FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Nigdy

a u t o r :    sihaja


Jeszcze raz. Uda ci się, przecież wiesz, że potrafisz. Dobrze… I jeszcze raz. Czuła ból rozsadzający mięśnie w ramionach. Oczyma wyobraźni widziała jak z każdym kolejnym ruchem powoli odrywają się od kości. Włókno za włóknem. Stróżki potu spływały obficie po jej ciele. Trzy po plecach i jedna z przodu, pomiędzy piersiami.
Podciągnęła się po raz ostatni i energicznym krokiem ruszyła w kierunku łazienki. Mięśnie na jej udach napinały się płynnie przy każdym kroku. Otworzyła drzwi i spojrzała krytycznie na ascetyczne wnętrze, którego wyposażenie ograniczono do minimum. Prysznic pozbawiony nawet zasłonki, zlew i muszla klozetowa. Zapewniono ją, że ciepłej wody jest pod dostatkiem. Szczerze w to wątpiła. Gorący prysznic byłby luksusem, tak dawno… Ciepła woda nie była jej do niczego potrzebna. No i lustro. Tak. Cienka tafla szkła. Dlaczego kobiety tak uwielbiają lustra? Z próżności? Raczej nie. Zerkają w nie nieustannie z braku pewności siebie. Bezskutecznie pragnąc przekonać siebie, że mają jakąś wartość, że nie wyglądają aż tak okropnie, jak podpowiada im to ich wyobraźnia. A lustra najczęściej nie pocieszały. Szczególnie w jaskrawym świetle dnia. Ten okres miała już jednak dawno za sobą. Brakowało jej wielu rzeczy, ale z pewnością nie pewności siebie. Już nie. Zatkała odpływ zlewu korkiem przywiezionym z jakiegoś innego motelu gdzieś na trasie. Będzie musiała pamiętać, żeby zabrać go z sobą, nie kradła go po to, aby służył komuś innemu. Odkręciła kran i patrzyła przez chwilę jak woda rozpryskuje się na zszarzałej powierzchni. Krople przypominały jej… Odwróciła wzrok i szybkim ruchem ściągnęła przez głowę znoszony szarozielony podkoszulek. Wylądował w zlewie powoli nasiąkając wodą. Jego los podzieliły szare spodenki i czarne figi. Zakręciła kran i posypała wszystko proszkiem do prania stojącym na umywalce w nieoznaczonej puszce. Jego też powinna ze sobą zabrać. Przyda się. Wróciła do pokoju po ręcznik i rzuciła go niedbale na muszlę, zanim z mydłem w ręku nie weszła pod prysznic.
Odkręciła wodę, która lodowatym strumieniem uderzyła w jej klatkę piersiową. Jedyną reakcją było lekkie skrzywienie warg. Obróciła się, żeby zamoczyć całe ciało i powoli zaczęła się namydlać. W rurach coś zazgrzytało i woda z lodowato zimnej zmieniła się w letnią, a po upływie następnych paru minut w całkiem ciepłą. Więc jednak właściciel nie kłamał. Godne podziwu. Namydliła ciało, odłożyła mydło i pozwoliła wodzie spływać przez dłuższy czas po swoim ciele. To było miłe uczucie. Takie delikatne… Potrząsnęła głową i momentalnie zakręciła wodę. Przeszła przez łazienkę zostawiając mokre ślady na podłodze sięgnęła po ręcznik. Biały i puszysty, jak lubiła. Od tego nigdy się nie odzwyczai, nawet nie próbowała. Wytarła się pobieżnie, zatrzymując przez chwilę wzrok na tatuażu zdobiącym jej lewą kostkę. Młodzieńczy wybryk, który kosztował ją sporo bólu, kilka awantur z rodzicami i większość zaoszczędzonych z trudem pieniędzy. Chiński znak oznaczający szczęście w miłości, kiepski żart. Dowcipny „artysta” wytatuował jej runę śmierci. Dowiedziała się o tym dużo później. Dużo…
