kategoria : Proza / Fikcja / Inna
7.4
a u t o r : biernat
w s t ę p :
Krótkie opowiadanie o miłości, zdradzie i fanatyzmie.
u t w ó r :
7,4
Maciek Biernat
- dam mu szanse, taką jaką dałem tobie ....
Nic więcej ode mnie nie usłyszała. Wiatr wzmagał się z każdą chwilą wznosząc tumany piasku tuż przed nami. Jakby wiedział.
Ja na pewno wiedziałem. Jej plecy - nie chciałem by były ostatnią rzeczą jaką zobaczę w swoim życiu. Jeszcze raz chciałem otwierać ogromne dębowe drzwi w apartamencie hotelu Paris. Pragnąłem smaku jajecznicy zmieszanego ze świeżością ciała po porannym prysznicu. Łaknąłem soku ze świeżych pomarańczy zmieszany ze smakiem jej ust na szklance. Chciałem spoglądać na nią taką jaką stworzył ją sam bóg. I nie ważne kogo on był. Mój Pan Bóg czy jej Allach. Wszystko wtedy było mi jedno. Oddałbym napotkanemu wędrowcowi swoją duszę za jeszcze jeden raz. Lecz kto teraz mnie tu znajdzie?
Otaczają mnie widoki, których nie kojarzę z żadnymi z miejsc mojej przeszłości.
Kula trafiła w to miejsce jak przewidziałem. Zamroczyło mnie. Usiadłem. Nie miałem siły wstać. Traciłem je zbyt szybko. Kolana same się ugięły.
Tumany piasku wzbudzone przez wiatr wiejący ze wschodu otaczały mnie tworząc tymczasową zasłonę. Lecz wiedziałem że zostanę odnaleziony. Jest blisko. Czuję to.
Dziwne. Nie boli tak jak myślałem że będzie boleć. Na filmach wiją się jakby ból przenikał ich całe ciało. Wykrzywiają twarz na której pojawiają się różne grymasy. To takie filmowe. A ja? Nic. Tylko świst, uderzenie w brzuch i raz fala zimna raz fala ciepła. To znaczy na początku było mi trochę ciepło. Teraz drżę z zimna pomimo panującego wokół bezlitosnego żaru. Jeszcze ten cholerny wiatr i ten przeklęty piasek. Przestań do cholery!
Siedzę i patrzę przed siebie starając się coś zobaczyć. Choćby jeden drobny ruch. Nic. Tylko piach. Plus że mam gogle. Szlag by mnie trafił jakbym teraz miał podrażnione oczy.
Siedzę i czekam.
Czekam na finał.
Nawet nie tykam już przydziałowego M16. Lepkie ręce z krwi wolą uciskać brzuch, cały nią zalany. I ten przeklęty piasek. Jest wszędzie. Pewno wda się zakażenie.
Co ja sobie myślę. Umieram, kurwa mać. Odchodzę z tego pieprzonego świata. Zrzucę mundur, odstawię M16 w kąt i będę skakał z chmurki na chmurkę.
Jak będą mnie chcieli.
A czemu nie?
Z takim resume to od razu zatrudnią mnie w straży przybocznej Pana Boga. Jak będzie miejsce, oczywiście. Wielu z moich przyjaciół pewnie ubiega się o ten wakat. W końcu mają do tego pełne prawo. Wszyscy zginęli. He, ja też.
No prawie.
Jeszcze żyję. Umieram ale żyję.
Myśl pozytywnie, myśl pozytywnie. Pieprzone podręczniki z samomotywacji. Kurs dla dobrych menagerów. Kupa wyrzuconej kasy dla kilku niepotrzebnych papierków. Po co? Mam powiedzieć mojemu wrogowi że nie dostanie podwyżki? Może wpisać naganę do akt. Nie. Lepiej jak go od razu wyleję. Mam do tego niezbędne narzędzie. M16.
O! Ręce się przykleiły do munduru.
Spróbuję je oderwać.
Spoglądam w dół i widzę jak już są nieźle panierowane w tańczącym wokół piaskiem. Gwałtowny ruch powinien je oddzielić od materiału. Stop. Wtedy krew szybciej opuści ciało. Nie. Wolę wolniej umierać. Chcę doczekać finału. Czekam na ból. Jest już dwie przecznice stąd. Zjawi się jak długo zapowiadana gwiazda rocka. Ból w swej własnej osobie. Otumanienie gra jako suport. Ból będzie na koniec. Na finał.
