kategoria : Fanfiction / Książki / Inna
Książę Nicości
a u t o r : Kellhus
w s t ę p :
Jest to moje pierwsze powaznie napisane opowiadanie, motywy zaczerpniete z wielu ksiazek, m.in. Ksiaze nicosci, Wladca Pierscieni itp.
u t w ó r :
Książę Nicości
Aerandir był jednym z towarzyszy legendarnego Earendila Żeglarza w jego podróżach po morzach Ardy. Razem z nim odpłynął na statku Vingilot do Amanu, zwanego Prastarym Zachodem, gdzie rozstał się z Earendilem i postanowił powrócić. Żeglarz dał mu we władanie całe swe królestwo. Wystarczy je odnaleźć...
____________________________ ______________________________ _________________
Aerandir był spokojny. Wiedział że bez zachowania spokoju nie ma szans na przeżycie. Łowcy są bezwzględni. Jeden stanowił śmiertelne niebezpieczeństwo. Zachodzili go z dwóch stron. Mistrzowie z Kopuły Gwiazd najwyraźniej się go obawiali. Wysłali dwóch żeby mieć stuprocentową pewność. Ognisko powoli dogasało. Miecz miał blisko siebie, przykryty kocem. Jeszcze tylko kilkanaście metrów…trzasnęła gałązka…niemożliwe. Oni takich błędów nie popełniają…albo są zdenerwowani.. czyżby moja sława tak daleko dotarła?...Znowu trzask…coś jest nie tak...powolny chód nagle zmienił się w cichy bieg zabójcy. Wtedy Aerandir zerwał się z miejsca, szybko wyciągnął miecz i w przykucniętej pozycji zaskoczył przeciwnika. Za łatwo, za łatwo…drugi nadbiegł z przeciwnej strony, z wyciągniętą już kataną. Szybki piruet i już miał ich przed sobą. Czarny strój, czarne maski…Możliwe że zwykli ludzi w miastach to Łowcy, nikomu nie udało się zobaczyć ich twarzy. Szybkie cięcie. Pierwszy zabójca chybił, drugi zaatakował z dołu, bardziej asekuracyjnie. Niedoświadczeni. Może to tylko ostrzeżenie?
Nagle Aerandir usłyszał ciche parsknięcie. Szybko, z przewrotem znalazł się przy drzewie, które zapewniało mu względne bezpieczeństwo. Przed nim, na czarnym koniu, pojawił się wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu…nie miał zakrytej twarzy. Balchoth. Jedyny Łowca, który się nie ukrywa. Aerandir już raz go spotkał. Od dawna Łowcy na niego polowali, w tym i on. Najlepszy z nich. Tamtych dwóch może się u niego uczyć. Mężczyzna zsiadł z konia. Był człowiekiem. W odróżnieniu od Aerandira.
- Równe szanse elfie – głos bez emocji.
Od razu zaatakował. Był nieprawdopodobnie szybki. Elf z trudem parował uderzenia. Jeszcze nie spotkał Łowcy, który używałby innej broni niż katany. Balchoth używał ząbkowanego miecza jednoręcznego. Dwóch młodych zabójców powoli go otaczało. Balchoth nagle odskoczył. Aerandir zorientował się dlaczego. Już był otoczony przez czterech zabójców i ich Mistrza…
- Poddaj się. Wtedy, chociaż to mało prawdopodobne, przeżyjesz.
- Ciekawa propozycja, pozwolisz jednak, że nie skorzystam.
Aerandir wiedział że lepiej było zginąć, niż trafić do sal tortur wybudowanych pod Kopułą Gwiazd. Wiedział też jednak, ż e z pięcioma Łowcami nawet on nie ma szans.
- Duuuuuurin!!! – chrapliwy krzyk dobiegł zza elfa. Coś bardzo szybko przedzierało się przez krzaki. Krzyk się wzmagał. Nagle ucichł i …mały toporek wbił się w pierś Łowcy. Zabójcy szybko utworzyli koło.
- Pokaż się!
