kategoria : Fanfiction / Inne / Inne
JAG - Ocean cz. 1
a u t o r : Triss
w s t ę p :
Fanfik dotyczy serialu JAG. Jako, że na tej stronie jeszcze nie ma takiej pod kategorii, opowiadanko te umieszczam w dziale Inne. Jak tylko znajdzie się taka kategoria jak JAG to utwór ten przeniosę.
Ni mniejsze opowiadanko dedykuje dla buble, Natki i Kosy.
u t w ó r :
Mac stała nad brzegiem oceanu zapatrzona w horyzont. Ocean bezkresny. Teraz spokojny, lecz posiadający również siłę niszczenia. I za to teraz go przeklinała. O jakże potężne i dziwny jest ten bezkres wody. Z zewnątrz wydaje się pusty, lecz w swych głębinach kryje niezbadane skarby. Ocean moich łez – pomyślała patrząc przed siebie. Łez których już tyle wypłakała, których już jej zabrakło by dalej płakać. Nigdy nie myślała, że może komuś zabraknąć łez, a jednak jej się to przytrafiło. Czuła w sercu pustkę. Patrzyła jak fale biją o brzeg. Zaczynał się przypływ. Cofnęła się o parę kroków i usiadła na piasku. Szum fal ją uspokajał. Pozwalał skupić myśli. A miała o czym myśleć.
2 miesiące wcześniej:
- Cześć Mac. Potrzebuję twojej pomocy – w drzwiach jej biura pojawił się Harm.
- Chodzi o sprawę porucznika Dowela?
- Tak i chciałbym żebyś go broniła razem ze mną.
- Przykro mi ale nie mogę. – na twarzy Harma odmalowało się zdumienie.
- Dlaczego?
- Bud musiał zrezygnować ze sprawy i ja ją przejęłam.
- Zatem do zobaczenia na sali sądowej.
Tak. Zaczeło się od tej sprawy. A może to było już w wcześniej. W końcu tyle się już znali. Przecież od tylu osób słyszała, że pasują do siebie. Skoro coś ci mówi więcej niż dwie osoby, to warto się zastanowić nad tym, czy nie mają racji. Przecież to dla niego zrezygnowała ze ślubu. Ze szczęścia, normalnej rodziny z Brumbym. Nie tamten związek był tylko namiastką tego co mogła by mieć będąc z Harmem. Z Brumbym nigdy by nie była szczęśliwa. Ich związek i tak by się rozpadła prędzej czy później. A im szybciej to się stało to tym lepiej dla nich obojga. Mogli zacząć wszystko od nowa. Iść za głosem serca. Ale pomimo, że była już wolna ona nadal zwlekała. Czekał na znak od niego.
Ham wszedł do jej biura, jak zwykle bez pukania.
- 5 lat – rzucił od drzwi
- 9 i zwolnienie ze służby z natychmiastowym skutkiem
- Mac daj spokój. Wygram tą sprawę. – powiedział pewny siebie
- Skoro jesteś taki pewien, że wygrasz to dlaczego chcesz ugody?
- Pomyślałem, że ty chcesz się układać i dam ci tą szanse – uśmiechnął się do niej
- Doprawdy, co za wspaniałomyślność. 8 lat i odejście ze służby
- Nie ustąpisz?
- Nie tym razem Harm
- A gdy cię zaproszę na kolację?
- Próbujesz mnie przekupić? To ci się nie uda, ale kolację chętnie z tobą zjem.
Przed nią rozpościerał się ocean. Niezmieniony od stuleci. Niezbadany, kryjący w swych głębinach tysiące tajemnic. Kryjące skarby o których się nie śniło ludziom.
Wiele by teraz dała by móc cofnąć czas. By wrócić do tamtego momentu. Tamtej chwili. Żałowała tych wszystkich słów nie wypowiedzianych. I niektórych tych wypowiedzianych.
Wieczorem pojechała do niego.
- sam gotowałeś? – spytała wchodząc do domu
- A jak myślisz?
- Mam nadzieje, że to tylko jest coś jadalnego.