Czekam a tu nic. Dupa zbita. Obiecywali niezapomniane wrażenia przy rekrutacji i co? Dupa! Pieprzony system. Zachciało mi się bohaterować. Jebany Power Ranger. Karabin, manierka, komplet magazynków, do tego gogle i kask. W czasie pogrzebu wolę jednak być w garniturze.
Wiem że znajdzie mnie szybko. Burza piaskowa ustaje.
Wokół zaczyna roztaczać się wspaniały widok. Mury miasta, które mieliśmy zdobyć lśnią w słońcu pustyni a ciała moich towarzyszy otaczają dookoła. Po lewej z dziurą w głowie leży John. Na nim odwrócony z dziurą po drugiej stronie głowy to Mark. Miał czarne włosy a teraz są czerwone z krwi która wypłynęła z mózgu. Po prawej Antonio i jeszcze jeden którego nie miałem okazji poznać. Szczerze to zapomniałem jak ma na imię. Wiem tylko tyle że jak Antonio jest z Italii. Przede mną leży czterech Angoli. Oni padli pierwsi. Tak jak padły cztery strzały oni już leżeli i podrygiwali w śmiertelnych konwulsjach.
Paf, Clarke.
Paf, Terry.
Paf, John II.
Paf, Wayne.
Paf, paf, paf, paf.
Cztery strzały, cztery trupy. Ten snajper jest cholernie dobry. Może chociaż zrobi im pogrzeb. Już niedługo.
O! Zaczynam pluć krwią. Trochę mi się robi niedobrze. Ciekawe gdzie trafił. Chyba w wątrobę. Ironia losu. Piłem na przyjęciach niezliczone ilości alkoholu z nadzieją że to mnie wykończy, że będę jednym z menagerów P.Boga a tu paf. Nic z tego. Zamiast alkoholu zabija cię ołów z pobliskiego miasta.
Dlaczego dla mnie nie starczyło kamizelek kuloodpornych? Bo nie zdążyli ich dowieść na linię frontu. Patałachy. Tylko jeden za późno wydany rozkaz, jeden za późno złożony podpis pod listą zaopatrzenia i całą naszą dziewiątkę szlag trafia. Za pośrednictwem tego snajpera.
Bo się komuś nie chciało.
Boli.
Nie brzuch. Tyłek od tego pieprzonego gorącego piasku. Parzy przez spodnie. Au, cholera. Nie mogę już wstać, bo zemdleję albo szybciej wyzionę ducha. A tu czeka mnie jeszcze finał. Już niedługo. Może coś zanucę. Jakiś przebój z dawnych lat...
Głupi pomysł. Położę się. Tak będzie lepiej. Mury się obniżają a ich miejsce zajmuje piękne niebo i słońce. A ten skurczybyk zajebiście oślepia! Trochę odpocznę. Powspominam. Nie wiem czy jest czas na rachunek sumienia. Może na taki szybciutki starczy mi krwi.
Odpływam i zaczynam czuć ból. Niewielki. Coś jakby ukąszenie i później łaskotki w okolicach uda. Kolejna kulka? Jest już tak blisko?
Możliwe. Leżę tutaj taki sobie z dziurą w brzuchu jakieś piętnaście minut. Nie dłużej.
Tyle chyba zajęłoby mu dotarcie z tego piekielnego miasta o które walczymy od dziesięciu lat.
Dziesięć? Nie wiem, może dłużej. Straciłem rachubę czasu. Dali mundur, nauczyli strzelać i pokazali jak przeżyć w warunkach ekstremalnych. Tylko nie pokazali jak przeżyć z dziurą w brzuchu!
Intuicyjnie uciskam ranę rękami a spomiędzy palców sączy się krew. Ciepła, lepka, prawie gotująca się ciecz. Moja krew.
Nie wiem czy uciskanie jest zgodne z instrukcja żołnierza oddziałów specjalnych piechoty Narodów Zjednoczonych. Mam to w dupie.
- cholera! Co jest? – kolejne ukłucie i znowu łaskotki.
Podnoszę głowę i otwieram oczy. Z trudem powstrzymuję wymioty, krew spływa mi kącikiem ust. No co za gówno mnie ugryzło! Umieram a tu jakiś pająk robi sobie ze mnie aperitif. Nawet nie wiem jaki to pająk.
Oderwałem z jękiem rękę od kurtki i sięgnąłem po M16. Mojego najlepszego przyjaciela od trzech lat.
Trzech?
Chyba tak. Zabrali nam z jednostki kalendarze, zakazali pamiętać wyrywane kartki. Zatraciłem się w rachubie.