Podeszła do zaparowanego lustra i przetarła je wewnętrzną stroną dłoni. Palce o krótkich, pomalowanych ciemnoczerwonym lakierem paznokciach były zbyt krótkie, by dłoń można było nazwać delikatną. Wydłużone optycznie przez odpowiednio wymodelowane paznokcie mogłyby uchodzić za palce damy, gdyby nie lekkie zgrubienie i przegięcie jednego z nich, ślad po nie do końca dobrze złożonym złamaniu. W tafli lustra odbiła się pozbawiona wyrazu twarz kobiety, która przekroczyła już trzydziestkę, prawdopodobnie. Wiek zdradzały jedynie zmarszczki czające się już gdzieś w kącikach oczu, nic więcej. Oczy znajdujące się pod równo wymodelowaną linią brwi nie były puste, o nie. Tylko pozbawione nadziei. Wyzierał z nich na zewnątrz cały pozbawiony złudzeń realizm, którym przesiąkła jej dusza. Nawet nie mrugnęła, przypatrując się bezwiednie swojemu obliczu. Jej myśli szybowały całe kilometry od obskurnego motelu, odwiedzały jednopiętrowy dom stojący gdzieś na obrzeżach miasta. Biały płotek, równo przystrzyżone trawniki i mury z czerwonej cegły. Wnętrza pełne starych mebli wartych fortunę, po których nie można było skakać w dzieciństwie. Stary zegar punktualny od lat, niezmiennie wybijający godziny. Między jednym a drugim uderzeniem fale nieprzebrzmiałego echa stłumione bez szansy na dotrwanie do swojego szybkiego skądinąd końca. Duszone już w zarodku bez możliwości okazania swojego prawdziwego piękna.
Pokój starszej siostry pełen „bezcennych” kobiecych bibelotów poustawianych szeregiem na biurku i wciśniętych w każdy możliwy kąt. Jej zachwyt i lekka zazdrość psująca obraz idealnej jeszcze wtedy miłości do siostry. Idealnej i bezinteresownej. Były do siebie podobne, tego nie dało się ukryć. Jednak nawet podobieństwo może nieść w sobie gorzki smak goryczy. Ten sam nos. Tylko gdzie się podziały u siostry te pstrokate, odbierające powagę jej wizerunkowi piegi? Te same oczy. Tylko dlaczego w jej wiecznie szarych nie pojawiały się te urocze, zmieniające kolor, błyski? Ten sam uśmiech, zabijany bezlitośnie przez tkwiący na zębach aparat korekcyjny. Te same włosy. Tylko jakieś mniej błyszczące, pozbawione puszystości nieważne, jakich odżywek by nie stosowała.
Przyglądając się siostrze kończącej makijaż wyobrażała sobie siebie będącą na jej miejscu. Ubraną w przepiękną białą suknię i czekającą na najprzystojniejszego chłopaka w szkole, który miał zabrać ją na bal. Zakończenie czteroletniej nauki, kulminację jej sukcesu towarzyskiego. Jej wyobraźnia nie mogła przekroczyć progu sali balowej. Za drzwiami rozciągała się tylko nieprzebrana ciemność bez skrupułów przypominająca jej, że nadal siedzi na łóżku przykrytym żółtą narzutą z kolanem podstawionym pod brodę ubrana w sprane jeansy i luźny podkoszulek mający ukryć jej zbyt małe jeszcze piersi.

