kategoria : / /
Mali dominor noc
a u t o r : Spero
w s t ę p :
Blada twarz Oliviera przerażała swoim wyglądem, a białe oczy, które patrzyły na kobietę, wywoływały strach nawet u nieustraszonych. Krótkie blond włosy były co chwila targane przez porywisty wiatr. Towarzysz Sophie przypominał bardziej trupa niż osobę żywą.
u t w ó r :
Światło latarni zamigotała niewyraźnie. Wiatr rozgonił stertę liści ułożoną na trawniku. Bawił się nimi przez chwilę, przeganiając to w jedną, to w drugą stronę.
Postać siedząca na wypłowiałej ławce, poruszyła się niespokojnie. Gwałtownym ruchem naciągnęła kaptur, zakrywając twarz. Poprawiła po raz kolejny długą, czarną pelerynę.
Niespodziewanie naprzeciwko postaci stanęła wysoka osoba. Niemalże taki sam długi, ciemny płaszcz był delikatnie poruszany przez wiatr. Twarz również miała ukrytą w mroku kaptura.
- Sophie – skłonił się ledwo dostrzegalnie nieznajomy. Jego niski baryton przyjemnie pieścił uszy.
- Olivier – mruknęła kobieta, wstając z ławki.
Mężczyzna wyraźnie ją przewyższał. Stojąc obok niego, Sophie wyglądała na wyjątkowo filigranowa i bezbronna.
- Masz to, o co cię prosiłem? – zapytał. Jego głos wyrażał zniecierpliwienie.
- Od ilu dni już nie jadłeś? – powiedziała pewnym siebie głosem.
- Nie irytuj mnie Sophie… - mruknął Olivier i wyciągnął w jej stronę rękę. Kobieta przestąpiła krok w tył.
- Nie dotykaj mnie – warknęła spomiędzy zębów. Mężczyzna roześmiał się cicho.
- Biedna, kochana Sophie… Nic się nie zmieniłaś przez tyle lat. A już myślałem, że pobyt z Notisem coś w tobie złamał… Jak widać się myliłem – Olivier mówił jakby sam do siebie, powracając wspomnieniami ponad pięćset lat wstecz. – Dasz mi w końcu ten napój?
- Ten? – spytała kobieta, wyciągając nagle z kieszeni niewielka, szklaną fiolkę, wypełnioną dziwnym, gęstym, niebieskim płynem.
- Unda lux – szepnął mężczyzna i mimo woli wyciągnął rękę w kierunku flakonika.
- Nie tak szybko Olivierze – powiedziała kobieta, cofając rękę. – Najpierw obietnica.
Nieoczekiwanie mężczyzna wolnym ruchem ściągnął kaptur z głowy. Blada twarz Oliviera przerażała swoim wyglądem, a białe oczy, które patrzyły na kobietę, wywoływały strach nawet u nieustraszonych. Krótkie blond włosy były co chwila targane przez porywisty wiatr. Towarzysz Sophie przypominał bardziej trupa niż osobę żywą.
- Desu… Po tylu latach? – mruknęła jakby od niechcenia, ale jej głos zadrżał. – Masz już białe oczy… Kiedy ostatnio piłeś?
- Nie pyskuj! Daj mi ten napój! – krzyknął Oliver, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości.
Kobieta wyciągnęła rękę z fiolką przed siebie, jednocześnie otwierając dłoń. Ozy Oliviera otworzyły się szerzej z przerażenia, gdy flakon zderzył się z chodnikiem, a zbawienny dla niego niebieski płyn, rozlał się po ziemi.
- Ty! – krzyknął i rzucił się w stronę kobiety. Jednak ona była szybsza. Odskoczyła od Desu, stając kilka kroków dalej. Czarny kaptur spadł jej z głowy.
Olivier stał przez chwilę jak sparaliżowany. Jego białe oczy wyrażały jedynie przerażenia. Przyglądał się równie bladej co jego cerze Sophie, jej jasnofioletowym źrenicom i długim, czarnym włosom. Po raz pierwszy od kilkuset lat poczuł strach.
- Kto by pomyślał… Sophie Forest jedna z Desu – powiedział mężczyzna. Jego głos pomimo przerażenia wciąż był stanowczy i opanowany. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie Desu Olivierze, Dei – odpowiedziała, pokazując mu tajemniczy znak na swojej dłoni.
- Dei – mruknął Olivier. Jego oddech był nierówny. Powoli, jakby walczył z samym sobą, przyklęknął na jedno kolano i schylił głowę.
- Wstań – szepnęła ledwo dosłyszalnie kobieta. – Wiele lat czekałam na ten dzień. Na dzień w którym zabójca mojej rodziny, mojego męża i dziecka, będzie się przede mną płaszczył. Na dzień, w którym się zemszczę. Jednak teraz Olivierze, kiedy patrzę na twoją mizerną postać, na to jak błagasz choćby o odrobinę Unda lux, dochodzę do wniosku, że moja zemsta już się wypełniła. Gdybym cię zabiła, byłoby to nagrodą. Życie, które teraz wiedziesz jest o wiele gorsze, niż byłabym to sobie w stanie wyobrazić, gorsze nawet od samej śmierci. Dlatego cię dzisiaj oszczędzę.
Mężczyzna przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Wiedział, że Sophie kiedyś, w dalekiej przyszłości, się zemści za zbrodnię, którą popełnił kilkaset lat temu, jednak nie sądził, że jako Dei nie skorzysta ze swojego przywileju władania magią i nie karze mu konać tu i teraz w męczarniach.
- Pani – przykląkł po raz kolejny i schylił głowę. Słyszał jedynie odgłos butów, gdy Sophie odwróciła się powoli i ruszyła w stronę wyjścia z parku.
Wiedziała, że ma tylko jedną szansę i zaledwie chwilę by zrealizować swój szalony plan. Gwałtownym ruchem wstał i szybkim biegiem ruszył w stronę kobiety. Jego dłoń zaledwie musnęła jej skórę na szyi, gdy kobieta odskoczyła od niego.
- Zły ruch Olivier – mruknęła, po czym wypowiedziała dwa krótkie, trudne do zrozumienia słowa, a mężczyzna przewrócił się na ziemię i krzyknął z bólu.
Jedno proste zaklęcie wystarczyło, by niepokonany przez ponad pięćset lat Olivier Ukril konał u nóg Sophie Forest – kobiety, której niegdyś zabrał wszystko, co kochała.
- Żegnaj Olivierze – powiedziała cicho do martwego już mężczyzny, po czym obróciła się powoli. Wolnym ruchem naciągnęła kaptur na głowę, chowając przed światem swoją mroczną osobę.