kategoria : Fanfiction / Seriale / Star Trek
Mgły Wojny cz.1
a u t o r : zarathos
Dla większości istot które nigdy nie wyruszyły w kosmos i znają go tylko z nocnych obserwacji nieba kojarzy się on z czarnym niebem, czasami upstrzonym gwiazdami. A jeżeli mają szczęście, mogą zobaczyć spadającą gwiazdę i wypowiedzieć życzenie. Które może nawet się spełni.
Jednak dla ludzi kosmosu, kosmonautów jak ich nazywano w czasach, gdy ludzkość dopiero raczkowała w kosmosie (a które to słowo miało swoje odpowiedniki w znakomitej części języków obcych ras) wiedzieli, że jest inaczej. Ci mogli podziwiać błękit planety, nad którą się unosili i zamierać w zachwycie, gdy jej obrzeża srebrzyły się przy każdym wschodzie słońca.
Później widoki te zmieniały się. Z każdym krokiem dalej, w głąb kosmosu ludzkość mogła podziwiać nowe widoki, aż w końcu człowiek stanął na Plutonie i z odległości dziesiątków miliardów kilometrów mógł spojrzeć na Słońce, niewiele większe od innych gwiazd Drogi Mlecznej, a potem obrócić się i zajrzeć w pustkę kosmosu. Ostatecznej granicy ludzkości.
Filozof powiedział, że jeżeli będziesz się zbyt długo wpatrywał w pustkę, może ona spojrzeć na ciebie. I pustka spojrzała na ludzi w roku 2063 gdy na spustoszonej wojną atomową planecie wylądował statek kosmiczny. Niby żadna nowość, ludzie znali statki kosmiczne od ładnych stu lat, jednak ten przyleciał spoza ostatecznej granicy, spoza Układu Słonecznego. I wysiedli z niego obcy.
- Jakże daleko zaszliśmy od tamtej pory, - szepnął młody oficer stojący na ziemi pokrytej popiołem ze spalonych drzew. - I jak niewiele się zmieniło.
- Poruczniku? - Starsza kobieta stanęła obok swojego oficera. Na jej twarzy malował się podobny wyraz smutku jak na twarzy podwładnego.
- Myślałem o pierwszym kontakcie i wojnie, jaka go poprzedziła.
- Tak, - kapitan skinęła powoli głową, - wiele miast musiało wówczas przypominać tą kolonię.
Kobieta pogrzebała czubkiem buta w pyle i skrzywiła się lekko, gdy spod pyłu wyjrzała szczerząca kły czaszka Klingona. Sądząc po rozmiarach, kimkolwiek był ten osobnik, był jeszcze dzieckiem,w każdym razie według standardów Federacji, a sądziła, że wśród tak wojowniczej rasy jak Klingonie, gdzie dzieci musiały być bardziej cenne niż wśród ras cieszących się długotrwałym pokojem, te standardy były jeszcze bardziej rygorystyczne. Dzieci były przyszłością i genetycznym spadkiem wojownika. Z drugiej strony z Klingonami nigdy nic nie wiadomo.
- Nie sądziłem, że będę musiał coś takiego oglądać.
- Sądził pan, poruczniku, że rasy które wyruszyły w kosmos nauczyły się odpowiedzialności za życie swoje i innych. - Gdy oficer skinął w odpowiedzi głową kapitan uśmiechnęła się i odpowiedziała z ironią: - nie każdy miał szczęście, albo pecha, mieć Vulcan za nauczycieli.
- Chyba jednak szczęście, nie sądzi pani. Czytałem o alternatywnym wszechświecie, gdzie ich nie mieliśmy.
Opowieści o rzeźniku Kirku z alternatywnej Federacji były czymś, co sprawiało, że dowódcy Gwiezdnej Floty działali znacznie ostrożniej i więcej uwagi poświęcali dyplomacji niż fazerom czy torpedom fotonowym. Wiedzieli, jak niewiele ich dzieliło od stoczenia się w otchłań z której mogli wydostać się tylko jako zwierzęta niszczące wszystko, czego dotkną. Tamta Federacja była gorsza niż Klingonie i Romulanie z najgorszych czasów. Razem wzięci.
