FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Zagubiona w lesie

a u t o r :    XMenEvoFan


w s t ę p :   

Szłam przez las. Krążyłam już tak od dwuch godzin. Byłam głodna, zmęczona. Bałam się, że nie wyjdę z tego cało. Miał być to relaksujący spacerek, a zmienił się w walkę o przedtrwanie. Trzeba to przyznać, zgóbiłam się. Szłam coraz wolniej trzęsąc się z zimna. Zastanawiałam się, co skłoniło ją do samotnego wyjścia. Dlaczego nie poszłam z rodzicami na urodziny babci, tak jak prosili? Nie siedziałabym teraz w tym lesie. Było już ciemno. Ironia losu pelgała na tym, że miałam przy sobie komórkę, ale nie kasę na koncie.



u t w ó r :

Zaczęłam powoli tracić nadzieję na odnalezienie cywilizacji. Na dodatek nie miałam już siły na dalsze chodzenie. Była późna wiosna, a wtedy wieczory są dosyć chłodne. Ja miałam na sobie jestnie spotenki 3/4 i bluzkę bokserkę. Próbowaliście się kiedyś ogrzać w środku lasu? Nie? To mnie nie zrozumiecie. Nie umiem rozpalać ognia bez pomocy zapałek albo zapalniczki, a takowych przy sobie nie mam.
W pewnym momęcie usłyszałam szelest pare metrów ode mnie. Rozejrzałam się niespokojnie. Nie chcę zginąć jako pożywienie dzikich zwierząt. Nic nie dostrzegłam. Może to tylko wiewiórka. W takich chwilach każdy szmer wydaje się być przerażający. Zrobiłam kolejne kilka kroków, gdy za sobą usłyszałam czyjś bieg. Odwróciłam się gwałtownie, ale już nikogo tam nie było. Nastała cisza. Znowu usyłszałam bieg, lecz po raz kolejny nikogo nie nakryłam.
- Jest tu ktoś? - zapytałam rozglądając się dookoła. Odpowiedziało mi jedynie echo. Głupie pytanie. Wiem, że ktoś tu jest, tylko kto? Albo co? Byłam już wystraszona. Można powiedzieć, że życie mijało mi przed oczami. - Kto tu jest? - zapytałam jeszcze raz, lecz pytanie to odbiło się powracając do mnie ze zdwojoną siłą.
- Trzymaj się od nas z daleka! - usłyszałam kobiecy głos za sobą. Odwróciłam się, tym razem powoli, będąc pewna, że w końcu kogoś zobaczę. Oczom mym ukazała się kobieta z chłopakiem na rękach. Nie byłoby to aż tak dziwne, gdyby nie fakt, że właścicielką głosu była niebieskoskóra kobieta, Mistyque jak zgaduję. Na rękach trzymała nieprzytomnego Wagnera. Mojego dobrego kolekę ze szkoły. Biorąc pod uwagę, że mimo tego biegania nie ocknął się, musiał być w złym stanie. Mistyque stała gotowa do ucieczki piorunując mnie wzrokiem. Gdyby wzrok mógł zabijać, ja na pewno już dawno bym leżała trupem.
Przez chwilę patrzyła na mnie z nienawiścią. Potem odezwała się raczej dość cicho.
- Zapomnij o wszystkim co tu widziałaś! - i już odwróciła się aby uciec.
- Czekaj! - zatrzymała się, ale nie odwróciła.
- A to niby czemu?
Właśnie. Dlaczego miałaby się zatrzymać? Nie wiem.
- Bo... nie wiem. Bo Cię o to proszę? - powiedziałam cicho.
- I to ma być powód? - zaśmiała sie ironicznie mistyczka.
- Ale... Mistyque! - powiedziałam widząc, że ona znowu próbuje.
- Co... jak mnie nazwałaś? - była wyraźnie zdezorientowana. - Z kąd wiesz kim jestem? - dopiero teraz się odwróciła w moją stronę.
- Jakbyś dała mi coś powiedzieć, to bym Ci wyjaśniła, pani Darkholm. - ostatnie dwa słowa zaakcentowałam, żeby zrozumiała, że musi ze mną porozmawiać.
- Co? - zbliżyła się do mnie, ale mimo to dzieliły nas jeszcze 3 metry. Oprócz tego, jak zatrzymać tu mistyczkę, tłukła mi się po głowie myśl, co stało się Kurtowi.
- To długa historia, a mi jest zbyt zimno, żeby teraz ją opowiadać.
