FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : Proza / Fikcja / Fantastyka



Generał

a u t o r :    Escuya


w s t ę p :   

O wojnie prowadzonej od lat oraz o jednym z dowódców armii- bardzo zresztą nietypowym. Można powiedzieć,że to pierwsza część.



u t w ó r :

Generał

Ranhold liczył sobie dziewiętnaście lat i od półtora roku służył jako królewski kurier. Robota jak robota. Nieźle płacili. Czasami bezpieczna, czasami nie. Zwłaszcza w czasie wojny. Nigdy nie wiadomo, kiedy wpadnie na wroga a kiedy wróg wpadnie na niego.
Cóż, miał przynajmniej to. Ojciec szybciej padłby trupem niż pozwolił jedynemu synowi wstąpić do armii. Ranhold musiał przecież przejąć interesy, ożenić się i przedłużyć rodową linię. Cele nie mniej szlachetne niż machanie mieczem w obronie Ojczyzny. Swoją drogą, walką powinni zajmować się ludzie, którzy nie potrafili odznaczyć się inteligencją, powołaniem czy pożytkiem społecznym. Niech, więc zabijają i giną dla bogów, Ojczyzny, króla oraz zacnych obywateli. Tak wyglądał ogólny pogląd ojca w kwestii wojska. Był wystarczająco bogaty i wpływowy, żeby ochronić syna przed posłaniem na pole bitwy. Ku jego utrapieniu Ranhold wykazał się uporem. Został mianowany specjalnym kurierem królewskim. Miał przewozić rozkazy, wiadomości a niekiedy tajne plany dowództwu. Mówiąc szczerze nie chciał stawać się częścią tej przeklętej, trwającej od lat wojny. Wstyd przyznać, ale zwyczajnie uległ presji. Nie wypadało siedzieć w domu, gdy kraj znajdował się w niebezpieczeństwie. Tak robiły kobiety, dzieci, starcy, kalecy i tchórze. Towarzysze zabaw jak jeden mąż zaciągnęli się do wojska, wymownie spoglądając na niezdecydowanych. Ranhold uznał, że jego pracę uznają za pewien rodzaj służby wojskowej. Niestety okazało się, iż przewożenie papierków a wypruwanie komuś flaków, to nie to samo. Przyjaciele, choć poklepywali go po plecach, nie kryli nutki kpiny w głosie. Królewski kurier, też coś! Jakby coś takiego mogło zrobić z chłopca prawdziwego mężczyznę i wojownika!
Ale ja nie chcę udowadniać męskości mieczem. Nie, dlatego, że nie lubię walki, lecz że nie biję się zbyt dobrze. dokonał szybkiej samooceny, krzywiąc ponuro Zginąłbym w pierwszym starciu. Szlag trafiłby ciągłość rodziny.
Siwy jabłkowity ogier parsknął, wyczuwając ludzi, inne konie i dym z ogniska. Byli już blisko obozu. W lekkiej, porannej mgle zamajaczyli jeźdźcy potwierdzając przypuszczenie. Siedzący lew odwrócony ku widzom jedną łapą obejmujący miecz, zaś drugą ułożoną na księdze w chorągwi, czarno srebrzyste bardziej zbroje niż mundury, wreszcie wypowiedziane słowa w znajomym języku:
-Coś za jeden do cholery?
Ranhold odetchnął z ledwie wyczuwalną ulgą. Był wśród swoich. Bardzo dobrze.
- Posłanie od Miłościwie Nam panującego Grantara II Rismora do Generała Idelben i Generała Asgalta li Dainis. - odkrzyknął oficjalnie.
Odpowiedziały mu zimne, podejrzliwe spojrzenia.
- Pokazuj kurierski glejt, chłopcze- warknął sumiasty żołnierz zapewne dowódca oddziału.
Ranhold zmiął przekleństwo, sięgając do skórzanej torby przy siodle. Nie miał wyboru. Dłonie wojaków nagle znalazły się podejrzanie blisko broni. Jeden nawet wyciągnął jawnie kuszę spoglądając kurierowi znacząco w oczy. Ranhold rzucił glejt a dowódca zgrabnie złapał. Długo i krytycznie studiował dokument, szczególnie królewską pieczęć. Ranhold powątpiewał czy żołdak potrafił napisać swoje imię, co dopiero stwierdzić autentyczność znaku.
- Jechać- burknął w końcu dowódca, odrzucając glejt. Młody kurier schował papier, który uderzył go w pierś.
- Kuriery- splunął żołnierz zawracając konia- Patrzaj, by nie rozrabiać w obozie. Generał Asgalt li Dainis nie jest wyrozumiały dla awanturników.
Może nie piśmienny, ale wcale nie głupi. Oczywiście mnie nie lubi. Mało, który żołnierz lubi kurierów. A już specjalnie takich, co wiozą rozkazy od samego króla albo innego ważnego typa na królewskim dworze.
