kategoria : / /
"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 8 - Nie do pokonania
a u t o r : Neonka
Monstrualny wąż wyrósł jakby spod ziemi; rogami zahaczył o sklepienie grobowca, strącając kolejne szmaragdy. Z półmroku uczynił się mrok, gdyż walcowate cielsko gada zatkało szczelnie otwór wejściowy.
- Kankun? - zapytał Manda*, król przywoływanych węży. Przy braku oświetlenia wydawał się być czarny i oślizgły**. - Czego, kurwa, chcesz?
- No walczą, nie? – odparł chłopak.
Bitwa na chwilę ustała, rozległy się piski zaskoczenia, spowodowane nie wiadomo, czy nieoczekiwaną ciemnością, czy obecnością stwora. Wkrótce rozpoczęła się na nowo. Ktoś raz po raz czynił sztuczne światło za pomocą jakiegoś jutsu, dodatkowo szlachetne kamienie jarzyły się własnym, nikłym blaskiem, pozwalając wszystkim tu obecnym orientować się w otoczeniu.
Oroczi nie siedział na głowie Mandy. Po prostu brakowało miejsca.
- Nie mogłeś przywołać kogoś mniejszego? – zapytał z wyrzutem wąż. - Pół ogona wystaje mi z jaskini. Wiesz, jak to wygląda?
- Przepraszam. Tak wyszło.
- Wiesz, że za każdą walkę chcę żywą ofiarę – kontynuował gad oficjalnie, jakby ustalał cennik usług.
- Manda, nie pierdol, tylko weź się do roboty. Przypomnij sobie, czy kiedykolwiek jakąkolwiek dostałeś – odezwał się ciszej chłopiec.
- Yyy... Nie bardzo – stropiło się wężysko.
- No widzisz. Słuchaj, chcą wskrzesić tego palanta Orochimaru.
- JEGO? Sam bym go ubił, gdyby tylko ożył *** – w grubym, nieludzkim głosie monstrum słychać było oburzenie.
- Jeśli chcesz uniknąć nerwów, przyłącz się do kolektywu. Jak nie, będziesz go oglądał przez kolejne pięćdziesiąt lat na swojej szlachetnej głowie – uśmiechnął się promiennie Kankun.
- O nie! - jęknął król węży.
- O tak! Wyobraź sobie głupie pieprzenie przez tydzień bez przerwy.
- Mogę przynajmniej kogoś zjeść? – Manda kiwnął monstrualną głową w stronę najbliższej Fanki – Brunetki, z lubością okładającej kawałkiem kija czyjś różowowłosy łeb. Domyślił się, kto jest „tym złym".
- Nie - odparł Tokagebi zdecydowanie. - Jak mości Hokage się obudzi, da ci pięć cielaków. – Wskazał na niczego nieświadomego Naruto, pogrążonego w pełnym słodkiej rozkoszy śnie.
- Niech będzie. Wezmę się za to. Pamiętam to ciągłe brzęczenie nad uchem: „Muszę opanować wszystkie jutsu" „Cały świat jest głupi, słaby i zły" – powiedział wąż zgryźliwie. Otworzył pysk, ukazując rząd wielkich, jadowitych zębów.
- Pamiętaj, te w zielonym - instruował go chłopiec.
- Super, dzięki za namiary, zwłaszcza, że wszystko jest teraz zielone, przez te cholerne minerały. Doprawdy, genialnie mną kierujesz.
- Aha, i spróbuj nie rozsadzić tej jaskini, bo pogrzebiesz nas żywcem - dodał Oroczi. Rzecz była wykonalna, bo Manda był wężem. W przypadku olbrzymiej żaby Gamabunty, czy bezmuszlowego ślimaka o imieniu Katsuyu, samo przywołanie zniszczyłoby pieczarę.
Potwór obezwładnił jedną z Fanek, przy okazji niestety również Sakurę. Po prostu chlasnął językiem na oślep, widząc ruch i słysząc wiernopoddańcze peany na cześć Orochimaru. Brunetka odpadła od ściany, wcześniej do niej przypłaszczona. Jej towarzyszka zderzyła się z kawałkiem skały kilkadziesiąt metrów dalej i osunęła się na wilgotną posadzkę.
