kategoria : / /
Pokemon: Krew i Ból
a u t o r : Vking
w s t ę p :
To pierwsze co napisałem, nie umiem pisać ale spodobała mi się idea.
u t w ó r :
Wokół rozlegała się tylko cisza. Żołnierze stali na murach z niepokojem. Wszystko było gotowe a brama Johto nigdy nie została wcześniej sforsowana, jednak wróg jaki się zbliżał tym razem nie był podobny do niczego z czym wcześniej miasto miało okazję się zmierzyć. Przed murami rozciągały się tylko równiny, kiedyś porośnięte gęstym lasem, dzisiaj tylko puste pole ukazujące do jakiego zniszczenia człowiek jest w stanie się posunąć budując swoje imperia. Był ciepły dzień, wiał lekki wiatr. W końcu horyzont się poruszył, zielone łąki powoli zaczęła zasłaniać szara masa maszerujących oddziałów. Kapitan spojrzał przez lunetę.
- Kurwa…
Zobaczył hordy, nie byli to ludzie, z pewnością. Byli podobni, poruszali się wyprostowani, na dwóch nogach, jednak byli szarego koloru a najwięksi z nich mieli cztery ręce. Część z nich dosiadała potężne byki z grubym futrem. Twarze i torsy mieli pomalowane krwią a uzbrojeni byli w prymitywną broń. U niektórych można było dostrzec miecz czy tarczę, prawdopodobnie łupy z poprzednich bitew. To wszystko jednak nie wywierało wrażenia. Imponujące były ich mięśnie, spocone i błyszczące się w słońcu niczym zbroja płytowa zdawały się twardsze od kamienia, zdawały się być odpowiedzią na pytanie dlaczego żaden z nich nie nosi pancerza. Horda na chwilę się zatrzymała, dostrzec można było jak dzieci żegnają rodziców idących do bitwy, jak wycofują się do tyłu i zajmują wyżej położone miejsca by mieć lepszy punkt widzenia na pole bitwy. Jak można walczyć z wrogiem, który od najmłodszych lat uczy się siania zniszczenia i sztuki rzezi?
Wreszcie horda zaczęła posuwać do przodu, powolnym krokiem jakby wiedzieli że i tak nic nie jest w stanie ich zatrzymać. Ludzi na murach z każdą chwilą trwoga ogarniała coraz bardziej. Jednak strach był też tym co dodawało im sił. Wiedzieli, że jeśli przegrają, upanie Johto, klejnot koronny imperium, ale co ważniejsze bronią oni swoich rodzin, żon i dzieci. Nie mogą pozwolić sobie na porażkę.
- Tysiąc pięćset! - krzyknął kapitan podnosząc dłoń do góry - Ognia!
Potężne trebusze ustawione za murami głośno szczęknęły gdy niemal jednocześnie wystrzeliły w powietrze kamienne pociski. Na chwilę cień przykrył zbliżającą się armię a po kilku sekundach głazy wyryły w formacji dziury rozpryskując na boki odłamki i ziemię, jednak przede wszystkim krew i rozdarte ciała.
Bitwa się rozpoczęła. Horda szturmem ruszyła na mury a ziemia zadrżała. Kapitan spoglądając na pole bitwy wydawał komendy obsłudze machin i łucznikom, którzy bezlitośnie karali zbliżających się napastników jednak ci nieustępliwie parli do przodu. Gdy dotarli pod mury stało się coś nieoczekiwanego, wszyscy zatrzymali się, lecz ziemia wciąż drżała. Cała horda jak jeden rytmicznie wykrzykiwała jakieś niezrozumiałe hasło. Ziemia nadal drżała. Łucznicy pruli strzałami szeregi wroga, dalej stali, ziemia dalej drżała. Nagle grunt pod samym murem wystrzelił w powietrze unosząc tumany kurzu. Ludzie stojący na murach zakryli oczy a gdy znów spojrzeli na pole bitwy zobaczyli wielkiego kamiennego węża a na nim potężną czteroręką istotę, przewyższał rozmiarami wszystkich innych a ciało miał całe pokryte bliznami. Wąż uderzył głową w mur tak że fragmenty kamiennych bloków wyleciały w powietrze. Horda śladem węża, który tratował wszystko na swojej drodze wdarła się do miasta.
Bitwa mogłaby zdawać się przegrana lecz tak naprawdę lecz los Johto nie był jeszcze przesądzony. Kapitan dał sygnał i głos rogu zadudnił między ulicami miasta i niósł się daleko w świat. Sekundy później kolejna figura pojawiła się w rozgrywce. Ciężkozbroja kawaleria trzymana dotychczas w odwodzie z pełnym impetem uderzyła flankę hordy. Płyty ich zbroi błyszczały czerwonym światłem ognistych grzyw rumaków. Pierwsza szarża przeszyła szeregi wroga na wylot by zawrócić z drugiej strony i uderzyć raz jeszcze. Tu jednak spotkali z kontratakiem kawalerii dosiadającej rozwścieczone byki, kamienne nosorożce czy ogromne psy pod których łapami skrzyły się iskry.
Tymczasem wojska za murami dotarły już na rynek gdzie zatrzymały się. Zatrzymały się bo przeciw nim stanął ogromny zielony gad, który pnączami wyrastającymi z pleców oplątał węża i cisnął nim w podążających z tyłu maruderów. Jednostki stanęły na przeciw siebie a pomiędzy nimi rozpętała się walka. Dwa potężne potwory z siłą niewyobrażalną człowiekowi raniły się wzajemnie. Ta manifestacja siły i wytrzymałości przykuła uwagę wszystkich wojowników, niezależnie od tego po której stali stronie, nikt nawet nie pomyślał by odwrócić wzrok od pojedynku, który prawdopodobnie zaważy o losie Johto. Wąż opadał z sił, a wojownik dosiadający go był tego świadom. W desperackiej próbie przechylenia szali zwycięstwa wbiegł na głowę swojego wierzchowca i skoczył przed siebię. Jeszcze będąc w powietrzu otrzymał potężny cios roślinnym batem jednak właśnie na to miał nadzieję, złapał go i szybkim ruchem wyrwał z pleców gada. Wszyscy w około zostali obryzgani zieloną krwią a bestia zawyła z bólu i osunęła się na ziemię. W końcu oswobodzony kamienny wąż zaczął rzucać się bezładnie niszcząc wszystko wokół. Horda znów ruszyła do przodu wprost na piki falangi a te jej nie zatrzymały.
Wieści szybko obiegły całe imperium. Dzika horda, pojedynek gigantów i upadek stolicy. Ognista Kawaleria stoczyła swoją ostatnią bitwę a zarazem pierwszą przegraną. Bardowie długie lata później śpiewali pieśni o rycerzach którzy woleli ruszyć ulicami miasta na pewną śmierć niż uciekać z pola bitwy. Tak jak i o czterorękim gigancie który jedną ręką zmiażdżył głowę cesarza i zasiadł na jego tronie opływając krwią zabitych wrogów.