FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Napój bogów

a u t o r :    sihaja


Stróżka krwi spływała uparcie w dół po wewnętrznej stronie jej ręki, zatrzymywała się na chwilę w zagłębieniu łokcia i skapywała gdzieś na kamienną posadzkę. Zacisnęła zęby, nie myśleć, wyłączyć świadomość… Wcale nie czuje tej upierdliwie rzeczywistej czerwonej cieczy! Spojrzała na ściśle przytwierdzoną do pala rękę i poczuła nagły przypływ nienawiści, zwykłej czystej nienawiści. Była wolna, w końcu. Szkoda tylko, że zbyt późno. Uśmiechnęła się.

***

Beztroskie dzieciństwo. Jedwabie, aksamity i ukrywane pod bluzkami siniaki. Podbite oko. Raz tylko, bo przecież zbyt widoczne. Smagnięcie rózgą przez plecy. Siedź prosto! Ani jednego śladu, nie może być widać. Była zbyt cenna, towar przetargowy.
Zapominała, wychodząc z pokoju zostawiała siebie siedzącą spokojnie na półce obok starego misia. To kukła, nie ona obrywała. Pocieszała ją potem i mówiła, że to już wkrótce się skończy, że już niedługo.
Wymykała się nocą i szła ku światłu księżyca… wybawieniu…

***

Po sali przebiegł szmer, tym głośniejszy, im jej uśmiech stawał się szerszy. Spojrzała na nich leniwie, jak kocica wygrzewająca się w słońcu, niejeden poczuł zimny dreszcz przebiegający po plecach wzdłuż kręgosłupa pod wpływem fizycznego wręcz dotyku jej intensywnie zielonych, kocich oczu.
Gdzieś w tyle uderzono w gong, wibrujący dźwięk rozbiegł się po sali uciszając rozmowy. Czuła jak ją obejmuje, jak wnika do jej ciała i drży zwiastując zbliżający się koniec. Koniec czego?
Zaczyna się. – pomyślała z uśmiechem nadal wymalowanym na bladej twarzy.

***

Transakcja. Dwójka handlowców i towar przetargowy, ona. Krótka umowa, pieniądze na stół i uściśnięcie ręki. Opłaciło się. Jej tytuł w zamian za bogactwo. W ten sposób robi się interesy, obopólne zadowolenie obu stron, polecamy się na przyszłość.
Trzydzieści lat. Cóż za różnica? Dla niej żadna, i tak nie miała prawa głosu. Tym razem zostawiła siebie w ogrodzie przed kościołem, tak równo skoszona trawa i taka zielona, aż chciało się w niej zanurzyć bose stopy. Zdążyła jeszcze tylko zobaczyć jak prezentowała się szesnastoletnia dziewczyna w olbrzymiej powodzi białego muślinu.

***

Czekała. Już wkrótce. Wiedziała, że patrzą na nią setki oczu, setka mężczyzn zapakowanych w zniszczone opończe z kapturami. Nie obchodzili jej, pionki, gardziła nimi. Chociaż nie, zastanawiała się jednak, co takiego myśleli patrząc na jej ciało otulone szczelnie białą, rozkloszowaną szatą, na bose stopy nic sobie nie robiące z obojętności chłodnego kamienia. Pragnęli jej śmierci? Czuła w powietrzu przyczajone oczekiwanie, aż gęste w przeraźliwej, unoszącej się w powietrzu jak mgła ciszy. A może chodziło im tylko o jej ciało? Może to właśnie ono przyciągało ich wzrok, lepiące się spojrzenia? Bali się. Bali się jej, a może tylko tego, co z nią zrobią, bali się jej uśmiechu.

***

Była boginią, bezwolną pozbawioną duszy marionetką. Pusty posąg o marmurowej twarzy obleczony w kamienną suknię, jak BOGINI BEZ IMIENIA strzegąca wejścia do świątyni SZALONEGO BOGA. Rób co ci każą, a będziesz miała wszystko. I robiła. Wszystko…
Patrzyła na Księżyc z okien swojej komnaty, nie mogła do niego wyjść… Nie nocami, które spędzała na oczekiwaniu, wyłapywaniu najcichszego szelestu, stuku kroków na kamiennej posadzce, musiała czekać.

***

Był tam. Za nią, wyczuła go, zanim jeszcze usłyszała kroki tłumione przez miękką skórę sandałów, kobiety wiedzą takie rzeczy. Zaciekawiona czekała aż podejdzie do niej z przodu, chciała wiedzieć jak wyglądał, co założył na siebie na tę specjalną okazję. Nie zawiodła się, zielono-złota szata lśniła w migotliwym świetle pochodni. Najwyższy kapłan.