- Ups – pomyślał Kankun. Jego summon chyba nie zauważył pomyłki. Tokagebi też postanowił jej nie zauważyć.
- Chciał opanować wszystkie jutsu. Co za idiotyzm. Tak samo, jakby chcieć posiadać wszystkie dzieła sztuki, od dziecięcych obrazków po sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej. Przecież ciągle powstają nowe – mruczał pod nosem gad. – Okrucieństwo, jak okrucieństwo, ale głupota... Irytuje mnie najbardziej.
Pojedynek z maleńkim przeciwnikiem nie był łatwy. Każdy, kto usiłował kiedyś zabić brzęczącego nad uchem komara, wie, o czym mówię. Walczący kotłowali się jak raki w worku, odbijali się od skóry Mandy, łaskocząc gada; w mdłym, seledynowym świetle nie zawsze dało się rozeznać, kto jest kim. Wszystko szło jednak nie najgorzej.
- Kankun, ile ich jeszcze zostało? Tych złych - zapytał stwór.
- Poczekaj... jedna baba załatwiona przez własną technikę, druga przez panią Haruno... Trzecia przez ciebie... Z tego wynika, że powinny zostać dwie, skoro trzy są wyeliminowane. Tak, dwie - odparł chłopak, bacznie obserwując pole bitwy, na którym już tylko jedna Fanka, wstrząsając j - rockową fryzurą w kolorze stali, uchylała się przed pięściami Tsunade i kopniakami Hyuugi.
Jedna czcicielka Orochimaru? To gdzie jest druga? O żesz fuck!
Kankun oberwał w twarz, tak mocno, że przeleciały mu przed oczami wszystkie gwiazdozbiory chińskiego Zodiaku. Stracił przytomność.
- Mógłbyś być szybszy i uważniejszy, frajerze :( - powiedział Gruba.
Manda zniknął w pyle, również klnąc. Przegrana mogła oznaczać „kłopotliwe" towarzystwo przez kolejne kilka wieków.
+++
Ocknął się wśród szlachetnych śmieci - diamencików, liści i płatków róż. „Nie czuję chakry... - wymamrotał ze zdziwieniem. Żuchwa promieniowała tępym bólem, po wewnętrznej stronie policzka coś puchło i krwawiło. Kankun zdziwił się, że na swoją, poszarpaną teraz, fioletową koszulę, przy okazji dźwigania głowy, nie wypluł kilku zębów. Rozejrzał się, dostrzegł Konohamaru, który trwał w niezmienionej pozycji. Czyli Oroczi wrócił do punktu wyjścia. Za żadne skarby nie chciał się więcej podnosić. Tu było ciepło i miło.
- Ja pierdolę – skomentował Konohamaru. Dotyczyło to całokształtu wydarzeń.
Fanki, dotychczas wyeliminowane przez Mandę i „różowego potwora", nie wiedzieć, czemu, stały na własnych nogach i dzierżyły broń – Brunetka – jakąś maczetę o połyskującym na różowo ostrzu i rękojeści zakończonej główką Hello Kity, a Szatynka II - garść notek wybuchowych (każda z nadrukowanym na odwrocie wielkim, czerwonym sercem). Zniszczone kostiumy dziewcząt złowrogo korespondowały z błyszczącym, szmaragdowym tłem. Zielone, jak nadzieja, co za tym idzie, naiwność. Teraz cztery nastolatki przybliżały się do ledwo trzymającej się na nogach Tsunade i poobijanej Hinaty, próbując je okrążyć. „Power of love! Power of love! {3 " - skandowały czcicielki Orochimaru - „To będzie nasza pierwsza krew }:)". Wyraźnie szykowały jakieś złowrogie jutsu. „Nie martw się, Abuni, Orochimaru też zabijał. :| " - mówiła Brunetka do Szarej (jak Kakashi). „Musimy wiedzieć, jak to jest, by go lepiej pokooochać. :)" - wtórowała jej Szatynka II. - "Tego już za wiele. Chyba nie mówicie poważnie" - krzyczała Tsunade. - „Opamiętajcie się, jesteście przecież z Konohy!" „Chyba niepotrzebnie walczyłyśmy w taki sposób, by im nic poważnego nie zrobić" - pisnęła Hyuuga. „Co z tego, że z Konohy? Ta Wioska nic dla mnie nie znaczy. A serce Wężowego Mistrza..." – rzekła Gruba. - „Na pierwszą ofiarę najlepiej wybrać jakieś stare próchno, a nie niewinnego chłopca. Wyrzuty sumienia będą o niebo mniejsze. :}"
- Patrz, co się dzieje. A obaj nie mamy już energii – Szatyn zwrócił się do Kankuna, leżącego na wznak w wilgotnej warstwie przegniłych liści. – Gdybyśmy byli w innym anime! Tutaj... im większa Emocja, tym skuteczniejsze działanie. W starciu z Miłością nie mamy żadnych szans.