- Czemu właściwie tu jesteś? - to nie było miłe zapytanie. Raczej złośliwa uwaga.
- Szczerze mówiąc, zgóbiłam się. Błądzę od popołudnia. - odparłam.
- Jesteś jedną z X-Men? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- X-Men? Nie. W sumie, nie wiem o nich zbyt wiele. Tylko to co usłyszałam przypadkiem. - mistyczka przyglądała mi się uważnie.
- Nie ważne. Nie mam czasu na gadanie z Tobą. Muszę mu jakoś pomóc. - popatrzyła cierpiącym wzrokiem na syna. Nie mówiła tego do mnie, raczej do siebie.
- Ale...
- Nic nie mów! Znam takich jak Ty! Na pewno zaraz tu będzie S.H.I.E.L.D albo przynajmniej Policja.
- Uważasz, że jakbym mogła do kogoś zadzwonić, to byłabym tutaj?
- To nie zmienia faktu, że nie będę z Tobą gadać. - chciałam... sama nie wiem czego chciałam. Na pewno, nie chciałam zostać sama.
- I tak nie dojdziesz do żadnego miasta w kilka godzin.
- Muszę spróbować.
- To nie ma sensu. - podeszłam do niej. Nie zbyt blisko, bo odsunęła się.
- Czego ty ode mnie chcesz?
- Od Ciebie, niczego. Chcę pomóc Kurtowi. - chciałam podejść bliżej, ale ona znowu zrobiła krok w tył.
- Z kąd... Z kąd wiesz kim on jest, i kim ja jestem... Jesteś telepatką?
- Nie. Nie mam żadnych mocy. Kurta znam ze szkoły, a co do Ciebie to juz dłuższa historia.
- Co?... To... - Mistyque gubiła sie w słowach.
- Nie dojdziesz do miasta przynajmniej do rana. Nawet jakbyś szła w szybkim tempie bez robienia przerw.
- To co niby proponujesz? - zapytała nadal zszokowana Raven. Nadal starała się utrzymać dystans pomiędzy nami.
- Nie wiem. Odpoczynek? Co wy w ogóle tu robicie?
- Coś podobnego co Ty. Zaczęło się od walki... a skończyło tutaj. Nie mam powodu, żeby Ci to opowiadać.
- Rozumiem. Nie masz powodu, żeby mi ufać, ale wiedz, że nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz.
- Widzę, że się Ciebie nie pozbędę.
- Raczej nie. Brrr... zimno tu. Wy pewnie też marzniecie. - nie trudno było to wywnioskować. Oboje byli ubrani jak na ciepły dzień.
- Tak. Ogrzanie się to chyba najlepszy pomysł. A Ty... jeśli chcesz to możesz z nami zostać, ale ostrzegam, jeśli spróbujesz jakiś sztuczek, przypłacisz to życiem!
- Zgoda. Może tu? Jest w miarę dobre miejsce na rozpalenie ognia.
- Może być. - powiedziała. Usiadłam na jednym z większych kamieni. Mistyczka patrzyła na mnie zastanawiając się co zrobić. Zostać czy odejść. W końcu wybrała pierwszą opcję. Nadal nieufna delikatnie położyła Kurta tak, aby jego głowa leżała na drugim kamieniu. Nadal nie wiem, co mu się stało.
Misstyque zaczęła rozpalać ognisko. Ja nie umiem.
- Z kąd go znasz? I z kąd wiesz kim jestem? - zapytała układając palenisko.
Opowiedziałam jej wszystko co się wydarzyło. Nie pamiętam kiedy dokładnie go poznałam. Były to pierwsze dni w Liceum, i poznałam od razu wiele osób. Między innymi Kurta. Minęło pół roku, a my się zaprzyjaźniliśmy. Po jednej lekcji szukałam książek w szafce. On niedaleko rozmawiał z Kitty. Nie zauważyli mnie. Wtedy on wyłączył holoprojektor i się teleportował. On o tym wydarzeniu nie wie do dziś. Sama nie wiem, czemu mu nie powiedziałam. Ale minęły dopiero dwa tygodnie. O tym, że dyrektorka to Mistyque dowiedziałam się przez to, że nudziło mi się na w-fie więc zaglądałam przez okno do jej gabinetu. O tym wszystkim opowiedziałam Mistyque.
Słuchała zdziwiona, wystraszona trochę zitytowana...
- A... Co mu się stało? - zapytałam odgarniając włosy z twarzy Kurta. Nie wyglądał na kontuzjowanego, ale jakby spał. Na jego twarzy malował się jednak ból.