Poczekam aż to gówno zejdzie z uda a wtedy rozkwaszę go kolbą. Jedynym potwierdzonym trafieniem tego dnia będzie jakiś wielonogi pająk. Dobre i to. Statystyka troszkę spadnie. Stanie i tak na rekordzie jednostki. 7,4.
Pieprzone siedem przecinek cztery. Szybko obliczyłem w pamięci. Każdego dnia podczas akcji zabijałem siedem przecinek cztery osoby. To tak jakby siedem i jednego pająka dziennie. Siedem celnych strzałów i jeden pająk roztrzaskany kolbą od mojego M16. Szlag by to, dochodziłem już do dziewięciu. I tak mnie nikt nie prześcignie. Najbliżej był Antonio. Teraz to on robi w liczbach.
Mam rekord i nie wiem czy mam być dumny. Z tego co moja babcia mówiła to czeka mnie piekło. W sumie dobrze wywróżyła. Jeśli mam się tam dostać to jestem w jego przedsionku i właśnie zaczynam się smażyć.
A! Trafiłem skurczybyka. Kolbą.
Powinienem już tracić czucie w nogach ale na szczęście drań nie był chyba tak groźny jak myślałem. Ba, i tak umieram.
Siedem przecinek cztery. Na pewno rekord.
Leżę dalej z zamkniętymi oczami. Co chwila pluję krwią i coraz bardziej tracę zmysły. Właśnie gadałem z babcią co jest na to najlepszym przykładem. Biedaczka umarła piętnaście lat temu.
Mówią że kiedy śmierć stoi nad tobą całe życie przelatuje ci przed oczami. No nie sądzę. Mi bynajmniej ta kostucha zasłania ekran.
Słońce parzy i pali moją twarz. Krwawienie chyba ustało. Co z tego jak i tak nie zdobyliśmy tego miasta. Zresztą nie pamiętam dlaczego było ono tak ważne. Pewno z jakiegoś tam generalskiego strategicznego punktu widzenia było ważne. Inne nie mogło być tak ważne jak to. Przecież zostało jedno.
niszczyliśmy je wszystkie po kolei. Jedno za drugim. Taktyka spalonej ziemi, jak mówił mój dowódca. Przyjdź, zdobądź, zgwałć, zabij i spal. Tak robiliśmy. Po miesiącu uodporniłem się na wszystkie wyrzuty sumienia. W końcu jesteśmy panami świata. Wszystko nam wolno. Wygrywamy. Kończy się nam amunicja. Zapasy żywności nie wystarczą do zimy. Brakuje rekrutów. Przed chwilą dostało kulkę ośmiu moich żołnierzy. Paranoja.
Chyba jakieś chmury pojawiły się na niebie. Słońce momentami przestaje palić mnie po pysku.
A jeśli to nie chmury to chyba czas na finał.
Dobrze że przestałem pluć krwią. Może zaschła i tyle. Lecę na oparach i chyba dotrzymam do lądowania i ...
Tak, kapitanie dotrzymałem. Możemy lądować.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem ją. Jej twarz owiniętą czarną chustą zasłaniały częściowo jędrne piersi (o Boże jakie piękne). To najpiękniejsze dwie rzeczy jakie przyszło mi zobaczyć w życiu.
Zerknąłem też na to co trzymała w prawej dłoni. Karabin snajperski PH 85. celownik optyczny i przedłużana lufa. Cudeńko. To z tego mnie powaliła.
Chłopaki to z tego was załatwiła! No dziewczyno zadziwiłaś mnie bardziej niż tej nocy w Paryżu.
Uklęknęła za moją głową odsłaniając słońce które momentalnie mnie oślepiło.
- wróciłeś – jej głos był tak piękny jak śpiew rajskiego ptaka, którego nie dane mi będzie usłyszeć.
- kończ – znów krew trysnęła mi z ust.
Odsunęła się na bok nie chcąc być zbrukana krwią innowiercy. Święta wojna trwa. Wciąż.
A jeszcze dekadę temu kochaliśmy się namiętnie spędzając ze sobą najpiękniejsze chwile naszego życia. Kiedy zaczęła się Święta Wojna przestało ono być nasze. Teraz moje należało do Boga a jej do Allacha.
- ty umierasz – uklęknęła przy mnie z lewego boku zasłaniając mi słońce tak że mogłem na nią popatrzyć.
Te dziesięć lat nie pozostawiły na niej żadnego śladu. Nadal była tak samo piękna jak wtedy kiedy pierwszy raz ją spotkałem. Odwinęła chustę z twarzy. Jej brązowe oczy patrzyły na mnie spomiędzy czarnych spadających na nie włosów.