Cisza. Jednak wyczulony słuch Mrocznego Elfa pozwalał mu usłyszeć, jak ktoś lub coś stawia ciężkie kroki oddalając się i zaraz przybliżając. Był coraz bliżej dogasającego ogniska. Wtedy go zobaczył. Postać była mniejsza od człowieka, miała zaplecioną brodę w dwa warkoczyki, tatuaże na rękach. Biegł z toporem. Krasnolud. Tutaj?
Zaatakował. Aerandir zrobił to samo. Na krasnoluda rzuciło się trzech Łowców. Na elfa Balchoth. Krasnolud został szybko otoczony. Nie miał większych szans. Tak samo Aerandir, który już był ranny…Zobaczył tylko, że krasnolud już jest związany. Potem nie widział już nic.
Rozdział I
Miasto Argonach, Miasto Tysiąca Nacji, zwane tak z racji tego, że mieszka tutaj większa część rozumnych ras, jest centrum religijnym, w centrum znajduje się Kopuła Gwiazd, największa świątynia boga Ashara. Pod nią znajdują się słynne sale tortur. Słynne – tylko że nikt o nich nie mówi. Ludzie ginący w niewyjaśnionych sytuacjach zapewne tam trafiają. Stamtąd nie ma ucieczki, nie można spodziewać się ratunku.
Miasto liczyło około 100 tys. mieszkańców, dlatego też było największe na północnym Wybrzeżu. Jego merem był Salashi II, jednak faktyczną władzę sprawował najwyższy kapłan świątyni.
Prawie na każdej ulicy znajdowała się gospoda, najlepszy i najpewniejszy interes w mieście. Spotykali się tu ludzie wszystkich stanów. Omawiali interesy, kłócili się o ni, o kobiety, o piwo, że to woda, o za wysokie ceny, słowem: gospoda jak się patrzy. W jednej z nich – „Pod pękniętą tarczą”, jedną z zacniejszych, za wielkim stołem siedziało dwóch mężczyzn. Jeden z nich powoli pił piwo, drugi rozglądał się dookoła. Już na pierwszy rzut oka można było poznać, że to ważna osobistość i ochroniarz.
Do gospody wszedł wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu i przysiadł się do mężczyzn.
Pierwszy odezwał się koneser piwa.
- Balchoth, jak zwykle spóźniony.
- Mamy go – nie zareagował na to – a raczej ich…
- Jak to ich? Mówiłem żadnych świadków – przestał pić piwo.
- Wynikły…pewne komplikacje…zamiast jednego elfa mamy i krasnoluda. Zupełnie
przypadkiem go złapaliśmy, pomagał elfowi.
- Krasnolud pomagający elfowi…na dodatek jemu...Znowu brałeś opium? Mówiłem żebyś przestał.
- Wiem co widziałem…Zresztą trochę dokładniej im się przyglądnę, popytam…
- Żeby tylko były jakieś tego efekty, nie jak ostatnio, że po dwóch dniach…pytań…pytan y
zmarł.
- Gdzie są?
- Jak to gdzie? Tam skąd nie wyjdą
ﻼ
Aerandir obudził się w zimnym i ciemnych pomieszczeniu z jednym małym okienkiem. Z kratami. No pięknie, więzienie…Powoli odzyskiwał czucie w rękach i nogach. Był przykuty do ściany srebrnym łańcuchem…Bogate miasto…Zaczął się rozglądać. W pomieszczeniu znajdowało się parę osób, wychudzonym zresztą. Nie byli przykuci. Dlaczego? Na murze zaraz przy jego lewej ręce był napis…”Bóg odda mi sprawiedliwość”…Ko niec łańcucha się poruszył. Coś zaczęło go szarpać.
- Co to się dzieje? Gdzie ja, do cholery, jestem? – Aerandir skądś znał ten chrapliwy głos.
- Na brodę mojej babki, czy to więzienie? – głos zaczął się łamać.
- Nie, nie, nie, ja nie mogę tak skończyć! – już całkowicie załamany głos…
Krasnolud.
- Zamknij się! – dobiegło gdzieś z sali – nie tylko ty umrzesz.
- jak to umrę? – Za co? Nie pamiętam co się działo przez dwa ostatnie dni, a wy mi mówicie
że umrę??
