kategoria : / /
KiP: Podróż do gwiazd
a u t o r : atanasis
w s t ę p :
Jest to pierwszy rozdział opowiadania o Wesołej Puchatej Krówce i Jej ukochanym Prosiaku. Zamieszczam to na próbę. Ciekawią mnie Wasze opinie i komentarze.
u t w ó r :
1 Wierzchołek Świata
„Jeśli istnieje coś takiego jak Kraniec Świata, to jaka panuje tam pogoda?”
Wznosząc się po usłanych śniegiem zboczach.. wyżej, wciąż wyżej, aż pomiędzy obłoki.. widać było nikłą linię, jaka znaczyła drogę ku najwyższemu ze szczytów. Na skale, całkowicie okutej twardym lodem, wisiała postać. Ledwie widoczna. Prosiaczek imieniem Prosiaszek. Niknął w gęstej chmurze, która oblała wzniesienie. Na tylnych raciczkach miał raki, w przednich dzierżył czekany. Na plecach niósł linę, plecak oraz toboły ze wszelakiej maści stuffem. Wokół panowała sroga zamieć śnieżna. Potworny mróz przeszywał całe ciało. Prosiaczek jednak nie uginał się. Napierał po pionowym wzniesieniu, wprost ku niebu. W pewnej chwili przystanął. Spojrzał nad głowę i pod siebie.
„Tybetańska śnieżna masakra. Zapamiętać: następnym razem jak wpadnę na genialny pomysł, wytrzeźwieje zanim wezmę się za realizowanie go.” – pomyślał.
Nagle cała skała zaczęła się trząść. Rozległ się potworny huk. Prosiaszek spojrzał do góry. Wielki zwał śniegu spadał wprost na niego. Świnek zebrał siły, chwycił mocniej czekany, oderwał się od lodowca i uskoczył na bok. Masywy śniegu przemknęły tuż obok niego. Prosiak wbił się mocno w pokrywę góry i przywarł najbliżej jak mógł do wciąż drżącej skorupy. Zamknął oczy i w duchu odmawiał ciche modlitwy, by fragment z którym się zmagał nie odpadł również. Góra okazała jednak łaskę i uspokoiła się. Prosiaszek otworzył oczy i spojrzał w dal. Cel wspinaczki wciąż ginął gdzieś w śnieżycy. Wędrowiec przywołał sobie w myślach obraz swojej ukochanej, prześlicznej krówki imieniem Króweszuszka. Zacisnął zęby i zmobilizował wyczerpane ciało do dalszej drogi.
Dzień miał zbliżać się do końca. Świnek dotarł wreszcie do mniej agresywnej półki skalnej. Było tam dość miejsca do rozbicia namiotu. Choć nawałnica wciąż trwała, podróżnik zrzucił z siebie sprzęt, by zabunkrować się na noc. Zmierzch zapadł gwałtownie. Prosiaczek był już jednak gotowy. Płomień palnika oświetlał namiot. Wiatr łopotał upierdliwie materiałem. Wędrowiec, popijając ciepłą herbatkę, wychylił się do tyłu. Wszystkie mięśnie bolały go z wycieńczenia. Odprężył się jednak i wrócił myślą do przyjemniejszych chwil.
Prosiaszek i Króweszuszka leżeli obok siebie, na miękkiej trawie. Tej nocy niebo było bezchmurne. Próżno by także szukać tarczy księżyca na firmamencie. Oczy zwierzaczków patrzyły w jedną stronę. Podziwiali gwiazdy migoczące pod sklepieniem.
- To był szalony dzień. Spójrz, nów…
- Gratuluje ci nowego gniazdka Koteczku.
- Oj, sporo pracy jeszcze przede mną. Muszę je puchato udekorować.
- Pomogę ci w tym. Znajdę ci coś godnego twojej norki.
- Spójrz tam. Widzisz. Tak błyszczy...
- Czy to nie ta surykatkowa stacja kosmiczna, którą niechcący rozwaliliśmy grając w bilard z jeżozwierzem?
- Oj, nie to. Tam obok, bardziej w kwadrant delta-omega-siedem.
- Pod ogonem wielkiego psa?
- Nie, nie. Gwiazdozbiór żubra.
- Ach, przy oku?
- Tak, przy oku żubra.
- To ta słynna kometa Harleya.
- Ta, co w pięćdziesiątym czwartym spowodowała awarię linii energetycznej nad całym pacyfikiem? Jest śliczna.
- Dziś w supermarkecie było uroczo. Nawet jak się zdenerwowałaś.