Na moment zapomniałem o tym że umieram, jak zauważyła, i spróbowałem wesprzeć się na łokciach. Krew znów trysnęła z rany.
- spokojnie, pomogę ci – pomogła.
Odłożyła na bok PH 85 z celownikiem optycznym. Ten sam który wycelowała we mnie kwadrans temu. Trafiła bo chciała trafić.
- nie chciałam – nie wiem czy mówiła prawdę. Dziesięć lat to wiele.
- pieprzysz – chlusnąłem krwią. Wsparty na łokciach już nie uciskałem rany. Zamiast moich były tam jej dłonie. Te same które obejmowały mnie tej ostatniej nocy przed wyjazdem.
- gdybym wiedziała ...
- wiedziałaś – kiwnąłem głową plując krwią w stronę karabinka z celownikiem. – dobrze przybliża, wiem.
- kiedy nacisnęłam spust nie wiedziałam że to ty – coś mokrego spadło mi na policzek.
Nie zostało mi dużo, a tym bardziej nie chciałem ominąć finału, więc powinna się streszczać.
- kończ – krew mi się chyba skończyła, znów lecę na oparach. Położyłem głowę na tym pieprzonym skwierczącym od słońca piasku.
- nie mogę – wyszeptała, że ledwo ją mogłem usłyszeć – przepraszam ale nie potrafię tego skończyć. Tak jak wtedy kiedy odeszłam nie potrafiłam napisać ci że to koniec.
- nie myśl że skoro tu jestem, to znaczy że szukałem cię ... –krew wróciła, znów wyciekła mi kącikiem ust - ... przez te dziesięć długich lat.
Zamknąłem oczy. Że też ona musiała się pojawić w tej chwili. Że nie mógł skończyć tego ktoś inny. Czy ten na górze śmieje mi się teraz w twarz?
Poczekaj. Zaraz się spotkamy to wyjaśnimy sobie kilka spornych kwestii.
- nic się nie zmieniłeś – jej głos był naprawdę kojący. Szczerze to chciałem by położyła moją głowę na swoich udach. By głaskała moje włosy, by mówiła do mnie. Wiecznie.
Miałem zamknięte oczy lecz ją widziałem. Widziałem jak wychodziła spod prysznica tego wieczora gdy spotkaliśmy się w hotelu. Owinięta w za mały ręcznik wcale nie chciała zakrywać ciała przede mną. Spływały po nim krople wody. Mokre włosy przyklejały się do piersi a nogi zgrabnie poruszały się w moją stronę.
- wody – wykrztusiłem.
Wtedy stało się. Podsunęła się do mnie i podniosła moją głowę. Następnie wsunęła się pod nią i kiedy ją kładła na uda czułem jakbym kładł się na poduszkę w hotelu Paris.
- pij – poczułem aksamitny smak wody.
Nie otwieram oczu. Nie chcę.
Czuję się jak niemowlę karmione przez matkę. Z jednym wyjątkiem. Nie mam życia przed sobą. Moje się wkrótce zakończy. Będzie wielki finał.
Moich ośmiu towarzyszy jest już po. Teraz ich żegnam. Cześć chłopaki.
- wystarczy – odwróciłem głowę pozwalając resztce wody bukłaka spłynąć po policzku i po szyi.
- zrób to tak żebym nie czuł bólu – powiedziałem – ostatnią rzeczą jaką chcę zobaczyć to lufę karabinu. Ostatnią rzecz jaką chcę usłyszeć to kilk cyngla.
- bredzisz – łzy polały się po policzku i spadły na mój – nie potrafię.
- to będzie wbrew tradycji jeśli tego nie zrobisz – chyba jednak nie umrę tak szybko bo zmysły zaczęły wracać do mnie jak dzieci z koloni.
Ogromny żar lał się z nieba a ona była przy mnie osłaniając moją twarz przed słońcem. Guma na podeszwach zaczęła się chyba już powoli topić. Czułem swąd spalenizny.
- jakiej tradycji? – zapytała z udawanym zdziwieniem.
- oj, nie pieprz że nie wiesz o co mi chodzi – prawie krzyknąłem co było znakiem że trochę mi dalej do przejścia w zaświaty niż kilkanaście minut temu. Chyba że tak właśnie wygląda agonia. Teraz przyszedł zapewne czas na apogeum sił witalnych w moim życiu.
