kategoria : / /
"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 2 - Meandra genetyki
a u t o r : Neonka
- Co on tu robi? - emocjonował się Naruto, wskazując niewyparzonym paluchem w stronę okna. - Przecież on wygląda zupełnie jak ten drań Orochimaru!
- Aj, Naruto, Naruto, szkoda, że Hokage zostaje najsilniejsza, a nie najmądrzejsza osoba w Wiosce. – rzekła Sakura Haruno, która niepostrzeżenie znalazła się w drzwiach gabinetu. Bezceremonialnie wkroczyła do pomieszczenia; jako niezastąpiona pomoc Siódmego Hokage miała pełne prawo tam przebywać. Odziana była już nie w czerwoną sukienkę, ale w dostojne, nieco przykrótkie szaty (dla nas, Polaków, coś na kształt szlafroka zaopatrzonego w wielką kokardę z tyłu). – Jesteś bystry jak woda w klozecie. Kto ci w ogóle dał to stanowisko? - zażartowała.
- Jak możesz! – wybuchnął Uzumaki. – Przy swoich nieślubnych bruneciątkach lepiej się nie odzywaj. „Nie, nie lubię już Saska.” - przedrzeźniał jej cienki głosik.
Na animowanej twarzy Sakury pojawiły się kreski zakłopotania.
- Teraz przegiąłeś. Odczep się od moich dzieci. Przecież wiesz, że ich ojciec nie żyje... - powiedziała dwudziestoparolatka; zarówno cicho, jak i jadowicie.
- I niby zginął miesiąc przed ich narodzeniem? Myślisz, że uwierzę, że ich ojcem był Jakotako ? - Blondyn z powątpiewaniem spojrzał na rozmówczynię.
- Nie zaprzeczysz faktom.
- Przecież Nepodyma Jakotako* miał brązowe włosy i dość ciemną skórę, a geny czarnych włosów są dominujące, więc...
- Mogło się zdarzyć - Sakura płonęła jak owoc wiśni, a nie kwiat - Niezbadane są prawa genetyki - rzekła świętoszkowato, wznosząc oczy ku niebu.
- Zbadane. Myślisz, że jestem głupi? Wcale nie jestem głupi - Naruto był widocznie nadal przewrażliwiony na punkcie tego oskarżenia, pochodzącego jeszcze z czasów dzieciństwa. – Obydwoje mieliście po dwa allele genu recesywnego, bo gen dominujący by się zaraz ujawnił w postaci czarnych włosów już u was. Nie ma sposobu, żeby to były dzieciaki Nepodymy, chyba, żeby zaszła mutacja zwana melanizmem.
- Może się zdarzyć. Gen istnieje, ale nie dominuje całkowicie.
- Ale nie może się zdarzyć, że... bliźniacy mają takie samo kukuryku na głowie jak Sasuke Uchiha**. Sakura, ja nie mam do ciebie pretensji. Nie jestem przecież twoim facetem. Po prostu się przyznaj. - Hokage, czekając na odpowiedź, z dokładnością wariografu skanował wzrokiem oblicze dziewczyny. Usiłował namierzyć jakikolwiek ślad kłamstwa.
- Jak dzieci. Zupełnie jak dzieci. Czy na pewno jesteście po odpowiedniej stronie szyby? - Ten głos nie należał ani do Uzumakiego ani do Haruno.
Sakura, uświadomiwszy sobie obecność trzeciej osoby, odetchnęła z ulgą. Oznaczało to wybawienie z kłopotliwej sytuacji. Tsunade - kobieta o włosach podobnych jak dziewczynka bawiąca się na podwórku; ogromnym biuście; ubrana w „szlafrok” o kroju dużo mniej wyzywającym, jasnoniebieski - wraz z powiewem świeżości i wonią alkoholu, weszła do biura. Kilka papierowych ścian zadrżało; formy origami zawirowały pod sufitem, zaczepione tam za pomocą cienkich żyłek. Weszła bez pukania. Mimo, że Sanninka zrzekła się władzy, przekazując ją Naruto***, nadal decydowała o wielu sprawach – całe szczęście. O jednej nie, toteż musiała zużywać coraz więcej chakry, aby zachować w miarę znośny wygląd.****
- O czym tak wesoło rozprawiacie? – zapytała na wstępie,podziwiając swoje odbicie w szybie. Poprawiła fryzurę składającą się z dwóch kucyków, nie takich infantylnych, sterczących jak u Pippi Langstrumpf, ale nisko zawiązanych. Miała okrągłą twarz. Nie pasował jej pojedynczy.
- Niczym... O tamtym chłopaku. - powiedziała wymijająco Sakura.- Właśnie tłumaczę naszemu wspaniałemu Hokage, co ma w wiosce, bo on nie bardzo się orientuje. - dodała sarkastycznie.