- Szmata nie chciała mi wydać reszty. A jak zobaczyłam ten czytnik kodów, to po prostu musiałam go wepchnąć jej w gardło.
- Tak śmiesznie wierzgała nóżkami, kiedy się dusiła. I ciekła jej piana z ust.
- Oj, będą mieli nauczkę na przyszłość...
- Ach... W tych gwiazdach zapisane jest niepojęte piękno. Zupełnie jak w twoich oczkach... Chwilka! Mam pomysł! Kometa. Zdobędziemy jej fragment i wytworzymy z tego jakąś ozdobę do twojej norki.
- Ale jak...
- Zaufaj mi. Musimy tylko pożyczyć turbospekularne kwantowe słupy antygrawitacyjne od twojego wujka i skołować coś, co da radę polecieć w kosmos.
- Ale Prosiu, żeby to nie zakończyło się tak jak ostatnio.
- Ej, ostatnio to nie była moja wina. Skąd miałem wiedzieć, że te głowice były uzbrojone?
- Zginęło tysiąc trzysta osób.
- Oj, nie wypominaj mi już.
- Kocham Cię...
- Ja Ciebie też...
Zanurzyli się w pocałunkach. Pod bezkresnym nieboskłonie, przecinanym smugami spadających gwiazd. Migoczący tancerze zawirowali w rytm poematu, który uwił się na łące u ich stóp. Dyskretnie, w ukryciu przed słońcem, kochankowie związali się w miłosnym uścisku. W powietrzu zapanowała namiętność.
Wiatr ustał. Prosiaszek wyszedł z namiotu by obejrzeć noc. Chmury rozpierzchły się, ukazując niebo. Wielka, złota tarcza wisiała pośród gwiazd. Była niemal idealnie okrągła. Niedaleko od niej błyszczała się złota kometa z bajkowym warkoczem. Wędrowiec ocenił je wzrokiem. Spojrzał następnie w dół. Obłoki przelewały się w stronę doliny. Niemal całe zbocze było odsłonięte. Dobrze widoczne pozostawały jednak tylko partie pokryte śniegiem. Na koniec, przed powrotem do śpiwora, świnek przeniósł spojrzenie w stronę szczytu. Był tak blisko, jednak wciąż tak daleko.
„Jutro pełnia, noc na którą się umówiliśmy. Ostatni dzień wspinaczki. Muszę zdążyć na szczyt. Obiecałem jej. Dam radę. Muszę.”
Było straszliwie zimno. Powietrze tak rzadkie, że każdy ruch był wielkim wysiłkiem. Groźne chmury dawno pozostały już w dole. Prosiaczek cały dzień przemierzał wąski szlak. W końcu przyszedł czas na ostatnie ruchy czekanów. Dzień chylił się ku zachodowi, gdy podróżnik osiągnął szczyt. Zdjął z pleców ostatni pakunek. Wyjął z niego sześć pali. Porozstawiał je w koło, mocując solidnie w lodowej pokrywie. Gdy skończył, słońce schyliło się ku horyzontowi.
Nad szczytem wisiało tylko kilka lekkich smug. Jednak od stoków rozciągało się, aż po widnokrąg, faliste morze obłoków. Tylko kilka szczytów je przebijało. Ośnieżone wierzchołki przybrały kolor złota. Chmury zajęły się czerwienią i fioletem. Niebo na wskroś przeniknęło barwami od czerwonej, tam gdzie słońce kładło się do snu, poprzez fioletową i błękitną, aż po ciemny granat, gdzie nieśmiało ukazywały się już gwiazdy. Nad głową podróżnika wisiała okrągła tarcza księżyca.
Wtem, przy zboczu najwyższej z gór nagle rozstąpiły się chmury. Z morza obłoków wyłonił się statek. Najpierw dziób, później kadłub z masztami. Później skrzydła z umocowanymi wirnikami i śmigłami. Na rufie pokładu ulokowana była kapitańska kajuta. Na jej dachu, za sterami okrętu stała zgrabna krówka. Włosy powiewały jej na wietrze.
- Ahoj kamraci! Mam nadzieje, że zamontowałeś te piekielne słupy, bo jak nie to przemodeluje ci facjatę szczurze lądowy!
Prosiaszek uśmiechnął się. Z działa, umocowanego na dziobie, wystrzelił harpun z liną. Wbił się tuż przy szczycie. Świnek zsunął się po niej wprost na pokład. Statek skierował się na szczyt. Gdy znalazł się tuż nad wierzchołkiem, prosiaczek przekręcił wajchę na pilocie. Słupy rozjarzyły się. Wielkie filary światła poleciały w przestworza. Uniosły przy tym statek, wprost do gwiazd...