłumacz się - kontynuowało Zjawisko. Głos miało cienki i skrzekliwy.
- Bo ja myślałem, że... to na dziesiątą jest... - bąknął Oroczi. Niedobrze. Ktoś znów na niego drze mordę. Zapiekło, gdzieś we wnętrzu pokrytej bliznami duszy. Nieznacznie. Tak słabo, że szybko ustąpiło miejsca fascynacji.
- Nie mogłeś zapytać innych członków drużyny?
- Nie znam ich, Mamatata - san.
- Rozumiem, rozumiem... - rzekł sensei, ucinając miłą rozmowę, którą sam rozpoczął. – Skoro już wszyscy jesteśmy, poznajmy się trochę. Może Ja zacznę...
„Taa? To ściągnij pantalony i pokaż swą tożsamość". - pomyślał mimochodem Oroczi. Ledwo powstrzymał wybuch afektywnego śmiechu.
Gdy Tabu zagłębiał się w zawiłości swego życiorysu, uczeń patrzył na niego jak cielę na malowane wrota, usiłując nie zahaczyć wzrokiem o pewien element. „Ile tam jest kobiety, a ile mężczyzny?" Sensei nie należał do najwyższych, wzrostu dodawało mu afro ciemnoblond loków, ściśnięte ochraniaczem z logiem Konohy; na ramieniu widniała dodatkowa opaska - Wioski Ukrytej w Kolorze*** – grawerunek na blaszce wyobrażał jakoby promień światła przechodzący przez pryzmat. Dalsze cechy wyglądu Mamataty to twarz w kształcie rodzynka, oczy (większe niż ustawa przewiduje) jakieś… wyblakłe, do tego okulary w złotych oprawkach. Nauczyciel ubrany był w coś takiego, koloru miodowego… Oroczi nie miał pojęcia, jak to nazwać, nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widział. Już na pewno nie w swojej Osadzie. Płaszcz, nie płaszcz... „To musi być jednak kimono, skoro jest w rdzawe kwiatki." - zdecydował chłopak i przestał się zajmować kwestią odzienia, zwłaszcza, że nie była teraz najbardziej interesująca.
- ... i tak zostałem jouninem specjalnym, a teraz mogę uczyć was. Liczę na szacunek i zrozumienie, a na pewno odpłacę się tym samym. Proszę bardzo. A teraz szybko, bo nie mam czasu, muszę iść na misję. Powiedzcie parę słów o sobie.
„Interesting. Słynne, standardowe pytanie. Kto będzie tym nieszczęśnikiem i pierwszy wyjawi swe aspiracje tej... hermafrodycie?" - zastanawiał się „wężowiec". Skąd tak okrutne określenia cisnęły mu się do głowy? Nie chciał ich przecież... - „Będę życzliwy, będę życzliwy..."
- Może Kankun Tokagebi? Słyszysz mnie?
„Co? Kto? Ja?„ - Oroczi, z otwartą paszczęką, z której wystawały kocie kiełki, wydobył z gardła przeciągłe: „Yyy?"
- No, jakie są twoje marzenia, aspiracje?
Chłopak, wyrwany z zamyślenia, znów nie był w stanie wydusić słowa. Na domiar złego, zorientował się, że wpatruje się pytająco tam, gdzie nie powinien.
Sensei się rozzłościł.
- To może kto inny? Czas minął! Dam ci jeszcze jedną szansę! Tylko jedną. Izori Asase, proszę bardzo.
„Ach! Są jeszcze inni członkowie drużyny" - wydedukował Kankun genialnym umysłem.
Na środek wyszła dziewczyna. Wyglądała jak „grzeczna cizia". Nie to, żeby Tokagebiemu się nie podobała, wręcz przeciwnie, nasz bohater lubił „grzeczne cizie", zwłaszcza, gdy okazywały się nie całkiem grzeczne.
Sensei spojrzał na nią pytająco. Przykucnął, jakby odbierając znaczenie własnej osobie.
- Nie wiem, co powiedzieć, bo nie wiem, dlaczego tu jestem. Liczyłam na to, że będę kimś z naszej szkoły, ale widocznie nie było mi to dane. Mam nadzieję, że mimo wszystko będziemy się dobrze bawić - zaczęła dziarsko brunetka.
- Nie jesteśmy tu dla zabawy! - przerwał Tabu.
- Przepraszam.
- A marzenia?
- Co do marzeń, chcę w przyszłości zostać dobrą kunoichi w stopniu jounina albo wyżej, co mi się na pewno uda, bo miałam najlepsze wyniki na egzaminie wstępnym.
„Co ja tu, kurwa, robię?" – pytał siebie panicznie Kankun. - }} Idziesz tam dla własnego bezpieczeństwa. {{ - Słowa Naruto – sama, przywołane z głębi pamięci, natychmiast udzieliły chłopcu odpowiedzi. - „Dobra, skoro nic mi tu nie grozi…"
- Czuję się trochę niekomfortowo, bo nie wiem, kto tu jest, po co i dlaczego nie zostałam przydzielona do kogoś z mojej byłej klasy... - dziewczyna powoli zaczęła tracić spokój. Głos wygiął się w źle skrywanej histerii.
- Ponieważ jesteś „specjalnym przypadkiem", jak wszyscy tutaj.
- Co to znaczy? Że jestem nienormalna? To nie może nic takiego oznaczać! - jęknęła Izori.
- Przydzieliliśmy cię tutaj, bo twoje zdolności nie mają odpowiednika, ani uzupełnienia, w żadnej z pozostałych drużyn.
- A kto to jest? Kto to? Boli mnie głowa, muszę się dowiedzieć.
- Panno Asase, proszę usiąść, zaraz wszystkiego się dowiemy. Czas na kolejną prezentację. Oto Erikku Keijigoku.