- Zauważyłem – wycharczał „wężowiec".
- Zaraz, tak na ciebie patrzę... Mam pewien pomysł - ucieszył się wnuk Trzeciego Hokage. – Dodatkowo nie wymagający zbyt wiele chakry. OROKE no Jutsu****!
Na miejscu mocno sfatygowanego młodego wojownika, trzymającego się za boleśnie podkurczoną nogę, pojawił się...
...Rozwiane czarne włosy oplatały prawie nagie, marmurowobiałe ciało, wężowe oczy trzepotały rzęsami, a pośliniony uprzednio palec wędrował po klatce piersiowej w kierunku dolnym, ku męskości pęczniejącej w lateksowych stringach z nadrukiem gadziej łuski...
Kankun o mało nie puścił pawia.
Iluzję Orochimaru otaczały jeszcze chmurki, nadając dziełu aurę tajemniczości.
- Hej, dziewczyny! – powiedział Sannin głosem Konohamaru.
Można sobie wyobrazić, co się wtedy stało. Rozległ się entuzjastyczny pisk, coraz bardziej przeraźliwy. „Wężowiec" natychmiast zatkał uszy, poczuł, jak przechodzą go ciarki. Trzasnęły minerały, te o słabszej konstrukcji. Okruchy osunęły się ze ścian. Pisk zamienił się w jęki, jęki w niekontrolowany wyciek śliny. Za chwilę Fanki, nabawiwszy się jeszcze krwotoku z nosa, padły jak długie na przegniłe liście. Już się nie podniosły.
- Ludzie nie doceniają tej techniki – uśmiechnął się „Orochimaru". Wzniósł kowbojski okrzyk i, strzeliwszy gumką od majtek, wrócił do poprzedniej formy.
( Szatynka I, ta ogłuszona już na początku potyczki, właśnie odzyskiwała przytomność. Nieszczęsna, zdążyła tylko wyszeptać: „Panie, co za... gabaryty. +_+"; nim na nowo zaliczyła glebę. )
- Czemu nie powiedziałeś? Pomógłbym ci - powiedział Oroczi. - Chociaż nie wiem... Szczerze... Nie potrafię się w nic zamienić... – Na powrót stawał się cichym, nieśmiałym chłopakiem o niskim poczuciu wartości. Emocja się skończyła.
Przybiegły też Gondaime Tsunade i Hinata Hyuuga , powiewając tryumfalnie włosami, splątanymi przez uczestnictwo w zażartej rzezi. Była Hokage już nawet zdążyła odtworzyć sobie zwyczajowy wygląd.
- Konohamaru! Jesteś genialny! – rozpływały się wzachwytach.
- I ty... – zwróciły się do Kankuna. - Przywołałeś Mandę.
- Jak ktoś wyciągnie mnie z tego szlamu, mogę państwu przywołać jeszcze wiele rzeczy... - odparł Tokagebi, przebierając kończynami wyjątkowo niezdarnie, jak mucha w smole.
+++
- Cholera – Szanowny Wnuk Trzeciego Hokage znalazł sobie kolejny powód do narzekań. Cóż, dojrzewał, bez tego się nie obejdzie. – Gówniary w zielonym, Naruto, Sakura, ewentualnie Kankun i ... niestety ja. Jak wy dwie się z tym wszystkim zabierzecie?
Spojrzał na pobojowisko, na którym poniewierała się Sakura w pozycji embrionalnej (rozerwała sobie bluzkę; na zewnątrz wyzierało zapięcie czerwonego stanika, czym shinobi zaraz niezdrowo się zainteresował) i Hokage leżący na wznak (ten zaczął ssać kciuk, co oznaczało, że sen jest wyjątkowo przyjemny). I nikt poza nimi...