***

Pięć lat upokorzeń i nagła wolność. Udławił się wpychając w gardło kolejny posiłek. Nie potrafiła go nienawidzić, nie nienawidziła nikogo.
Pogrzeb, czerń, zawodzące kobiety, nawet ich nie znała. Wolność? Raczej nowe okowy, pojawiająca się nie wiadomo skąd rodzina męża i dobre rady niezliczonej ilości ciotek. Żałoba. Nienawidziła czerni, zabijała ją powoli. Właściwie była martwa już od urodzenia.

***

Patrzyli sobie prosto w oczy. Nagłe wahanie? Czyżby przypływ wyrzutów sumienia? To do ciebie nie pasuje mój rycerzu w lśniącej zbroi.

***

On. Kiedy go spotkała? Nie potrafiła sobie przypomnieć. Dziś wiedziała już, że to on ją znalazł. Miłość? Raczej wdzięczność maltretowanego psa za odrobinę czułości. Potrzebował jej. Dlaczego próbował ją zdobyć? Chora męska duma? To bez znaczenia. Była mu wdzięczna, że nie chciał z nią sypiać, że jej do tego nie zmuszał. Uśmiechnęła się ironicznie. Nie mógł. Zastanawiała się czy miał tak wielką siłę woli czy te wszystkie mikstury, które w siebie wlewał uczyniły go impotentem? Miała nadzieję, że to drugie, rysa na jego idealnym posągu.

Miesiąc zamknięcia w małej klitce bez okien i czasu. Miesiąc? Może nie cały, a może dwa… Jedzenie, picie, woda i wciąż te same kamienne twarze, puste oczy. To chyba wtedy nauczyła się, co to znaczy nienawidzić, to było tak łatwe. Tak zadziwiająco łatwe. Chcieli odebrać jej wszystko, również duszę. A może tylko ją? Może tylko na niej im zależało?

***

Zdarł z niej szaty, wystarczyło jedno pociągnięcie. Patrzył triumfalnie, zwycięzca. Ale ona nadal się uśmiechała. Po sali ponownie przebiegł szmer, to nie było tak, jak powinno być. Coś było nie tak.

***

Zabrać jej duszę? To była jedyna rzecz, która należała naprawdę do niej. Dusza i Księżyc. Jego też nie mogli jej odebrać, tego srebrnego blasku wlewającego się przez małe okienko do jej więzienia, źródła jej siły, jej ostoi. Długie rozmowy sam na sam z sobą. Nie wiedzieli, co zrobili, nie wiedzieli…

***

Widziała to w jego oczach. Zaskoczenie. Zastanawiał się, czemu nie krzyczy, powinna płakać i błagać o litość. Powinna? Uśmiechała się oczami.

***

Nie znał jej, nikt jej nie znał. Chciała mu o sobie opowiedzieć, ale nie mogła. Bo jak niby miałaby mu to wytłumaczyć? Co powiedzieć?

***

Nóż zalśnił złośliwym blaskiem. Po raz pierwszy poczuła strach. Po raz pierwszy? Zawsze bała się wszystkiego. Ale nie dziś, nie tej nocy. Uświadomiła sobie, że nie chce umierać, nie w ten sposób. A w jaki? Śmierć to śmierć.
Zaintonował cichą pieśń, podchwyciły ją inne chrapliwe głosy.
Nie zamknęła oczu, nie zmrużyła powiek ani nie zacisnęła zębów. Bawił ją wyraz jego twarzy. Myślał chyba, że nie rozumiała co się dzieje, ale ona doskonale znała ten rytuał, wiedziała dokładnie, co ma się wydarzyć. Tylko dwa szybkie cięcia, nic więcej. Zniknęła przynajmniej ta upierdliwa strużka krwi z przetartych nadgarstków, zastąpiła ją czerwona struga. Podcięte żyły. Zabawne, nie przypuszczała, że to takie uczucie, nie wyczuwała zbliżającej się śmierci, nie słyszała jej oddechu.
Wciąż się uśmiechała.

Miała głupie marzenia, pragnęła szczęścia, miłości, własnego domu, w którym czułaby się w końcu bezpieczna. Po co komu to wszystko? Nie warto poświęcać się dla innych, a rodzina właśnie tego od ciebie wymaga. Miała kiedyś psa, zwykłego kundla, taką malutką bestię z przestrzeloną łapą. Zdechł. A może ktoś mu w tym pomógł? Nie pasował przecież do rajskich ogrodów, dumy jej matki. Miał takie szkliste oczy… Czy jej będą wyglądały tak samo?


