FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 1 - Bawmy się!

a u t o r :    Neonka


w s t ę p :   

Na początek chcę podziękować drogiej Iruno za betowanie rozdziałów 1 - 8; i Kimi za "Notkę 7 - Pięć na cztery, trzy na trzy", którą to w połowie stworzyła. Dzięki Wam ta praca wygląda jak wygląda, czyli dobrze. Pozdrawiam Was serdecznie i życzę sukcesów w twórczości własnej. Teraz... Przejdźmy do opowiadania.



u t w ó r :

Najtrudniej jest zacząć. Weźmy kartkę papieru, niekoniecznie błyszczącą i białą. Komu szkodzi, że jest brudna, wyszarpana ze szkolnego kajetu? Poplamiona herbatą lub co gorsza czymś równie żółtym?

W centralnej części narysujmy Naruto; o wiele starszego, przecież dla niego seria Shippuuden już dawno się zakończyła. W tle naszkicujmy Konohę – Wioskę Ukrytą w Liściach; ze swymi wartkimi strumieniami (okazjonalnie pełnymi kąpiących się niewiast, o czym Ero Senin doskonale wie; oraz młodych mężczyzn, o czym MY doskonale wiemy); pulsującymi odwiecznym życiem drzewami; domami raczej z drewna i sklejki, bo zimno to w Konosze* nie jest. Niektóre budynki pełne są papierowych ścian, twardych mat do spania czy stołów, przy których siedzi się... inaczej (czyli zadek na piętach, niewygodne, ale zdrowe). Inne z kolei podobne są do naszych – europejskich; czasem nie sposób wyłapać zasady, która rządzi się tą architektoniczną mieszaniną.

Las otacza naszą Osadę, nad nią – miejscem naszpikowanym niezrozumiałą tradycją, rozciąga się czyste niebo. Malujmy nadal, tak by zachować głębię obrazu: przedmioty bliskie są mocno konturowane, a dalsze ledwo zaznaczone akwarelą. Pędzelek kreśli grube szlaki farby, pomaga mu piórko rysunkowe wypełnione smolistym tuszem; efekt kłuje w oczy nachalną, agresywną stylistyką. Co się dzieje na kartce? Oprócz dużej ilości krwawych kleksów ukazuje nam się siódmy czerep wyrzeźbiony w zboczu, jakże podobnym do Mount Rushmore w USA. Siódemka we wszystkich kulturach uchodzi za szczęśliwą liczbę.

Czyja to podobizna? Chyba już wiesz, prawda?


+++


Jak się można domyśleć, po przeżyciu kilkuset odcinków serialu i czterech filmów (piąty w przygotowaniu, czy szósty, tracę rachubę), niezliczonych batalii, nawet własnej śmierci, Naruto został Hokage**. Czyli przywódcą Wiochy Ukrytej w Liściach. Przywdział taki śmieszny grzybek na głowę i uzyskał chwałę, o jakiej marzył przez cały swój animowany, pomarańczowy żywot. Jego kumpelstwo (nie wiem, czy połowa nie ginie przypadkiem gdzieś pod koniec serii, jeśli tak, to zostaje cudownie ożywione) skompletowało się na nowo, a on sam, nucąc pod nosem refren jakiejś głupawej piosenki; zajmował się głównie wyjadaniem ramenu prosto z gara, który żona - Hinata napełniła mu z niemałym trudem.

Tak... Wiocha Konoha chwilowo, bo reżyserom i panu Kishimoto zabrakło inwencji, była bezpieczna. Czy aby na pewno?

- Właśnie dojrzałem – zakomunikował Naruto wszystkim swym fanom. Antyfanom zresztą też. Stanął w oknie, które złożone było z kwadratowych segmentów i ciągnęło się od paneli podłogowych niemalże do sufitu. Mimowolnie przypomniał sobie wywody Sakury podczas akcji urządzania tego biura: „Drewno, szkło, wszystkie naturalne materiały posiadają dobre feng - shui. Jak i światło, które powinno wypełniać każde pomieszczenie. Zapamiętaj, to ułatwi ci pracę. POZYTYWNA ENERGIA pomoże ci zrealizować wszystkie projekty. ” Podrapał się po podbródku, dziwując się, jakim cudem kobiety mogą zwracać uwagę na takie szczegóły.