- Fanki uciekły! – krzyknął ze zgrozą Konohamaru.
Kobiety spojrzały w próżnię jaskini, gdzie powinien spoczywać obezwładniony wróg.
- O, nie... – powiedziały bez entuzjazmu.
- Gońmy je – kontynuował szatyn.
- To je goń. Ze swoimi nogami na pewno będziesz w stanie dwukrotnie okrążyć ziemię – burknęła Tsunade.
- Ciociu, jak możesz być taka... niefrasobliwa?
- Raczej praktyczna. Nie mam już chakry, ni sił – odparła Gondaime. Bardzo, ale to bardzo nie lubiła, jak ktoś kwestionował jej doświadczenie.
- Jutro kogoś się za nimi wyśle - dodała Hinata swym ciepłym, przymilnym głosikiem. - Zresztą... Nawet, jeśli ANBU ich nie dorwie... I tak otrzymały już swoją karę. Przez głupotę straciły wszystko za jednym zamachem, i przyjaciół, i rodzinę...
- Mój dziadek popełnił podobny błąd. Pozwolił uciec temu łajdakowi Orochimaru – kłócił się szatyn. Lecz cóż mógł zdziałać wobec solidarności jajników?
- Jeśli spróbują zrobić to ponownie i jeśli im się uda, zginą – mruknęła w odpowiedzi Tsunade, pogrążając się w głębokich rozmyślaniach. Widocznie coś sobie przypomniała.
- Dobra, nieważne – Głos nie należał ani do brunetki, ani do blondynki. To Sakura zeskrobała się z ziemi. – Dobrze, że nikomu nic nie jest (tzn. żyje). W końcu grób jest TUTAJ, a nie tam. Ustawimy straże i nikt się tu nie dostanie. A teraz weźmy Naruto i opuśćmy te podziemia.
+++
Wygramolili się z jaskini. Jak? W sposób dość typowy – za pomocą chakry przywierając stopami i dłońmi do brzegów włazu. Za chwilę wędrowali już w dziwnym, zdekompletowanym szeregu: najpierw Sakura, przytrzymująca rozerwaną czerwoną bluzkę, żeby nie było za dużo widać; za nią Hinata, lecząca rozpaloną od energii ręką zadrapania swoje i wszystkich wokół; potem Tsunade, która wcześniej przerzuciła sobie przez ramię śpiącego Naruto i utyskującego Konohamaru; na końcu Kankun - najwyraźniej w szampańskim nastroju.
Naprzeciw wyszli rodzice Orocziego*****, już dawno zaalarmowani o całej sprawie.
RODZICE Tokagebiego? Niesamowite. Przyjrzyjcie się dokładnie. To bardzo rzadki widok, oglądać rodzicieli głównego bohatera w ich naturalnym środowisku! Zwykle takowi już nie żyją lub tracą żywot na początku opowiadania.
Ojciec Kankuna był wysoki, szczupłością nie odstawał od reszty „animcowych" postaci, za to wyglądem różnił się zupełnie od swojego potomka. Przede wszystkim Katane Tokagebi miał ciemną skórę, jakby opaloną. Rude włosy nie opadały swobodnie wzdłuż głowy, tylko sterczały na podobieństwo palmy. Były też dużo krótsze. Ubranie – jak u wszystkich w „Naruto" – mieszanka stylu współczesnego i tradycyjnego plus elementy militarne. Kolor to to miało ziemisto - bury.
Skąd Oroczi miał białą skórę – by się dowiedzieć,wystarczyło spojrzeć na jego matkę. Po niej chłopiec odziedziczył również smoliście czarne włosy. Odziana była w sukienkę o długich rękawach, z nadrukiem jakichś japońskich kobiety wydawało się być „normalne". Dlaczego? Bo miała zwyczajne, ludzkie oczy barwy typowej dla rasy żółtej (prawdziwej, nie w kreskówkach, bo tam sprawa ma się nieco inaczej) – czekoladowy brąz. Oczywiście nie była spasiona jak wieprz. Radko kto w tej (tym? ) anime, ani w mandze jest spasiony jak wieprz.
