|
|
|
|
|
kategoria : / /
Szlifierz diamentów (fragment powieści)
a u t o r : 11144
Z zadumy wyrwał mnie raptowny szkwał. Fala przelała się po pokładzie wciskając w szczeliny mysich dziur brunatne wodorosty. O wnętrze burty roztrzaskała się skorupa jakiegoś mebla, z którego wypadła skrzynia. Towarzyszyły temu dziwne dźwięki przypominające pobrzękiwanie łańcuchów albo gwizd jaskółki ściganej przez myszołowa. Kawałki zbutwiałego drewna świadczyły o tym, że ów mebel na pewno nie należał do wyposażenia mojego okrętu. Zdaje się, że morze wypluło ze swej głębiny fragment zatopionego galeonu, lub jakiś stary szkuner obróciło w proch. Skrzynia była ciężka, fale próbowały ją pochwycić, ale okazało się że to nie takie proste. Tymczasem wspinaliśmy się na wielką górę, istny Mount Blanc, spienione grzywy jak ośnieżone szczyty groziły lawiną. Ustawiłem się więc dziobem i czekałem na to, co się miało wydarzyć, zerkając od czasu do czasu na przesuwającą się jak w tańcu tajemniczą skrzynię. Okręt wspinał się hals po halsie zahaczając dziobem o grzbiet. Kiedy runęła kaskada wody miałem ochotę się przeżegnać, wolałem jednak trzymać ster. Ogarnął mnie biały jak kreda pył i zrozumiałem, że cała przestrzeń wypełniona jest cząsteczkami, a ochota na popisywanie się odeszła ode mnie na tak duży dystans, że mogłem ją śmiało sobie wyobrazić w czapeczce chodziarza. Kątem oka dostrzegłem skrzynię, jak opiera się o reling i jak uchyla się jej wieko pod którym czaił się blask. - Hej tam, łapcie ją!- krzyknąłem, lecz odpowiedział mi tylko wiatr. W tym samym momencie został zdobyty Mount Blanc. "Perła Morza" wspięła się tak wysoko, że od granatowej powały dzielił nas tylko metr i gdyby przyszła komuś taka ochota, to mógłby śmiało wziąć kąpiel w niebie lub zagrać z piorunami w karty. W owej toni zanurzyły się nasze maszty, sięgając niezgłębionej tajemnicy która nie uchylając swego rąbka stała się częścią nas. Przez chwilę zapomniałem o skrzyni, jednak szybki zwrot i wizja doliny sprawiły, że zsunęła się na dziób coraz mocniej mamiąc mnie blaskiem swego wnętrza. Muchacos wytoczyli się na pokład. Ściskali mocno swoje trąby, być może łudząc się że kiedy rozleci się kadłub uniosą ich one w przestworza. Belladonna i Kid zostali razem. Nie było ich na pokładzie gdy nagle puścił sznur i uwiązana za nim szalupa zapikowała w dół. Niemal pionowo runęliśmy w otchłań, a ja miałem tylko jedną myśl- ZŁOTO.
Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.
śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 970
il. komentarzy : 0
|
linii : 7
słów : 465
znaków : 2326
data dodania : 2009-10-24
|
Brak komentarzy.
Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Wszelkie utwory zamieszczone w serwisie należą do ich autorów i są zastrzeżone prawami autorskimi. Zespół fanfiction.pl nie odpowiada za treść utworów i komentarzy. © 2005 - 2020 fanfiction.pl
|
|