- Nie doceniasz mojej kuchni Mac – zrobił urażoną minę
- Powiedzmy, że podchodzę do niej z dystansem.
- Znasz to przysłowie przez żołądek do serca
- Dlatego ty chyba nigdy nie trafisz do mojego.
Harm spojrzał na nią. Mac lekko się zmieszała.
- Nadal jesteś za ugodą – przerwała milczenie
- Zdania nie zmieniłem. 5 lat.
- Zapomnij Harm.
- Mac ile już się znamy? Ile razy z tobą wygrałem?
- To wcale nie oznacza, że tym razem też ze mną wygrasz. Harm a ile razy ty za mną przegrałeś? – spytała zaczepnie
- Dobra 6 lat.
Uśmiechnęła się chytrze
- W końcu zaczynasz rozsądniej mówić. Jeszcze dodaj ze dwa lata i dojdziemy do porozumienia. A w tedy, być może będę skłonna ci przyznać racę co do twojego gotowania.
Po tej kolacji stosunki między nimi zdawały się być coraz cieplejsze. Coraz częściej się spotykali. Wspólne lunche, kolacje. Takie zwykłe, przyjacielskie. Po prostu miło spędzali ze sobą czas. Udało im dojść do ugody. Szybko zamknęli tą sprawę i zajęli się inną. Pewnego dnia Admirał wezwał Harma do siebie. Nie myślała, że to tak się skończy.
Wsiadała już do samochodu, gdy Harm ją dogonił.
- Dostałem rozkaz. Za tydzień wylatuje na lotniskowiec.
Spojrzała na niego zdumiona – Na jak długo?
- być może na pół roku. Będę musiał tam zostać dopóki będę potrzeby.
Milczała. Nie wiedziała co powiedzieć.
- Jest teraz gorący okres i brakuje prawników – przerwał cisze
- Wiem. Zatem powodzenia Harm.
- To wszystko co chcesz mi powiedzieć? – spytał
- A co byś chciał usłyszeć Harm?
- Nie wiem
- To się zastanów.
Wsiadła do samochodu i odjechała.
Po tej rozmowie znowu wzrósł między nimi mór. Niby wszystko było w porządku, ale było jakieś dziwne milczenie między nimi. Niedopowiedziane słowa, które tak trudno było im obojgu powiedzieć. Ta nieokreślona sytuacja, gdzie każde z nich boi się wykonać kolejny krok, kolejny ruch, gdy się nie jest pewnym jak zareaguje ta druga osoba. Przyszedł do niej w wieczór przed odjazdem. Wiele by dała, by go w tedy zatrzymać. Nie było takiej ceny, której by nie zapłaciła. Ale skąd mogła wiedzieć, że w tedy to było ich ostatnie spotkanie. Ostatnie wspólne chwile.
Przyszedł do niej wieczorem. Pożegnać się.
- Hej Mac
- Hej
- Jutro wyjeżdżam – usiadł na kanapie.
- Znam to spojrzenie. Chcesz mi coś powiedzieć?
Chciał, z takim zamiarem tu dziś do niej przyszedł. Ale teraz gdy ją ujrzał. Gdy spojrzał w jej oczy stracił tą pewność. Tak trudno mu było to teraz powiedzieć.
- kiedyś ci o tym opowiem
- Kiedy?
- Jak będę się umiał pogodzić z prawdą
- A jaka jest ta prawda flyboy?
Spojrzał jej w oczy. Widać było w nich wahanie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Chyba po to przyszedłeś dziś do mnie.
- Tak... Mac – powiedział po chwili milczenia – nie mogę.
- Harm dlaczego gdy któreś z nas wyjeżdża twoje zainteresowanie rośnie. A gdy dochodzi do powiedzenia prawdy milczymy.
- Nie wiem Mac
Sara podeszła do niego. Dotknęła ręką jego policzka.
- Zatem wróć, jak będziesz wiedział. – Odwróciła się od niego.
- Wrócę Mac. Obiecuje, ci. A w tedy dokończymy tę rozmowę.
- Będę na ciebie czekać.
