FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Złota riata

a u t o r :    11144


w s t ę p :   

Szanowni Państwo, kochani...Umiłowani bracia i siostry...
Nie jestem pewien jaka formuła będzie najlepsza, niech więc będzie że się przywitam staroindiańskim Howk.
Znacie moje obrazy, wiecie że nie lubię się powtarzać. Szukałem dziś w parku nowego tematu, wszystko tu takie jest piękne, drzewa i kwiecie...
Nagle ujrzałem ławkę i młode niewiasty. Akurat trzy. Miały na sobie długie suknie w kolorze zamglonego księżyca. Włosy upięte w diademy. Zatoczyłem koło, podjechałem i zsiadłem z roweru.
Przedstawiłem się.
Wywiązała się między nami rozmowa. Okazało się, że dziewczyny reklamują jakiś produkt a ich image nawiązuje do słynnej, nowojorskiej rzeźby. Właśnie miały przerwę na lunch.
Wiedziałem już co będę malował.
Kiedy zbliżyłem się do swojej pracowni, chyba prawem serii, ujrzałem Jamę. Szedł dumny jak paw. Ubrany jak zwykle w legendarne jeansy nr.502. Trzymał w dłoni złotą riatę.
- Co za spotkanie, panie La- przywitał się.
- Witaj Jama- odpowiedziałem podziwiając jego siłę. Był jednak czas, gdy mieszkał w piwnicy, jadł byle co i spijał ferment świata.



u t w ó r :

1.

Biegł przed siebie w jednym bucie. Musiał biec.
Nie, żeby był dobrym biegaczem, choć na pewno by nim był, gdyby trenował.
Ale nie trenował.
Właściwie jedyne co potrafił robić naprawdę dobrze to szklić okna. Dziwne, że akurat w tym był doskonały, wszystko inne prócz szyb leciało mu z rąk.
Dobrze patrzyło mu z oczu, jednak uparcie oddawał się długotrwałym i zupełnie bezproduktywnym przemyśleniom. Po prostu mielił myśli dokładnie już przemielone, a gdy dopadała go kolejna melancholia, przyświecając sobie zapałką zawzięcie szukał wśród puszek z groszkiem daty ważności.
Swojej.
Dostrzegał piękno płomienia, widział w nim tańczące bóstwo. Nie mógł mu się lepiej przyjrzeć, płomień parzył palce.
Żył w dziwacznym labiryncie pełnym ciemnych luster, które powtarzały jak echo migotanie płomienia i przekazywało je dalej.
Jama miał marzenia i stary, pamiętający czasy czyjejś świetności melonik.
- Życie jest jak byk, bierz je za rogi...-radził mu dziadek, torreador na dworze hiszpańskiego króla.
Ojciec, gnostyk, przestrzegał- Nie bądź głupi, bądź bykiem.
Mierzył marzeniem w zgrabną dziewczynę. Niekoniecznie medalistkę.
O złotym sercu.
Śpiewałby jej arie i karmił słodkim piernikiem. Wiedział, że wszystko może się zdarzyć, miał swój iloraz, choć jakiś taki sote, nie bardzo przydatny w życiu. Dziewczyna musiałaby go pokochać z kretesem, poślubić wraz z fryzurą, słynnym na okolicę afro upodabniającym go do Samarytanina, lub jeszcze bardziej do pudla który zgubił drogę do domu walcząc z kokardą.
W piwnicy nie było kobiet nadających się na żonę, wolały światło i plażę. Nie miały okazji się przekonać jak wspaniale gra na gumce, tępi szczury i recytuje Leśmiana.
Życie zakradło się nagle, spadło niczym jabłko i ofiarowało coś, co przypominało zwyczajny świstek papieru.
- Cóż to takiego? Bilet?
Nie chciał się ruszać z piwnicy, musiał ją jednak porzucić- zrozpaczoną, szlochającą odgłosami rur kanalizacyjnych kochankę. Albo wziąć ją ze sobą, ale jak zabrać w podróż piwnicę? Zabrał melonik, w który udało się upchnąć afro, i to kolanem kolegi.
Wspinał się po schodach, nogi ciągnęły się jak guma.
- Zostań- szeptały stare szuflady.
Żarówka brzęczała rzucając na twarz nikły i zwodniczy blask. Nie był zwyczajnym śmiertelnikiem, o tym wiedzieli wszyscy- od małej Jadzi, która brała go za ducha, po profesora Duncana z uniwersytetu oksfordzkiego. Profesor nie raz próbował się skontaktować, by raz na zawsze wyjaśnić zagadkę ludu azteckiego, ale zawsze otrzymywał tę samą, twardą odpowiedź- FUCK OFF.
Jama nacisnął klamkę i zanurzył nos w wąskiej szczelinie światła dziennego. Ostrożnie, jak abstynent, pociągnął łyk powietrza. Pożegnał stary portret, spojrzał w oczy wypchanego trocinami jastrzębia którego nawet mole się już nie bały i zniknął.
Profesor Duncan trwał, pozostając przy wersji opracowanej przez swój szacowny instytut.

2.

Starszy szeregowy Arkady Kolanko wskazał fotel. Na widok legendarnego afro błysnęły mu oczy, podniecił się i złapał w ręce potężną maszynkę. Wciągnął w nią najpierw rogatywkę porucznika, za co otrzymał, choć o tym nie marzył, kilka soczystych uderzeń soczystą rękawicą. Następnie czerwony jak pomidor rzucił się na rekruta i przez godzinę męczył jak drwal.
Gdy młody żołnierz przejrzał się w lustrze zażądał konia i satysfakcji. Lecz nie mieli koni, trafił do parku maszyn, gdzie miał jej szukać.
Przywitał go sierżant, który na każde pytanie znał tylko jedną odpowiedź, a była ona wyjątkowo zagadkowa- WD 40.
Cierpiąc na wstręt do smaru, a jeszcze większy do śrub i nakrętek, nie umiał się z nimi, maszynami, obchodzić. Nie potrafił ich nawet porządnie zatankować, a że rozkaz to rozkaz, więc tankował w siebie. Armia przekonała się, że czasem jest lepiej zatrudnić fachowca.
Na manewry jechali autobusem, z przesiadkami.
Nie wyciągnięto wniosków, a psychologia nie odpowiadała na pytania, choć kusiła kaftanami długonogich pielęgniarek. Jama wciąż pozostawał w dyspozycji przełożonych. Ci, zamiast wysłać go w podróż dookoła świata, lub chociaż na kurację do sanatorium, przerzucali go sobie przez płot, z jednej jednostki do drugiej, niczym kukułcze jajo.
Pewnego razu jakiś dyplomowany major kazał go przenieść do jednostki liniowej o zaostrzonym rygorze, gdzie stan gotowości trwał non stop.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1081
il. komentarzy : 0
linii : 37
słów : 778
znaków : 4284
data dodania : 2009-10-21

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e