- Chyba ma pan rację, poruczniku. Ale Vulcanie nie mogli być wszędzie. A Klingonie mieli innych nauczycieli, niż my.
- Hur'q musieli ich nauczyć, że kosmos jest groźny, a nie fascynujący, to fakt. Ale że przez tyle lat nie zmienili tego poglądu?
- A dlaczego by mieli? Najpierw Hur'q, potem ich własne wojny, my, Romula... - Ryk silnika impulsowego zagłuszył słowa kapitan, a pęd przemykającego nad ich głowami ciężkiego transportowca eskortowanego przez dwa Bird of Preye przygiął rozmawiających do ziemi. Instynktownie powiedli wzrokiem za lądującymi maszynami, dziękując w duchu wszechświatowi i wszystkim bogom razem, że Klingonie przylecieli i wreszcie będą mogli odlecieć.
- Phobos do kapitan. - Głos z komunikatora zdawał się potwierdzać nadzieje.
- Kapitan.
- Pierwsi Klingonie się pojawili. I każą się nam wynosić.
- Wiedzą,że pomagamy kolonistom?
- Tak. I właśnie dlatego każą nam się wynosić. Uważają, że współpracujemy z Romulanami.
Kapitan zaniemówiła. Twierdzenie było tak absurdalne, że chyba nawet Klingonie w nie nie wierzyli. Ale w takim razie dlaczego tak mówili? Co na tym zyskiwali, poza zadrażnieniami z Federacją. Fakt, stosunki między obiema mocarstwami nie były najlepsze, ale z drugiej strony to już lekka przesada.
- Na ich miejscu chyba też miałbym lekką paranoję, pani kapitan.
- Ma pan rację. - Kobieta skinęła głową. Miał rację. Jak trochę ochłoną to może wszystko wróci do normy. - Phobos, dwóch na pokład. I zacznijcie ewakuację naszych ludzi z powierzchni.
Sekundę później błękitna mgła przysłoniła obu oficerom widok spalonej powierzchni planety i sterczących kikutów budynków które były na tyle wytrzymałe, żeby wytrzymać ostrzał z orbity. Oboje jednak wiedzieli, że zobaczą ten widok jeszcze nie raz w swoich snach.
* * *
Trzy niewielkie, szare okręty zgrabnie wykręciły ostrzeliwując jednocześnie z fazerów poznaczony trafieniami potężny kadłub klingońskiego okrętu klasy K'T'Inga. Gdy wyrzutnia dziobowa krążownika rozbłysła ciemnym pomarańczem okręty rozproszyły formacje uciekając każdy w swoją stronę. Czerwona torpeda pozbawiona namiaru przemknęła między nimi robiąc niezdarną próbę skierowania się za którymś z okrętów, ale systemy sterujące nie były w stanie wybrać celu i zanim załoga K'T'Ingi przeszła na sterowanie ręczne pocisk wyszedł ze strefy skutecznego rażenia.
Ośmielone sukcesem okręty zwróciły się w stronę krążownika i ponownie zebrały w grupę. Lot na pełnej prędkości impulsowej trzech okrętów przeplatających się w szalonych próbach uniknięcia ostrzału z działek disruptorowych przynosił efekty. Osłony jednostek Federacji nadal działały. Jednak w zwartym szyku okręty były, mimo uników, na tyle blisko siebie, że część strzałów musiała dosięgnąć celu.
Wymiana ognia trwała, gdy parę zielonych pocisków przebiło się przez osłony i uderzyło w kadłub okrętu. Przez przebite poszycie zaczęło wydobywać się skrystalizowane przez kosmiczny mróz i gwałtowną dekompresję powietrze, a z okolic deflektora wylała się różową strugą plazma szybko niknąca w mroku. Trafiony okręt zwolnił, a pozostała dwójka zrewanżowała się wrogowi odpalając cztery torpedy.