Otrząsnął się. Nie było, co rozważać układów pomiędzy dowódcami i królem.
Zanim dotarł do centrum obozu, minął kilkadziesiąt wozów tworzących tabory, stado koni, które wyżarły całą trawę, więc teraz pozostał im głównie owies oraz otrąb, żołnierskie namioty, samych żołnierzy, grzejących się przy ogniskach, popijających cichcem gorzałkę, jedzących posiłek, grających w kości, mile spędzających czas wśród panien preferujących jurnych chłopów i łatwy zarobek.
Namioty naczelnych dowódców były lepiej obstawione. Panowała większa dyscyplina. Ranhold wzdychał, zmuszony aż trzy razy pokazywać nieszczęsny glejt trzem różnym ludziom. Żołnierz w średnim wieku, który przedstawił się jako Altem Rilt w stopniu sierżanta poszedł zapowiedzieć go generałom, podczas gdy pilnujący namiotu chłopcy zainteresowali się nim samym. Ranhold zachowując stoicki spokój, pozwolił się przeszukać (musiałby by być wariatem, samobójcą, fanatykiem lub wszystkimi naraz, jeśli próbowałby w tak silnym obozie jakiś zamachów) a także zerknąć do torby.
Wreszcie przepuszczono go dalej. Namiot wbrew powszechnie krążącym plotkom nie pachniał ładnymi pachnidłami ani nie oszałamiał bogactwem. Od tych żołnierskich wyróżniał go jedynie duży stół z masą map, listów, makieta, krzesła i lepsze oświetlenie.
Na widok posłańca z miejsca podnieśli się, całkiem młody, ciemnowłosy mężczyzna i....chłopak. Ranhold pochylił w uszanowaniu głowę:
- Panie....
- Witaj- odparł starszy generał noszący nazwisko Asgalta li Dainis- Jakieś wieści od króla?
- Tak, mój panie- Ranhold, co tu kryć usatysfakcjonowany z dobrze wykonanej roboty przekazał wiadomość we właściwie ręce. Inna historia, jak dobrą czy złą treść krył list.
Asgalt li Dainis złamał pieczęć i przebiegł wzrokiem litery. Młodszy dowódca- generał Idelben przyglądał się badawczo kurierowi. Ranhold nie śmiał patrzeć tak otwarcie, jednak wcześniejsza, krótka lustracja powiedziała mu, że naczelny dowódca mógł być mniej więcej w jego wieku. Dość dziwne. Przecież początkujący, utalentowani żołnierze mogli najwyżej awansować na porucznika. Ten tutaj był nie tylko młodziutki, ale ładny- znaczy się przystojny, jak to określano płeć męską. Jasnobrązowe włosy związane na karku w kucyk, smukła sylwetka, gładka twarz oraz duże, piwne oczy pasowały bardziej do pazia z zamożnego, szlacheckiego dworku. Tyle, że żaden paź nie miał tak kującego wzroku. Nie stał w taki sposób; pozornie swobodnie, w rzeczywistości w gotowości do przyjęcia czy zadania ciosu. Jeszcze ta oblepiająca go aura. Tak. Młody generał bywał na polu bitwy, nie raz i nie dwa. Stracił całą swoją niewinność. Mógłby spokojnie oświadczyć: walczę za ciebie a ty, co?
- Masz- zasępiony Asgalt li Dainis poddał pergamin koledze. Czyli wiadomość nie była za dobra, choć też nie tragiczna. Chyba, że generał lepiej panował nad emocjami niż pozostali dowódcy. Ranhold był już świadkiem przekleństw i rzucania przedmiotami po odczytaniu niepomyślnych rozkazów oraz wiadomości.
- Wracamy do domu- powiedział Idelben ignorując obecność posłańca.
- Jak by nie patrzeć wszyscy zasłużyliśmy na odpoczynek- uśmiechnął się krzywo Asgalt li Dainis – Odwaliliśmy kawał dobrej roboty.
- Pójdę wydać rozkaz do zwijania obozu i wmarszu.
- W porządku. Trochę szkoda wynosić się tak szybko. Kto wie czy ta zgraja znowu nie zbierze się na Wzgórzach.
Generał Idelben wzruszył ramionami odprowadzony z namiotu przeciągłym wzrokiem towarzysza.
- Panie- odchrząknął Ranhold.
- Dobrze się spisałeś, chłopcze. Zaczekaj chwilę. Zawieziesz wiadomość, że jesteśmy w drodze. Jeśli chcesz poczekaj na zewnątrz.
Kurier pokłonił się. Nim poszedł w ślady Idelbena odnotował zadumę na twarzy Asgalta li Dainis. Mało prawdopodobne, żeby myślał nad treścią listu. Odpłynął gdzieś daleko. We wspomnienia. Ranholda to nie interesowało. Z zadowoleniem opuścił namiot, po którym pełzły światłocienie. Towarzystwo generała onieśmielało. Mrużąc oczy i wdychając zimne powietrze rozejrzał się za drugim dowódcą. Tam!