Zazdrościć siostrze… Wszystko się zmieniło. Tak to już jest.
Znów zobaczyła w lustrze swoje odbicie i uśmiechnęła się gorzko na widok blizny biegnącej tuż obok tętnicy szyjnej. Kawałek dalej i byłoby po niej. No cóż, miała szczęście. To zdawało się jej ostatnio nie opuszczać. Czyżby postanowiło wynagrodzić jej te wszystkie lata, gdy omijało ją szerokim łukiem? Teraz już go nie potrzebowała, liczyła tylko na siebie. A jeśli chodzi o śmierć idącą za nią krok w krok… Wzruszyła ramionami. W końcu i tak się spotkają. Bać się przestała już ponad pięć lat temu. Bać się czegokolwiek. Kiedy to było dokładnie? Wcześniej nawet niż myślała. Chyba tej nocy, gdy uczyła się jak torturować człowieka. Gdzie uderzyć, żeby cios był jak najbardziej bolesny. Gdzie wbić nóż, żeby nie zabić, przedłużyć przyjemność jak najdłużej. Pamiętała to dokładnie, każdą sekundę tej lekcji i nigdy jej nie zapomni… Nigdy.

-Nigdy. – Zachrypnięty głos, stłumiony przez krew wypływającą z ust i poranionych warg. Ręce przywiązane ciasno nad głowa, nadgarstki odarte do żywego mięsa, włosy pozlepiane krwią, podarte resztki ubrania i oczy równie trzeźwe i spokojne jak na początku tego przedstawienia. Oczy, których nigdy nie zapomni. Będą ją one prześladowały do końca życia. Oczy, które nie potrafiły się poddać. Oczy i to słowo, jedno jedyne, które wypowiedział tamtej nocy. Nigdy.
Krzyk przeszywający wszystkie komórki jej ciała, gdy nie było już sposobu by milczeć. Krzyk bólu i bezsilnej furii. Ślepej, zwierzęcej tęsknoty. Oczy nie były już spokojne, o nie. One również krzyczały głośniej niż wszystko inne, krzyczały zemstą. Ten krzyk budził ją w środku nocy. Leżała wtedy w ciemnościach i zbierała całą swoją nienawiść, wszystkie doznane krzywdy i przyłączała się do niego w bezgłośnym wrzasku, który powinien obudzić swą intensywnością całe to miasto. Ale nic się nie działo, tylko ona była silniejsza. Z dnia na dzień coraz bardziej bezwzględna, coraz dokładniejsza, coraz szybsza, coraz mniej ludzka.
Czasami, tylko czasami, gdy budził ją w nocy, starała się uciszyć jego ból. Przekonać go, że może już odejść i zostawić ją samą, że sobie poradzi, że to już minęło. Ale on nie słuchał, nigdy nie słuchał. Nie chciała, żeby uwierzył w to, co do niego mówiła. Ona nie wierzyła. To było już siedem lat.

Włożyła czarną bluzkę i obcisłe spodnie. Ona również zasługiwała na odrobinę zabawy. Czasami trzeba było po prostu wyjść i znaleźć sobie jakiegoś faceta. Wydobyć go z tłumu i choćby przez jeden wieczór udawać, że to On. Dlaczego? Każdy potrzebuje seksu. Kobiety również. Faceci mają łatwiej, wystarczy chętny osobnik płci przeciwnej i eksplozja. One były inne, nie było sensu się oszukiwać. Mogła zabić w sobie większość uczuć, ale zdawała sobie sprawę, że od czasu do czasu potrzebowała tego, bliskości drugiego człowieka. To był najprostszy sposób, by ją zdobyć. Wystarczyło udawać, zamknąć oczy i odpłynąć. Wmówić sobie, że jest kimś innym i czekała właśnie na niego. To pomagało, częściowo, czasami. Nic lepszego nie miała.