W przeciwieństwie do zwrotnych fregat Federacji ciężki krążownik nie miał żadnych szans na uniknięcie torped. Pociski uderzyły w osłony, jednak nie zdołały ich przebić dzięki wysiłkom załogi okrętu która zdołała przenieść energię z pozostałych osłon do dziobowych generatorów. Chwilę później dwa okręty przemknęły wzdłuż kadłuba zasypując go strzałami z fazerów przestawionych w tryb szybkiego strzelania. Króciutkie wiązki niosły niewiele energii, ale było ich tak dużo, że musiały przynieść efekt. Osłabione transferem energii osłony zniknęły odsłaniając kadłub. Strzały zaczęły trafiać w kadłub. Zbyt słabe, aby go przebić były wystarczająco silne, by zniszczyć umieszczony na kadłubie sprzęt. Jeden z dwóch disruptorów wyparował, a po chwili jego los spotkał część emiterów impulsowych. Maszyny Federacji wystrzeliły w ?górę? zataczając pętlę ? chciały jak najdłużej ostrzeliwać odsłonięty kadłub krążownika. Przestawione na normalną moc fazery wybijały spore dziury w kadłubie.
Dowodzący nimi kapitanowie zapomnieli jednak o tym, że klingońska maszyna jest znacznie większa i może wytrzymać więcej. I gdy po zatoczeniu półpętli znalazły się na chwilę przed dziobem kolosa ten odpalił torpedę w jeden z okrętów i serię z dziobowych disruptorów w drugi. Zaskoczone okręty nie miały szans na unik i gdy wyszły spod ostrzału oba skierowały się w stronę pustego kosmosu, znacząc drogę ucieczki wyciekającą z gondol warp plazmą. Starcie pozostało nierozstrzygnięte, ale załogi fregat Federacji wiedziały, że z takimi uszkodzeniami ich szanse na pokonanie okrętu KSO są praktycznie zerowe.
- Zwiewają, więc może byście skończyli?
- Jak śmiesz przerywać mi dokończenie zwycięskiego boju! - Ryknął kapitan, po czym cały mostek okrętu eksplodował śmiechem.
- Zapuszczam korzenie, więc przerywam. - Młody porucznik wzruszył ramionami nie przejmując się zupełnie wrzaskami dowódcy. Ten tylko pokiwał głową.
- Zupełny brak szacunku dla starszych. Dobra, zakończyć symulację.
Czerwone światła zniknęły, a zgromadzona na nim załoga odetchnęła z ulgą. Po prawie czterogodzinnej symulacji wszyscy mieli dość. Szczególnie, że przez ostatnie pół godziny na mostku była podwójna obsada ? pojawiła się kolejna wachta.
- Jim, przejmujesz mostek. Daj znać pozostałym kapitanom, że jutro obgadamy te ćwiczonka.
- Tak jest, panie kapitanie.
Jerzy Styczyński skinął głową i wstał z fotela, przeciągając się szeroko. Widząc resztę swojej wachty wchodzącą do windy pospieszył w ich kierunku. Nie miał zamiaru czekać, aż wróci, mimo, że długo by to nie potrwało.
- Opijemy zwycięstwo? - Zapytał go pierwszy oficer, komandor Yun An. Styczyński tylko kiwnął głową. Owszem, miał zamiar opić to ?zwycięstwo?, szczególnie, że rano mesa dała znać, że wreszcie łączność dostarczyła nowy numer żurnalu Floty. Co prawda mógł go przeczytać u siebie na PADDzie czy monitorze komputera, ale jakoś drukowane słowo było bardziej... lepiej przyswajalne. Co mógł poradzić na to, że był staroświecki?
- Co, kawka i gazetka cię ciągnie, co?
- I owszem.
- Szczególnie informacje o nowych okrętach i przewidywanych przydziałach. - Yu An Fan uśmiechnął się do swojego dowódcy. To, że Styczyński marzył, żeby wreszcie przesiąść się na nowy okręt po prawie dziesięciu latach służby na jednostkach z poprzedniego stulecia było na okręcie tajemnicą poliszynela. Fan nie miał by nic przeciwko ? to by mu otworzyło drogę do fotela kapitańskiego na Mao Tse Tungu.
- Czytanie w myślach kapitana zabronione i karane kastracją. - Odpowiedział Styczyński i chwytając wywieszony przy drzwiach numer ?Fleet Journal? usiadł przy wolnym stoliku.