Generał Idelben rzucił parę słów Altemowi Riltem, jednocześnie klepiąc po szyi siwo jabłkowitego wierzchowca. Koń wydął chrapy prosząc o jakiś przysmak. Sierżant zasalutował i okrzyknął swoich ludzi. Zdumienie żołnierzy szybko zamieniło się w radość. Któż nie byłby zadowolony mogąc wynieść się z tego pustkowia, (mimo, iż stracili tutaj kilkuset towarzyszy), aby pojechać zobaczyć bliskich? Ranhold trochę im tego zazdrościł, ale tylko trochę. Idelben w przypływie uprzejmości skinął mu głową i ruszył między setki ciemnozielonych, spiczasto kształtnych namiotów. Pewnie postanowił osobiście pilnować porządku.
Skonsternowany Ranhold podszedł do konia. W świetle dnia generał wyglądał jeszcze młodziej, szczuplej, delikatniej. Nie kryła tego skórzana koszula sięgająca kolan, podbijana u mankietów oraz dolnym zakończeniu futrem, zaś przy szyi zapinana na stójkę. Nie ukrywał potężny miecz z misternie zdobioną rękojeścią przerzucony przez plecy.
Ile ty masz lat? Dziesięć? Nie- za mało. Straszy ode mnie nie jesteś. Chyba, że pijasz wodę ze źródeł młodości.
- Hej, młody! - huknęło mu znienacka nad uchem, aż podskoczył. Odwrócił się na
pięcie, gotowy rozpoznać przeciwnika i ewentualnie obronić się. Z tym mógłby być problem. Wysoki, szeroki w barach mężczyzna wyszczerzył zęby biorąc się pod boki. Dałoby się go pokonać, gdyby bogowie zechcieliby interweniować. Ranhold przełknął ślinę, przygotowując do bójki, bez względu na to czy siły wyższe zechciałyby pomóc czy nie. Nieznajomy patrzył pobłażliwie. Wiedział, że robił wrażenie, jednak nie w głowie mu były bitki z młokosami. Uśmiechnął się przyjaźnie. Bez złych intencji:
- Takie młode a takie nerwowe- mruknął. Ranhold przygryzł wargi:
- Czego chcesz?
- Niczego konkretnego. Widzę żeś zapatrzył się na pannę Airis.
Pannę? Czy on powiedział PANNĘ? Na wszelki wypadek rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiejś panny, na którą można byłoby się zapatrzeć. Nic. Jak okiem sięgnąć mężczyźni. Czyżby....generał Idelben?
Żołnierz stłumił rechot. Kurier wyglądał jak wioskowy przygłup z tą pół otwartą gębą i wytrzeszczonymi oczami. W sumie nie było, co się dziwić. Pewnie sam tak wyglądał przy pierwszym spotkaniu z generałem Idelben.
- Jestem Kahye- przestawił się- A to- wycelował palcem w plecy oddalającego się Idelbena, nie zważając, że nieładnie pokazywać, zwłaszcza własnego dowódcy- jest Airis Idelben, jeden z naczelnych dowódców Królewskiej Armii.
Ranhold jeszcze bardziej upodobnił się do wioskowego głupka.
- Co?- wykrztusił, jednosłowne pytanie. Dziewczyna! Kobieta dowodziła wojskiem. Świat stawał na głowie. Wszak kobiety stworzono do dzieci, szycia, gotowania, prowadzenia domu a nie....walki. Szybciej uwierzyłby, że ten Kahye sobie z niego żartuje.
- Wyglądasz mi na porządnego dzieciaka. O lotnym umyśle... tym dziwniejsze, że nic nie wiesz. Rodzina nie z królewskiego dworu?
Potrząsnął głową, wciąż nie wierząc własnym uszom. Pochodził z rodziny bogatych, wpływowych kupców, nie arystokracji, nad czym bardzo bolała matka.
- To nie wszystko. Ona nie ma nawet skończonych szesnastu lat....
Tego było za wiele. Ranhold miał ochotę zaśmiać się histerycznie. Popukać w czoło. Zrobić cokolwiek, byle zaprzeczyć temu, co usłyszał. Ostatecznie mógł zaakceptować walczącą kobietę, ale dzieciaka? Nigdy....
- Pogmatwana historyja- rzucił sucho Kahye patrząc gdzieś w horyzont. Ranhold słyszał wiele pogmatwanych historii- przede wszystkim dotyczących intryg oraz zdrad małżeńskich, lecz pogmatwana historyja naprawdę warta była wysłuchania. Choćby po to, żeby nie oszaleć.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 5.00
il. ocen : 1
il. odsłon : 2536
il. komentarzy : 0
linii : 53
słów : 1996
znaków : 11180
data dodania : 2006-07-12

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e