Zamknęła drzwi od łazienki i spojrzała na niego. Uśmiechał się.
-Nie ma sensu by jedno z nas spało na podłodze. Łóżko jest wystarczająco szerokie.
Przytaknęła, a on się roześmiał. Widać bawił go widok lekkiego zmieszania goszczący na jej twarzy.
-Jeśli ci to przeszkadza, prześpię się na podłodze.
Kusząca propozycja…
-Nie. Nie trzeba. – Tym razem się już nie wahała. Nie była porcelanową lalką ani tym bardziej wstydliwą dziewicą. Po prostu niepokoiło ją spędzenie nocy w jednym łóżku z tym mężczyzną, jeśli do niczego miało między nimi nie dojść.
Krótkie „Dobranoc” i ciemności. Leżała bez ruchu zastanawiając się, co właściwie tu robi. Po tym wszystkim, co się wydarzyło powinna być już daleko stąd. Podziękować za pomoc i uciec byle dalej, ale nie mogła i to nie tylko dlatego, że jej samochód wymagał pilnie spotkania z mechanikiem. Początkowo była zbyt oszołomiona, by racjonalnie myśleć i z ulgą poddała się jego woli, a później? Miała przeczucie, że będzie tego żałować. Ale oczy same jej się zamykały. W tej chwili miałaby trudności z podniesieniem się na nogi, nie było sensu myśleć o opuszczeniu miasta. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że zasypia, jej myśli po prostu się urwały w pół zdania i odpłynęła w błogą nieświadomość.
Do rzeczywistości przywróciło ją dopiero słońce wędrujące po twarzy. Uchyliła powieki i zdezorientowana usiłowała ustalić, gdzie się znajduje. Proces ten przyspieszyła niewątpliwie męska ręka obejmująca ją w pasie. Nie była to bynajmniej rzecz, która zwykła zauważać rankiem tuż po przebudzeniu.
Podsumowując wczorajsze wydarzenia mogła stwierdzić jednoznacznie, że nie brakowało jej szczęścia. Wszystko zaczęło się tak nietypowo, w sposób, który nie wróżył szczęśliwego zakończenia. Samochód, który odmówił posłuszeństwa gdzieś w połowie drogi między wieczorem a rankiem, na trasie, gdzie „diabeł mówi dobranoc”. Ktoś zaoferował jej pomoc, on. To wszystko mogło się skończyć dużo gorzej. Z pewnością. Jej anioł stróż tym razem się postarał. Przez chwilę nawet go polubiła, ale już wkrótce ponownie o niej zapomniał.
I co miała teraz zrobić? Obrócić się na drugi bok, strącając jego rękę? Czy obudzi go wykonując tą czynność? Nie chciała… Zrozumiała nagle, że oddech, który czuła na karku nie był bynajmniej oddechem śpiącego człowieka. Ale skoro ona zorientowała się już, że się obudził, on z pewnością wiedział to samo o niej, Nie mogła więc tak leżeć. Wzięła głębszy oddech, odwróciła się i powiedziała po prostu:
-Dzień dobry.
Uśmiechając się równocześnie w jego kierunku. Odpowiedział tym samym.

Otrząsnęła się z tych wspomnień jak pies po wyjściu z zimnej wody. Były jeszcze gorsze niż poprzednie, przypominały jej o krótkich chwilach niewymuszonego szczęścia. A o tym właśnie powinna zapomnieć.

Wyszła zagłębiając się w tętniące nocnym życiem miasto. Bezustanny gwar, ludzie dążący w sobie tylko znanych kierunkach i światła ulicznych lamp.
Samotna kobieta, łatwy cel. Kiedyś odczuwałaby strach szybko przemykając ciemnymi uliczkami, byle dotrzeć do celu. Niepewność przyciąga agresję. Nauczyła się tego już dawno. Dziś nie miała już tego problemu. Zapomniała już, czym jest lęk przez bezludną ciemnością. No, bo czego miałaby się bać? Oprócz samej siebie.

Jakiś klub, kilka wlanych w siebie kieliszków przezroczystego płynu, tętniąca pod skórą muzyka i jakiś facet. Niższy od tego, którego poznała pół godziny temu, ale za to bez śladu po w pośpiechu zdjętej obrączce, Jakieś zasady jeszcze jej pozostały.

Obskurny pokój hotelowy i skrzypiące łóżko. Powinni brać dopłatę za dodatkowe atrakcje w postaci odgłosów dochodzących z sąsiednich pokoi. Chroniczny wrzask jakiegoś niemowlęcia przypomniał jej partnerowi o konieczności zapobiegnięcia niechcianej ciąży. Plus dla niego, przynajmniej niczym się od niego nie zarazi. Dzieci i tak mieć nie mogła…

Ból i krew zalewająca oczy. Świadomość rychłej śmierci była pewnym pocieszeniem. I nie chodziło tu nawet o nią, nie mogła już dłużej patrzeć na to, co z nim robili. Budząca się świadomość tego, że on jej nie kocha wcale nie pomagała. Ona zrobiłaby dla niego wszystko, a on… był zbyt uparty by się poddać, by ją uratować. Ale o tym nie należało myśleć. Nigdy.