Stali oboje sztywno, majestatycznie, niczym dwa pomniki Matki Polki, zatopieni w pełni bezinteresownej miłości; gdy syn, wysunąwszy się na czoło grupy, podchodził do nich z opuszczoną głową. W tle jarzył się zachód słońca.
Rzucili się na chłopca, tracąc odrętwienie. Wśród uścisków, pocałunków, zapytań: „Jak się czujesz?", okazało się, iż Kankun najwyraźniej żył.
Pojawiły się łzy wzruszenia, jakie można zaobserwować w wielu filmach familijnych.
+++
Na widok rodziców mina mu zrzedła. Chłopiec wstydził się. Tak bardzo wstydził się podejść do swych rodzicieli, poddać się ich czułościom czy kłopotliwym pytaniom. Za każdym razem, kiedy wracał do domu pobity i upokorzony, ogarniało go podobne zażenowanie. Starał się wtedy ukrywać wszystkie obrażenia, nauczył się nawet je leczyć. Obrażenia jednego rodzaju, bo drugi jest prawdopodobnie nieuleczalny.
Katane i Risa natychmiast otoczyli swoje dziecko, wlokące się ku nim ze zwieszoną smętnie głową.
- Dlaczego, dlaczego poszedłeś za tymi dziewczynami? - pytała mama, czyszcząc Kankuna jedwabną chusteczką z resztek zaschniętej krwi.
- Ja... Sam nie wiem - odparł chłopiec niewyraźnie.
Katane wolno podniósł głowę syna, ujmując ją delikatnie w obie dłonie. Spojrzał dziecku w oczy, swoje oczy.
- Dlaczego? – zapytał konkretnie.
- Ja...Po prostu...One powiedziały mi... Że będę szybszy i silniejszy. – Kankunowi zaczął plątać się język, bynajmniej nie z powodu specyficznego jutsu, jakim krewniacy Orochimaru swobodnie i intuicyjnie się posługują. – Chciałem... Żeby...Nikt już nigdy mnie nie wyzywał i nie atakował... - Mówiąc to, czuł się, jakby nagle przyszło mu rozebrać się przed ogromną widownią.
- Wiemy, o czym mówi – wtrąciła się Tsunade. – Naprawdę mieli państwo odwagę, by pozostać przy bieżącym nazwisku.
Katane tylko zacisnął pięści. Przypomniał sobie, jakie spojrzenia napotykał na swej drodze, nawet podczas rutynowego wyjścia na zakupy. Poruszał się wtedy zawsze powoli, z godnością; niczym tygrys pośród sfory gończych psów, doskonale zdający sobie sprawę, że może każdemu z osobna zaprezentować pełen garnitur zębów i pazurów, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Katane umiał się bronić. Miał nadzieję, że cała niechęć skupi się na nim. Myślał, że oszczędzą choć syna. Widocznie się przeliczył.
- Kto cię skrzywdził? Dlaczego nie mówiłeś wcześniej? - zapytał miękko, nie okazując swojego wzburzenia.
- Bo ja...wstydziłem się... - powiedział chłopiec. Po jego dotychczas sztywnej, bezwyrazowej buzi zaczęły płynąć łzy.
- Kochanie... Dlaczego ukrywasz takie rzeczy? – powiedziała Risa, przytulając pociągające nosem dziecko.
- Nie rozumiem dlaczego cała opinia o klanie opiera się na poczynaniach jednego świra – warknął do siebie rudowłosy mężczyzna. W jego gadzich oczach mignęła złość, jak odblask ostrza.
- Zło jest krzykliwe – powiedziała Tsunade.
- Dobrze, że nic ci się nie stało. Dobrze, już dobrze – szeptała matka, próbując pocieszyć Kankuna, u którego każde miłe słowo wzbudzało nowe łzy.
Oroczi nienawidził się za to. Nienawidził, że w ogóle płacze. Przed chwilą przecież walczył u boku znamienitych kunoichi i shinobich; w obliczu teoretycznie najgorszego z niebezpieczeństw – śmierci. Czym jednak jest zwykła śmierć wobec okazania własnej słabości?
+++
- Tokagebi - san, to się będzie powtarzać. Widzi pan, co się dzieje teraz. Uważam, że nie ma innego wyjścia.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę - powiedział ze złością mężczyzna. Był wyraźnie zestresowany.
- Jeżeli się pan nie zgodzi, oznacza to dla chłopca coraz większe niebezpieczeństwo.