- Zaczęło się od porwania. Pewnie go nie znasz, ale Magneto go porwał. Na szczęście zdążyłam go odbić w krótkim czasie, ale oberwał w walce. Poważnie. Najpierw rana na ramieniu, a potem silny cios w głowę. Nie wiem jak mu pomóc.
Teraz dopiero zauważyłam, że spod krótkiego rękawka wystaje spora i dość głęboka rana. Wstałam od przyjemnego ognia i zerwałam odpowiedni liść. Mistyczka przyglądała mi się z ciekawością. Usiadłam spowrotem na swoim miejscu i delikatnie odsunęłam rękaw przyjaciela. Zdjęłam z włosów gumkę.
- Co ty robisz? - zapytała z wyraźną nieufnością w oczach Raven.
- Nauczyłam się tego na biwaku. Przy poważniejszych ranach powinno się zrobić takie coś. Te liście mają właściwości lecznicze.
Delikatnie przyłożyłam liść do rany i za pomocą gumki "przymocowałam".
- To chamuje krwotok i zapobiega zakażeniu. - wyjaśniłam matce poszkodowanego. Następne kilka minut spędziłam wpatrując się w życiodajne płomienie zastanawiając się co ja w ogóle tutaj robię... Ale może takie było moje przeznaczenie? Co się teraz stanie? Po jakimś czasie Kurt zaczął się powoli przebudzać. Mistyque od razu do niego podbiegła i chwyciwszy go za dłoń czekała aż się obudzi. Ja równiesz usiadłam trochę bliżej.
- Kurt? - położyłam rękę na jego ramieniu - Obudź się...
- Yee....aee... - mamrotał jakby przez sen.
- Synu... - Raven ucieszyła się z jego wybudzenia.
- Co? Gdzie ja... Mistyque? A... Ashley?! Co Ty tu robisz?! Co się stało... - dość szybko wróciło mu poczucie rzeczywistości. Rozejrzał się dookoła, popatrzył na mistyczkę, na mnie, na siebie... Opadł spowrotem za kamień łapiąc się za głowę i mamrocząc coś pod nosem. - Co się stało? - zapytał po chwili. Mistyque mu wyjaśniła jak spotkała mnie w lesie i zdecydowałyśmy rozpalić ognisko. - Ale... Ashley... Z kąd Ty się wzięłaś w lesie? - zapytał cicho.
- Poszłam na spacer, który skończył się wielogodzinnym błądzeniem.
- Nie wiem co powiedzieć... - westchnął.
- Może na dobry początek, czy Cię to boli? - powiedziała Jonson wskazując na ramię,
- Trochę. Ale nie o to mi chodziło.
- Wiem. - uśmiechnęła się delikatnie. Kurt się trochę zmieszał. Nastała niezręczna cisza. Nawet Mistyque się nie odzywała. Siedzieliśmy w zupełnym milczeniu przed ogniem. Niby było przyjemnie, ale wszyscy czuli wszechogarniający stres, bali ruszyć się chodźby o milimetr, jakby to miało spowodować koniec świata. Po nieokreślonym czasie, który mi dłużył się w nieskończoność, mistyczka powoli wstała i oznajmiła, że idzie poszukać czegoś do jedzenia. Patrzyłam za nią gdy ta znikała powoli w cieniu lasu.
- Wiesz... - Kurt przerwał ciszę. Spojrzała mu w oczy.
- Co wiem?
- Ja... Przepraszam, że Cię okłamywałem... Powinieniem był Ci powiedzieć...
- Nic się nie stało, Kurt. Każdy ma prawo do tajemnic. - powiedziałam piorąc z ziemi jakiś mały kijek i bazgrząc kółka na ziemi. Musiałam czymś się zająć.
- A w ogóle z kąd wiedziałaś, że to ja?
- Wiedziałam o tym od kilkunastu dni.
- Czemu nic nie powiedziałaś?
- Nie wiem. Tak jakoś wyszło, że nie było okazji - powiedziałam podnosząc wzrok.
- Uhu... Ktoś jeszcze wie?
- Raczej nie. Na pewno nie ode mnie.
- Aha.
- A w ogóle to dobrze się czujesz? Byłeś w złym stanie.
- Bywało lepiej. Nie musisz się o mnie martwić. - powiedział spuszczając głowę
- I tak będę. To co Ci jest?
- Nie, nic... tylko trochę źle się czuję. Ale to pewnie po prostu stres... Za dużo atrakcji jak na jeden wieczór.
- A pozatym mocno oberwałeś.
- I to ostatnie co pamiętam. - zaśmialiśmy się. - Dzięki.