- legenda mówi – trudno opowieść mającą rok nazwać legendą ale wezbrało mi się na potok słów. – mówią że każdy z snajper z Bliskiego wschodu trafia do wszystkich śmiertelnie. Wszystkich oprócz jednego. Tego jednego unieruchamia , tak właśnie jak ty to ze mną zrobiłaś żeby na nim dokonać zemsty. Nie chodzi już o jakieś wymuszenie zeznań czy coś takiego – zerknąłem na nią. -
Zabijacie go – kaszlnąłem.
Zamknąłem oczy i kontynuowałem na tyle ile starczyło mi sił. Powiedziałem że wiem co robią z ostatnim.
- nieprawda – zaparła się – nic nie wiesz.
Wiedziałem jednak że kłamie. Zbyt dobrze ją znałem.
- nie zaprzeczaj, doskonale wiem o tym – odparłem.
Widziałem to na własne oczy. Widziałem rok temu kiedy ukryty siedziałem za skałami (wtedy to kamienie uratowały mi życie) i obserwowałem kolegę, który oberwał w ten sam sposób co ja. Arabski snajper wyszedł z ukrycia które miał za skałami które znajdowały się w odległości trzystu metrów co świadczyło o jego doskonałości i podszedł do Franka. Ten pluł krwią i próbował podnieść swój M16 kiedy klęczał. Kula jednak uszkodziła mięśnie brzucha i biedak nie podniósłby już nawet ołówka.
Przedstawił się Frankowi jako Al-Shaim. Mówił głośno i wyraźnie tak że ja mogłem go usłyszeć będą oddalony od tego miejsca jakieś piętnaście metrów za skałami. W międzyczasie nasadziłem celownik optyczny na M16 i skierowałem lufę w kierunku Al-Shaim’a. Nie miał pojęcia o mojej obecności. Gdyby miał już dawno bym nie żył. Uratowało mnie moje własne gówno. Zachciało mi się srać.
- jam jest sędzia twój i kat, jako uczy prawo. Tyś jest zaś mój oprawca, ciebie nienawidzę. – w jego oczach było tyle nienawiści że aż mnie zarażało.
Chciałem szybki pociągnąć za spust ale jeszcze bardzie chciałem poczekać na finał. Instynkt zabijania miałem ustawiony na max. Wskaźnik wyrzutów sumienia wskazywał minimum. Nie byłem jednak do końca pewien czy Al-Shaim jest sam. Któryś z nich równie dobrze i mnie mógł mieć na muszce.
- ja kończę jak Allach zaczął – ciągnął Al-Shaim.
Frędzle czarnej chusty powiewały na wietrze a ja starałem się skupić żeby trafić za pierwszym razem. To jest Święta Wojna. Jeśli nie położę go pierwszym strzałem to po mnie. On szybko wyceluje we mnie i koniec. Poza tym mam ostatni nabój w komorze. Wracaliśmy z potyczki z wrogiem.
Frank przestał już sięgać po swój M16. Umierał.
- nie poczujesz bólu. Taka jest moja nagroda – powiedział Al-Shaim.
Następnie skierował lufę w kierunku głowy żołnierza i swojego wroga. Przymierzyłem dokładniej i opuszkiem palca dotknąłem spustu.
Spóźniłem się.
Moja kula była drugą w kolejności wystrzeloną w tym momencie. Frank odrzucił bezwładnie głowę w bok a Al-Shaim bez krzyku osunął się na ziemię. Kiedy podbiegłem byłem już pewny że jest sam. Inaczej padłbym trupem kiedy wybiegałem ze swojego schronienia.
Frank nie żył a Al-Shaim, który leżał obok mojego żołnierza patrzył na mnie. W jego oczach nie było już nienawiści. Było przerażenie i zdziwienie zarazem. Nie spodziewał się mnie tak samo jak ja nie spodziewałem się Azis.
Ona nie siedzi koło mnie po to by mnie uratować. Ona tu jest po to by mnie zabić. Otworzyłem oczy.
- muszę cię zabić – powiedziała – snajperzy nie mogą brać jeńców.
- wiem – odparłem i w tym momencie zatrzeszczał głos obok nas.
- kapral Azis. Proszę o raport.
Wyciągnęła zza pasa mały aparat i otworzyła tak jak kiedyś otwierało się niektóre aparaty komórkowe. Klapką do góry.
- poruczniku Naim – powiedziała do aparatu – tu kapral Azis. Potwierdzam dziewięć trafień na dziewięć zauważonych na stanowisku celów.
Popatrzyła na mnie.
- proszę kończyć i wracać na stanowisko. Spodziewamy się kolejnej grupy zwiadowczej.