- A jeśli się zgodzę... - mówił starszy „wężowiec", zerkając na żonę i dziecko, upewniając się, że Kankun niczego nie słyszy.
- Risa Tokagebi już dała się przekonać. Potrzebujemy jednak podpisu obojga rodziców.
- A co z komisją lekarską? Przecież orzekła, że Kankun się nie nadaje.
- Przy takim przypadku orzeczenie komisji się nie liczy. Zresztą, tu jest Hokage, który stoi nad całymi siłami zbrojnymi Kraju Ognia, to znaczy teraz leży, mniejsza... Chłopak powinien zostać shinobim, przynajmniej na jakiś czas, dopóki nie nauczy się bronić. Zostałby przydzielony do drużyny i uczęszczałby na treningi, mimo, że nie był w Akademii. Nie zawsze będzie mógł liczyć na czyjąś pomoc. A ataków będzie coraz więcej. Jest taki podobny do... - odezwała się Hinata.
- Wiem, do kogo jest podobny – przerwał jej Katane. – Ale proszę mi wierzyć – jego ojcem jestem ja, a nie Orochimaru.
- Nalegamy, dla jego dobra - szepnęła Tsunade.
Rudzielec pokręcił głową. Widać było, że coś go dręczy i to mocno. - Zgadzam się - rzekł w końcu, jakby z trudem. - „Jednak cię dopadło, synu" - dodał w myślach.
+++
„Nikt już cię nie będzie atakował, ani cię nie skrzywdzi. Otrzymasz to, o czym marzyłeś, przychodząc do tej jaskini" - tak prawili rodzice młodemu Kankunowi, gdy cała trójka szła w stronę zachodzącego słońca, powoli znikając shinobim i kunoichi z oczu. I tak zakończyła się długa bitwa, zostały odkryte nowe talenty i prawdy. Teraz oglądamy japońskie znaczki oznajmiające koniec i słyszymy błogą muzyczkę kołyszącą wszystkie dzieci do snu...
+++
- Chwileczkę, wszyscy zapomnieli o Siódmym Hokage! – zauważyła blondynka zwana Gondaime Tsunade.
- On dalej jest nieprzytomny. – Sakura trąciła butem cielsko owinięte w pomarańczowy płaszczyk. Lisi Ninja leżał spokojnie, z językiem wywalonym na wierzch. Zupełnie jak upolowana zwierzyna w kreskówkach z lat czterdziestych. Brakowało tylko krzyżyków na oczach.
Hinata zaczerwieniła się nagle i zaczęła załamywać palce, jak to zwykle ona.
- Och... muszę się wam do czegoś przyznać. Mogłam go obudzić.Jeszcze podczas walki – powiedziała nieśmiało, jakby z poczuciem winy.
- Hinata? Dlaczego tego nie zrobiłaś? – Konohamaru wybałuszył ślepia.
- Bo tak słodko wyglądał, kiedy spał – odparła, płonąc jeszcze większym rumieńcem.
- Pogięło cię? – krzyknęła chórem trójka jej rozmówców.
- Nie chciałam, żeby się zranił – westchnęła granatowowłosa. Jej głos zawiesił się marzycielsko.
Po serii narzekań ze strony swej „babci", wzdychań – ze strony żony i klątw – ze strony przyjaciółki, Naruto w końcu wydobył się z objęć Morfeusza. Co napotkał? Coś co budziło jego zdziwienie. Przed nim znajdował się nie kto inny, tylko Manda, który niepostrzeżenie wychynął spod piasku. Hokage spojrzał w jasnozielone gadzie oko, większe od samego Uzumakiego.
- Dawaj moje cielaki! - powiedziało wężysko.
- Co takiego? - zdziwił się Hokage. - Czy coś mnie ominęło?
-----------------------
* Manda w oryginale ginie - czego nie przewidziałam. Nie wiedziałam wtedy, że można zabić summona. Dlatego tutaj Wężowy Król żyje i ma się dobrze.
** Zwierz jest w czarno - fioletowe paski.
*** Gad ma w mandze i anime nieco inny stosunek do Orochimaru.
**** Odmiana Orioke no Jutsu - przemiany w piękną, nagą kobietę.
***** Postacie wykreowane przeze mnie.