- Nie pamiętasz co się działo…- Aerandir po raz pierwszy się odezwał…Pewnie zaskoczy cię fakt, że jesteś tutaj, bo mi pomagałeś, a na dodatek zabiłeś Łowcę?
- Ja ci pomagałem? Za kogo mnie masz? Przecież żaden porządny krasnolud nie pomógłby
elfowi! Ale…zabiłem Łowcę? No, no.. to znaczy kolejny Łowca!
Aerandir uśmiechnął się cierpko…no tak.. pijany krasnolud…
- Dziękuję za ratunek krasnoludzie – miał nadzieję że wyczuje ironię.
- Rodan
- Kolejne zawołanie bojowe? - ponownie ironia.
- Nie, to akurat moje imię…Hmm… krzyczałem coś?
- Coś w stylu Durin…
- Haha, Durin mówisz.. Znowu…
- Znowu ratujesz tego kogo nie potrzeba?
- Nie, znowu czytałem Czerwoną Księgę. Zawsze przy niej piję.
- Wszyscy umrzemyyy…nie ma dla nas ratunkuuu…
- Mówiłem ci, zamknij się! Głuche uderzenie, prawdopodobnie w twarz, świadczyło, że już
wszyscy mieli dosyć tego jęczenia.
- Nie wiecie co nas czeka! – Ktoś zaczął najwidoczniej pluć krwią.
Chudy mężczyzna, w średnim wieku, podszedł do nich, po czym lekko się uśmiechnął. Widać było, że siedzi w więzieniu już dłuższy czas.
- Przejmować się jego gadaniem to jak przejmować się, że jest wiosna a nie zima – spokojny
głos. Jednak było w nim coś niepokojącego – Nazwaliśmy go Prorok. Cały czas wieszczy śmierć w męczarniach swoją i innych. Pomyleniec i tyle.
- Cisza tam ma być – głos strażnika dochodził gdzieś z głębi więzienia.
Czyli byli odizolowani od innych współwięźniów…czarna rozpacz była widoczna w oczach Rodana.
- Dlaczego tylko my jesteśmy przykuci?- Elf szarpnął łańcuchem…
- Jesteście nowi…zrozumiecie po pary tygodniach…nowi zawsze chcą uciec i robią przy tym bardzo dużo hałasu.. a tego strażnicy nie lubią. Potem nie będziesz się dziwił dlaczego was odkują…Zrozumiecie że ucieczka jest niemożliwa…
Aerandir tylko się uśmiechnął…Znał tę historię o Kopule Gwiazd lepiej niż inni…w końcu już tam był.
ﻌ
- Tamci dwaj, ten elf i krasnolud…Za co ich zatrzymali?
- Jedni mówią, że elf był poszukiwany od dawna, że urządził masakrę w paru wioskach…i w tym towarzyszył mu krasnolud. Drudzy, że planowali zamach stanu na miłościwie nam panującego Salashiego II. Pewnie to tylko wymysły, ale co to zmieni? Na przesłuchaniu i tak do wszystkiego się przyznają.
Całe miasto wiedziało o więźniach, mimo usilnych starań władzy o zatrzymaniu tego w tajemnicy. Najlepiej poinformowani karczmarze przeżywali prawdziwe oblężenie. Dzięki tej sensacji wszyscy się wzbogacali.
- Ludzie!! Ludzie!! – ktoś wpadł do środka i zaczął krzyczeć- Posłaniec wrócił z południa. Ze strzałą w piersi.
Nagle zrobiło się cicho i wszyscy zaczęli spoglądać na krzyczącą postać – Zanim umarł zdążył wypowiedzieć jedno słowo…piwa chłopie, na co czekasz…
- Co powiedział? No mówże człowieku!
- Nieumarli.
O tak, karczma była najlepszym miejscem do przechwycenia tajnych informacji. Nawet tych najgorszych.
Pierwsza woja z nieumarłymi rozegrała się 2000 lat temu i do tej pory kronikarze nie potrafią jednoznacznie powiedzieć kto wygrał a kto poniósł klęskę.