Zostawiła go śpiącego w łóżku i weszła pod prysznic. Musiała się umyć, bo było gorzej niż ostatnio. Nie chodziło tu wcale o niego, lecz o nią. Wypalała się i nie potrafiła już uzupełniać baterii. Jej czas się kończył i dobrze o tym wiedziała. Na szczęście nie zostało już zbyt wiele do zrobienia.
Noc nie była katastrofą, bo facet był miły i nie miał żadnych perwersyjnych pomysłów, które musiałaby wybić mu z głowy. Co nie zmieniało oczywiście faktu, że czuła się jak dziwka. Uczucie, które każda kobieta pozna prędzej czy później – pomyślała z cynizmem. Wyobraziła sobie swoją siostrę z wielkim brzuchem ubraną w ciążową sukienkę. Ciekawe, co ona czuła spełniając co noc małżeńskie obowiązki… Zła na siebie odsłoniła zasłonę i wyszła spod prysznica. Nie powinna mieszać w to siostry. Każda z nich wybrała swoją drogę i być może nawet wydawało jej się, że jest szczęśliwa. Miała taką nadzieję. W końcu można powiedzieć, że osiągnęła szczyt swoich aspiracji. Ślub tuż po szkole, nowy samochód, trójka dzieci i regularnie wpłacane raty za dom. Współczuła jej, ale i w pewnym sensie była z niej dumna. Przynajmniej jednej z nich udało się ułożyć swoje życie według wymyślonego wcześniej planu.

Całkowicie ubrana wyszła z łazienki i zamiast mężczyzny znalazła plik banknotów leżących na stoliku. Uśmiechnęła się do siebie. To nawet lepiej. Nie czuła potrzeby oglądania go w pełnym świetle dnia. Wychodząc wsunęła pieniądze do kieszeni, znajdzie sposób by je wykorzystać.

Długie miesiące poszukiwań odniosły wreszcie skutek. Znalazła go. Chyba nawet nie czuła już satysfakcji patrząc jak jego oczy powoli stają się matowe, tracą blask. Śmierć zdecydowanie nie robiła już na niej wrażenia. Oni po prostu musieli zapłacić za wszystko, co zrobili. To jedno miało jeszcze sens.

Oczy… twarz… uśmiech… Obudziła się zlana zimnym potem. Kolejny koszmar o szczęśliwym życiu. Wszystko jest takie jak być powinno. Tylko ta świadomość, że to tylko sen, że za chwilę trzeba będzie się obudzić… I ta myśl. Uporczywa, powracająca uparcie tuż na granicy słów. Myśl, którą czuła, ale nie chciała jej usłyszeć. Szepcząca o tym, że to wcale nie tak, że dzisiaj nie byliby już razem.
Sama nie wiedziała, co było gorsze, śnić o jego śmierci, czy o życiu z nim… Już niedługo. Już niedługo to wszystko się skończy. Dobrze czy źle, to nie ma znaczenia. Oni wszyscy już nie żyją. Wszyscy poza tym jednym, którego zostawiła sobie na koniec. Zawdzięczała mu brak kawałka ucha, z którego wyciął fantazyjny rąbek, kilka dawno już zapomnianych blizn i życie. To on kazał im zostawić ją związaną w kałuży krwi, obok jego ciała. Za to właśnie nienawidziła go najbardziej. Odebrał jej jedyne, co wtedy miała, nadzieję na szybką śmierć. Umierała każdego kolejnego dnia od siedmiu lat.