Harm zrobił krok w jej kierunku. Chciał ją przytulić. Pocałować. Ale coś go powstrzymało. Jeszcze nie teraz – mówił mu głos wewnętrzny. Wyszedł.
Słońce było już coraz niżej. Dotykało niemal powierzchni wody. Przewidywalny zachód słońca. W tej chwili dla niej stracił cały urok. Nie widział w nim nic romantycznego. Już nic nie będzie takie same jak kiedyś. Przez ten miesiąc jak go nie było w biurze było spokojniej, ciszej. Co prawda dzwonili do siebie, ale to nie było to samo. Między nimi nadal było to dziwne napięcie, pomimo, że unikali pewnego tematu.
Powiał lekki wiatr rozwiewając jej włosy. Wiatr wcale już nie przynosił ukojenia. Odkąd dowiedziała się prawdy
Mac weszła do biura. Przez poranne korki była spóźniona. W korytarzu zobaczyła Hariett. Ona gdy tylko na nią spojrzała rozpłakała się.
- Hariett wszystko w porządku? – Sara podeszła do niej szybko. Ona zaprzeczyła ruchem głowy. Zaraz pojawił się koło żony Budd i ujął ją pod ramię.
- Pani podpułkownik admirał wzywa panią do siebie – w jego głosie było słychać smutek. Sara zaniepokoiła się. Miała złe przeczucie. Weszła do biura admirała. AJ stał tyłem do niej. Patrzył w okno.
- Proszę usiąść – odwrócił się do niej – pół godziny temu nasze siły powietrzne odbywały loty w pobliżu wybrzeża Irackiego. Zostali ostrzelani z lądu. Udało im się postrzelić nasze dwa samoloty. Jeden od razu runął do morza, drugi nie doleciał na lotniskowiec. W jednym z nich był
- Niech pan nie kończy admirale – Sara spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Jej dłonie zacisnęły się na poręczach fotela.
- Przykro mi. Co prawda ciała komandora Raba nie odnaleziono, ale szanse na to żeby przeżył są bliskie zeru.
- Nie – szepnęła
- Zaraz po katastrofie wysłano ekipę ratunkową ale, nic nie znaleźli
- NIE!!! – z jej piersi wydarła się krzyk pełen bólu – Nie!
Admirał podszedł do niej i ją objął. Mac zaniosła się szlochem.
- On żyje! – powiedziała te słowa z nadzieją, że admirał je potwierdzi
- Przykro mi Saro
Łzy popłynęły jej po policzkach. Jej serce pękło. Odsunęła się od kapitana.
- Obiecał, że wróci
- Zawsze będzie z nami
Pokiwała głową z rezygnacją. Otarła łzy wierzchem dłoni.
- To nieprawda – powiedziała sama do siebie.
Nagle dzień stał się dla niej nocą. A to wszystko jakimś koszmarem sennym z którego chciała się obudzić, ale im bardziej się starała tym bardziej się w nim pogrążała.
Plażą szła para zakochanych. Śmieli się, byli szczęśliwi. Minęli ją. Oni mają miłość, której nam nie było dane nigdy zaznać. Tyle chciałam ci dać. Tyle powiedzieć, a teraz jest już za późno. Odeszłaś zostawiając mnie. A obiecałeś, że wrócisz. Żałuje, tych wszystkich chwil, straconych chwil, których już nigdy nie będzie. Nie usłyszysz już tych słów: dwóch prostych słów które mówią wszystko, a które jest tak trudno powiedzieć. Widać człowiek musi stracić coś, by mógł docenić tego wartość. Widać tak musiało być, ale to nie oznacza, że ona musi się z tym pogodzić. Została sama. Już nie raz tak było, że w jej życiu mężczyźni odchodzili, ale on był zawsze obok. Niczym port do którego zawsze można się schronić. A teraz. Samotność to takie puste słowa. Mac przeszedł dreszcz. Czy będzie miała siłę by stanąć z nią oko w oko?