- tak jest – odpowiedziała jak na musztrze i odwróciła ode mnie wzrok. Głos w słuchawce umilkł a ona podniosła mi głowę, wysunęła spod niej nogi i wstała.
Popatrzyłem na Antonia, który jako jedyny w naszym zwiadzie nosił sprzęt. Azis jest sprytna. Zatkanie przepływu informacji. Padłem zbyt daleko od niego by się doczołgać bez zbytniej utraty krwi. Umarłbym w połowie drogi. Bardzo sprytna dziewczyna.
- wybacz – jej głos się załamał.
Odwróciła się w moją stronę i uniosła do barku karabin snajperski.
PH 85.
- proszę wybacz – powtórzyła przez łzy.
W tym momencie znów odezwał się skrzypiący głos w aparacie Azis.
- yhy, potwierdzam nową statystykę, kapralu Azis. Proszę podać hasło.
Trzymając prawą ręką PH 85 lewą sięgnęła do paska gdzie umocowane było radio. Popatrzyła na mnie i otworzyła usta by coś powiedzieć.
Zacięła się i przez chwilę zapanowała cisza przerywana odgłosami nadchodzącej burzy piaskowej. Z jej oczu polały się łzy. Odwróciła dłoń w której miała radio i przetarła oczy. Te z policzka spadły na piasek podnosząc średnie opady w tym miejscu.
- hotel Paris – wyjąknęła. Z oczu polały się kolejne łzy.
Hotel Paris. To tam spędziliśmy ostatnią noc razem. To w tym hotelu obejmowała mnie po raz ostatni. To tam obudziłem się rano sam. Wtedy odeszła.
- hasło potwierdzone. Podaję nową wartość
- słucham
- siedem przecinek cztery.
Popatrzyłem na nią kiedy zawieszała na pasku radio.
- ze mną? – zapytałem – czy może beze mnie?
- z tobą – odparła – to rekord. Dostanę awans.
Teraz się wściekłem. Puściło mnie.
- warto? – zapytałem i odwróciłem głowę w drugą stronę. Zobaczyłem tylko mnóstwo piachu i lekkie wzniesienie z którego przyszliśmy. Trzysta metrów za mną rozciągał się las z którego moja grupa zwiadowcza prowadziła obserwację miasta. Patrzyłem jak promienie słońca odbijają się w....
- jam jest sędzia twój i kat, jako uczy prawo.
Odwróciłem głowę. Chciałem po raz ostatni spojrzeć jej prosto w oczy. Nie mogłem. Założyła przeciwsłoneczne okulary. W ich odbiciu widziałem siebie leżącego na piachu wpatrującego się w człowieka który wziął moje życie w swoje ręce.
- tyś jest zaś mój oprawca. Ciebie nienawidzę. – ciągnęła – nie poczujesz bólu...
- ... taka jest moja nagroda – dokończyłem.
Zawahała się na moment i odsunęła policzek od kolby. Przesunąłem prawą rękę w kierunku mojego M16, lecz leżał za daleko. Nie mogłem go sięgnąć.
Ręka wróciła do kieszeni w bojówkach.
- kochałam cię – powiedziała – ale wiesz ...
- tak wiem kochanie, siedem przecinek cztery.
Wzruszyła ramionami, przysunęła do oka celownik i położyła palec na spuście.
- żegnaj – rzekła przez łzy.
Nic nie odpowiedziałem tylko ścisnąłem ręce i czekałem. Zamknąłem oczy i zacząłem się zastanawiać.
Czy będzie bolało?
Czy będę coś czuł jak kula przejdzie przez ciało?
Czy zobaczę coś wtedy więcej?
Czy wszystko się dla mnie wtedy skończy?
Co ona wtedy poczuje?
Cierpienie?
Rozpacz?
Przekleństwo?
Może przeżyję. Tylko to się liczy.
W końcu to święta wojna.
Nade mną kula przecięła powietrze.
Poczułem ból. Jednak to nie był ból zadany przez pocisk przeszywający moją skroń. Coś tępego uderzyło mnie w głowę lecz nie umarłem. Straciłem na chwilę przytomność. Z pewnością zlałem się też w gacie bo kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem nad sobą uśmiechniętą mordę szeregowego Garcii który coś bełkotał.
- poruczniku dobrze że nie narobił pan więcej w gacie. Tylko się trochę panu porucznikowi zamokło.
- zamknij się Garcia – burknąłem – pomóż mi wstać – wyciągnąłem przed siebie ręce, cały czas ściskając pięści.
- melduję, zadanie wykonane – wycedził mi do ucha przez zęby podnosząc mnie i stawiając na nogi.