W dole, bo to nie był parter tylko pierwsze piętro, po drugiej stronie szyby, ozdobionej niespodzianką ptasiego pochodzenia, na podwórku zawalonym resztkami gruzu, bawiły się dzieci.

Spośród których wyróżniał się...


+++


- Dlaczego ciągle muszę robić za Orochimaru? – zapytało z wyrzutem jedno z dzieci.

- A jak, kurwa, myślisz? – odparło niegrzecznie drugie, dziewczynka o blond włosach, które to, mimo, iż sięgały prawie do ziemi, zagadkowo nie krępowały żadnego ruchu.

Zabawa w ostatnią bitwę III Hokage*** trwała w najlepsze, następowało właśnie rozdzielenie ról. Odnalazła się już miniaturowa forma Sarutobiego, która zaraz dokleiła sobie brodę z waty, wojownicy ANBU (elitarne służby specjalne Wioski Ukrytej w Liściach) w szeleszczących płaszczach z worków na śmieci oraz Zło, rysujące sobie na czołach symbole Wioski Piasku i Dźwięku.

- Po prostu mam tego dość. Dajcie mi inną rolę - kontynuował swe protesty chłopiec, na oko dziesięcioletni, ubrany zaskakująco wyraziście – jakby należał do jakiegoś szacownego klanu. Zacisnął nerwowo dłonie.

- Ta jest dobra. W twoim wykonaniu wypada najlepiej. Zresztą... ostatnio byłeś ANBU i wyglebiłeś się o własny płaszcz – odparła długowłosa. W jej głosie zabrzmiała pewna obojętność.

- Dobrze, dobrze, rozumiem, nie wracajmy do przeszłości, zgadzam się być tym Orochimaru - rzekł pospiesznie, zanim koleżanka zaczęła wyliczać kolejne żenujące wydarzenia, które miały nieszczęście stać się jego udziałem.

- W porządku, skoro wszystko załatwione, to teraz... - ogłosiła dziewczynka. Najwyraźniej przewodziła grupie. - }} Konoha znów jest zagrożona, wróg naciera... {{

- ... a wojownicy spod znaku Liścia stawiają mu opór! - powiedziało inne dziecko pociągając co chwilę nosem. Dzielni ninja, w liczbie co najmniej dziesięciu, zwarli się w poważnej potyczce, robiąc wielką „kanapkę”, czyli zwalając się grupowo na ziemię przy akompaniamencie mniej lub bardziej bojowych okrzyków.

- }} I oto nadchodzi Orochimaru, wielki wężowy mistrz, wcielenie wszelkiego zła {{ - mówiła blondynka, usiłując brzmieć jak najbardziej patetycznie. Chłopiec wyrażający wcześniej tak gwałtownie swe uczucia stanął niedbale na środku placu, zwieszając z rezygnacją ramiona.

- }}A naprzeciw niemu występuje dzielny Sarutobi, światełko w mroku Kraju Ognia, bohater, mimo starych kości pełen pragnienia zwycięstwa {{ – i wyszła naprzeciw, pełna wdzięku i samouwielbienia, komuż by innemu przydzieliła tak znaczącą funkcję, jeśli nie sobie? Otrzepała z kurzu błękitną sukienkę i zawiązała na czole kawałek papieru toaletowego, tworząc opaskę, której dwa końce, wyjątkowo długie, usytuowane z tyłu głowy, powiewały dziarsko na animowanym wietrze.

Przeciwnik „Trzeciego Hokage” przyjął minę totalnej nieczytelności, widać było, że sprawiało mu to trudność, na pewno nie nie do tego rodzaju wyrazów twarzy. Zrobił pieczęć i wydłużył swoje ręce, które stały się elastyczne jak z gumy. Oplótł nimi szyję koleżanki.

Sztuczny Sarutobi zachichotał, łaskotany.