Czekała siedząc wygodnie w fotelu przy zgaszonym świetle. Nie chciała zbyt wcześnie psuć niespodzianki. Wesołe głosy w korytarzu, światło i całkowicie zdezorientowane spojrzenia. Standardowy zestaw pytań dostosowanych do sytuacji i jej uśmiech.
-Witaj James.
Oczy kobiety, do tej pory wpatrzone w nią, przeniosły się na męża. W jego twarzy szukała odpowiedzi na setki pytań, które przewinęły się w ułamku sekundy przez jej głowę.
-Nie wiem, kim pani jest, ale dzwonię na policję.
To zaczynało robić się coraz ciekawsze. Wyraz ulgi w oczach tej kobiety, który zniknął już w chwilę potem. Czego ona się bała? Była matką jego dzieci. Mężczyźni nie zapominają o tym tak szybko.
-Dzwoń. Mamy sobie dużo do opowiedzenia.
Ręka zawisła nad słuchawką, w oczach widać było wahanie. Gorączkowo zastanawiał się, czy spotkali się już kiedyś. Co mogła o nim wiedzieć? Wiedziała wystarczająco dużo. I powoli zdawało się to do niego docierać.
Wstała, podeszła do barku i nalała sobie wody. Nie zamierzała przytępiać zmysłów.
-Ma ktoś ochotę na coś mocniejszego?
Odpowiedziała jej cisza. On nadal nie zdołał sobie jej przypomnieć, ona nie dojrzała jeszcze do wybuchu. Patrząc na nią pomyślała, że kobiety są cierpliwe i doskonale pamiętają, kto je zranił. Zemsta nie jest dla nich środkiem prowadzącym do celu, to nagroda sama w sobie. Wiedziała o tym z własnego doświadczenia. Chciała… Żeby przeszedł przez piekło za życia tak jak ona? To było przecież niemożliwe. Ale jego śmierć powinna wystarczyć.
-Kim jesteś? – Wciąż to samo pytanie, robiło się nudno. A ona nadal jeszcze nie zdecydowała, w jaki sposób go zabije… i czy ona będzie musiała na to patrzeć. W końcu była tylko… żoną.
-Czy masz romans z moim mężem?
Uśmiech bezwiednie wypływający na usta. W końcu odważyła się zadać to pytanie. Tak, zbliżała się pora wyjaśnień.
-Romans? – w jej głosie słychać było lekkie rozbawienie. – To raczej nieodpowiednie słowo. Chociaż łączy nas dosyć bliski związek…
W końcu pozabijali się wzajemnie, tylko on jeszcze o tym nie wie. Zdziwione i lekko już zaniepokojone spojrzenie tamtego. Rozmowa schodziła na tematy, których wolał nie dotykać. Przy żonie oczywiście.
-To jakaś wariatka. – Wycedził w przestrzeń.
Musiała przyznać mu rację, ale zawdzięczała to wyłącznie jemu.
-Ależ James. – Zaczęła z nutką dezaprobaty w głosie. – Naprawdę spodziewałam się po tobie czegoś innego. - Posłała mu spojrzenie zawiedzionego dwulatka, który nie dostał ulubionego cukierka. – Zastanów się przez chwilę, to nie takie trudne. Gwarantuję ci, że wyśmienicie się wtedy bawiłeś. Ja pamiętam twoją twarz bardzo dokładnie.
Ta przemowa również mu się nie spodobała. Groźny ton i palec wskazujący wyjście. No cóż. Trzeba przejść do drugiego etapu, na przyjemnościach czas płynął tak szybko…
Z jej ust posypały się daty, nazwiska, miejsca. Doskonale pamiętała wszystkie sprawdzane przez siebie rzędy cyferek. Odrobiła pracę domową. A jego oczy stawały się coraz większe. Namacał dłonią krzesło i opadł na nie bezwładnie. Miała go w ręku i dobrze o tym wiedział. Od trzech lat zawsze znalazła czas by prześledzić wszystkie jego transakcje, by wygrzebać każde zafałszowanie. Zdobywanie „nieistniejących” dokumentów kosztowało ją krocie. Ale to i tak nie były jej pieniądze.
On kulący się w rogu pokoju pod naporem własnych myśli i ona nadal stojąca na środku pokoju, nierozumiejąca ani słowa. Mogła zrobić z niej wdowę z wielozerowym kontem w banku. Starczyłoby tego na coroczne wakacje na Hawajach. Mogłaby… Ale ta bezradna kobieta o poukładanym idealnie życiu u boku mordercy wzbudzała w niej pogardę i… litość. Litość też, ale niewystarczającą.
-Chodzi o pieniądze, tak? –Doszedł w końcu do siebie. – Nie dostaniesz ani grosza. Ani grosza! Rozumiesz? Możemy spotkać się w sądzie, proszę bardzo. Spróbuj mi coś udowodnić. Nie dostaniesz moich pieniędzy.
Purpurowa twarz, miotające się spojrzenie i uśmiech tryumfu na ustach. Nie wątpiła w klasę jego adwokatów. Zresztą i tak nie dożyłaby do rozprawy wstępnej.
-Nie spotkamy się w sądzie. – Zaprzeczyła. – Nie po to tu przyszłam.
Jego roziskrzone spojrzenie i wyraz ulgi pojawiający się w oczach żony. Poradził sobie, przezwyciężył kolejny kryzys. Jej bohater.

Nóż zagłębiający się w brzuchu, tnący wnętrzności. Cóż. Była raczej zdziwiona, że niezbyt wiele czuje. Chyba była w szoku. Ale poczuła. Wlokące się jeden za drugim dni w szpitalu pod białym prześcieradłem. Najmniejszy ruch grożący zarwaniem szwów. I świadomość, że nie ma dokąd wracać.