Na okładce widniał projekt nowego okrętu Federacji. Cud techniki i kolejny ?wielki eksperyment? Floty. Pamiętając jak skończył się poprzedni Styczyński miał nikłe nadzieje na to, że prędko zobaczy to cudo w locie. A jak go już wprowadzą, to pewnie i tak będzie pilotował jakieś biurko, a nie okręt. Więc nie ma się czym podniecać.
- Galaxy. Ładny.
- A ładny, Fan, ładny. Nazwa też ładna. Odpowiednio patetyczna. - Otworzył gazetę na stronie na której opisywano nowy okręt. - Jak na okręt badawczy. Co złego jest w Ambassadorach, że budują od razu kolejne badawcze monstrum?
- Monstrum jak monstrum. Narzekasz, ale nie miał byś ? Yun An przerwał, gdy do stolika podszedł kelner.
- Czym możemy służyć naszym dzielnym wodzom?
- Czymś mocnym i pożywnym ? zaordynował Fan.
- Rozumiem. Piwo z wódką, - odpowiedział kelner ściągając na siebie pełnie niedowierzania spojrzenie komandora. Uśmiechnął się szeroko. - W takim razie polecam sandacza z frytkami i zimne piwo.
- Niech będzie.
- A pan, kapitanie?
- Wódkę, zupę pomidorową i gołąbki.
- Nic z tego. Gołąbków nie będzie aż do dokowania. Kapusta się skończyła.
- Ekstra. To pierogi z mięsem, ale bez zupy.
- Tak jest. - Oboje poczekali aż kelner odejdzie i wrócili do przerwanej rozmowy.
- O czym to ja? A, marudzisz na te jednostki badawcze, ale na widok Ambassadora ślinisz się jak pies na widok dużej kości.
- Czepiasz się. Jak już są, to trzeba je wykorzystać.
- Pewnie, pewnie. A mi tu ten twój Galaxy lata.
- Kurcze, dasz wiarę? - Styczyński podetknął swojemu pierwszemu oficerowi gazetę pod nos. - To coś ma przewozić cywili. Nawet chcą prawdziwe miasto w środku okrętu założyć. To niech już doczepią napęd do jakieś małej bazy, taniej wyjdzie.
- Cywili mówisz, - Fan zamyślił się. - Więc pewnie cywilki też...
- Dobrze rozumujesz. Z mężami.
- Szlag by cię trafił, musisz być takim pesymistą?
Kapitan roześmiał się i wrócił do pierwszej strony. Artykuł redakcyjny był mniej więcej tak samo interesujący jak poprzedni. Jakiś panikarz marudził na temat Klingonów czekających, żeby tylko napaść Federację. Co było głupotą. I na kiepskie przygotowanie Floty która dopiero się modernizuje, co niestety było prawdą. Na kolejnej stronie było to, co kapitana interesowało najbardziej, spis nowych okrętów wraz z ?przewidywanymi przez redakcję dowódcami?,czyli wykradziona przez dziennikarzy lista wakatów dowódczych.
- Ambassador? - Zapytał Fan gdy zobaczył jak na twarzy kapitana pojawia się szeroki uśmiech.
- Lepiej.
- Oberth?
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne. Nie, nie Oberth. Chcą ze mnie zrobić dowódcę i prowadzącego odbiór pierwszego z nowej serii szybkich niszczycieli.
- Steamrunner? - Zdziwił się Yun An, i to całkiem na serio. O tych okrętach Flota wspominała od czasu do czasu w sumie odkąd pamiętał. Pierwsze wzmianki pojawiły się gdy był jeszcze w Akademii, ale odwlekano sprawę do tego stopnia, że chyba wszyscy zwątpili w pojawienie się tej klasy. A wzmianki o niej traktowano jako żart, a nie coś, co można brać na serio. - Więc jednak się zdecydowali je zbudować.
- Ano tak.
Styczyński odłożył gazetę na bok pozwalając kelnerowi rozstawić talerze i butelki. Nalał sobie kieliszeczek wódki.