Słońce mnie oślepiało więc kazałem mu poszukać moich okularów. Gogle były całe z krwi i na dodatek rozbite po tym jak coś walnęło mnie w głowę trafiając w nie przy okazji.
- przepraszam za to – rzekł z uśmiechem szeregowiec – nie miałem bladego pojęcia że akurat kolba spadnie panu porucznikowi na głowę – dokończył wręczając mi okulary. Rozluźniłem lewą dłoń i zdjąłem nią gogle by wziąć zaraz okulary i je założyć.
Cały się trząsłem (chyba z utraty krwi) lecz nie miałem jeszcze zamiaru umierać. Przynajmniej nie teraz. Okulary wypadły mi z dłoni. Wydałem głośny jęk kiedy po nie kucnąłem. Założyłem bryle i rozglądnąłem się dookoła. Ośmiu dobrych żołnierzy leżało martwych. Dziewiąty stał nad snajperem, którego trafił z ukrycia oddalonego stąd o trzysta metrów.
- zostaw – powiedziałem do niego – pomóż mi, chcę z nią porozmawiać.
Garcia podbiegł do mnie i wziął mnie pod ramię.
- niezła sztuka, panie poruczniku co? – powiedział i popatrzył na mnie. Musiał zauważyć groźbę w moich oczach o szybko odwrócił wzrok i odburknął – przepraszam.
- jakieś rozkazy panie poruczniku – zapytał mnie kiedy byliśmy już przy Azis.
- nie możemy tak zostawić chłopaków, trzeba ich przetransportować do lasu – rozglądnąłem się wokół siebie – leć po jeepa – rzuciłem
- tak jest – burknął szeregowy i pobiegł w stronę lasu.
Kiedy był w połowie drogi pochyliłem się nad nią i pogłaskałem po czole. Leżała i konała przede mną.
Garcia znał się na rzeczy. Trafił w tętnicę, którą ona starała się teraz uciskać ręką przy barku. Widać było że słabnie z każdą sekundą.
- Azis?
Otworzyła oczy.
Brązowe.
Gasły.
Garcia trafił w jej wyłącznik. Azis umiera.
Nie chciałem by to się tak kończyło. Wszystko to co teraz robimy jest bez sensu. Wojna nikomu nie przynosi pożytku. Tak czy inaczej po każdej stronie giną ludzie. Po mojej zginęło dziś ośmiu dobrych żołnierzy. Umiera z mojej strony żona której nie widziałem dziesięć lat. Po ich stronie umiera snajper którego szukaliśmy dziesięć lat. Snajper który dziesięć lat temu zastrzelił prezydenta zza oceanu kiedy ten gościł w moim kraju. Nie chcieliśmy brać udziału w tej jatce. Ale musieliśmy. Jesteśmy sojusznikiem. Pieprzyć to.
- Azis, słyszysz mnie? – przybliżyłem się do jej twarzy.
- słyszę – odezwała się słabym głosem – widzę twojego i swojego anioła, miałeś rację istnieją i ...
- ... i dla każdego z nas jest inny – dokończyłem. Głos powoli mi się załamuje. Nie wiem czy to przetrzymam bez łez.
- zmieniłam się – wykrztusiła.
- wiem, nie mam ci tego za złe.
- ja to wszystko zaczęłam – popatrzyła na mnie – długo czekałam na ciebie, gdybyś przyszedł ... – chlusnęła krwią. Spłynęła po jej policzku zatrzymując się na mojej dłoni.
- szukałem cię – odpowiedziałem.
Zamknęła oczy. Chce mnie już opuścić.
- Azis?
W dali usłyszałem ryk silnika. Garcia będzie tu za trzydzieści sekund.
Chwyciła mnie za rękę.
- dlaczego? Przecież wiedziałeś że to ja.
- rozkaz – powiedziałem i podniosłem głos – taki miałem rozkaz.
Obok mnie zatrzeszczało radio.
- kapralu Azis, proszę o raport
- podaj mi to – wyciągnęła rękę po radio które upadło obok niej.
Sięgnąłem po ten mały aparat który wciąż przypominał mi o starych czasach.
Drżącą ręką podsunęła go do ust i zaczęła mówić.
- poruczniku Naim, kapral Azis melduje TWA. Powtarzam TWA.
Wyrwałem jej to radio. Jaki jestem głupi. TWA!. Trafiona w akcji. Tylko tego brakowało.
- Garcia! – krzyknąłem na niego kiedy podjeżdżał – rusz dupę do mnie!