- }} Jestem straszny Orochimaru {{ - mówił sycząco chłopiec. - }} Dorwałem cię wreszcie, Sandaime. Nieważne, że byłeś tyle lat moim mistrzem i się mną opiekowałeś. Nie mam przecież uczuć. Zgniotę cię jak karalucha! {{ - wykrzykiwał bez przekonania; prawdopodobnie marzył o jak najszybszym zakończeniu swej roli.

- Albo inne robactwo - dodał „ninja Wioski Dźwięku”.

- Nie tak szybko - uśmiechnął się „Sarutobi”, jednym ruchem strącając gumowate ramiona. - Najpierw musisz wskrzesić Pierwszego i Drugiego Hokage, żeby mnie trochę podręczyć psychicznie.

- Ach, tak – westchnął „Orochimaru”. Jego ręce wróciły do pierwotnej długości. - Edo Tensei kurwa coś tam. - mruknął, składając dłonie w udawanych pieczęciach.

Dzieci, odgrywające role „Pierwszego” i „Drugiego” wyłoniły się zza rosnących nieopodal krzaków; jedno z gałęzią w ręce, drugie z wiaderkiem wody oraz okrzykiem: „Suiton: Suijinheki” .**** Za chwilę dzielny „Sandaime”, mokry już, oblepiony liśćmi, pomstujący: „Dlaczego taka zimna?”, poradził sobie z naporem wroga.

- }} Zapieczętowałem ich. Dusze wypełzłe z wielkich zaświatów na powrót się w nich pogrążyły {{ - ogłosił, rzucając przeciwników na piach.

- To jeszcze nie wszystko - Chłopiec znów uwięził koleżankę w plecionym uścisku i przyciągnął do siebie. Chwycił też wielkiego kija mającego robić za miecz Kusanagi. Wszyscy uczestnicy zabawy umilkli, wiedząc, co teraz ma nastąpić.*****

- }} Zginę. Nie dość , że przebijesz mnie tym, to jeszcze moja własna technika pieczętująca dokończy dzieła - powiedział „Sarutobi”- Ale w zaświaty zabiorę także ciebie. Cóż... nie uda mi się, zabiorę więc tylko twoje ręce. Nigdy nie użyjesz większości jutsu, bo nie będziesz w stanie zrobić żadnej pieczęci. Nigdy! Podły zdrajco, bezczelnie drwiący z ojczyzny,która cię wykarmiła i wychowała, bezduszny łotrze mordujący własnych przyjaciół, z pustą przestrzenią zamiast serca - odejdź! I bądź przeklęty, żyj sobie bez rąk! {{ – Dramatycznym gestem odrzuciwszy jego ramiona, przyjęła wzniosłą pozę. - Teraz możesz zadać ostateczny cios... - szepnęła.

- Nie – rzekł nagle „Orochimaru”.

- Zaraz... Co on powiedział?

Nastała pełna zdziwienia cisza, przerywana od czasu do czasu głuchymi jękami. To blondynka, w myśl scenariusza, zdążyła już upaść na ziemię i zaczynała spektakularne umieranie, rzężąc, kaszląc i wzywając jakiegoś Boga. W końcu i ona umilkła. Nie słychać było ani jednego oddechu, tym bardziej brzęczenia samotnej muchy.

- Szlachetny starcze - ciągnął „Orochimaru”. - Puszczam cię wolno i zostawiam twą wioskę w spokoju. Już nigdy moja stopa, a nawet palec u nogi, nie postanie na tej ziemi.

Pozostałe dzieci gapiły się na niego z zaskoczeniem; oprócz „Sandaime”, zajętego bez reszty swą martyrologią.

- Chwileczkę... Co ty odpieprzasz? - zaprotestowali w końcu „ninja Wioski Piasku”.

– To było inaczej! - wtórowali im „Konoszanie” i „Otończycy”.

- Nie jestem zdrajcą - odparł chłopiec.

- Kankun! Miałeś odegrać rolę Orochimaru. On to nie ty przecież! - „Trzeci Hokage”, zorientowawszy się, że jednak nie „zakończy żywota”, przyszedł z pomocą uczestnikom rekonstrukcji bitwy.

- Na pewno? - zapytał zgryźliwie „Wężowy Mistrz”. - Pierwszy raz z twoich ust słyszę własne imię.