- Ło, krzepka gorzałka. -Chuchnął i zabrał się do pierogów. Fan zaczął zgrabnie kroić rybkę jednocześnie zerkając ciekawie do gazety. Nagle odłożył widelec i chwycił ją wczytując się w krótki test.
- Jasna cholera, - zaklął z pasją. - Entek zaginął.
- Żartujesz? - Styczyński zerknął na niego uważnie.
- Nie. Piszą, że Enterprise nie odpowiedział na sygnały z dowództwa, a okręty wysłany do zbadania sytuacji nie znalazł go do tej pory.
- W końcu to Enterprise. Albo się znajdzie, albo napiszą jakąś legendę. - Oficerowie uśmiechnęli się do siebie i wrócili do jedzenia.
* * *
- Klingonie potrafią być irytujący.
- Jak każda rasa nie posługująca się logiką, kapitanie Picard. - Riposta Vulcana stojącego obok musiała być celna, bo młody, łysiejący kapitan skinął tylko głową. Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusje z ambasadorem Spockiem. To byłoby... nielogiczne.
- Jak tak dalej pójdzie, to prędzej piekło zamarznie, niż zakończymy te negocjacje. Pomyślnie.
- Przypomina mi pan kogoś, kapitanie.
- Mam nadzieję, że kogoś interesującego?
- Owszem. Jamesa T. Kirka. Był tak samo nielogiczny i niecierpliwy jak pan, kapitanie.
- Stargazer do kapitana Picarda.
- Słucham? - Picard uruchomił system łączności.
- Rozkazy z Floty. Chcą nas mieć w pobliżu Kithomer. Problemy.
- Przeteleportujcie mnie na pokład. Przykro mi panie ambasadorze, ale rozkazy wzywają. Zechce mnie pan wytłumaczyć?
- Oczywiście, kapitanie.
Picard wszedł na mostek energicznym krokiem. W przeciwieństwie do większości okrętów Floty, szczególnie tych nowszych, mostek Stargazera, podobnie jak większości okrętów klasy Constellation, był zbudowany jeszcze według starych wzorów. Półmrok rozświetlały tylko nieliczne lampy i poświata bijąca z konsoli.
- James, zabieramy się stąd. Marry, czego chce od nas Flota?
- Tego co zwykle. Poświęceń i nadstawiania tyłów dla pokoju w galaktyce. - Sternik parsknął śmiechem. Picard te się uśmiechnął, ale tylko kiwnął ręką na Marry, żeby kontynuowała. - Próbniki wykryły, że w pobliżu granicy romulańsko-klingońskiej zbierają się okręty obu stron. Wygląda to na większe niepokoje i Flota chce, żeby ktoś miał na to oko.
- Będziemy tam sami?
- Będzie jeszcze Mao Tse Tung ze swoimi fregatami i okręty patrolowe bazy 125.
- Styczyński ? Picard skrzywił się, jakby połknął coś gorzkiego. Nie przepadał za kapitanem Mao, i vice versa. Antypatia datowała się do pewnego incydentu w barze i pewnej blondynki.
- Yun An Fan. Styczyńskiego przenieśli na Utopie Planitię. Obejmie dowództwo Steamrunnera jak tylko go dokończą. A przynajmniej tak ptaszki ćwierkają. W każdym razie w rozkazach pisze o Mao Tse Tungu pod dowództwem kapitana Yun An Fana.
- Tyle dobrego. Mam nadzieję, że Romulanie zrobią coś głupiego, to by nam bardzo ułatwiło negocjacje z Klingonami.
- A właśnie, jak tam na planecie?
- Lepiej nie pytaj.
* * *
- Zgłupieliście! - Ryk potężnego Klingona wydawał się nieść po całym Kronosie. - I wy uważacie się za mistrzów intrygi?
- Uspokój się. - Fotel na środku pokoju obrócił się. Siedzący na nim Romulanin w mundurze admirała łyknął odrobinę alkoholu z blaszanego kubka. Skrzywił się, przełykając. - Nawet dobrego wina nie potraficie zrobić. Takie szczyny to możecie dawać Ferengi.
- To najlepsze krwawe wino!