- Nie jestem w stanie obserwować wszystkich dzieciaków, zwłaszcza, że większość nie zostaje shinobi! Nie ma co, namnożyło się ich tu ostatnio, nie powiem, za czyją głównie przyczyną. Zwłaszcza takich z Sharinganem. – odparł równie błyskotliwie posiadacz Dziewięcioogoniastego.
- Wrzaski słyszałam już w korytarzu. Czy wy nie możecie wytrzymać jednego dnia bez awantury? Naruto, jesteś Hokage, masz dwadzieścia cztery lata i naprawdę nie uchodzi...
- Hormony jeszcze grają w najlepsze. - skwitowała Sakura.
- Ale ja przynajmniej nie zapominam o zabezpieczeniu - podsumował Naruto.
- Konoszański ludek zawsze był kłótliwy - westchnęła Tsunade.
- To przecież normalna rozmowa - odparli chórem. W ich głosie słychać było zdziwienie.
- Dobrze, już nic nie mówię. - Sanninka w geście załamania złapała się za głowę, przysłaniając dłonią to fioletowe coś***** na czole.
+++
- Wracając do Kankuna... - Pani (panna?) Haruno stwierdziwszy, iż nawet temat wężów będzie znacznie mniej śliski od poprzedniego, skierowała rozmowę na inne tory.
- Kogo? – Uzumaki rozwarł usta w takim zadziwieniu, jakby nad Konohą właśnie przelatywało UFO, a zielony stworek pomachał mu macką / ręką.
- Dzieciaka, którego właśnie wytykasz palcem, jak zresztą połowa wioski...
- Ja nikogo nie wytykam... – oburzył się Hokage.
- Dobrze, dobrze, a ja nie niszczę czterech łańcuchów górskich jednym uderzeniem. - powiedziała Tsunade. – Pozwól, Sakura, że ja mu to wszystko wyłożę. Będzie szybciej. Może zdążę jeszcze wypełnić kilka losów, zanim zamkną mi kolekturę.
- Chętnie, babciu, posłucham. - powiedział Naruto, wspaniałomyślnie zmazując gniew z twarzy, która czasowo, pod wpływem letnich promieni słonecznych, przyjęła barwę spalonego ryżowego ciastka. - Człowiek uczy się przez całe życie.
- Narusiu kochany, wróżę ci przeto dłuuugi żywot – zachichotała Haruno.
- Sak...! - syknął „Naruś”.
- Dość już! Mogę wreszcie zacząć? Kto nami w ogóle rządzi! Jesteście siebie warci, nie ma co! - Sanninka uniosła pięść do góry.
- Tak, tak, oczywiście – opamiętali się, wiedząc, co robi Tsunade, kiedy się rozzłości.
- Więc... Orochimaru, jak wiadomo, pochodził z Konohy, czyli skądś musiał się wziąć. Przecież nie z powietrza.
- Czasem mam wątpliwości. – zastanowił się blondyn,jednocześnie bawiąc się frędzelkami przyczepionymi do kapelusza.
- Myślałeś, że że dzieci znajduje się w kapuście? - indagowała Sakura.
- No nie... jest jeszcze bocian. Ale chyba nie na tej długości geograficznej - odparł Hokage pół żartem, pół ironią.
- W czasach Pierwszego Hokage, w Erze Wielkich Wojen, w Wiosce Ukrytej w Liściach, żył sobie wielki ród Hebi.****** Docelowo przywędrował z terenu obecnej Wioski Traw. A kłótliwy był, a złośliwy... Tak, moi kochani, zupełnie jak wy. Pewnego razu wszyscy się już na tyle pokłócili, że podjęto decyzję o podziale rodu na wiele odnóg, w myśl hasła: „Żaden Hebi nie będzie rządził innym Hebi”, w uproszczeniu: „Nie jesteś Hokage, więc nie mów mi, co mam robić!” Każda gałąź od tej pory nazywała się inaczej, ale zawsze z przyrostkiem „- hebi”. Dlaczego? Aby w razie wielkich kłopotów członkowie klanu mogli się rozpoznać i zgromadzić na nowo. Cóż... Łatwo przewidzieć, iż nie skończyło się na jednorazowym rozpadzie. Bez przerwy dochodziło do kolejnych i kolejnych, dodatkowo kontakty między poszczególnymi osobami permanentnie się zrywały. Jeśli ktoś ma problem z uznaniem jakiejkolwiek władzy, nawet przynoszącej korzyści - różnie się to kończy.
- Trzeba talentu. Taka mała wioseczka...
- Trzeba talentu, żeby nie widzieć tych wszystkich bladych twarzy i kocich oczu. - wtrąciła się Sakura.