Dalsze wydarzenia pamięta jak przez mgłę. Ktoś ją zawiózł do domu. Chyba to był Tainer. Nie pamiętała. Nie czuła nic. Odruchowo reagowała na otoczenie. Nie słyszała nic z tego co do niej mówili. Ciałem była obecna w śród żywych, lecz jej duch był gdzie indziej. Zapadła się w sobie. Przed oczami miała cały czas Harma. Uśmiechniętego. Tak jak w tedy gdy obiecał, że wróci.
Płakał długo, bo łzy przynosiły jej ukojenie. Płakała dopóki starczyło jej łez. A gdy ich już zabrakło, gdy już nie miała sił by nadal płakać. Usnęła z wyczerpania snem niespokojnym. Obudziła się gdy zaczeło świtać. W salonie na kanapie zobaczyła śpiącego admirała. Włożyła płaszcz, wzięła kluczyki od samochodu i wymknęła się cicho z mieszkania. Tak by nie obudzić AJ.
Wsiadła do samochodu. Zaczęła jechać przed siebie. Bez żadnego celu. Byle jak najdalej z stąd. Z dala od tego wszystkiego. Zatrzymała się dopiero jak dotarła tutaj. Nad ocean. Wstała, podeszła bliżej wody. Przypomniało jej się jak Harm zaginął na morzu. Jak nieomal wtedy zginął.
- Musiałeś mi go odebrać! Musiałeś się o niego upomnieć! Dlaczego teraz? – słowa swoje skierowała w pustkę. Odpowiedział jej szum fal.
- Powiedz mi jak mam dalej żyć? Teraz gdy mi wszystko odebrałeś – sens mojego życia.
Usłyszał krzyk mewy. Podniosła głowę do góry. Patrzyła na jej lot i ląduje kawałek od niej. Ptak spojrzał na nią. Krzyknął i zerwał się do lotu.
- Racja. Jeszcze wszystkiego mi nie zabrałeś.
Po raz ostatni spojrzała na ocean. Wróciła do samochodu. Siedziała jeszcze chwila za kierownicą. W końcu odpaliła silnik i ruszyła w drogę powrotną do domu.
- Pani podpułkownik. Niepokoiliśmy się o panią – usłyszała głos Buda, gdy tylko weszła do domu.
- Niepotrzebnie – próbowała powiedzieć to swobodnie
- Tak nagle pani znikneła. Admirał pojechał panią szukać.
- Potrzebowałam, pobyć trochę sama. Bud,... dziękuje ci za wszystko – podeszła do niego i go objęła. Bud był zaskoczony tym gestem.
- Jestem zmęczona. Pójdę się położyć.
Po jakiejś godzinie usłyszała jak przychodzi admirał i rozmawia z Budem. Słyszała jak zagląda do jej pokoju. Udawała, że śpi. Po chwili drzwi wyjściowe zamknęły się. Wstała uchyliła drzwi, by sprawdzić czy została sama. Poszła do łazienki i puściła gorącą wodę do wanny. Udała się do kuchni, by wziąć z stamtąd nóż. Ostry, by mniej bolało. W łazience w powietrzu unosiła się para wodna. Weszła do wanny. Gorąca woda otuliła ją. Sięgnęła ręką po nóż. Był taki zimny w dotyku, ostry. Przystawiła go do nadgarstka.
- Nie będzie już boleć. Już nie będziesz krwawić moje serce. – wzięła głęboki wdech i szybkim ruchem przecięła skórę. Momentalnie pojawiła się krew. Przełożyła nóż do drugiej ręki i zrobiła to samo. Woda w wannie zabarwiła się na czerwony kolor. Popatrzyła na ręce. Na to jak ucieka z niej życie. Oparła głowę o brzeg wanny. Teraz wystarczyło tylko czekać, aż czas zrobi swoje. Czuła jak robi jej się słabo. Zamknęła powieki. Ogarnęła ją ciemność w którą się pogrążała z każdą chwilą. Na jej powieki zaczynał spływać wieczny sen. Gdzieś z daleka dobiegło ją wołanie. Ktoś ją wołał po imieniu, ale ona nie miała już siły by otworzyć oczy.