W centrum uwagi znalazł się trzeci członek drużyny. Mangową twarz miał grubiej ciosaną, włosy koloru słomy sięgające do krawędzi szczęki, przycięte równo, jakby kto garnek przyłożył; do tego smoliście czarna bluza z kapturem, ozdobiona z przodu srebrnym symbolem czegoś. Gwiazdka. W kółeczku. Siedmioramienna. Coś musi znaczyć... Whatever. Kogo to obchodzi? Czarne buty, czarne spodnie... Gościu urwał się z pogrzebu? Opaska Konohy - jedyny barwny element stroju, obwiązana była fantazyjnie wokół nogi. Pod pachą osobnik trzymał sporego koguta o rudopomarańczowych piórach zdających się płonąć.
- Teraz jo mom gadać? – zapytał chłopak. Ptak zagdakał.
- Tak, proszę - zezwolił łaskawie Tabu. – Kolega może powie kilka słów, skąd pochodzi, dlaczego tu jest...
- Ja. Jo żech jest z Wioski Ukrytej w Wynglu.****
- Wioska Ukryta w Węglu? – zdziwiła się Asase.
- Przyjechał żech tu na szkolenie, uczyć się, bo w mojej wiosce ni mo takich fest senseiów.
„Eee…"- zdziwił się Kankun. Jeszcze nie koniec niespodzianek.
- Naszo Wioska jest mało i ni mo Kage. A jeśli chodzi o moje marzenia, to jo chciołbych być srogim gospodarzem, mieć fest pole, winksze niż nasz sołtys mo i być najważniejszym człowiekiem w wiosce oraz mieć tako fajno dziołcha i sporo przybytku.
„Dziwadło" - mruknęła Izori. Odpowiednio cicho, aby nie uchodzić za nietolerancyjną.
- Trza też ocalić naszą kopalnię. Wielki Skarbnik zajął cała i nie idzie wyngla wydobyć. Wy żeście mieli Lisa, my momy Skarbnika. Zostały nom tylko hałdy, z których wyżyć nie idzie.
„Szlag" - pomyślał Kankun. Poczuł coś na kształt współczucia wobec nowego towarzysza. Może również ciekawość? Wiejska krzepkość – coś, czego Oroczi sam nie miał, na pewno wywarła na nim pozytywne wrażenie.
Erriku otworzył szerzej oczy. Okazały się bardzo jasne; wydawały się być podkrążone, lecz po bliższej obserwacji okazało się, iż to sinoczarne wykończenie na dolnej powiece.**** Prawdopodobnie miało związek z operowaniem węglem, które chłopak zaraz zaprezentował.
Animowana ziemia zadrżała, gdy obywatel Ka-bon Gakure wydarł spod niej spory blok czarnego surowca.
- Jo na razie takie coś umia, ale chciołbych więcyj...
- Dość, dość, nie przyszliśmy się tu popisywać tylko przedstawić. Zwłaszcza, że nie ma czym. Siadaj, Keijigoku, to nie było zupełnie potrzebne! - zakomenderował Mamatata.
„Ejże, zaraz… ON go obraził - pomyślał „wężowiec".
Mieszkaniec Wioski Ukrytej w Węglu prawdopodobnie tego nie zauważył, bo ze spokojem osoby, której w życiu nikt specjalnie nie wyśmiewał, zajął miejsce obok Izori.
- A teraz Kankun Tokagebi. Zapraszam!
- No więc...
- Nie zaczynamy zdania od „no więc".
- Więc... Nazywam się Kankun, nie byłem w Akademii, ale jestem tu... - Chłopiec wydobył z siebie kilka słów. Czuł, że każde kolejne brzmi bardziej kretyńsko od poprzedniego.
- Dlaczego?
- Yyyy...
- Dalej nic? Mowę ci odjęło? No, może coś o sobie? Miałeś tyle czasu do namysłu.
„Gówno. Nic więcej nie powiem."
- To wszystko?
- Tak.
- Wspaniale - burknął Mamatata. - Skoro wszyscy się zaprezentowali, jedni lepiej, inni gorzej, mogę was zapoznać z zasadami BHP obowiązującymi na polu treningowym numer czterdzieści cztery…
„Co on taki, ekhm, zasadniczy? Może dlatego, że był NIĄ, a teraz...?"- czarnowłosy zmienił wyraz twarzy ze zdziwionego na bardziej zdziwiony.
Wszystkie inne zainteresowania Kankuna przesłoniło Pytanie - bynajmniej nie jedno z tych zwyczajowych…
---------------------
* Wszystkie pola treningowe wyglądają podobnie. Drużyny są trzyosobowe i każda ma swoje pole. I senseia, jedni lepszego, drudzy gorszego.
** Całe zdarzenie jest parodią sytuacji zaistniałej w oryginale, bodajże w odc. 3. i chapterze 4. "Zwyczajowe pytania" są obowiązkowe, kiedy drużyna się kompletuje.
*** Nie ma takiego czegoś w oryginale. Nie ma też senseiów delegowanych z innych Wiosek. To wprowadził już Naruto. Więcej o tym mamy w następnych rozdziałach.
**** Czegoś takiego też nie ma. Jak i przyjmowania uczniów z innych Wioch, chociaż to... prędzej w oryginale by zaistniało. Nie ma co, zakładam, że po interwencji Naruto Konoha i cały świat pana Kishimoto bardzo się zmienił.
***** Podobne coś pod oczami miał Hayate, który odwala kitę bliżej początku (ups! Spoiler :D). W ogóle Erikku jest z nim w jakiś sposób spokrewniony, co nie ma żadnego znaczenia dla fabuły, dlatego piszę to tutaj.