- Rozparcelowany klan nie może być silny, więc wkrótce zapomniano o jego istnieniu. Dla członków tej rodziny sytuacja zdawała się być nawet pożądana, bo nikt się nimi nie interesował i zyskali swój ulubiony Św. Spokój. Rozeszli się po całym Kraju Ognia i sąsiednich, niektórzy zostali tu. Granice rodu powoli zaczęły się rozmywać. Ukoronowaniem sytuacji była masowa zmiana nazwisk, która zaczęła się jeszcze za życia Wielkiego Złego Sannina. Samo posiadanie przyrostka „-hebi” narażało na represje ze strony sąsiadów czy samego Orochimaru. Nic dziwnego, iż nikt nie chciał być kojarzony z naszym wężokształtnym kolegą. Że tak powiem... klan Hebi teoretycznie przestał już istnieć. Nie wiadomo, co do niego należy, a co nie. - wykładała Tsunade,szarpiąc nerwowo długie, jasne włosy. Pragnienie hazardu rozdzielało jej umysł na dwoje.
- Dlatego nic o nim nie wiem... - domyślił się Uzumaki.
- Zdolności do określonych technik oraz charakterystyczne elementy wyglądu latami bez żadnych ograniczeń rozprzestrzeniały się po całym społeczeństwie jak epidemia świnki. „Gadzie” czy „kocie” oczy; skóra biała, oporna na opalanie; częściowa zmiennocieplność; przywoływanie wężów; Doton; wrodzone skurwysyństwo... Lenistwo i apatia, oraz bezgraniczna wściekłość, kiedy się to lenistwo i apatię w jakiś sposób zakłóci. Oczywiście swoiste znaki rozpoznawcze prawie nigdy nie występowały wszystkie naraz. Powtarzam: PRAWIE nigdy. A jeśli taki fakt zaistniał... Osoby posiadające wszystkie cechy zawsze okazywały się problematyczne.
(„ Kocie oczy? Gdzieś już widziałem podobny imidż” - powiedział Geralt z Rivii, dolewając Sapkowskiemu kolejnego kielona „Finlandia Raspberry”)
- Kankun...
- Kankun? A co to w ogóle oznacza? – zapytał Naruto, bo w anime i mandze imiona postaci często coś po japońsku oznaczają.
- W naszym języku... jakby to powiedzieć... - prawiła Tsunade. Nagle przerwała. Wydawała się być bardzo zakłopotana. W końcu wyrzuciła z siebie: - Nic nie oznacza. „Kankun” nie znaczy kompletnie nic.
- Więc to krewny Orochimaru... - powiedział niechętnie Naruto, dziewięcioogoniasty demon w jego wnętrzu radośnie zamruczał, wyczuwając obrzydzenie i gniew. - Czuję się jak w jakimś kiepskim filmie grozy, gdzie nagle okazuje się, że połowa wioski to zombie, a druga to wampiry...
- Nie prychaj. Rozłamy nastąpiły stosunkowo dawno... Dosłownie – nie wiadomo, czy sam nie jesteś spowinowacony z jakimś Hebim.
- Ja? Czy ja mam długi jęzor, taki blrp! – Blond - Hokage wywalił ozór na całą długość. - W to akurat nie uwierzę. A on, Kankun, jak blisko jest spokrewniony?
- Chłopiec pochodzi z odnogi zwanej Tokagebi, dawniej Tokage - hebi. Czterech jego kuzynów uczęszcza do naszej Akademii Ninja. Tych, co specyficznie stosują Utsusemi no Jutsu. Nie zauważyłbyś, prawda? Nie mają nawet pionowych źrenic. Ale on akurat... odziedziczył pewien fenotyp. – Z pewną dozą uciechy zatarła ręce, zerkając na rozmówcę, totalnie zdezorientowanego wężowymi splotami genealogii. - Nie mam pojęcia w jakim stopniu jest spokrewniony. Prawdopodobnie blisko, ale niekoniecznie... Łudzące podobieństwo może być przypadkowe. Istnieć w formie utajonej przez wiele pokoleń, a później się ujawnić. W pewnym momencie, pozornie znikąd.
- Czyli kolejna sztuczka genów. - zaśmiał się niepewnie blondyn. Sakura, urażona, odwróciła się do niego plecami.
Hokage chciał jeszcze o coś zapytać, lecz tak sprytnie, żeby znów nie wyjść na głupka. Obmyślając sposób, nie zapytał już o nic. Mimo wszystko był bardzo zaniepokojony.
Rozmowę przerwały wydarzenia zza okna. A działy tam się cuda.
----------------------------
* W oryginale nie ma takiej postaci, na co powinna wskazywać jej polsko brzmiąca nazwa.
** Osobnik występujący w oryginale jako jedna z najważniejszych postaci. Głupi, wredny, złośliwy, naiwny, irytujący każdego normalnego człowieka. Zwyczajowo łączony z Sakurą w pełną miłości parę. Więcej na Wikipedii.:p
*** Tak raczej będzie. W odwalenie kity przez Tsunade nie wierzę.
**** Kobieta używa czegoś w rodzaju iluzji, by wyglądać na młodszą.
***** Taki romb na środku czoła, wielkości subtelnej.
****** Klan Hebi, jak i jego historia, w oryginale nie występuje. O rodzinie Orochimaru nie wiemy nic, co daje nam duże pole do popisu.