- Oroczi... - rzekła dziewczynka, usiłując załagodzić sytuację.

- Otóż to. Skoro już wyzywacie mnie od „Oroczich”... Skoro jest to MOJA rola, mam prawo zrobić z nią, co zechcę!

- Zdradziłeś... fabułę. Rozmijasz się.

- I co z tego? - syknął chłopiec zwany Kankunem.

Miał skórę bielejącą jak kreda na całej gładkiej powierzchni; dość cienkie, smoliste włosy opadały mu na twarz, długością nie osiągając jednak swego pierwowzoru. Gdy odgarnął je z czoła, ukazały się oczy... Oczy z pionową źrenicą, jak drapieżnik albo jadowity wąż.

Wygląd jego nie byłby niczym nienormalnym w tym nobliwym otoczeniu, pełnym osób o włosach różowych, szarych, niebieskich czy seledynowych; o karnacjach w skali od najnormalniejszego cielistego do zgniłej zieleni; o oczach we wszystkich odcieniach szaleństwa Autora.****** Otoczeniu pełnym najdziwniejszych strojów rodem z teatru kabuki. Aparycja Kankuna nie byłaby problemem, gdyby...

... chłopak nie był cieniem Bestii pragnącej swego czasu zmieść Wioskę Ukrytą w Liściach z powierzchni ziemi, mimo, że się w niej wychował. Zrównać... I nie tylko ją. Człowieka, co kosztem czyjegoś życia pragnął osiągnąć nieśmiertelność. *******

Przecież Kankun był taki podobny, zawsze taki podobny. Groza momentalnie zawisła nad placem zabaw, wzbudzona nawet przez kogoś, kto utrzymywał, iż nie pragnie jej powodować.

- Zrobię co zechcę. Konoho, żyj w pokoju i dobrobycie. Nie chcę być mordercą ani czymś równie mizernym – Oroczi zakończył swoją kwestię; z mimowolnym poczuciem triumfu przyjrzał się pozostałym twarzom, wyrażającym jedno wielkie niezrozumienie. I mimo wszystko ogromną nieufność.


----------------------------


* Nie mam pojęcia, jak odmieniać słowo "Konoha". Zdecydowałam się na "Konosze". Poprawniej byłoby "Konodze" ( "h" - "g"), ale to beznadziejnie brzmi.

** Cały czas ględzi o zostaniu Hokage. Pozwólmy mu, co?

*** Parodia pewnej sytuacji zaszłej od odcinka 69 do 80 w anime i od chaptera 116 do (chyba) 125. Nie wiem dokładnie, bo jest pokawałkowane.

**** Byli w oryginale. Co potrafili? Wystarczy zajrzeć. Pierwszy wyglądał jak niedorobiony elf; lubił drzewa (o czym jeszcze będzie), drugi jak Inuita, który dopiero co wylazł z igloo, walczył wodą; skąd ją brał, nie wiadomo, podejrzewam, że Babcia Lodzia przynosiła mu w wiaderkach, bo jak inaczej?

***** Dzieci popełniły pewna pomyłkę w interpretacji faktów. Nie jest to więc wierne odzwierciedlenie rzeczonej bitwy. Deformacja wydaje się konieczna, aby rozdział mógł się zakończyć tak, jak się zakończył.

****** Twórcy anime odznaczają się nieprawdopodobną fantazją, jeśli chodzi o kolory włosów i ócz. W tym wypadku nie jest inaczej.

******* Nie będę się o nim rozpisywać. Po prostu jeden z głównych ZUYCH. Ma bladą twarz, długie, czarne włosy i dziwne, zielone oczy- kolejny nieszczęśnik, któremu zaprojektowano taki fenotyp ( co mają powiedzieć później osoby, które faktycznie tak wyglądają?). Zachowania - też dość typowe - chichotanie, niewyrażanie uczuć i chrobotanie pazurkami o ścianę. Hobby: zabijanie-z-zimną-krwią, oczywiście dla Siebie Samego. Więcej na Wikipedii.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1116
il. komentarzy : 0
linii : 123
słów : 2286
znaków : 13097
data dodania : 2010-01-04

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e