Nie miał wystarczającej ilości pieniędzy, żeby zapłacić za to, co ją spotkało.
-Nie chcę twoich pieniędzy. – Uśmiech na jego twarzy przestał się rozszerzać. – Jesteś już ostatni. Nie miałabym ich na co wydać.
Chwila konsternacji. Jeśli nie chciała pieniędzy, to dlaczego?
-To było po prostu zabawne. – Odpowiedziała na jego milczące pytanie. – Świadomość, że mogę cię w każdej chwili zniszczyć. Ty podpisujesz swój kolejny, negocjowany miesiącami wielomilionowy kontrakt, a ja wysyłam jedną kopertę i zostajesz bez grosza. Władza upaja. Nie sądzisz?
Usta otwierające się w pytaniu, które powstrzymała ruchem ręki. Zaraz sama powie mu, czego chce. Otworzyła dyplomatkę i wyjęła z niej szarą kopertę, przejeżdżając dłonią po zimnej lufie pistoletu. Jeszcze nie nadszedł odpowiedni moment. Szkoda.
Jedno po drugim wyjmowała duże, czarno białe, zabrane z policyjnej kartoteki zdjęcia i układała je na stole. Widziała jak podchodzą bliżej i jak kobieta odwraca nagle głowę i łapie się za usta. Chyba nie przywykła do widoku krwi nawet na zdjęciach. A może to jego wiecznie otwarte, wpatrujące się w nicość oczy tak na nią podziałały? James tylko jeszcze bardziej pobladł. Była zawiedziona. Spodziewała się bardziej malowniczej reakcji. W końcu tak się starała.
-To ja. – Wyjaśniła żonie, żeby nie było wątpliwości. Pierwsze zdjęcie, które jej zrobili, gdy byli pewni, że jest martwa. Na jaki szok ich wtedy naraziła otwierając oczy… Mogła tego nie robić. Poleżałaby tak bez ruchu pół godziny dłużej i miałaby spokój. Ale nie czas na wspomnienia.
-A to ślad po twoim nożu James. – Dodała tak na wszelki wypadek, żeby odświeżyć mu pamięć. – Finka, to dlatego końce rany są tak poszarpane.
Żona zgięła się wpół i zwymiotowała na dywan. Chyba będzie musiała kupić sobie nowy.
-Twoja pierwsza wielka transakcja, dokładnie siedem lat temu. Nie chciał sprzedać ci swojej firmy, więc go zabiłeś, prawa rynku. Ja nawinęłam się tylko przez przypadek. Popsuł mi się samochód i musiałam wrócić do domu. Pech. Nie uważasz?
Tak, samochody psuły jej się w najbardziej brzemiennych w skutki momentach. Wyjęła pistolet, wymierzyła i stała tak patrząc na niego. Czekała na falę zalewającej ją dzikiej satysfakcji, ale ona nie nadeszła. Zapach uświadomił jej, że zbyt długo zwlekała. Na jego nogawce rozprzestrzeniała się coraz szybciej mokra plama.
Jeden ruch palca zakończy wszystko. Tak, właśnie, zakończy. Śmierć była dla niego zbyt łagodną karą. Żałowała, że sama nigdy jeszcze nie torturowała człowieka, że nie byłaby w stanie. Wiedziała, co należy zrobić, trzeba tylko… Opuściła broń, wzięła torbę i ruszyła do wyjścia. Zdjęcia zostawiła im na pamiątkę, ma własne odbitki.
-Radzę się rozwieść.
Starannie zamknęła za sobą drzwi i ruszyła prosto na pocztę. Miała sporo listów do wysłania. Być może jeszcze go zabije, ale później. Najpierw będzie cierpiał, straci wszystko. To nie wyrówna rachunków, ale sprawi, ze poczuje się lepiej. Tak, chyba. Po prostu nie potrafiła już żyć bez tego krzyku budzącego ją w środku nocy. Wraz z jego śmiercią mógłby zamilknąć.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 6.00
il. ocen : 1
il. odsłon : 1146
il. komentarzy : 0
linii : 92
słów : 4578
znaków : 23735
data dodania : 2010-01-12

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e