~Jesteś zadowolony?
Sama nie poznała swojego głosu po tylu dniach milczenia.
Nie zrozumiał.
~Pytałam czy ci się to podobało.
~Zamilcz.
Wściekł się? Czyżby burzyła porządek obrzędów? Wielowiekową tradycję?
~Dlaczego mam milczeć? Jestem przecież głównym aktorem. Czyż nie?
Wzruszył ramionami. Jej słowa nie miały znaczenia.
Kroki za plecami. Przyszli. Święci mężowie, łącznicy z bogiem. Chciała się im przyjrzeć, ale zatrzymali się z tyłu. Wiedziała, że nie podejdą, a szkoda, wielka szkoda.… Może nawet znała któregoś z nich? Może siedziała z którymś przy wspólnym stole i popijała herbatę? Chętnie przesłałaby pozdrowienia dla żony.
Poczuła zawroty głowy, słabła. A więc zbliżał się finał tego wieczoru.
~Powiedz mi coś. Ty naprawdę w to wierzysz? W tego boga?
Milczał.
~Komu wygadam? –zadrwiła.
~Czy ma to w tej chwili jakiekolwiek znaczenie?
Więc nie wierzył. Zabijał ją dla zachowania pozorów, podtrzymania władzy… Tym lepiej. Ostatnie pytanie.
~Boisz się śmierci?
On nie odpowie, wiedziała, że tego nie zrobi, ale czytała w nim teraz jak w otwartej książce, wystarczyło spojrzeć w jego oczy, by dowiedzieć się prawdy… a więc jednak. Bał się, bał się jak większość ludzi, a może nawet mocniej od innych.
Krew płynęła coraz wolniej, spływała na dół i gromadziła się w złotej misie. Paskudny widok, z jakiegoś powodu jednak musiała się zmusić, żeby oderwać od niej wzrok i zogniskować zamglone już lekko spojrzenie na jego twarzy. Miał być ostatnią osobą, którą zobaczy. Uśmiechnij się. Uśmiechnij!
Powoli zapadła w sen. Głowa opadła bezwładnie.

Wziął do ręki pierwszy kielich. Napełnił go do połowy, uniósł w górę i pokazał zgromadzonym. Wolnym krokiem podszedł do rozłożonego z tyłu ołtarza i wylał na niego zawartość pucharu mrucząc przy tym jakieś niezrozumiałe formuły. Kolejna lepka plama na czarnym kamieniu.
Drugi puchar przeznaczony był dla wszystko wiedzących. Każdy z nich zgodnie z ceremoniałem pociągnął łyk wody życia.
Jego kolej. Wstrzymał odruch obrzydzenia i wysiłkiem woli zmusił ręce do wlania w siebie tego świństwa. Będzie musiał to odchorować. Picie krwi. Gdyby dostał w swoje ręce szaleńca, który ustalał reguły… Tradycja musi zostać zachowana.
Teraz szczególnie zasłużeni, mroczna procesja pragnących dostąpić tego zaszczytu. Rzygać mu się chciało, gdy na nich patrzył. Po raz kolejny musiał sobie powtórzyć, dlaczego to robił, wymienić w myślach wszystkie płynące z tego korzyści, prywatne zbiory, które zdołał zgromadzić. Pomogło.
Koniec. Kazał odciąć ciało i spalić je tak, jak inne. Nie oglądając się za siebie, ruszył do swoich komnat. Wiedział, że w tyle, co odważniejsi podchodzą do misy i łapią resztki. Banda idiotów! Napój bogów? Chciało mu się śmiać.
Ależ był zmęczony, musiał odpocząć. Poszedł do siebie i pozbył się niepraktycznych szat, były strasznie niewygodne, kolejna z cen, które musiał zapłacić za bogactwo. Usiadł przy suto zdobionym mahoniowym biurku i wyciągnął kartkę papieru. Czas pozałatwiać pewne sprawy. Ale nic nie napisał, niechętnie odrzucił pióro i położył się na łóżku, tylko na chwilę.
Zza drzwi dobiegały głośne nawoływania, hałas biegnących stóp. On już tego nie słyszał, uśmiechał się do siebie, spał.

***

Słyszała ich kroki, szli po nią. Wiedziała, że nadszedł jej czas, umrze tej nocy, ale chociaż raz w życiu trzeba zrobić coś dobrze. Nie wahała się dłużej, jej amulet, niewielka torebka i zioła uzbierane przed laty przy świetle Księżyca. Dokładnie przeżuła je w ustach, każdą najlichszą łodyżkę, musiała mieć pewność. Miała nadzieję, że wystarczą… Wiedziała, że tak będzie.

***

Wpadł młody adept, ale nie zdołał już go dobudzić, umarł we śnie, nie wiedział nawet, co się działo, nie zdążył poczuć w ustach cierpkiego smaku lęku.

Wynoszone potajemnie trupy, panika. Co się dzieje? Klątwa bogów?
Ogień palący młode, kobiece ciało, oblicze ogarnięte pośmiertnym spokojem.

***

Zioła działały szybko, bardzo szybko, zatruwały krew i były niezwykle skuteczne. Tak, jakby już tamtej nocy wiedziała, co się wydarzy, że będą jej potrzebne.

***

Dwadzieścia trupów, tylko jeden z nich był uśmiechnięty, tylko jeden czekał na śmierć.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 4.00
il. ocen : 2
il. odsłon : 1135
il. komentarzy : 0
linii : 119
słów : 2239
znaków : 11400
data dodania : 2010-01-12

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e