- Za co? - odwróciłam się w jego stronę.
- Za wszystko. Za to, że się nie wściekłaś, za opatrzenie ran... za zrozumienie. - wbił wzrok w ziemię. Wstałam i usiadłam obok niego na kamieniu.
- Nie ma za co. Jakbyś nie przeżył, to ja też bym umarła z tęknoty - zaśmiałam się. Kurt popatrzył na mnie i uśmiechnął się nieśmiało.
- Przesadzasz.
- Nie. Mówię to szczerze. - Kurt wyprostował się i popatrzył na mnie wrokiem pytającym "co teraz?" - Będzie dobrze. - powiedziałam. Wtedy usłyszeliśmy kroki, a po chwili pojawiła się mistyczka z różnymi leśnymi jagodami. Jakąś godzinę później najdzeni ( jeśli jest możliwość najedzenia się jagodami ) położyliśmy się na ziemi próbując zasnąć, aby nabrać sił. Niestety tródno zasnąć na ziemi, ale tego nie było się trudno spodziewać.
Obudziłam się cała obolała. Dopiero po jakimś czasie stwierdziłam, że leżę na ziemi. Zaczęłam odtwarzać wczorajsze wydarzenia. Podparłam się na łokciach i rozejrzałam dookoła. Kurt nadal spał, ale Mistyczki nigdzie nie było. Popatrzyłam na komórkę, było po 9:00. Dopiero wtedy zaczęłam zastanawiać się nad tym, czemu nikt do mnie nie zadzwonił... Pewnie zostali u babci na noc, często tak robią nie mówiąc mi. Bo na brak zasięgu ciężkobyło zganiać. Podeszłam na klęczkach do Kurta.
- Kurt? Pomudka. - nie działa. Zaczęłam go szturchać w ramię. Ale on ma twardy sen. - Kurt! Wstawaj!
- C...co? - wymamrotał.
- Gdzie Mistyque?
- Hę? Mist... aa! - dopiero teraz zauważył gdzie jesteśmy. - Nie mam pojęcia. - powiedział przewracając się na drugi bok. - Daj mi spać...
- Jest 9:00 więc niedługo będzie trzeba iść, jeśli chcemy doj...
- Bez Darkholm i tak nie pójdziemy.
- Fakt. A co z ramieniem?
- Już dobrze. Dzięki Twojemu opatrunkowi - uśmiechną się siadając.
- Miło, że męczarnie na biwakach rodzinnych w końcu się przydały. - wyszczerzyłam się.
- Często jeździliście?
- Przynajmniej raz w każde wakacje. - powiedziałam zmieniając pozycję z klęczek na siad skrzyżny.
- I jak było?
- Jak ktoś lubi słuchać chrapania, mieć chrabąszcze w namiocie i słuchać "śpiewu" rodzinki to fajnie.
- Ej, ważne, że w ogóle gdzieś jeździcie.
- Jakbyś usłyszał darcie się mojego taty, nazywane przez niego piosenką, zmieniłbyś zdanie. - zaśmialiśmy się. Wtedy koło nas wylądowała Mistyque pod postacią sokoła. Popatrzyła na nad, byliśmy nadal rozbawieni.
- Co was tak ucieszyło? - zapytała. Czy tylko ja mam takie wrażenie, czy ona od wczoraj zmieniła swój stosunek do mnie? Jakaś taka miła się zrobiła.
- Nie ważne. Gdzie byłaś? - zapytałam opanowując śmiech.
- Rozejrzeć się. Na północ z tąd jest miasto, oddalone o jakieś 5 godzin drogi na pieszo. Kurt, możesz iść?
- Nie wiem. Nie próbowałem jeszcze wstawać. - to fakt. Od wczoraj cały czas siedzi, albo leży. - A chyba mam skręconą kostkę.
- A mówiłeś, że nic Ci nie jest - stwierdziłam mróżąc oczy.
Okazało się, że kostka rzeczywiście jest skręcona. Mimo to musieliśmy iść. Mistyque zmieniła się w wilka i zaczęła tropić, gdzie jest miasto. Nie pytajcie mnie jak można wytropić miasto, bo ja się na tym nie znam, ale najwyraźniej jakoś się da. Ja, pomagając iść Kurtowi. Po około 5 godzinach marszu spędzonego na rozmowie naszym oczom ukazało się miasto.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 6.00
il. ocen : 1
il. odsłon : 1614
il. komentarzy : 0
linii : 107
słów : 2753
znaków : 13092
data dodania : 2009-11-12

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e