- Właśnie. I o co ci, Ja'rod, chodzi? - Nie dodał znowu, ale uważał, że sojusz z rodem Durasa był coraz mniej korzystny dla Imperium Gwiezdnego. Niestety Senat i Marynarka uważali inaczej. Tal'Shiar go popierał, ale raczej dlatego, że akcję prowadziła Marynarka, a nie oni i chcieli wykopać dołek pod konkurencją.
- O co mi chodzi? O co Mi chodzi! Wy durne kurduple, mieliście zasymulować atak Federacji, a nie obrzucać kolonię torpedami plazmowymi. Tylko kompletny dureń uznał by to za atak Federacji.
Wzrok i wyraz twarzy admirała zdawały się mówić, że też tak sądził, i że Klingonie powinni właśnie uznać ich atak za atak Federacji. Klingon warknął, sięgając do boku po nóż, więc romulański admirał podniósł dłoń w uspokajającym geście.
- Mieliśmy małe komplikacje. Pojawił się Federacyjny okręt i musieliśmy się nim zająć.
- To stąd te sygnatury w kosmosie. - Skinął głową nagle uspokojony Ja'rod.
- Właśnie.
- I tak mamy problemy, - mruknął Klingon siadając na łóżku. - Wysoka Rada chciała wojny z wami. Ledwo udało mi się ich ułagodzić, ale nie wszystkie rody będą zadowolone politycznymi ?represjami?.
- Walki graniczne?
- Właśnie.
- Postaram się, żeby nie wywołało to wojny z naszej strony. I co rozumiesz przez polityczne represje?
- Wysoka Rada zażąda pieniędzy i chyba zerwą kontrakty handlowe.
Romulanin uniósł brew w geście zdziwienia. Wysoka Rada zachowywała się, jak Rada Federacji, a nie jak Klingonie. Może jednak ten cały Ja'rod nie był taki głupi.
Wyjątki z notatek Stefana Fiedorowicza Domajewa, historyka Floty Gwiezdnej Federacji Zjednoczonych Planet, dotyczące genealogii I Wojny federacyjno-klingońskiej
Notatki kapitanów Styczyńskiego, Picarda i Grey sugerują, że to, co nazywamy I Wojną Federacyjno-Klingońską było w gruncie rzeczy jedną wielką pomyłką. Wynikiem tak knowań strony trzeciej (Romulanie?) jak i zwykłych naleciałości z okresu Zimnej Wojny niejako [ją] wymuszających [pokreślone]. Styczyński w swoim opracowaniu dotyczącym taktyki notuje, że Klingonie w 2344 roku, podczas preludium nie byli ani mentalnie (sic!) ani militarnie gotowi do walki z Federacją. Jednak ja, w przeciwieństwie do admirała Johnsona (książka ?Wojna i trudny pokój?, FPS 2492r) nie uważam, [pokreślone] by to odwlekło wybuch konfliktu. Wydaje mi się, że to obecność kapitan Grey na Narrendrze III i pomoc jakiej jej okręt udzielił kolonistom wytrącił przywódcom Imperium wygodny i wiarygodny argument [pokreślone] wywołania konfliktu.
(...)
Pozostaje jedno pytanie, na które nie otrzymaliśmy jak dotąd odpowiedzi. Dlaczego romulański atak na Narrendrę III nie przyniósł praktycznie żadnej reakcji Wysokiej Rady i Imperium Klingońskiego? Poza [pokreślone] starciami granicznymi (główny udział brały okręty poszczególnych domów, a nie KSO) i przeniesieniem części sił nad granicę z Romulanami, IK praktycznie nie zareagowało na ten atak. Jest to, wg mnie jedna z tych [pokreślone] spraw, które mogą sugerować udział Imperium Romulańskiego w tym konflikcie.
(...)
Gdy pod koniec 2344 roku rozpoczął się program ?Wielkiej Modernizacji? Floty Gwiezdnej mający w rezultacie unowocześnić Flotę, był to [pokreślone] ostatni dzwonek do podjęcia takich działań. Opóźnienie choćby o rok przyniosłoby [pokreślone] zmianę układu sił i być może doprowadziło do całkowitego upadku Federacji.