Zaparkował tuż obok obsypując nas piaskiem. Kiedy się podnosiłem a je ciało osuwało się czułem jak staje się bezwiedne.
- bój się tego kto będzie za twoim plecami. Twoja krew będzie twoim katem.
Opadła na piasek twarzą w dół. Nie czułem nic.
Skończyło się wszystko dziesięć lat temu kiedy się obudziłem w apartamencie i usłyszałem strzał oraz krzyki ludzi na zewnątrz. Prezydent zza oceanu padł. Strzał padł z okna łazienki w apartamencie który wynajęliśmy razem z moją żoną. Teraz jeszcze powiedziała że syn którego przede mną tak długo ukrywała zapoluje na mnie. Nie chciałem już na nią dłużej patrzyć.
- jak mnie znajdzie dam mu szanse, taką jaką dałem tobie – powiedziałem do jej pleców. Nie będzie patrzyć w niebo umierając. Niech zagląda w piekło.
Nic więcej ode mnie nie usłyszała. Wiatr wzmagał się z każdą chwilą wznosząc tumany piasku tuż przed nami. Jakby wiedział.
Usłyszeliśmy pierwsze odgłosy nim Garcia zapalił silnik. Odwróciłem się i zobaczyłem biegnących ludzi wymachujących karabinami. Zdążyliśmy załadować ciała naszych na jeepa. Na szczęście. Oni nie dali by im spokoju nawet po śmierci.
W jeepie odezwał się głośnik radio
- szeregowy Mint do szeregowego Garcia.
Garcia sięgnął po słuchawkę.
- tu szeregowy Garcia, potwierdzam trafienie ...
Wyrwałem mu ją z ręki.
- prowadź – burknąłem i odpowiedziałem do słuchawki – porucznik Kowalsky, szeregowy Mint co to za rozmowy w zakazanym czasie?
Z radio znów wydobył się głos Minta.
- melduję iż mam dobre wiadomości. Wasza akcja była ostatnią. Godzinę temu podpisano zawieszenie broni.
We mnie zawrzało. Godzinę temu obserwowaliśmy miasto z lasu. Gdybym wiedział to nie ...
- poruczniku Kowalsky?
- dlaczego nie zostałem o tym powiadomiony wcześniej.
Z radia wydobył się dziwny dźwięk i odezwał się inny głos. Poznałem go od razu. Generał Wales.
- ta ostatnia misja musiała być wykonana. Proszę o status misji, Kowalsky?
Gotowałem się. Tyle ludzkich istnień można było dzisiaj uratować. Przynajmniej dziewięć. Rana w brzuchu zabolała.
- pospiesz się Garcia bo będziesz miał dziewięć trupów na pace – odwróciłem się w jego stronę.
Skinął głową i przycisnął gaz do podłogi. Jeep tańczył na wyboistej drodze.
- proszę o status misji, Kowalsky! – Wales się niecierpliwił.
- mam to w dupie – odpowiedziałem - jaki to ma sens?
- Kowalsky, to nie jest odpowiedź na jaką oczekuję.
- to musisz poczekać aż przyjedziemy, jak dożyję to rzucę ci to prosto w twarz. – walnąłem w radio, które od razu się wyłączyło.
Garcia popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
- to już koniec szefie.
Nic nie odpowiedziałem tylko kiwnąłem głową. To nie tak miało się zakończyć. Azis nie musiała zginąć. Chciała mnie zabić lecz to nie miało znaczenia. Nie chciałem widzieć jak umiera. Nie tak miało wyglądać nasze ostatnie spotkanie. Wojna miała się skończyć dla nas w całkiem inny sposób. Mały domek na przedmieściach Bagdadu, trójka dzieci. Może nawet czwórka.
Cisza. Spokój. Co miesiąc pełna skrzynka rachunków. Co miesiąc zapełniane konto w banku żołnierską emeryturką.
Nie TAK miało być.
Jeep podskakiwał na wybojach. Z za horyzontu wyłoniła się baza w której czekał na mnie Wales. Czekał na wiadomość czy zlikwidowaliśmy snajpera.
- Garcia? – szturchnąłem go łokciem.
- tak panie poruczniku?
- ile masz?
Podrapał się po czole, uśmiechnął się i rzucił.
- pięć przecinek siedem, razem z tą snajperką. A pan panie poruczniku?
- siedem przecinek cztery, Garcia
Siedem przecinek cztery. Rekord.
Zamknąłem oczy. Powoli odpływam. Teraz mi już wszystko jedno.
Czekam na swojego anioła. Czekam na ostatnią odprawę u Pana Boga.